NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 7 lipca 2018

Pióro 25

No i nadszedł ten dzień. Ostatni odcinek przed Wami. Nie koniecznie może i będzie on ostatni z ostatnich, ponieważ zakończyłam tak, że może pojawić się część druga. Nie koniecznie też od razu, ponieważ planuję tutaj dodać zupełnie inną historię, którą piszę od niedawna. Jeśli mi się nazbiera parę odcinków, na pewno dodam. :)


Mam nadzieję, że historia przypadła Wam do gustu. Osobiście twierdzę, że mogłoby być lepiej, ale teraz też nie jest aż tak źle. Bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie. Tyle Was tu wchodzi, więc mam nadzieję, że chociaż pod ostatnim odcinkiem napiszecie parę słów i może to, czy chcielibyście czytać część drugą?


Mam nadzieję, że niebawem tu wrócę. No i dodam jeszcze, że "I'm sorry Mr. Kaulitz" oraz "Lux Hotel" funkcjonuje, więc znajdziecie mnie tam :) 

Dziękuję za odwiedziny mojego bloga podczas tej historii i pozdrawiam serdecznie. Życzę miłego czytania i udanych wakacji :*


25

Na filmach nie było nic szczególnego. Oglądała je każdego dnia po parę razy. Niczego dziwnego, czego się spodziewała, nie widziała. Przeglądała wszystkie notatki lekarzy z jej pobytu w szpitalu i sprawiło to, że wyjaśniła sobie kolejne rzeczy.
Każdy jej bezsił, każde jej uczucie ucisku klatki piersiowej, które we śnie ukazywało jej się walką, duszeniem, czy też nawiedzonym chłopcem, który siedział na jej klatce piersiowej, był to po prostu moment reanimacji, przypięta do łóżka, co również tłumaczyły senne krępowanie jej kończyn w pałacu.
Uczucie wirowania, spadania, oślepiające szare światło. To wszystko było naprawdę. Ta ciepła dłoń na jej ciele, którą bardzo często czuła; którą nie raz zamieniła w lodowatą dłoń Anioła, to był po prostu realny Bill, który miał ją na sumieniu, dlatego ją odwiedzał często w szpitalu...
Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że pierwszy rysunek, mianowicie, rysunek tego pokoju w chacie, narysowała dopiero po roku śpiączki. A każdy następny był z około miesięcznymi odstępami, gdy w śnie czuła się, jakby to był jeden ciąg.
O rysunkach wiedział tylko ksiądz, jej znajomi i rodzice, z którymi unikała wszelakich rozmów, bo wolała siedzieć zamknięta w swoim prawdziwym pokoju, który przypominał pokój z jej snu w tym pierwszym domu. Naprzeciwko nie było pokoju Mikiego i Kim. Był to pokój gościnny.
Miesiące mijały jej tak szybko, jakby były tygodniami. Psychiatra, który wybijał jej z głowy te wszystkie sny, uświadamiając jej, że one nie były prawdą, nauczył ją tylko roli kłamcy. Mówiła mu to, co chciał usłyszeć, gdyż zauważyła, że kłócenie się z nim sprawia, że wszyscy dookoła mają ją za jeszcze większą wariatkę, a leki dostawała naprawdę mocne...
Bracia nie odwiedzali jej w ogóle. Przez te trzy miesiące, odkąd wyszła ze szpitala, zadzwonili do jej rodziców zaledwie kilka razy. Nie mogła się pozbierać, gdy fizycznie już dawała trochę radę dzięki rehabilitacjom. Ileż razy wołała Go wieczorami, by do niej przyszedł. Tęskniła za Nim tak mocno, jakby związana z nim była od dziecka... Bardzo jej Go brakowało...
Gdy pewnego razu, doznała miłego złudzenia, które okazało się horrorem.
Po wykonaniu ludzkich czynności, czyli wzięciu kąpieli, zjedzeniu płatków na kolację, położyła się spać, dalej rozmyślając i przyglądając się wiele mniejszemu, zwykłemu pióru kruka. Było jej smutno i co wieczór modliła się, żeby jej się przyśnił raz jeszcze...
Poczuła na swej łydce znany zimny dotyk. Przez chwilę jeszcze miała to gdzieś, gdyż była w pół śnie, a jej wyobraźnia już poskładała zewnętrzne czynniki w wyobrażalną całość w jej głowie. Tak bardzo się ucieszyła, że do niej wrócił, gdy poczuła zmierzający dotyk na jej udzie. Gdy jednak pojawił się na jej wewnętrznej stronie, obraz Anioła zmienił się w Stevena, dlatego jej serce przyśpieszyło tempo. Najpiękniejszy sen zamienił się w koszmar, gdy dłoń już sięgnęła jej kroku i poczuła ją doskonale pod swoją bielizną. Otworzyła oczy, by natychmiast je zamknąć, czując również znany jej męski zapach. Wstrzymała oddech, gdy jego palce przekroczyły granicę, a jego druga dłoń bawiła się jej włosami.
Zawsze miał zimne ręce i zawsze udawała, że śpi, by tym razem kolejne puzzle złożyć w całość, gdy wsunął się pod pościel, a zaraz potem w nią.
Spłynęły jej łzy. Nienawidziła tego świata. Nienawidziła Alicji i jej ojca. Nienawidziła wszystkiego, co było prawdziwe. Nie rozumiała tylko, dlaczego przedstawił jej się tak jej Upadły Anioł? Czy to dlatego, że nie znała innej formy zbliżeń, a dalsza część miała być już jej wyobraźni? Ale czy to właśnie nie miał być proroczy sen? Powinna iść i się utopić, nie chcąc żyć, tak jak Alicja, bo nie miała innego wyjścia?
Zaciskał dłonie na jej nadgarstkach i sapał jej w szyję, mocno, energicznie, jak zwierzę rozpychając jej ciało. To był ten sam ból.
- Jesteś moja... - Sapnął tuż przy jej uchu. - Już nikt nie będzie mógł cię dotknąć... - Dyszał, mocno ją wypychając, po czym zadrżał, wydając z siebie stłumiony, obleśny dźwięk rozkoszy. - Jesteś moją małą dziewczynką... - Pogłaskał ją po włosach i pocałował jej czoło, odchodząc.
Skuliła się na łóżku i rozpłakała, zatykając twarz poduszką, jakby co najmniej chciała się udusić.
- Weź mnie stąd... Proszę... Chcę być w Twoim świecie... - Błagała w myśli. - Chcę się wyprowadzić...
Pomimo lekkiego deja vu i tak naprawdę tego pragnęła. Wolała już przeżywać te męki z osobami, które były bardziej przyjazne wizerunkowo. A realia były zbyt okrutne, by jej Upadły Anioł mógł stanąć przy jej łóżku. Złapać jej dłoń, swą zimną... Właśnie znienawidziła to jego zimne ciało, ale nie znienawidziła jego... Broniła się przed myślą, że tym Upadłym Aniołem był tak naprawdę jej ojciec w postaci jej miłości szkolnej. Takiej porażki nigdy do siebie nie przyjmie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy... Jesteś potworem... - Wyzywała w myśli zrozpaczona.
Nie pomagał jej psychiatra, leki, a nawet i ksiądz, do którego jakiś tydzień temu się udała. Rozmowa z nim nie dała nic, prócz złudnej, beznadziejnej i bolącej nadziei.
- Przeszukałam sieć i wszystko, co było możliwe... Jak to możliwe, że podczas snu byłam wstanie rysować? - Zadała pytanie mężczyźnie, który miał identyczny głos, jak ksiądz w jej śnie. Już rozumiała, skąd się tam wziął. Po prostu czasem wracała do swojego ciała i słyszała ich wszystkich rozmowy. Dlatego czasem miała wrażenie, że Miki mówi głosem jej mamy, a Steven...
- To nie był sen - zaprzeczył od razu. - Byłaś w podróży.
- Tylko że w śnie... W tej podróży ponoć utknęłam... Tak mi powiedziano. Powiedział mi też, że już na zawsze z nim będę.
- Masz tendencję do podróży. Twoja dusza została naruszona. To tak jak z zębem. Jeśli się go wyrwie, można go włożyć z powrotem w dziurę, ale już nie będzie się trzymać tak mocno, jak się trzymał.
Zamrugała parę razy. Właśnie ujrzała dla siebie słońce. To znaczyło tylko, że jeszcze kiedyś dane było jej Go spotkać! Pomimo że 'nie śpi' już około trzech miesięcy i ani razu jej się nie przyśnił, przez co każdego ranka, widząc swój realny pokój, czując potrzeby ludzkie, ubolewała.
- Kogo spotkałaś na swojej drodze? Jak wyglądał ten świat?
- Nie wiem... - Odparła zaskoczona. - To wyglądało jak sen...
- Nie było niczego dziwnego? Jakiejś postaci? Miejsca? Przedmiotu?
- Niee.... - Pokręciła głową. - Był tylko Anioł... Moi znajomi, jacyś ludzie, których nigdy... - Zacięła się, gdyż właśnie przypięła kolejne prawdziwe osoby do postaci ze snu. To Lena była Alicją. Przecież były identyczne! Dlatego to Nick z nią był, a nie Bill! A Leny tata, był prawdziwym jej tatą, a Hans był jej bratem. Sprzątaczka była bufetową ze szkoły.
Westchnęła, kręcąc głową i nie mogąc się nadziwić.
- Wszyscy ludzie, którzy mi się śnili, znam ich. Tak samo, jak miejsca. Domu braci nie znałam, ale musieli rozmawiać o przeprowadzce przy mnie, gdy spałam, dlatego zapamiętałam ich adres. Zmieniali szkołę, przeprowadzali się. Wyspę też znałam... Wszystko znałam... Było trochę... Trochę bardzo zmienione, ale wszystko znałam.
- Na pewno?
Rozmyślała.
- Chłopcy z chaty to bracia. Widziałam ich zdjęcie z dzieciństwa. Dziewczyna jednego z nich pokazywała nam je w szkole. Tak. Wszystkich znałam. A wszystko, czego nie, zaraz sobie tłumaczyłam i wplatałam w całość. Na przykład wasze rozmowy. Pamiętam, jak pan czytał jakąś przepowiednie o Matce Boundary.
Oczy mężczyzny się rozszerzyły, tak jakby sobie coś przypomniał.
- Przepowiednia - powtórzył, rzucając się do biblioteczki.
- Coś nie tak? - Serce jej mocniej zabiło, gdyż sądziła, że może w końcu się dowie czegoś nowego.
Milczał, szukając odpowiedniej księgi i strony, a gdy trafił, stanęła nad nim i w myślach oboje przeczytali ją jeszcze raz.
- Więc... - Zaczęła spokojnie, analizując. - Chodziło o to, że miałam się dowiedzieć, że jestem tam we śnie i przez to utknąć?
Ksiądz zerknął na nią w górę.
- Ja wiedziałam, że doznaję snu, w którym się widzę z Aniołem, ale zawsze wracałam w jedno miejsce. Nie byłam świadoma, że miałam sen w śnie - wyjaśniła.
- Sen w śnie?
- Tak. Budziłam się w swoim łóżku, wiedząc, że przed chwilą śnił mi się Anioł. Później to już nie były sny, tylko... Matko... No tak. Połączyło się to w końcu ze sobą i nie było już snów, tylko jedność. - Zaskoczyła się. - Jeden wielki sen... Myśli pan, że gdybym dłużej tam była to i mój świat z tym snem by się mógł połączyć?
- To nie był sen - poprawił zniecierpliwiony.
- No to, co to w końcu było!? - Zawołała również zniecierpliwiona. - Zapadłam w śpiączkę i widziałam inne życie, ale to nie był sen!?
- Dokładnie.
- Przecież Anioły nie istnieją! Nikt nie umie latać, znikać, nikt nie ma skrzydeł! To moja wyobraźnia to zrobiła! - Zamilkła w końcu. Poczuła się ironicznie. Przez ostatnie miesiące wmawiała swojemu psychiatrze, że to nie był sen, a teraz sama mówiła to księdzu... - Co to było? Inny wymiar? Jaka ścieżka? Co ma się połączyć? Co to znaczy 'uwięziona w wieczności?' - Gestykulowała.
- To nie był sen - zarzekał pewnie. - Nie wiem, co to znaczy. Będę musiał to przeanalizować i na pewno się dowiem. Ale to nie był sen. Gdy się dowiedziałem od twoich znajomych, że wywoływałaś duchy, byłem przekonany, że jeden z nich cię wyciągnął. Że złapałaś z nim kontakt.
Pokręciła głową.
- Nie było czegoś takiego... Mówili, że jestem Matką. Czego dokładnie jestem Matką? Przez chwilę rozumiałam to tak, że po prostu byłam z tym Aniołem od poczęcia - tak powiedział - więc odebrałam to, jako że sama go zwołałam na świat, więc jakby się narodził na nowo przeze mnie...
Ksiądz słuchał jej uważnie.
Rozmowa ta do niczego nie doprowadziła, Amelia więc się stamtąd ulotniła, gdy ten poprosił ją jeszcze, żeby przyszła w niedzielę na mszę. Zgodziła się, nie widząc problemu.
Przez ten tydzień, dziś po mszy, dziś po tylu godzinach od spotkania z księdzem była pewna jednego. Chyba nie wszystko mu powiedziała i to raczej nie świadomie, bo po prostu dzięki analizom 'po' zaczynała widzieć pewne różnice i niedopowiedzenia. Poza tym, że jej ojciec dziś grzecznie składał ręce i odmawiał modlitwy, gdy później czynił takie absurdalne rzeczy. Zasyfiony świat.
Na pewno te niedopowiedzenia nie dotyczyły jej ojca, przez którego właśnie wylewała łzy. Nienawidziła go jak psa, a jeśli miałaby się zabić, nie chcąc tak żyć, to chyba wolała zabić jego, by później trafić do piekła i spotkać się z Nim... Tęskniła za nim i zarazem bardzo się bała swoich myśli. Zawsze chciała się stąd wyprowadzić z wiadomych przyczyn, ale teraz już nie chciała, bo widziała łatwiejszą drogę. Zabić.
Była przerażona.
Nie mogła tego znieść. Wstała z łóżka, wciągnęła na siebie ciuch i wymknęła się z domu. Zmierzyła taksówką pod Luftenstreet trzysta osiem. Miała nadzieję, że widok jej wyśnionego naprawi jej chore myśli. Drzwi jak na złość były zamknięte, co przypomniało jej, że to nie jest sen, w którym wszystko było takie proste. Przemknęła przez uchylone okno, od strony ogrodu, którego nigdy nie widziała i znalazła się w środku. Wnętrze wyglądało kompletnie inaczej, ale to było już  chyba logiczne...
Popędziła na górę i wbiła się w pierwsze lepsze drzwi. Widok śpiącej pary wbił kolejną szpilę w jej duszę. Jej wyśniony, najprzystojniejszy, jej Anioł, któremu się oddała, któremu wyznała miłość, spał wtulony w jakąś blondynkę. Wycofała się, zatykając usta, by powstrzymać szloch. To jednak nie pomogło, a Tom, który właśnie wychodził z łazienki, odskoczył w tył z zaskoczenia.
- Matko... - Odsapnął. - Co tu robisz? Jak tu weszłaś? - Naprawdę się jej zląkł. Zawsze zakluczali wszystkie drzwi, gdy szli spać. Nawet mieli alarm przeciw włamaniowy.
- Ja... Ja nie mogę tak dłużej... Ja... Ja chcę wrócić...
- Dokąd? Co się stało?
- Ja... Tak naprawdę rozmowy z psychiatrą... One mi nie pomagają... Ja nadal w to wierzę... Udaję, że nie, żeby wszyscy mi dali... Spokój... Chcę wrócić...
Tom westchnął.
- Nie płacz... - Zamknął ją w ramionach. - Wiesz, że to były tylko sny...
- Nie, Tom... Ja nie mogę...
Przebudził się, słysząc stłumione dźwięki za jego ścianą. Chwilę leżał i się w nie wsłuchiwał, ale zaraz podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi, gdyż nie przypominał sobie, że zostawiał je otwarte. Zawsze je zamykał. Gdy ujrzał Amelię w ramionach swojego brata, zaniechał ujawniania się.
- Ja... Ja mówiłam mu, że wszystko było takie samo... - Mówiła przez płacz. - Ale nie powiedziałam mu o stworze, który raz... O dwóch potworach, którzy się pojawiali w moim śnie. Naprawdę nie wiem, kim oni byli. Był to przerażający chłopiec... Nie powiedziałam mu o tym przerażającym cmentarzu, o tej piosence, o tej głuchej ciszy i o tym przeraźliwym smrodzie w pałacu nad jeziorem... To nie była zgnilizna... Teraz już wiem, gdy mama zapomniała o pałkach od kurczaka i zaczęło to gnić... To był ten sam smród... To było ohydne i nie wiem, skąd on się brał... Rozumiesz? - Zerknęła mu w oczy z pełnią nadziei, ale jego milczenie mówiło jej wszystko... - Czasami was słyszałam... - Kontynuowała z kolejną porcją łez. - Słyszałam wasze głosy... Słyszałam mamę, jak mnie prosi, żebym wróciła, a ja... A ja nie chciałam jej słuchać. Nie chciałam wracać... Broniłam się od tego... Chciałam być z Nim... Z moim Upadłym Aniołem... Kocham go... On był ze mną wszędzie. On był zawsze przy mnie... Nigdy nie byłam sama. Myślałam, że go wywołałam, ale tak naprawdę to on wywołał mnie. Pokazał mi swoje życie... Jak wytłumaczysz to, że mój sen był logiczny? Przecież sny takie nie są. To był inny świat... To był mój świat... Krążyłam w tych czterech wymiarach i pomagałam im. Kłamałam, że wszystkie postacie znałam... Raz pojawił się prawdziwy potwór... Był wielki... Ohydny i wstrętny... Nie pamiętam go zbyt dobrze, bo to była chwila... Ale stoczyłam z nim walkę... Wyciągałam z siebie kawałki mej duszy i go... I go chyba zniszczyłam... Wiem, że to przez to, że wierzyłam, że On wcale nie jest zły... Wierzyłam, że jest dobry... Kochałam go... Oddałam mu całą siebie, a On... A On zaświecił jak Księżyc. - Beczała, podciągając nos, mając również gdzieś to, że właśnie robi z siebie przy nim idiotkę. Miała po prostu nadzieję, że jej uwierzy. Miała nadzieję też na to, że nie oceni jej i po prostu ją wesprze. Ileż można dusić w sobie tylu słów? Trzy miesiące z pewnością był to wystarczająca ilość, żeby w końcu pęknąć. - Powiedział, że sama go stworzyłam, że wrócił do mnie, żeby mi się odwdzięczyć... Kazał mi odejść, a ja tak bardzo nie chciałam tego robić! - Poskarżyła załamana, drapiąc się po ręce i poprawiając ramiona, gdyż na plecach również coś ją zaswędziało. - Chciałam przy nim być... Tak bardzo go kocham... Od zawsze go kochałam... Odkąd go tylko pierwszy raz zobaczyłam... I jeśli naprawdę... Ale to naprawdę to wszystko nie istniało... To nic nie zmienia... Nadal go kocham... Tutaj... Już nie wiem dokładnie, kogo... Ale jestem pewna, że to był On... To znaczy... Tylko jego wizerunek, ale On... Nie mogę tak żyć... Jeśli nie mogę mieć go tutaj... To chcę go mieć tam... Chcę odejść... Chcę znowu zasnąć i już nigdy się nie obudzić... Chcę znać was takich, jakimi byliście w moim śnie... Byliście tacy dobrzy... Tacy wspaniali i boscy... Tacy kochani... Byliście moimi przyjaciółmi... Jako jedyni nie patrzyliście na mnie jak na wariatkę... A wasz dom... Był zawsze dla mnie otwarty. Zawsze byliście, gdy was potrzebowałam... Potrzebuję tego... Ja... Ja za nim tęsknię... Za jego skrzydłami, którymi mnie otulał... Za nim całym... Tak bardzo mi go brakuje... Przy nim wszystko było możliwe... Tak bardzo go kocham... Nie chcę żyć z myślą, że On nigdy nie będzie mój... Nie chcę myśleć, że znalazł sobie inną miłość... Wiem, że go nie znam... Ciebie też... Ale czuję się przy was, jakbym wiedziała o was wszystko... Nie chcę... To mnie boli... Tak bardzo boli Tom...
Tom nie wiedział, co ma powiedzieć, za to jego myśli krążyły tylko przy szpitalu i lekach na uspokojenie. To wszystko, co mu właśnie powiedziała, nabawiło go jedynie obaw. Jeśli zdołała się dostać do ich domu, nie wiadomo jak. Tak bardzo się zakochała w jego bracie, żyje życiem nierealnym, to zaczął się obawiać poważnie o swojego brata. Co, jeśli, kiedyś przyjdzie i go zabije, a zaraz i siebie, bo będzie myśleć, że spotkają się w innym świecie?
Serce mu biło mocno. Już czuł, że ma noc z głowy. Tak bardzo go nastraszyła...
- Amelio... - Wyłonił się z pokoju Bill, dzięki czemu Tom nieco odsapnął.
Jak tylko go usłyszała, wycofała się. Zbiegła po schodach, chcąc natychmiast stamtąd uciec. Zapomniała jednak, że drzwi są zamknięte, a zamki ich nie otwierały bez klucza. Wbiła się w nie.
- Ona zwariowała... - Szepnął do brata, przerażony Tom.
- Słyszałem wszystko...
- Zadzwonić po jej rodziców?
- To chyba będzie najlepsze wyjście. Powiedz, że mają wziąć leki ze sobą.
- Nie chcę tego dla niej... - Zmartwił się.
- Widzisz inne wyjście?
Wymieniali się chwilę spojrzeniami.
- Może zrobię jej drinka i pójdzie spać, a rano będzie wszystko dobrze?
- Rób jak uważ... Spójrz... - Przeraził się blondyn, widząc dziewczynę, zjeżdżającą po drzwiach na podłogę, która pociera tyły swoich łydek, jakby pokąsało ją w nie stado komarów.
- Boję się, że coś ci zrobi... Ona się w tobie psychicznie zakochała.
- Nic mi nie mów... - Rzucił karcące spojrzenie bratu, które również oznajmiało przerażenie i zszedł na dół.
- Amelio, proszę, żebyś się natychmiast podniosła z podłogi - zaczął poważnie i stanowczo.
Zaskoczenie dziewczyny było niemałe. Zerknęła na jego tors, ocierając łzy, bo w oczy zbyt bardzo się wstydziła. Podniosła się po chwili, czując się jak idiotka.
- Otwórz mi drzwi - poprosiła cicho.
- Nie. Dopóki się nie uspokoisz i nie wyjaśnisz tego, co robisz w moim domu, w środku nocy. - Pociągnął ją za rękę i posadził na kanapie.
Zaciekawiony Tom przyłączył się do brata.
- Weszłam... Weszłam oknem... Było uchylone, przepraszam... Chciałam tylko się z wami... Z Tomem spotkać - Znowu potarła rękę.
Bracia wymienili spojrzenia, choć nie sądzili, że nawet uchylonym oknem można się dostać do środka domu, gdy tak naprawdę było to, jak najbardziej możliwe...
- Nie wiem, czy nie pamiętasz, ale do takich spotkań używa się telefonu i zawiadomienie o swoich odwiedzinach, tym bardziej w środku nocy. Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy? Twoi rodzice wiedzą, że wyszłaś?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Więc zaczekasz tu, a ja dzwonię po nich, żeby cię odebrali.
- Nie! Proszę! - Zawołała poruszona.
- Nie krzycz. Moja dziewczyna śpi - skarcił ją wzrokiem.
- Sama wrócę. Nie musisz po nich dzwonić.
- Chyba śnisz. Nie wypuszczę cię z domu w takim stanie. Nie chcę mieć cię na sumieniu kolejne lata.
Broda jej ponownie zadrżała.
- Wybacz mi, że zrobiłam ci taki problem...
- Wiem, że chciałaś dobrze i dobrze, że w twoim śnie kazałem ci wracać, bo pewnie bym przez Stevena i resztę poszedł siedzieć za kratki, za coś, czego nie zrobiłem.
Zakryła twarz dłońmi, widząc, jak bierze już telefon w dłonie, a później czeka na połączenie, a Amelia zauważyła wyłaniającą się małą bliznę spod rękawa. Nieoniemiała się tam nie zajrzeć. W pierwszym momencie nie skojarzyła, ale gdy poczuła kolejne natarczywe pieczenie na nogach i plecach i gdy zajrzała pod nogawkę, wcale nie zwracając na siebie uwagi bliźniaków, oczy jej się otworzyły szeroko, a płacz jakby wyparował w niepamięć.
- Za chwilę tu będą. Proszę cię, żebyś następnym razem zadzwoniła, jak będziesz chciała porozmawiać, czy się spotkać. Słyszysz mnie? - Ściskał w dłoni telefon i znowu napierał na brunetkę swym niezadowolonym wzrokiem.
- Tak... - Wychrypiała. - Przepraszam... Muszę skorzystać z toalety.
- Wybaczę ci, jeśli obiecasz, że zrobisz to, o co cię proszę.
- Obiecuję. Mogę? - Podniosła się, ocierając łzy.
- Co się stało? - Podejrzliwy i ostrożny Bill już coś zauważył.
- Nic. Muszę skorzystać z toalety.
Musiała się upewnić, czy to naprawdę to, o czym myślała. Serce jej mocno biło na myśl, że miałaby namacalny dowód na to, że to nie był sen!
Bracia puścili ją do toalety, ale czuwali pod drzwiami, gdy Amelia zsunęła z siebie spodnie i bluzkę, by zerknąć na swój tył ciała w odbiciu lustra.
Tuż nad nadgarstkami, pionowo do nich, wzdłuż po ramionach, wszerz na plecach, górnych częściach ud i pionowo do kostek u stóp. To było nic innego jak ślad po wypalonych liniach pentagramu, które mocno jej dokuczały.
- Jak to możliwe? Skąd? Dlaczego teraz? - Wypowiadała szeptem sama do siebie, naładowana emocjami.
- Co robisz!? - Usłyszała stanowczy i kontrolujący głos jej wyśnionego.
- Jak to możliwe? Jesteś tutaj? - Mówiła cicho, jak w transie, rozglądając się ślepym wzrokiem po suficie dość sporej łazienki.
- Zwyrodnialec! Zdechnij szmato, za to, co zrobiłaś! - Przeszły jej przez myśl słowa tego upiornego dzieciaka. W sumie nie wiedziała, czy pomyślała je, czy usłyszała. Powiew wiatru, identyczny, jaki czuła, gdy zjawiał się jej Upadły Anioł w śnie, poczuła doskonale teraz i zarazem widziała w lustrze, jak jej włosy na to dostatecznie reagują.
Jej oczy błysły euforią, żołądek się ścisnął z podekscytowania, ale po chwili skupiła się na tych dziwnych słowach.
- Co ja zrobiłam, że mam 'zdechnąć'? Skąd ten wiatr, skoro Bill nie jest już Aniołem? Czyżby... Czyżby nic się nie udało? - Przeraziła się. - Ale dlaczego?
- Powinnaś zdechnąć za bycie zwyrodniałą! KŁAMCA I ZWYRODNIALEC! - Przelatywały jej krzyki upiora przez myśli.
- Co robisz!? Wchodzę! - Ostrzegł Bill, a ona musiała się ocknąć. Wciągnęła na siebie spodnie i gdy wsuwała na siebie bluzkę, drzwi się otworzyły, a ta szybkim ruchem dłoni zakryła ostatni skrawek nagiego ciała, jakim był w tym przypadku brzuch i wbiła wzrok w drzwi, w których stał jej wyśniony.
Jego oczy błysnęły czernią i dzikim płomieniem, a ta zamarła.


KONIEC

poniedziałek, 2 lipca 2018

Pióro 24

No to pojawiam się z nieformalnie ostatnim odcinkiem tej historii, która kończy się na 2 rozdziały. Mogłabym śmiało zakończyć to opowiadanie w tym momencie, ale jednak jest jeszcze parę ważnych spraw, które pojawią się w następnym odcinku, który również jest zachęcający.
Dziś wszystko czarno na białym, a więcej - w następnym - ostatnim odcinku.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba zakończenie ;) 

24

Białe światło znowu oślepiło jej oczy i gdy chciała je osłonić ręką, zdała sobie sprawę z tego, że nie może się ruszyć. Jej ręce znowu były skrępowane, tak samo, jak nogi.
- Kochanie... Kochanie! - Usłyszała głos swej matki i poczuła jej miły dotyk na ręce.
Zmrużyła oczy, by obadać sytuację. Ujrzała tylko biały sufit i rażące promienie, które po chwili zmniejszyły ton. Odetchnęła, próbując uwolnić swe ręce. Płacz matki wcale jej nie pomagał, a gdy poczuła znany jej dotyk na jej łydce, zdrętwiała. Otworzyła szerzej oczy. Widok swojego ojca wprawił ją w ogromny strach, pomimo że patrzył na nią z czułością.
- Nie! - Zawołała. - Zostaw mnie! - Wyrywała się ze szpon skórzanych kajdan, ale to nic nie dawało.
- Idź po lekarza... - Szepnął do swej żony.
- NIE! Zostaw mnie! Odejdź ode mnie! - Wrzeszczała.
Po chwili wpadła pielęgniarka. Widząc rozwścieczoną pacjentkę i słysząc jej krzyki, poprosiła, żeby jej rodzice opuścili salę.
- Uwolnijcie mnie - błagała przerażona.
- Miała pani napad, nie mogliśmy inaczej postąpić - wytłumaczyła.
- Nie chcę ich widzieć... Nie chcę!
- Rodziców?
Skinęła głową.
- Uwolnij mnie, proszę...
- Jeśli się pani uspokoi.
- Obiecuję, ale niech oni tu nie przychodzą...
- Coś pani zrobili? - Pielęgniarka wyglądała na bardzo zaskoczoną i szczerze zainteresowaną.
- Nie chcę ich widzieć... Nie chcę... - Zaciskała powieki i kręciła głową.
- Pójdę po lekarza. Oceni, czy panią odpinać. Proszę o chwilę cierpliwości.
- Nie wpuszcza pani tu ich. Proszę...
- Dobrze... - Zaskoczona kobieta wyszła z sali i taką samą informację przekazała jej rodzicom, przez co matka się załamała, skryta w ramionach męża.
- Jak się czujemy? Wszystko dobrze? Pamięta mnie pani? - Wszedł ten sam doktor ze swoją świtą, co w poprzednim horrorze.
- Tak. Proszę mnie uwolnić.
- Jak samopoczucie? Od jeden do dziesięciu, ile?
- Zero - mruknęła zła.
- Nie dobrze. Coś boli? Jakieś dolegliwości?
- Nie.
- Jak się pani nazywa? Gdzie pani mieszka? Jak mają na imie pani rodzice?
Zaczęło się.
Przeżywała na nowo cały ten okropny wywiad, ale gdy usłyszała znowu to samo...
- Była pani w śpiączce po wypadkowej trzy lata. Przypomina sobie pani coś z momentu wypadku?
Chyba zaczynała wierzyć, że poprzednie przebudzenie wcale nie było koszmarem sennym, a rzeczywistością. Jej Billy naprawdę miał brodę i wyglądał starzej i to samo było z Tomem. I... I chyba nie udawali, że nie mają pojęcia, o czym do nich mówi... Ale Tom chyba wiedział. Tak przynajmniej się wtem przedstawiał...
- Nie byłam w żadnej śpiączce! - Zawołała znowu oburzona. - Jestem tu cały czas!
Przecież dokładnie pamiętała moment, w którym ucieka z tego miejsca i trafia prosto w ramiona swojego Anioła.
Lekarz zaczął ją badać, nie zwracając uwagi na to, co mówi, gdy ona miała w głowie istny chaos.
- Utknęłaś tu już na zawsze - przelatywały jej słowa Anioła przez głowę, choć z drugiej strony, ten cmentarz, Jego wyśpiewywane słowa, mówiące konkretnie o tym, że to wszystko sobie stworzyła w głowie... Pożegnalny list...
Pokręciła głową, zagryzając wargę i powstrzymując łzy. Nigdy go nie zobaczy? Jeśli tak, to nikt nie miał pojęcia, jak bardzo żałowała, że sprawiła go dobrym... Gdyby wiedziała, że to się tak skończy, nigdy by tego nie zrobiła!
- Co pani pamięta w ogóle? Sprzed wypadku.
- Nikt mi go nie przywróci... - Rozkleiła się.
- Kogo?
Zerknęła na mężczyznę.
- Chcę rozmawiać z Tomem i Billy'm.
- Ci dwaj bracia byli z panią w momencie wypadku. Przypomina sobie coś?
- Chcę z nimi rozmawiać.
- Pan Bill został nieformalnie winnym wypadku. Przyjdzie dzisiaj do pani śledczy w celu przesłuchania. Czy pamięta pani coś z tamtej nocy?
- Billy? Oskarżony? - Zaskoczyła się.
- Tak. Był z panią w pomieszczeniu, w którym stał się wypadek. Nikt tego nie widział, prócz jego.
- Billy by muchy nie skrzywdził! - Zawołała oburzona.
- A więc przypomina sobie pani coś z tamtej nocy? Kto z panią był w tym opuszczonym domu i co tam robiliście? Co się stało, że pani spadła z drugiego piętra do piwnicy?
Jej oczy się rozszerzyły na wspomnienie desek leżących w piwnicy, w której stała ze Stevenem.
- Chcę stąd wyjść. - Chciała się podnieść, ale znowu przypomniała sobie o skórzanych pasach. - Proszę mnie uwolnić. Ja muszę pojechać do tego domu - odrzekła poważnie. - Chcę rozmawiać z Billy'm i Tomem.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe przed zeznaniami.
- Bill jest na pewno niewinny! Nikt mi nic nie zrobił! - Zawołała poważnie.
- Więc, co się wydarzyło?
- Chcę z nimi rozmawiać. Proszę.
Została odpięta nie tylko z pasów, ale i wszystkich kabli. Swą nieudolność zobaczyła tylko wtedy, gdy podano jej obiad. Dziwnie było jej trzymać widelec i w ogóle żuć. Cały czas płakała. Nie mogła uwierzyć w to, że spała trzy lata. Nie mogła sobie tego poukładać. Nie wiedziała, w którym momencie jej życie stało się snem. Czy wtedy, gdy mały Bill ją pchnął do wody, czy może wtedy, jak wyszła ze swojego ciała i poprawiała na sobie ciuchy?
Słowa Anioła natarczywie dudniły jej w myśli. "Wyrzeźbiłeś go, chcąc pokonać zło. Wrócił, żebyś żył, byś nie opadł z sił." To by znaczyło, że Bill wiedział o tym, że śni, dlatego powróciła myślami do momentu, w którym po raz pierwszy usłyszała, że jest wędrowcem, że utknęła. Powiedział, że to koniec i już na zawsze nim pozostanie. Była pewna, że to się stało właśnie wtedy. To był jej decydujący moment.
- Cześć. - Do sali weszli bracia. Męscy bracia, jakich w śnie nigdy nie widziała. Cały czas powtarzała sobie w myśli, że naprawdę spała tyle miesięcy, choć miała wrażenie, że i tak trwało to z jakiś miesiąc... Wspomnienia były tak realne, że na siłę musiała sobie wmawiać, że w ogóle był to sen.
- Dlaczego udawaliście, że nie wiecie, o co mi chodzi? - Zaczęła spokojnie, robiąc miejsce dla ich wyjaśnień, już nie trzymając się tak bardzo swych przekonań.
- Naprawdę nie wiemy - wyznał Tom.
Pokręciła głową.
- Przecież przychodziłam do was. Poznaliśmy się na wyspie... - Odrzekła ostatnie słowo już mniej pewnie.
- Na jakiej wyspie?
Nie wiedziała, czy ma mówić dalej, ponieważ nie wiedziała, czy się bardziej pogrąży, czy nie.
- Na wyspie... - Tom zaczął analizować. - Wyspę pamiętam tylko z tego, jak byliśmy na wycieczce szkolnej. - Starał się ją odszukać w swojej myśli, pomagając sobie zerknięciem na brata. - Tak - zapewnił po chwili. - Byliśmy w hotelu. Przyszedłem do waszego pokoju, zahaczyłaś wtedy o rozwalone ciuchy Leny i się przewróciłaś. Walnęłaś wtedy głową o szafkę i na chwilę odleciałaś. To nie było zbyt fajne - zapewnił.
Amelia przybrała zaskoczony i zarazem niezrozumiany wyraz twarzy. Dokładnie to pamiętała... Dziewczyny się z niej śmiały, mówiąc, że jest niezdarą. Tylko Tom wyciągnął do niej pomocną dłoń. Pamiętała, jak bardzo kąpana była wtem we wstydzie.
- Byłeś z Leną... - Przypomniała sobie, jak bardzo jej zazdrościła tego, że ma z nimi kontakt.
- Tak. Chodziłem z nią chwilę.
- To ona powiedziała całej szkole... Nie. To, Kim powiedziała całej szkole, że... - Wolała to uciąć. - Że wszyscy mieli mnie za wariatkę i czarownicę...
- Tak... - Mruknął Tom.
- My... - Zerknęła na nich zaskoczona. - My naprawdę się nie trzymaliśmy ze sobą... - Szepnęła.
Bracia wymienili spojrzenia i niepewnie przytaknęli.
- Trzymaliśmy się z Mikim. On się z tobą przyjaźnił. Zawsze cię bronił. Wszyscy mówili, że się w tobie kocha, gdy on zaprzeczał i mówił... Mówił co innego... - Zwątpił, zerkając na brata, który również poczuł się niekomfortowo.
Nie była głupia. Wyczuła to i rozumiała, co chciał powiedzieć, dlatego jeszcze bardziej zlana wstydem rzuciła okiem na blondyna, który wbijał ślepy wzrok w pościel, pod którą leżała. Przełknęła ślinę.
- Wiecie o tym... - Szepnęła zażenowana.
- Tak... Wszyscy już o tym wiedzą, zwłaszcza gdy zaczęłaś go rysować.
- Rysować? - Zaskoczyła się.
Tom się zaśmiał nerwowo.
- Nie odbierz tego źle, ale pewnego razu, gdy przyszedłem do ciebie z Billem, zaczęłaś coś majaczyć i się rzucać... Wtedy wpadliśmy na głupi pomysł włożenia ci do ręki ołówka i podsunięcia kartki. Bill trzymał ci rękę i... No... - Nabrał powietrza. - Trochę wyszło dziwnych obrazków. Gdy zasnęłaś, zaczęliśmy się interesować tym wszystkim, co się dzieje z mózgiem człowieka w śpiączce. Trafiliśmy na artykuł, w którym było napisane, że dusza opuszcza ciało, że ciało wtedy leży puste, dlatego Szatan ma miejsce dla siebie. Opętuje takie ciało. Nie wierzyliśmy, to znaczy, już we wszystko wierzyliśmy. Bill nawet nazwał te dziwne obrazki 'Astral Love'...
- Jakie? Masz je? Chcę je zobaczyć.
Bill wyciągnął ze swej torby pliczek kartek i jej podał. Już jak tylko zobaczyła pierwszą kartkę z paskudnym, nieporęcznym szkicem aktu, odechciało jej się oglądać reszty. Zasłoniła kartkę pomimo świadomości, że pewnie już wszyscy to widzieli, a w szczególności Bill, który właśnie podszedł do okna, odwracając się do nich tyłem.
- Cały czas się zastanawialiśmy, czy to ci się śni, czy to jest coś... Po prostu ot tak... Gdy się obudziłaś i powiedziałaś o tym Czarnym Aniele... Serio to było prawdziwe? - Zerkał to na nią, to na jej rysunki.
- To było... - Szepnęła. - Malowałam te obrazy... Ale były... - Właśnie zdała sobie sprawę, że w śnie ani razu nie użyła farby. Po prostu siadała i malowała... I chyba wcale tak ładnie nie umiała malować, widząc te niestaranne szkice... - Ładniejsze... - Przejechała dłonią po twarzy jej skarykaturowanego Anioła. - To było naprawdę - szepnęła. - To wam pokazywałam. Właśnie to zdjęcie zobaczyłeś, gdy się poznaliśmy... Zmartwiłeś się, że namalowałam; narysowałam twojego brata. Bałeś się, że pomylę ich ze sobą.
- Więc to nie Bill?
- Bill. - Kiwnęła głową.
- Ale inny.
- Nie. To był Bill, twój brat to Billy.
- Nie. Mój brat ma na imię Bill, nie Billy.
Zerknęła na blondyna, który podszedł do nich z powrotem.
- A to... - Zerknęła na szkic, w którym wisiała na ścianie, a On przy niej z tymi wielkimi skrzydłami lewitował...
- To było straszne. Gdy to zrobiłaś, pokazaliśmy to twoim rodzicom. Po jakimś czasie postanowili wezwać do ciebie księdza. Lekarze rozkładali ręce, kazali czekać, ale ksiądz, gdy zaczął się tobą zajmować, powiedział, że jesteś wędrowcem. Steven stwierdził, że to brednie. Że przedstawiasz po prostu tak Billa, mojego Billa, bo to on cię zepchnął. Wcale cię nie zepchnął, ale on tak rozgadał wszystkim. Zrobił z niego potwora, zresztą od samego początku go oskarżał. Mieliśmy przez niego problemy, w szczególności Bill. Musieliśmy się przepisać do innej szkoły. Nie dało się żyć normalnie. Nawet Mikiego oskarżył o to, że cię podniecał do wywoływania duchów. Mówił okropne rzeczy... Że przez to ten Diabeł cię nawiedził...
- To nie był Diabeł. Nie ma rogów. To był Anioł... Upadły Anioł...
- Ale to nie Bill cię zepchnął! - Poruszył się Tom.
- Chciałabym pojechać do tego domu... - Odrzekła, widząc obrazek z biurkiem, oknem i łóżkiem... Przejechała palcem po piórze...
- Pióro... - Szepnęła. - Skąd się wzięło to pióro? - Wbiła w nich swój wzrok, ale zaraz po spotkaniu się nim z Billem, skupiła go na Tomie.
- Nie wiem o żadnym piórze - wyznał Tom.
- Na strychu siedziały gołębie - zaczął Bill. - Chciałem podejść do tego białego... Przyszłaś za mną. Nie wiem, co się stało, ale wzburzyłaś wszystkie ptaki, które tam siedziały, a deski się pod tobą załamały. Spadając, chwyciłaś akurat przelatującego koło ciebie kruka. Zleciał z tobą na sam dół. Gdy zbiegłem...
- Zaczął krzyczeć, że spadłaś. Myśleliśmy, że kłamie, bo Steven, Dan i Ricky wywoływali duchy i robili sobie jaja, ale widząc po jego oczach, no i huk, uwierzyłem mu i ruszyłem za nim, a potem cała reszta - wtrącił Tom.
- Leżałaś poobijana na betonowej ziemi piwnicy, pod deskami. W dłoni trzymałaś pióro... Nie wiem, czemu... Ale, gdy karetka cię zabrała, wziąłem to pióro i włożyłem ci je w dłoń, gdy spałaś...
Tom wysunął szpitalną szufladę i wyciągnął je.
Ujęła je w dłoń dogłębnie rozczarowana. Zwykłe ptasie pióro... Szkliły się jej oczy.
- A kamień... - Szepnęła. - Był jeszcze kamień...
Pokręcili głowami.
- Rzucaliście kamieniami w to oczko - przypomniał bratu Bill.
- Faktycznie. Puszczaliśmy kaczki.
- A spinka? Spinka Ali... Spinka Kim? - Już sama nie wiedziała.
- Tak. Kim zgubiła tam spinkę. Szukaliśmy jej, bo jęczała jak nienormalna - wyjaśnił skwaszony Tom.
- Klucz?
- Jaki klucz?
- Ja znalazłem jakiś klucz - wyznał Bill.
- Widziałam to... - Przypomniało jej się. - Poszedłeś z nim na górę...
- Tak. On właśnie otwierał tę klapę w suficie...
- I ja za tobą poszłam... - Olśniło ją. - Patrzyłeś się na gołębie, a przed tobą była dziura. Dzielił cię od niej krok, dlatego do ciebie ruszyłam, żeby cię powstrzymać; żebyś nie spadł... To był ranek. Było szare niebo... Szósta trzydzieści siedem... - Rozszerzyły się jej oczy. Taką godzinę ciągle widziała we śnie! Coraz bardziej była pogubiona...
- Tak... - Blondyn skinął głową.
- Ale jeśli... Jeśli się ze sobą nie trzymaliśmy... To, co robiłam tam z wami?
- Nie pamiętasz?
Pokręciła głową.
- Steven chwalił się tym domem od tygodni. Mówił, że jest nawiedzony i chciał tam pójść. Dan, Matt i Ricky się wkręcili, no i jak oni się wkręcili, to ciągnęli nas i Mikiego. Mieliśmy spędzić tam noc... Lena się wyłamała, a Kim nie chciała iść z nami tam sama, więc wyciągnęła ciebie. Steven...
- Steven powiedział, że lepiej, jak ty pójdziesz, a nie Lena, bo podobno wywoływałaś duchy - przerwał bratu pośpiesznie Bill.
- Tak. Mieli radochę z tego, że może wywołasz jakiegoś ducha... Namawiali cię, żebyś to zrobiła, gdy tam byliśmy, ale ty nie chciałaś tego robić. Steven był uparty i tak podjarany, że zaczął na holu tego domu rysować pentagram i zapalać świeczki. Miki się zdenerwował. Kim się bała i chciała wrócić do domu. Steven się pokłócił wtedy bardzo z Mikim. Bo Steven chciał...
- Ale nikt się na to nie zgodził. - Znowu przerwał pośpiesznie Bill. - Skończyło się na głupim rysunku. Siedzieliśmy tylko i opowiadaliśmy sobie straszne historie...
- O pałacu Showensów... - Zrozumiała.
- Też, między innymi.
- Nikt się nie zgodził na co? - Dopytała.
Bracia wymienili się spojrzeniami.
- Steven był głupi. Chciał robić głupie rzeczy, których wszyscy się bali - wytłumaczył Tom.
- Co to za głupie rzeczy? Ja chciałam je robić?
- Nie wiem. Ty milczałaś. Prawie cały czas milczałaś. Zachowywałaś się tak, jakbyś w ogóle tam z nami nie była, ale... Zawsze się tak zachowywałaś. Z nikim prawie nie rozmawiałaś... My... Też ze sobą nigdy nie rozmawialiśmy. Jakoś nigdy nie było okazji - odrzekł Tom.
- Więc... Pewnie dziwne dla was było to, że chciałam z wami rozmawiać... - Przełknęła gorzką prawdę.
- Trochę tak... - Westchnął Tom.
Broda jej zadrżała. Tak bardzo żałowała, że to, co przeżyła we śnie, nie miało w ogóle wpływu na realne życie; że w ogóle było to wszystko na marne; że ratowała, że oddała duszę, że wyznała miłość komuś, kto nigdy miał się o tym nie dowiedzieć... Kto nigdy nie był jej... A to wszystko, co przeżyła, było tylko jej wyolbrzymioną wyobraźnią, która tylko sprawiła jej mocniejszy ból za życia.
- Chciałabym pojechać do tego domu... - Przypomniała. - Zrobicie dla mnie tę ostatnią rzecz? - Wychrypiała zawiedziona.
Pamiętała ich. Okazało się, że wspomnienia, które były w śnie - one jedyne nie były snem a najprawdziwszą, bolesną prawdą. To siedzenie na stołówce i słuchanie Leny o braciach, ta zazdrość, jaką wtedy zawsze czuła, była prawdą. To osamotnienie i wstręt do szkoły również. Moment, gdy wszyscy się z niej naśmiewali; moment, gdy Bill ją w końcu zauważył, w tej dla niej tragicznej sytuacji, było czymś, przez co miała ochotę zniknąć...
Parę następnych dni przepłakała w milczeniu. Spotkanie z rodzicami było nijakie. Nie rozumieli, a raczej mama nie rozumiała, dlaczego nie chce ich widzieć. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Po prostu nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Zupełnie tak jak we śnie. Tyle że w śnie chciała mieszkać ze swymi przyjaciółmi i tak było, w prawdziwym świecie nawet musiała chodzić się wypróżniać, myć i czuła głód. W śnie było wszystko takie proste...
Potem pojechała z nimi do tego domu. Zabrali ją. Nie odzywała się do nich zbyt często. Cały czas sobie uświadamiała, że są dla niej tak naprawdę obcy, a to, co chciała im powiedzieć, nie miało żadnego sensu, gdyż to nie była prawda. To właśnie ściskało jej serce najbardziej. Wspomnienie obojętnego wzroku jej wyśnionego stało się znowu realne.
Przemierzali ruderę, a wszystkie wspomnienia zaczęły do niej wracać, by poczuć się, jakby właśnie przed chwilą była tam z nimi wszystkimi. Pamiętała, że Bill również się niezbyt dużo odzywał, a ona prawie cały czas mu się przyglądała. Gdy tak świecili latarkami telefonów, widząc stary hol, w którym wtedy siedzieli przy świeczkach, dokładnie chyba wszystko do niej powróciło.
Steven chciał, żeby Amelia się położyła na pentagramie, by wywołała samego Diabła. On się niczego nie bał i zawsze ukazywał się jako silny chłopak, niebojący się wyzwań. I nigdy z nim nie była. Podobał się jej tylko. W tym nie było nic dziwnego. Jej wyobraźnia, wszystkie te mniej ważne i ważniejsze szczegóły, rozmowy, sceny przeobraziła w swej głowie w jedną wielką historię. Nie chciała brać w tym udziału, ale nie powiedziała tego głośno. Miki robił to za nią. Dlatego Steven wygnał go z tego domu, razem z panikującą Kim. Dokładnie, jak zrobił to we śnie. A Bill wtem tylko stał z boku i już nie był taki pewny siebie. Rozumiała go. Przecież nakryła ich w szkolnej piwnicy. Steven już nie raz bawił się w taką czarną magię, której ona cholernie się bała. Bill był wtedy przecież z nimi. Zakazał o tym mówić komukolwiek. Tajemnica raczej do dzisiejszego dnia została tajemnicą. Stała wtem w tym holu i bardzo dobrze go rozumiała. Jego mina była wtem bez wyrazu, jego oczy były czarne przy tym świetle, a płomień świec odbijał się w nich. Nie mogła uwierzyć tylko w to, że jej wyobraźnia naprawdę potrafiła zrobić z niego Anioła. I nie rozumiała tylko, dlaczego upadłego? Czyżby uraza, jaką do niego czuła, przez brak jego uwagi na jej osobę, była tak silna, że objawiła się w takiej postaci? Najwidoczniej tak. Cała reszta była stworzona przez nią. Pragnęła, żeby ją widział, dlatego ją widział zawsze i wszędzie, nawet gdy go nie było...
Czasami miała ochotę śmiać się z samej siebie. Czuła się żałośnie ze swą wyobraźnią, a rysunki aktu z Billem ją tak pogrążały, że odkąd je zobaczyła, ani razu nie spojrzała mu w oczy. To było chyba bardziej żenujące niż sam fakt, że wywoływała duchy. Każdy przyjął do siebie to, że śni jej się seks z Billem... Pragnęła umrzeć, myśląc o tym...
Matt i Dan odpadli wpadając w sen. Tomowi opadały wtem powieki. Steven był podniecony opowieściami razem z Ricky'm, a Bill podniósł się ze swojego plecaka, na którym spoczywał i przechadzał się po domu. Amelia siedziała wtem na jednym z drewnianych stopni, jak zwykle w świecie swojej wyobraźni, kreując życie niegdyś żyjących ludzi w tym domu, ale również obserwując swego wyśnionego, który w końcu z kluczem w ręce przeszedł obok niej, kierując się na górę. Niezauważona powędrowała za nim. Chciała zobaczyć, co robi, ale też miała nadzieję, że może w końcu uda jej się z nim porozmawiać normalnie. Chociażby wymieniając zdania typu 'co robisz?' lub 'jest tu strasznie, nie?'.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę, wkładając głowę w pokrywę sufitu. Stał najpierw przy tym starym oknie. Gdy gołąb zagruchał i ten odszukał go wzrokiem, ruszył powoli do niego, jakby chciał go złapać. Amelia, widząc zarwane deski, na które w ogóle nie patrzył, weszła tam, ale zatrzymała się, gdy ten się zatrzymał. Serce miała już w gardle. Bała się, że zrobi ten krok w przód. I gdy chciał już go robić, ruszyła się energicznie z miejsca. Chyba zbyt energicznie, bo deski się pod nią zarwały, gdy pod nim wcale. Po prostu miała pecha...
- Chciałabym pojechać do pałacu Showensów.
Bracia wymienili ze sobą wzrok.
- Do szkoły?
- Nie. Tutaj w lesie... Nie daleko... Pojedziecie ze mną?
Znowu wymienili ze sobą wzrok.
- To jest park, nie las - zauważył Tom.
Bill się prawie w ogóle nie odzywał. Zachowywał się zupełnie tak jak ona. Jakby w ogóle go nie było z nimi.
Po krótkiej dyskusji z Tomem przemierzyli dookoła park, w którym siedziała we śnie z Tomem na ławce. A zamiast pałacu, zobaczyła swą szkołę. Ich byłą szkołę.
To był dopiero szok, który jak opadł, roześmiała się wniebogłosy.
- Dacie wiarę, że ja stworzyłam ze szkoły, nawiedzony pałac?
Tom odwzajemnił śmiech.
- No w sumie jakby nie patrzeć jest nawiedzona. Kto lubi do niej chodzić? Same potwory i zagrożenie w niej.
- Haha! Nie mogę w to uwierzyć!
Widząc, zamiast czarnego stawu, wielką fontannę i te wszystkie mury, swoją 'salę sekty', w której była aula, do której nienawidziła chodzić, gdyż kojarzyła jej się tylko ze wstydem, gdy raz występowała w postaci drzewa w czerwonym kapturku, którą grała Lena, a babcię Kim, no i Bill był wilkiem... To było tragiczne...
- Pałac Showensów... - Westchnęła pod nosem. - Założyciele szkoły...
Szkoła ta, a raczej budynek, zaliczał się do zabytków miasta. Tę szkołę założyła rodzina Showensów. Krążyło mnóstwo legend i pogłosek, które wymyślały dzieciaki i przekazywali je z pokolenia na pokolenie. Między innymi właśnie tę, którą użyła we śnie. Przeklęta rodzina... Właśnie te historyjki opowiadali sobie w tamtym domu. Każdy znał inne szczegóły, przez co legenda nie zaznała końca. Do dzisiaj co niektórzy twierdzą, że są świadkami dziwnych nadprzyrodzonych mocy w tym budynku. Dlatego, gdy uczniowie się dowiedzieli, że wywołuje duchy, została nazwana czarownicą. A historia Alicji, która miała być uwięziona niegdyś w tym budynku stała jej się bardzo bliska, choć za wiele nie miała z nią wspólnego.
- Nie wiem, czy wiesz, ale są filmy, na których ksiądz odprawia msze... - Przypomniał sobie Tom, gdy weszli do auli.
- Gdy spałam? - Dopytała, a dziwne uczucie pieczenia ramion, pleców, skrajów łydek i rąk pojawiło się na jej ciele. Skwasiła się lekko i potarła jedną z rąk, tuż nad nadgarstkiem.
- Tak.
- Chcę je zobaczyć. - Zaskoczyła się, ale i znowu skwasiła, pocierając to samo miejsce, gdyż chyba najbardziej jej dokuczało. Gdy podciągnęła rękaw ciemnej bluzy, by ujrzeć, co tam się dzieje, ujrzała prostą linię, która wyglądała, jak wypalona w jej skórze.
Serce jej zabiło mocniej. Przez ostatnie tygodnie wmawiała sobie na siłę, że to wszystko nie było realne, gdy teraz miała naoczny dowód kawałka jednej z linii pentagramu, który znajdował się w tej auli, na tej kamiennej podłodze, do którego była przypięta na kołki i liny.
- Co jest? - Zapytał Tom, widząc Amelii minę.
Spojrzała mu w oczy i przez chwilę miała wrażenie, że jednak to wszystko się działo, a oni bezczelnie jej wmawiają te wszystkie bajki. No bo, jeśli to był tylko sen, tylko śpiączka, tylko marzenia, czy też koszmary senne, to skąd by się to wzięło!?
- Nic. Muszę zobaczyć te filmy - rzuciła pewnie i bardzo poważnie.


CDN