No to jestem ;) Nie wiem, co tu dużo pisać od siebie - wszystko jest w rozdziale, który rozpoczyna się od mojego snu, a co najlepsze - idealnie dopełnia całość i jest ważny.
Jedynie, co mogę jeszcze napisać, to - Dajcie znać w komentarzach, co myślicie o tej rozpoczynającej się historii.
Wchodzi Was tak dużo, mam nadzieję, że chociaż ze 3., czy 4. osoby się odezwą z tych ponad 30. Będzie mi naprawdę miło. :)
Jedynie, co mogę jeszcze napisać, to - Dajcie znać w komentarzach, co myślicie o tej rozpoczynającej się historii.
Wchodzi Was tak dużo, mam nadzieję, że chociaż ze 3., czy 4. osoby się odezwą z tych ponad 30. Będzie mi naprawdę miło. :)
6
Szedł za nią w bezpiecznej odległości, by nie mogła się do niego przyczepić, za to, że za nią idzie, ale też zaczynała dostatecznie odczuwać jego osobę.
Dookoła panował półmrok. Kolory były mało wyraźne. Wręcz blade. Żwirowate wybrzeże zmieszane było na zmianę z miękkim, jasnym piaskiem. Ciemna woda pokryta była jaskrawą płachtą, w której odbijały się promienie słońca, których w rzeczywistości nie było.
- Nie możesz za mną iść. - Odrzekła w końcu, zatrzymując się na chwilę. Jej głos był zmartwiony i czuły. Nie miała ochoty go od siebie odpędzać, zwłaszcza że miała świadomość, że jest okres wojen, a on był sam.
- Ale ja nie chcę tu zostawać. Proszę... - Prawie że płakał, a jego postawa przypominająca zbitego, opuszczonego psa, tknęła jej serce.
Rozdarta w połowie rozejrzała się wokoło. Nikogo prócz nich nie znalazła wzrokiem. Chwilę analizowała teraźniejszą sytuację. Nikt by nawet nie miał do niej problemu, gdyby go przygarnęła. Był sam i nikt by nawet nie zwrócił uwagi na to, że jest przy niej. Na dodatek stwierdziła, że jeśli go ze sobą zabierze, nie będzie już nigdy sam. I już zawsze będzie miał dom.
Serce i tak się zgadzało, otwarte na nowego towarzysza, dlatego nie zamierzała się z nim już kłócić.
Zgodziła się, lekko uśmiechając. Objęła chłopca swoim ramieniem, by resztę plaży przejść już jako rodzina.
Poranne słońce poraziło jej oczy. Chwilę analizowała, kogo trzymała za rękę, z kim szła po tej plaży, niestety nie potrafiła na nikogo zesłać tej postaci, ale co do wyglądu przygarniętego chłopca była pewna. Miał czarną czuprynę i sweterek, nieznanego jej koloru, spod którego wyłaniały się dwa trójkąciki jasnej koszuli. Była również pewna tego, że już go gdzieś widziała.
Westchnęła głośno i usłyszała pukanie do drzwi. Miki wsypał się do środka z torbą w ręce i kwiatkiem.
- Jak się czujesz? - Zapytał od razu, dając jej buziaka w policzek.
- Chcę już stąd wyjść.
- Jeszcze parę dni. Tak słyszałem.
- Czuję się dobrze. Cały czas się czuje dobrze. Nic mnie nie boli.
- No to super. - Przysiadł na krześle. - To, co się w ogóle stało?
- Nie wiem. Nie pamiętam... Zjawił się On. Zlękłam się i koniec. - Palnęła na wydechu bez nadziei, że w ogóle w to uwierzy.
- Wiesz, że to się staje już zbyt poważne. Powinnaś z tym skończyć.
- Jak? Kiedy On mi się śni po nocach!
- Powinnaś iść do kościoła... Do spowiedzi i przyjąć komunię...
- Nie rozśmieszaj mnie... - Zakpiła, ale widząc jego poważną twarz, wróciła do powagi. - Serio wierzysz, że to ma jakiś sens?
- Jeśli twierdzisz, że On jest prawdziwy, że go nie wymyślasz, to raczej tak. - Wyjaśnił poważnie.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tam iść po tym, co robiłam... - Poczuła jakieś dziwne poczucie winy i wyrzuty sumienia.
- I Ty w to wierzysz? - Zawołał ironicznie.
- Cóż... Może jednak czegoś ode mnie chce. Duchy zazwyczaj zawsze czegoś chcą, nie przychodzą bez powodu. Gdy dostaną to, co chcą, odchodzą.
- A On czego chce?
- Nie chcę chyba wiedzieć... Ostatnio mi się nie śnił... Dziwne to jest, ale... Tęskniłam za nim... Brakowało mi go... - Otworzyła się.
- Jesteś serio chora i serio zaczynam się o ciebie bać.
Zapukał ktoś do drzwi, gdy postać się wsunęła na salę, Amelia i Miki wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Normalnie jakby podsłuchiwał! - Zawołała w myśli przerażona.
- Życzy sobie panienka modlitwy? - Zapytał ksiądz.
- Nie.
- Tak. - Odrzekli w tym samym czasie. - Tak. - Powtórzył Miki, aż podniósł się z miejsca, by go zaprosić całą swoją osobą.
Ksiądz, wchodząc głębiej do sali i zerkając na dziewczynę, zachwiał się przed następnym krokiem. Nie mogła tego nie odczuć, gdy wiodła za nim wzrokiem. Czuła, co prawda nie smak jego sutanną, ale to chyba przez to, że miała na sumieniu mnóstwo grzechów, których chyba żadna religia nie przyjmowała, a on w tym ubiorze przypominał jej te kaplice.
Stanął w nogach jej łóżka, obarczając dziewczynę takim wzrokiem, że się poczuła, jakby była diabłem wcielonym. Po chwili się zwrócił do krzyża, wiszącego nad drzwiami i rozpoczął modlitwę.
Amelia znowu wymieniła wzrok z Mikim, ale ten posłusznie zmówił regułkę z księdzem. Westchnęła w duszy i chciała się zapaść pod ziemię.
Podszedł do niej na koniec z opłatkiem. Już chciała odmówić, gdy Miki nacisnął na nią wzrokiem. Gdy tylko się odwrócił, połknęła klejący się do podniebienia płatek i zawołała go.
- Zna pan może to miejsce? - Pokazała mu zdjęcie.
- Trudno powiedzieć... - Zerknął uważnie jej w oczy.
Ta, czując skrępowanie, kontynuowała.
- Może się pan przyjrzeć? Jest może na tej wyspie albo gdzieś w mieście?
Zerknął jeszcze raz.
- Wydaje mi się, że czegoś na nim brakuje.
- Czego? - Zainteresowała się.
- Drewnianej kładki.
- Zna pan to miejsce? - Podekscytowała się.
- Nie, ale z kładką, by ładniej wyglądało. - Uśmiechnął się lekko i się wycofał.
Amelia się skwasiła, a gdy wyszedł, przedrzeźniła go. Z irytowała się tym jego głupim żartem. Wcale jej nie było do śmiechu.
- Widziałeś, jak się na mnie gapił? - Przypomniało się jej.
- Był dziwny, to fakt. Pokaż mi to zdjęcie. - Wziął telefon i jak tylko zobaczył bardzo znany mu obraz, odrzekł skwaszony. - Znowu robisz dochodzenie z tym piórem? - Westchnął.
- Tak! Jakoś się musiało znaleźć w moich dłoniach! - Właśnie sobie przypomniała, gdzie już widziała tego chłopca. Ten chłopiec mieszkał właśnie w tej chacie, której szukała. Nie miała pojęcia, czemu chciał z nią tym razem odejść...
- Powinnaś je wyrzucić.
- NIGDY W ŻYCIU! - Wrzasnęła, nie przejmując się niczym.
- Ok... - Zgasił się blondyn. - Nie musisz krzyczeć. - Odgryzł się poirytowany.
- Oh... Zabierz mnie stąd. Nie chcę tu być. Czuję się dobrze. - Narzekała.
- Nie mogę. Twoje zdrowie jest ważniejsze, a jeśli lekarz cię tu trzyma, to znaczy, że ma powód.
Nic się jej nie śniło zapewne od tych wszystkich leków. Obudziła się, gdy poczuła łaskotanie na policzku. Jej włosy miziały jej skórę. Musiała się podrapać. Ułożyła się w wygodniejszej pozycji, obracając głowę, tak, że połaskotany policzek przyległ do poduszki. Otworzyła jednak oczy, by się upewnić, że jest jeszcze w szpitalu. Jej nos przyzwyczaił się do tego zapachu i już nie mogła go rozpoznać po nim.
Stał nad nią.
Nikt nie miał pojęcia, jak się zlękła w tym momencie. Jej ciało się tak sparaliżowało, że aż mięśnie ją zabolały. Jego oczy tak bardzo błyszczały czernią, że aż nie mogła przestać w nie patrzeć. Pragnęła uciec, ale nie mogła nawet drgnąć powieką. A On najzwyklej w świecie na nią tylko patrzył.
- Jesteś... - Wydusiła w końcu z siebie, świdrując kontrolującym wzrokiem po jego twarzy wzrokiem.
Nic nie mówił. Wpatrywał się w jej oczy. Jego wzrok był pusty i im dłużej go używał wobec niej, tym bardziej nachodził ją strach. Nie wytrzymała.
- NIE PATRZ TAK NA MNIE! - Zawołała głośno, wyskakując z łóżka.
Podszedł do niej powoli. Dopiero gdy był ze dwa metry od jej ciała, zaczynała stawiać kroki w tył. Tylko trzy, ponieważ napotkała ścianę, na której umiejscowione było okno. Otwarte okno. Już zrozumiała, co ją łaskotało. Był to tylko wiatr, bawiący się jej kosmykami włosów.
Drzwi się otworzyły, dzięki czemu do pomieszczenia wpadło więcej światła z korytarzowych jarzeniówek.
- Coś się stało? - Spytała pielęgniarka.
Amelia zwróciła na kobietę wzrok, po czym znowu na niego. Wstrzymał się z podejściem do niej. Stanął. A kobieta wydawała się go nie dostrzegać.
- Słyszałam krzyki. Wszystko w porządku? - Dopytała, przyglądając się dziewczynie, niestety nie bardzo ją widziała, dlatego zapaliła światło.
On zniknął, a Amelia się rozżaliła.
- Nie! - Zawołała. - Ughh! Po co pani zapaliła te cholerne światło! - Zawyła, tupiąc bosą stopą w linoleum. Miała ochotę ją za to zabić.
- Chciałam się upewnić, czy wszystko dobrze. - Odrzekła niezrozumiale.
- Ohh! WSZYSTKO BYŁO DOBRZE, GDY TU NIE PANI NIE WLAZŁA! - Wrzasnęła wściekła i podeszła do niej napięcie. - Wyjdzie mi pani stąd. - Rozkazała.
- Słucham? - Zaskoczyła się kobieta i dopiero teraz zrozumiała. Zastała dziewczynę przy otwartym na oścież oknie, która była wściekła, że ją przyłapała na jakimś głupstwie. Tego było za wiele. Zawołała koleżankę, nie mogąc zostawić dziewczyny w takim stanie.
- Nie chcę tu pani widzieć! - Zawołała, łapiąc drzwi. - No już! - Ponagliła.
- Proszę się do mnie tak nie zwracać i się położyć do łóżka. Miała pani wstrząs...
- DOBRZE. Wyjdzie mi pani stąd. - Przerwała jej.
- Co się stało? - Przyszła druga.
- Dziewczyna chciała najprawdopodobniej popełnić samobójstwo. - Szepnęła jej.
- ŻE CO!? - Zawołała Amelia. - Nie chciałam tego zrobić! - Oburzyła się. - Nie wymyślaj!
Kobiety wymieniły się spojrzeniem i ta druga ruszyła w jej stronę. Okazało się, że nie w jej stronę, tylko do okna, które zamknęła i przekręciła dla bezpieczeństwa kluczykiem, by wcale nie mogły się otworzyć.
- Proszę się położyć do łóżka i nie wyprawiać głupstw. - Rozkazała.
Druga zabrała jej worek z kroplówką i wyszła z sali, naładowana emocjami.
Amelia się jeszcze bardziej zdenerwowała. Wszystko było nie tak...
- Wyjdzie mi stąd pani i zgasi światło. Chcę być sama. - Oznajmiła, powstrzymując się przed wybuchem.
- Proszę się położyć do łóżka.
- DOBRZE! Ale proszę mi stąd wyjść! Nie dociera to do Was!? - Rozłożyła ręce.
- Zobaczysz. Powiem wszystko lekarzowi.
- Mam to w dupie. Chcę być tylko sama! Czy to trudne do zrozumienia?
- Bezczelna... - Syknęła i wyszła, gdy druga wróciła z nowym workiem.
- Proszę się położyć. Muszę panią podpiąć.
- Co to niby jest?
- Leki na wyciszenie.
- Ugh... Ale wy jesteście natrętne. Nie chcę tego, proszę mi stąd wyjść. Natychmiast. To jest mój pokój.
- A my mamy prawo tu wchodzić.
- Tylko wtedy, gdy was potrzebuję, ale NIE potrzebuję was. - Stanęła przy drzwiach i czekała aż wyjdzie.
Kobiety ponownie wymieniły się spojrzeniami i opuściły salę.
Oczywiście, że nie zaznała spokoju. Po chwili przyszedł lekarz, poinformowany, że Amelia ma napad agresji i chciała wyskoczyć przez okno. Nie wytrzymała i się rozpłakała. Przecież chciała tylko być z Nim...
- Dlaczego płaczesz?
- To jest moja sprawa. Chcę już wypis.
- Chciałaś więc uciec przez okno, a nie popełnić samobójstwo?
- Żadne z tych rzeczy! Po prostu tam stałam, gdy pielęgniara weszła! Wymyśliła to! Robicie ze mnie psychiczną!
- Dlaczego krzyczysz? Przecież dobrze cię słyszę.
- Denerwujecie mnie wszyscy. - Burknęła.
- To nie dobrze. - Przyglądał się jej.
Nie rozumiała, skąd w niej pojawiło się tyle złości, ale czuła ją ogromną. Co najmniej, jakby rozpoczęła wojnę z całym ją otaczającym światem. Zupełnie tak samo, jak na polu minowym, którym była szkoła. Jeśli się na kogoś wpadło lub po prostu naruszyło czyjąś do przesady wielką barierę osobistą albo najgorsze - zrobiło się coś nie po czyjejś myśli - bomba nienawiści wybuchała, nim jeszcze w ogóle się dało spostrzec, że zrobiło się coś nieuważnie lub niezdarnie. Tutaj te miny wybuchały jej samoistnie albo ona już z góry zakładała, że zaraz wybuchną i już zawczasu używała gniewu i krzyków, by tylko do tego nie dopuścić, co w efekcie sprawiało zamianę ról. Ona była tą miną, którą wszyscy dookoła próbowali zdetonować, gdyż cały czas knot się żarzył. Knot lęku przed wybuchem i z góry założonym brakiem zrozumienia dla jej osoby.
Po chwili się ocknęła. Otarła niedbale łzy i sięgnęła po telefon, od razu włączając zdjęcie obrazu.
- Widział pan kiedyś to miejsce? - Podsunęła mu wyświetlacz pod nos, aż odsunął twarz, żeby cokolwiek zobaczyć.
- Nie. Dość mroczne. - Zmarszczył brwi.
Amelia westchnęła.
- Witaj. - Usłyszała męski głos z wejścia na salę. Pomimo krótkiej znajomości, dobrze go pamiętała.
- Cześć...
- Jak się czujesz?
- Cały czas tak samo. Dzisiaj dostaje wypis.
- Wow. To świetnie. - Usiadł na krześle i nie widząc jej reakcji, czegoś nie rozumiał. - Wychodzisz dzisiaj i nie szykujesz się do wyjścia?
- Wystarczy, że się ubiorę. - Odrzekła bezpłciowo. - Dziwne, że przyszedłeś tutaj.
- Dlaczego miałbym nie przyjść? To stało się u mnie.
- To nie znaczy, że masz coś z tym wspólnego. Nie czuj się winny, jeśli tak się czujesz.
Zaskoczył się.
- Coś się stało?
- Nie.
Odwróciła się po chwili do niego przodem i jak tylko zobaczyła jego czekoladowe oczy, uśmiechnęła się lekko. Już zapomniała, jaki był przystojny, dlatego cieszyła się, że umilił jej wzrok swoją osobą.
- Miło cię widzieć.
Odwzajemnił uśmiech, odsapując w duszy. Już myślał, że go pogna stamtąd.
- Ciebie również... Mam coś dla ciebie. - Wyznał niepewnie.
- Co takiego?
Podał jej folię z paroma kartkami i przyglądał się jej. Cieszył się, że nie ma już tego okropnego bandaża na głowie.
Amelia wyciągnęła kartki i ujrzała przed sobą wydruki zdjęć domów umiejscowionych nad jeziorami z krótkimi opisami. Oczy jej zabłyszczały euforią. Aż nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Tom! - Zawołała. - Jesteś... Omg! Zrobiłeś to dla mnie! - Popatrzyła na niego zachwycona.
- Miałem chwilę czasu, więc przeszukałem sieć... - Wyjaśnił skromnie.
- Jesteś niesamowity! - Aż wstała, by się do niego przytulić. Pocałowała go nawet w policzek. - Dziękuję ci! Nawet nie masz pojęcia, jakie to było dla mnie ważne!
Tom się uśmiechnął. Cieszył się, że sprawił jej aż taką radość.
- Boże... - Porozkładała kartki na łóżku. - Jaki ty kochany jesteś. Wiedziałam to od zawsze. - Odrzekła zgodnie z prawdą.
Tom uniósł brew.
- Od zawsze? - Zaskoczył się.
Amelia zerknęła na niego uśmiechnięta.
- No, a nie jest tak? - Była tego pewna, że był taki od zawsze. Nie było w tym nic dziwnego w jej mniemaniu. Czuła się, jakby go znała od lat.
- No... Jest. - Nie wiedział, co ma powiedzieć.
- No właśnie. Jej... Tak się cieszę, że dziś wychodzę. - Przyglądała się zdjęciom, przy okazji wciągając na siebie swe jeansy.
- Może w końcu się dowiem, dlaczego tak bardzo szukasz tego miejsca?
- Jeśli odnajdę to miejsce, to na pewno ci powiem. - Zapewniła poważnie.
- Pokarzesz mi jeszcze raz to zdjęcie?
Od razu podała mu telefon.
- Perspektywa obrazu za oknem wskazuje, że ten pokój jest na piętrze... I nie piętrze pierwszym, tylko co najmniej na trzecim. Jeśli naprawdę tak było w twoim śnie, to wychodzi na to, że to nie była drewniana chata, tylko jakiś większy budynek. - Analizował.
- Z okna widziałam wodę i lasy... Nie pamiętam dokładnie, jaka to była odległość...
- Gdyby było tak, jak mówię, to byłoby... To... - Wygrzebał konkretny wydruk z pięknym dworkiem. - Pałac Showensów.
- Ale okno było małe i wszystko drewniane.
- Więc może byłaś na strychu? - Wskazał na małe okna.
- Omg! - Przeraziła się. - Rzeczywiście mogłoby tak być.
- Inne nie pasują. Tu jest jakiś camping, tu jest jakaś działalność prywatna... - Wskazywał na inne wydruki. - Tu jest normalne miasteczko i park ze stawem... Więc myślę, że to na pewno to. Tylko że muszę cię zmartwić. - Zerknął na skupioną twarz brunetki. - Po tym dworku zostały już tylko chyba mury...
- Trudno... Będę musiała tam jechać. - Postanowiła już dawno.
- Jeśli chcesz, z chęcią pojadę tam z tobą. - Zaoferował.
- Nie. Przepraszam, ale wolę jechać tam sama.
- Dlaczego? Nie chcę, żeby znowu ci się coś stało, na dodatek tym razem przeze mnie.
- Nie stanie mi się nic. - Uśmiechnęła się lekko. Był taki kochany...
- I tak nie chcę, żebyś jechała tam sama. Jak nie chcesz ze mną, to weź kogoś z przyjaciół.
- Nie chodzi o to, że nie chcę jechać z Tobą. Chcę tam jechać sama. Nie wiadomo, co... - Ucięła.
- Co?
- Co może się tam wydarzyć...
- No właśnie dlatego o tym mówię. - Rozłożył ręce.
- Nie chodzi mi o to...
- A o co?
Westchnęła.
- Wierzysz w duchy?
- Nie.
- Więc mnie nie zrozumiesz. - Skończyła.
- Nie skreślaj mnie tak od razu. Może zacznę wierzyć. - Uśmiechnął się szeroko. Coraz bardziej się upewniał w przekonaniu, że ta dziewczyna ma ze sobą problem.
- Widzisz. Już się naśmiewasz, a wspomniałam tylko o duchach. - Wytknęła.
- Nie. - Zaśmiał się. - Nie no, sorry. - Spoważniał. - No, możesz mówić.
- Chodzi mi tylko o nie. - Wyjaśniła. - Ten sen chodzi za mną od bardzo dawna. Nawet nie potrafię określić jak długo. Tak długo, że stał się częścią mojego życia. I ja wierzę w to, że nie śni mi się bez przyczyny.
- Jesteś wróżką?
Zerknęła na niego, by się upewnić, czy naprawdę to powiedział, po czym obydwoje się zaśmiali.
- Tom... - Zawołała błagalnie. - Wierzę w to, że jest życie poza naszym ciałem. Kiedyś próbowałam się z tym światem skontaktować. Odkąd to zaczęłam robić... Eh... Okay. Nie ma, o czym mówić. - Jego wzrok ją rozpraszał.
- Nie no mów. - Zainteresował się. - Lubię historię o duchach. - Uśmiechnął się.
- To nie są bajki. - Znowu wytknęła, czując się urażona. - To się dzieje naprawdę.
- Dobrze. Więc, co się dzieje?
- Eh... I tak mi nie uwierzysz albo powiesz, że jestem psychiczna. Moi przyjaciele i tak już na mnie tak patrzą...
- Nie, nie powiem tak. Obiecuję. Postaram się uwierzyć. - Uśmiechał się cały czas.
- Nie. Może innym razem, przepraszam, nie mogę... - Zniechęciła się, choć przed chwilą naprawdę już była gotowa go we wszystko wtajemniczyć.
- Hej... - Złapał ją za dłoń. - Nie musisz się niczego obawiać. - Podniósł się i zrobił do niej krok wiary w jego słowa.
Po zatopieniu się w jego czekoladowej słodyczy uśmiechnęła się delikatnie. Była pewna tego, że te oczy były bliskie jej sercu i to od bardzo dawna. Serce jej znacząco uderzyło jakby wcieliło się w duży dzwon oznajmiający miastu pełną godzinę. A podczas chwili wpatrywania się w siebie, mieli wrażenie, że myślą o tym samym, przed czym żadne z nich nie chciało się bronić.
Zbliżyli się do siebie nie za szybko, żeby uszło za bardziej znaczące i czując już ciepłe oddechy na swych wargach, Amelia zamarła a Tom się zatrząsł, odskakując w bok.
Okno otworzyło się z hukiem na oścież, ale nie tego się tak zlękła. Bardziej się wystraszyła Toma reakcji, niż samego źródła powodującego ten strach. Przecież rozumiała, o co chodzi. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że się pojawił. Pierwszy raz za dnia. Ot tak, w świetle promieni słońca, ale nie ot tak, bo mu się chciało. Po raz kolejny miała właśnie mu pokazać, że Jego groźby dla niej nic nie znaczą.
Przełknęła ślinę.
CDN