Pojawiam się z nowym odcinkiem, by nadrobić trochę czas mojego nie pobytu tutaj. Mam nadzieję, że odcinek się spodoba :)
20
Poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Była tak przeraźliwie zmęczona, że nawet ciężko było jej powiedzieć choć jedno zdanie.
- Spójrzcie - szepnął Matt, szturchając siedzącego obok Dana, wskazując na Ricky'ego.
Zaraz wszyscy wzbili się na równe nogi, tylko Stevenowi przyszło to zupełnie naturalnie.
- Ona mówi prawdę... - Wyznał zaskoczony Dan.
Steven wydawał się tym nie przejmować. Złapał dziewczynę pod pachę.
- Godzina dwunasta - odrzekł Ricky Jego głosem, dlatego Steven powstrzymał się od wyjścia z kuchni, zwracając wzrok w stronę kumpla. - Dziś w pełnię - dodał Ricky i wskazał na Amelię palcem.
Zacisnęła zęby, ale wcale tego nie czuła, jakby totalny bezsił dopadł jej ciało.
Opuścił jego ciało uśmiechnięty.
- Spójrz na ich miny - rechotał wrednie.
Ricky patrzył po wszystkich, nie wiedząc, co się dzieje.
Steven w końcu z dziewczyną zagarniętą pod pachę powędrował do jej pokoju i położył ją na łóżku.
- Dlaczego... Dlaczego mi to robisz? - Wydusiła do jego pleców, gdyż już wychodził.
- Co ci robię? - Rozłożył ręce, przystając na chwilę, nie wiedząc, o co chodzi.
- Dlaczego...
Steven się rozejrzał po jej pokoju.
- Powinnaś tu posprzątać - stwierdził, zatrzymując wzrok na zapisanym brystolu. Podszedł do niego. - Bill? - Zaskoczył się, lecąc wzrokiem po tabelkach. - Ten Demon, nazywa się Bill? - Zerknął na nią.
Chciała mu tyle powiedzieć, że zdołała tylko otworzyć usta. Jej myśli uciekły. I dziwne było to, że miała wrażenie, jakby bardzo dobrze znała ten stan. Czuła się dobrze, jej emocje były silne i dobre. Czuła tylko lekką niepewność, która motywowała jej części ciała do uczucia, które również dobrze znała. Wykrzywiła twarz, czując na swojej łydce dotyk palców, które wpływało na rozgrzanie jej ciała.
Nie wiedziała, kto jest właścicielem tej ręki, ale słowa Stevena "Jesteś nawet dobra, gdy jęczysz przez sen.", zaczynały stawać się prawdziwe. Patrzył na nią, a widząc jej grymas na twarzy uśmiechnął się pod nosem. Potarł swój nos i podszedł do niej.
- Już ci dobrze? - Zapytał spokojnie.
Zagryzła wargę, czując, że zaraz nie wytrzyma.
Pogłaskał ją po włosach.
- Jesteś moją małą dziewczynką... - Wyszeptał, kładąc swą dłoń na jej nagie udo. Bez żadnych przeszkód wsunął dłoń pod jej bieliznę. Automatycznie złapała za nią, mocno ją ściskając, co spowodowało, że się uśmiechnął bardziej i do niej zbliżył, całując jej usta.
- Kochasz mnie? - Zapytał w przerwie.
- Zawsze...
- Nigdy ode mnie nie odejdziesz?
- Nigdy...
- Pożegnasz się z tym demonem? - Wsunął w nią swe palce, a ona rozchyliła usta, wstrzymując powietrze.
- On... - Sapnęła. - On nie jest demonem...
- Ok. Upadłym Aniołem... Niech ci będzie... A wiesz, co znaczy, że jest Upadłym Aniołem? Nie tylko 'Aniołem'? - Oblizał swe usta, rozkoszując się jej wyrazem twarzy. - To znaczy, że nigdy cię nie uratuje, bo upadł. - Zaśmiał się. - On chce tego dla ciebie... Nie zmienisz tego, choćbyś chciała... - Mówił spokojnie i zatopił się w jej ustach.
- Słyszysz... - Sapnęła.
- Co takiego? - Położył drugą dłoń na jej klatce piersiowej.
- Pikanie...
- Jakie pikanie?
- Takie... Od serca...
Uśmiechnął się.
- Tak - odrzekł, kładąc dłoń na jej nagiej piersi, drugą badając cały czas jej wnętrze. - Bije ci serce.
Otworzyła oczy i od razu przełknęła ślinę. Jej pokój wyglądał jak zawsze. Przeczesała swe ciemne włosy i wstała z łóżka, znowu czując zmęczenie.
Brystol przypomniał jej, co robiła i do czego doszła. Przysiadła na stołku i badała napisy jeszcze raz wzrokiem. Co dziwne, ujęła pióro w przeszłości numer jeden. Ujęła też kamień i ujęła spinkę w przeszłości numer dwa. A przecież posiadała jeszcze klucz.
- Tęsknie za Tobą... - Odrzekła, zerkając na obraz pod ścianą na podłodze. Był tam ich akt... Czuła się, jakby nie widziała go wieki.
- Nie chcę tu być... - Zamarudziła. - Chcę być cały czas z Tobą... - Wyszeptała zmarkotniała.
Westchnęła, ujęła w dłoń klucz i przysiadła na siedzisku pod oknem, wbijając wzrok w pole rozciągające się za oknem.
- Kocham cię...
Wzdrygnęła się, słysząc walenie do jej drzwi. Paraliż dopadł jej ciało, a jej oczy zamarły. Walenie się po chwili ponowiło.
- Jeśli natychmiast nie otworzysz drzwi, sam to zrobię! - Zawołał rozgoryczony Steven.
Przełknęła ślinę, nie wiedząc, o co chodzi.
- Nie możesz się tak zamykać! Masz w tej chwili, kurwa, zacząć żyć normalnie! - Rozkazywał.
Nie rozumiała. Nawet nie wiedziała, czemu się zamknęła.
Podeszła do drzwi i powoli je otworzyła.
- W końcu! - Zawołał. - Ileż można tu siedzieć! Co ty robisz? - Unosił się. - Ubrałabyś się w końcu, a nie ciągle w piżamie chodzisz. - Zmierzył ją.
Amelia wgapiała się w niego ślepo, a po wysłuchania komentarzy i rozkazów zamknęła z powrotem drzwi. Przynajmniej chciała to zrobić. Steven powstrzymał drzwi ręką.
Pragnęła stamtąd uciec. Właśnie w tym momencie. I jedyne co przyszło jej na myśl, to Luftenstreet 308. Ubrała się, nie zwracając na krzyczącego Stevena uwagi, po czym wsiadła w auto i po chwili weszła do domu braci. Już nic nie chciała rozumieć. Czym więcej rozumiała ze swojego życia, tym bardziej czuła się jak psycholka.
- Spójrzcie... - Pokazała obydwóm swój nagrany filmik.
- O nieee! To jest sekta! - Zawołał zaskoczony blondynek.
- Przyłapałam ich... - Wyznała pół prawdę, przyglądając się poruszonemu Billy'emu.
- Mówiłem ci, żebyś nie chodziła tam sama - przypomniał Tom i pokręcił głową. - Miki się o ciebie pytał - zawiadomił po chwili.
- Tak? - Zaskoczyła się. Kompletnie o nim zapomniała! - Co mu powiedziałeś?
- Że jak tylko się odezwiesz, zadzwonię do niego.
Ucieszyła się, ale zerkając na swoje nadgarstki, od razu się zniechęciła, wkładając ręce między uda.
- Nie dzwoń do niego. Jak się odezwie, to przekaż mu, że jest wszystko dobrze - poprosiła.
- Dlaczego nie chcesz się z nim spotkać? - Obydwoje wbili w nią ciekawski wzrok. - Znasz go dłużej niż nas.
- Tak, ale... Po prostu nie chcę teraz z nim rozmawiać. Na pewno się do niego odezwę, ale nie teraz...
- Martwi się o ciebie. Zresztą ma dzisiaj przyjść...
- Tak. Napijesz się z nami? - Zaoferował uśmiechnięty Billy.
Nie mogła mu odmówić, gdy był taki słodki. Zresztą, tak bardzo przypominał jej Jego, że to było coś niesamowitego... Gdyby stanęli obok siebie, miałaby problem z wyborem. Blondyn, czy Czarny? Na pewno wybrałaby te piękne skrzydła...
Po dwóch drinkach poczuła się tak radosna, jak nigdy. Wcale nie żałowała tej wizyty. Czuła się tak samo beztrosko, jak wtedy z Tomem w jego wynajętym mieszkaniu na wyspie i tak jak wtedy, gdy leżeli na wydmie...
- No, ale jeśli jesteś medium... To... - Zaczął niepewnie Billy.
Uśmiechnęła się.
- Nie. Nie ma w tym domu żadnych duchów. - Zaśmiała się.
Tom tak samo się wyśmiał.
- Tak tylko pytałem... - Zawstydził się, a ona myślała, że się rozpłynie na ten widok. Czuła jak motyle robią sobie gniazdo w jej ciele.
- No cześć. - Do środka wszedł Miki, a motyle natychmiast zniknęły, robiąc miejsce dla stresu. - Amelia - zawołał zaskoczony i natychmiast do niej doskoczył, zamykając ją w ramionach.
- Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Dlaczego się nie odzywałaś? - Trzymał ją za ramiona i obarczał ją swym błękitem tęczówek.
- Ja... Ja byłam chora, dlatego... - Wydusiła z siebie.
Przyglądał się jej z troską.
- Dlaczego nawet nie zadzwonisz?
- Nie miałam do tego głowy...
- Do braci przychodziłaś - wyrzucił.
- Tak, ale... Wybacz mi... - Tak bardzo było jej przykro.
- Zabronił ci - zaskoczył.
Spuściła wzrok, a on złapał jej dłonie, chcąc coś powiedzieć. Natychmiast je zabrała od niego, a ten już zrozumiał...
- Co tam masz?
- Nic...
- Pokaż... Co ci zrobił?
- To nie on.
Zerknął na braci, ale ci pokręcili głowami, że nie mają o niczym pojęcia.
- Steven znowu się bawi w psychola!? - Oburzył się.
- Nie! To nie on! - Zlękła się.
- Więc, kto!?
- Nikt... Naprawdę. To tylko siniak.
- Blizna to siniak? - Zakpił.
- Przestań, proszę cię...
- Nie! Tak myślałem, że to, co mówił, jest tylko wymówką! A ja debil mu uwierzyłem! Nie wrócisz tam już.
Zaskoczyła się.
- Ja mieszka....
- Mam to w dupie. Powinnaś iść do księdza! Musi to zobaczyć.
- NIE! On gówno wie!
- Jeśli sama nie możesz go przepędzić, to On to zrobi!
- Nie mogę tego zrobić!
- Niby dlaczego!?
- Nie da się! Ty nic nie rozumiesz!
- Nie chcę rozumieć! Jesteś cała w bliznach! Jak ty wyglądasz!?
Zaszkliły się jej oczy.
- Dlaczego na to pozwalasz? - Nie rozumiał.
- Nie pozwalam... - Otarła szybko łzy. Nie chciała się rozklejać przy Billy'm. - On jest silniejszy... - Wyznała zgodnie z prawdą.
- Krzywdzi cię, a ty nic z tym nie robisz. Podoba ci się to?
- Nie! Nie podoba mi się! Nie mogę nic zrobić!
- Możesz, tylko nie chcesz!
- Nie mogę! Za kogo ty mnie masz!? Dlaczego tak mówisz? Przestań na mnie krzyczeć!
- Martwię się o ciebie. Wiesz dobrze, ile dla mnie znaczysz... - Uspokoił się.
- Tyle że nadal jesteś z Kim! - Wyrzygała.
Blondyn się zaskoczył.
- Wróciłaś przecież do Stevena... - Nie rozumiał.
- To tylko tak wygląda.
- Dlaczego na to pozwala?
- On i nikt nie ma na to wpływu.
- Powiedział, że ci wybije to z głowy, a jest gorzej niż było! Nie wrócisz tam. Jeśli nie. Zawiozę cię do szpitala, a później do rodziców.
- Nigdzie z tobą nie pojadę! - Zawołała oburzona. - Co ty sobie myślisz, mówiąc tak do mnie!? Nie jestem Twoim dzieckiem, żebyś się tak do mnie zwracał! Zajmij się sobą! Swoim życiem, a mnie zostaw w spokoju!
- Ja... Ja chcę tylko ci pomóc, żebyś wyzdrowiała - mówił oszołomiony.
- JESTEM ZDROWA!
Podszedł do niej z westchnieniem, ale ona się odsunęła od niego.
- Nie zbliżaj się do mnie - zagroziła.
- Przecież... - Ponownie się zaskoczył. - Nic ci nie chcę zrobić.
Tak. Nie ufała mu już. Był dla niej zagrożeniem. Nie chciała jechać do żadnego szpitala, tym bardziej do domu. Tego właśnie się obawiała. Nie wierzyła mu. Nie chciała z nim rozmawiać. Było jej przykro, serce jej się krajało, ale nie mogła pozwolić na to, żeby ktoś ingerował między nią, a jej Czarnego Anioła. Nigdy nie pozwoli na to. Oddała mu swą duszę i tak miało zostać.
- Co on ci, kurwa, nagadał na mnie!? - Wrzasnął przejęty Miki.
- Nic. Nie rozmawiamy nawet o Tobie - wyznała szczerze.
- Nie!? Nastawił cię przeciwko mnie! Jak go spotkam, to mu wpierdolę! Tak jak kiedyś!
- On naprawdę nic nie zrobił!
- Bronisz go jeszcze? - Nie mógł uwierzyć.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - Znowu spłynęły jej łzy, które szybko otarła.
- Bo wiem, jaki Steven jest. Znam go nie od wczoraj. I wiem, że wierząc mu w słowa, popełniłem błąd.
- On przynajmniej mnie nie ustawia tak jak ty!
- W to akurat ci nigdy nie uwierzę. Zawsze to robił! To maniak kontroli! Już zapomniałaś, dlaczego od niego odeszłaś?
- Zmienił się. Nie jest taki. Prawie nigdy nie ma go w domu. Rzadko z nim rozmawiam.
- No właśnie. Tak się tobą zajmuje - prychnął.
- Ja nie jestem dzieckiem, żeby ktoś się mną zajmował! Jesteś... Jesteś okropny! To TY się zmieniłeś!
Miki zamilkł. Nie zauważył tego...
Amelia wycofała się. Wyszła z domu i zniknęła.
- Naprawdę? - Zerknął na braci.
- Tak - uniósł brwi Tom.
- Jest dziwna, ale żal mi się jej zrobiło... - Wyznał Billy i podniósł się z miejsca, skarcił Mikiego wzrokiem i wyszedł za nią. Niestety nie było już po niej śladu...
Tak bardzo się bała, że Steven pozna po niej, że widziała się z Mikim, że aż strach jej było otwierać drzwi do domu. Musiała w końcu to zrobić i wiedziała, że to ją nie ominie, ale miała cichą nadzieję, że zostanie niezauważona...
- O! Chodź na kolację - zawołał Ricky, przechodzący właśnie przez hol, z salonu do kuchni.
Zerknęła na obraz, witający ją już w drzwiach i na odchodzącego bruneta.
- Nie dzięki. Nie jestem głodna.
- Chodź. Dawno z nami nie jadłaś.
- Dawno? - Zaskoczyła się.
- No tak... - Zatrzymał się i zerknął na nią z uśmiechem.
- Ekhm... I tak nie jestem głodna... Steven jest w domu? - Zapytała ciszej.
- Jestem, dlaczego o mnie pytasz? - Schodził właśnie po schodach.
- Nic. Tak tylko... - Zatrzęsła się cała. - Boże! To tylko wymyślony stres. - Ogarniała się w myśli.
- Co zrobiłaś? - Od razu zauważył. Cóż. Nigdy o niego nie pytała, a on nie był głupi...
- Nic. Co miałam zrobić? - Starała się mówić normalnie. Ominęła go nawet i już stawała jedną nogą na schodzie, gdy poczuła szarpnięcie i to, jak jej plecy uderzają o ścianę.
- Gdzie byłaś? - Warknął.
- Ze znajomymi u znajomych - wydusiła z siebie.
- Konkretniej? - Przekrzywił głowę i zaciągnął się powietrzem.
Czuła się taka naga przy nim...
- Nie muszę ci się spowiadać.
Odsunął ją od ściany i jeszcze raz ją do niej przygniótł. Nogi jej się ugięły pod własnych ciężarem.
- Siema - zawołał Dan, schodząc po schodach i mijając ich.
- To przyjdźcie do jadalni - powiadomił Ricky i razem z Danem zniknęli.
Była zaskoczona ich zachowaniem, choć może nie powinna... Przecież wtedy, gdy Steven się na nią rzucił, Ricky też ją zostawił. Czyżby wszyscy w tym domu wiedzieli, żeby nie wchodzić w drogę łysemu? Przełknęła ślinę.
- Dlaczego się z nim spotkałaś? - Warknął ponownie.
Pokręciła głową.
- Nie spotkałam się z nim. To był przypadek.
- Mów prawdę - syknął.
- Mówię... - Serce jej mocno biło. Z pewnością to czuł, ponieważ jego przedramię przygniatało jej klatkę piersiową.
- Przestań kłamać!
Zamknęła oczy, modląc się, żeby to był tylko sen. Niestety wspomnienia ze Stevenem były tak realne, że to, co się działo teraz, było również normalnością. Już nie raz przeżywała takie emocje i sytuacje jak teraz i to nie tylko spod jego rąk.
Złapała go za ramiona, chcąc uspokoić. Złapała za szyję i zakończyła wędrówkę na jego karku. Wiedziała, że lubi, gdy właśnie jej ręce spoczywały na nim.
- Nie kłamię. Naprawdę to był przypadek. Nic się nie wydarzyło... - Zerknęła mu w oczy, mówiąc bardzo spokojnie.
- Co mu powiedziałaś? - Syknął znowu.
- Nic. - Pokręciła głową.
- Nienawidzę kłamstwa - warknął przez zęby.
- Nie kłamię. Naprawdę nic... Przyczepił się do mnie o blizny - zaczęła w miarę spokojnie. - Powiedział, że...
- Co powiedział? - Ponaglił zniecierpliwiony.
- Że muszę iść do księdza. Że już tu nie wrócę, że miałeś się mną zająć, a jest jeszcze gorzej, że... Chciał mnie wziąć do szpitala, później do rodziców. Ja nie chcę jechać do żadnego szpitala! - Zawołała z żalem. - Nie chcę wracać do domu. - Zaszkliły się jej oczy. - Oni mnie zamkną i nigdy już nie będę wolna... Pokłóciłam się z nim. Wyzwałam go. Powiedziałam, że ma się nie wpieprzać w moje życie... - Spuściła głowę, tak samo, jak ręce. Było jej naprawdę przykro. Miki był jej przyjacielem...
Steven przyłożył swe czoło do jej.
- Posłuchaj mnie - rozkazał spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. - Spójrz na mnie.
Tak też zrobiła.
- Nie pozwolę ci odejść do żadnych Mików, żadnych rodziców, do żadnego domu, tym bardziej do szpitala i kościoła. Rozumiesz?
Skinęła lekko głową, odetchnąwszy.
- Nigdy więcej się z nim nie spotkasz. Tak? Jesteś ze mną tutaj i tak zostanie na zawsze. Nigdy więcej nie wyjdziesz stąd sama. Chyba że chcesz zostać przez niego porwana.
Pokręciła głową.
- Więc rozumiemy się?
- Tak... - Szepnęła.
Złapał jej szyję, tuż przy żuchwie i uniósł jej twarz. Pocałował namiętnie jej usta.
- Jeśli ktoś mi cię odbierze. Zabiję go - zagroził.
- Ale... Ja nie jestem... Ja nie jestem Twoja... Dobrze o tym wiesz... Kocham kogo innego... - Przypomniała.
Dostała w twarz.
Złapała się zaskoczona za policzek i wstrzymała powietrze. Za jego plecami pojawił się jej boski zbawca. Niestety jak tylko się ucieszyła na jego widok, tak bardzo się zlękła.
- Jesteś ze m... - Zatkała Stevenowi usta, przerażona.
- Dobrze. Nie musisz tego mówić. Wiem - odrzekła pośpiesznie.
Bill uniósł ironicznie brew.
- Ktoś tu, widzę, się zapędza - odrzekł spokojnie. Jego czarne oczy były tak wredne, jak chyba nigdy dotąd.
- Nie. - Pokręciła głową. - On nie wie, co mówi.
- Nie wierzy ci, że jesteś moja - wyjaśnił figlarnie.
- Ważne, że my to wiemy.
- Do kogo znowu mówisz!? - Steven zatrząsł jej ciałem.
- Uderzył cię. Dlaczego mu na to pozwalasz?
- Nie mam z nim szans...
Bill stanął, a z nim chyba wszystko. Każdy liść, cały wiatr, nawet wskazówka na zegarze. Wbił w nią wzrok, a ona znieruchomiała.
- Co ty powiedziałaś? - Szepnął, nie mogąc w to uwierzyć. - Chcesz mi właśnie zasugerować, że ten człowiek jest silniejszy ode mnie? - Wypalał ją wzrokiem.
Amelia dopiero teraz zrozumiała, jak to za brzmiało i musiała przyznać mu rację. Stoczyła z nim walkę, a Stevena się boi... Co to, to nie!
- Ja... Ja... Nie o to mi chodziło - wydusiła przerażona.
- Właśnie to powiedziałaś. - Wszedł w ciało Stevena i zacisnął jego dłoń na jej szyi.
Pokręciła głową, łapiąc za mackę, której żyły powoli ujawniały swe istnienie.
- Nie? Pomyliłaś się, tak? - Syczał, wpatrując się w jej twarz.
Skinęła przerażona głową.
- Udowodnij - szepnął, a echo tego słowa wypełniło jej umysł i ciało.
Zdrętwiała. Nie mogła tego zrobić... Nie wiedziała, jak!?
Pozwolił jej na odciągnięcie od siebie ręki. Złapała oddech i odeszła na bok.
- Jeśli tego nie zrobisz, zrobię to za ciebie. - Wyszedł z jego ciała.
- Nie. Proszę... - Zlękła się.
- Kochasz jego, czy mnie? - Wysyczał upiornie.
Rozpłakała się. Nie wiedziała, co ma zrobić. Obydwoje wypalali ją wzrokiem. Chciała zniknąć z tego miejsca.
- Kocham Ciebie... - Wyznała. - Ale nie karz mi... - Pokręciła błagalnie głową. - Ja... Ja nie mam siły...
- Masz ją w sobie. Nie okłamuj sama siebie. Tak mi powiedziałaś.
- Ale nie tyle, żeby robić komuś krzywdę...
- Przecież to on cię skrzywdził. Ukarz go za to. Odsunął od ciebie przyjaciela. To on jest potworem. Sam pozwolił ci na to, żebyś mi się oddała. Sam cię krępował dla mnie. Sam stoi na czele tych wszystkich nazwanych przez ciebie psycholi. On ci cały czas kłamie. To on cię tu zabrał, żeby mieć ze mną kontakt. To oni wszyscy cię tu trzymają, żeby się tobą żywić. To ty jesteś tymi głównymi drzwiami, o których tak pilnie słuchałaś. To on powiesił mój wizerunek w holu. To on zamyka cię w pokoju, żebyś malowała na płótnach to, czego on sam nie widzi. Jesteś jego prawą ręką. To z ciebie czerpie cały czas inspiracje. To on...
- Co ty robisz!? - Zawołał w końcu Steven, przyglądając się cały czas dziewczynie.
- ... cię tak bardzo krzywdzi. To oni sprawiają mnie przecież złym, choć wcale taki nie jestem. To oni patrzyli na twe nagie, cierpiące ciało. To Steven ci nie pomógł, ten Czerwony ci nie pomógł, gdy go o to prosiłaś. To Ricky ci kneblował usta, byś zamilkła i pozwoliła im na kontakt ze mną. Przecież poznałaś go. Patrzył na ciebie, gdy doznawałaś rany. Poznałaś jego oczy. Wiedziałaś, że to On. Pozwolił na to, żebyś oddała mi swą duszę, tylko po to, by się do mnie dostać. By mi służyć. Dlatego się tak boi tego, że spotkasz się z kimś i komuś o tym powiesz. Dlatego co piątek chodzą na imprezy do pałacu. Co piątek odprawiają dla mnie msze. To on sprawia, że jęczysz przez sen. To on jest przy tobie najbliżej i to on jest najgorszym twoim wrogiem.
Amelia przełknęła ślinę. Pokręciła głową, nie mogąc w to uwierzyć. Rzeczywiście to były jego oczy. Od razu wiedziała, że gdzieś je widziała. Teraz patrząc na Stevena, miała ochotę zwymiotować. Już rozumiała jego zachowanie. Zawsze najpierw wchodził, oglądał obrazy, potem wrzeszczał, udając. To była czysta gra. Czysty kamuflaż. Gdy zobaczył, że zaczęła malować Billa coraz bardziej wyraźnie, przeprowadzili się. To wszystko było teraz takie jasne.
- Dobrze się czujesz? - Zakpił Steven, nie mogą znieść tego, że stoi tak bezczynnie na środku holu.
Pokręciła głową i zerknęła na Billa.
- Zabierz mnie stąd... Proszę...
- Dokąd mam cię zabrać? Ściągnęłaś mnie do siebie, nie ściągnąłem Ciebie do Mnie - wyjaśnił.
- Nie chcę tu być... Nigdzie nie chcę być! - Zawołała.
- Nie ważne, gdzie będziesz. Zawsze będziesz się budzić w swoim pokoju, w swoim łóżku. Zawsze będziesz tu wracać. Powiedziałem i powtórzę jeszcze raz. Utknęłaś.
CDN