NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Pióro 20

Pojawiam się z nowym odcinkiem, by nadrobić trochę czas mojego nie pobytu tutaj. Mam nadzieję, że odcinek się spodoba :)

20

Poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Była tak przeraźliwie zmęczona, że nawet ciężko było jej powiedzieć choć jedno zdanie.
- Spójrzcie - szepnął Matt, szturchając siedzącego obok Dana, wskazując na Ricky'ego.
Zaraz wszyscy wzbili się na równe nogi, tylko Stevenowi przyszło to zupełnie naturalnie.
- Ona mówi prawdę... - Wyznał zaskoczony Dan.
Steven wydawał się tym nie przejmować. Złapał dziewczynę pod pachę.
- Godzina dwunasta - odrzekł Ricky Jego głosem, dlatego Steven powstrzymał się od wyjścia z kuchni, zwracając wzrok w stronę kumpla. - Dziś w pełnię - dodał Ricky i wskazał na Amelię palcem.
Zacisnęła zęby, ale wcale tego nie czuła, jakby totalny bezsił dopadł jej ciało.
Opuścił jego ciało uśmiechnięty.
- Spójrz na ich miny - rechotał wrednie.
Ricky patrzył po wszystkich, nie wiedząc, co się dzieje.
Steven w końcu z dziewczyną zagarniętą pod pachę powędrował do jej pokoju i położył ją na łóżku.
- Dlaczego... Dlaczego mi to robisz? - Wydusiła do jego pleców, gdyż już wychodził.
- Co ci robię? - Rozłożył ręce, przystając na chwilę, nie wiedząc, o co chodzi.
- Dlaczego...
Steven się rozejrzał po jej pokoju.
- Powinnaś tu posprzątać - stwierdził, zatrzymując wzrok na zapisanym brystolu. Podszedł do niego. - Bill? - Zaskoczył się, lecąc wzrokiem po tabelkach. - Ten Demon, nazywa się Bill? - Zerknął na nią.
Chciała mu tyle powiedzieć, że zdołała tylko otworzyć usta. Jej myśli uciekły. I dziwne było to, że miała wrażenie, jakby bardzo dobrze znała ten stan. Czuła się dobrze, jej emocje były silne i dobre. Czuła tylko lekką niepewność, która motywowała jej części ciała do uczucia, które również dobrze znała. Wykrzywiła twarz, czując na swojej łydce dotyk palców, które wpływało na rozgrzanie jej ciała.
Nie wiedziała, kto jest właścicielem tej ręki, ale słowa Stevena "Jesteś nawet dobra, gdy jęczysz przez sen.", zaczynały stawać się prawdziwe. Patrzył na nią, a widząc jej grymas na twarzy uśmiechnął się pod nosem. Potarł swój nos i podszedł do niej.
- Już ci dobrze? - Zapytał spokojnie.
Zagryzła wargę, czując, że zaraz nie wytrzyma.
Pogłaskał ją po włosach.
- Jesteś moją małą dziewczynką... - Wyszeptał, kładąc swą dłoń na jej nagie udo. Bez żadnych przeszkód wsunął dłoń pod jej bieliznę. Automatycznie złapała za nią, mocno ją ściskając, co spowodowało, że się uśmiechnął bardziej i do niej zbliżył, całując jej usta.
- Kochasz mnie? - Zapytał w przerwie.
- Zawsze...
- Nigdy ode mnie nie odejdziesz?
- Nigdy...
- Pożegnasz się z tym demonem? - Wsunął w nią swe palce, a ona rozchyliła usta, wstrzymując powietrze.
- On... - Sapnęła. - On nie jest demonem...
- Ok. Upadłym Aniołem... Niech ci będzie... A wiesz, co znaczy, że jest Upadłym Aniołem? Nie tylko 'Aniołem'? - Oblizał swe usta, rozkoszując się jej wyrazem twarzy. - To znaczy, że nigdy cię nie uratuje, bo upadł. - Zaśmiał się. - On chce tego dla ciebie... Nie zmienisz tego, choćbyś chciała... - Mówił spokojnie i zatopił się w jej ustach.
- Słyszysz... - Sapnęła.
- Co takiego? - Położył drugą dłoń na jej klatce piersiowej.
- Pikanie...
- Jakie pikanie?
- Takie... Od serca...
Uśmiechnął się.
- Tak - odrzekł, kładąc dłoń na jej nagiej piersi, drugą badając cały czas jej wnętrze. - Bije ci serce.

Otworzyła oczy i od razu przełknęła ślinę. Jej pokój wyglądał jak zawsze. Przeczesała swe ciemne włosy i wstała z łóżka, znowu czując zmęczenie.
Brystol przypomniał jej, co robiła i do czego doszła. Przysiadła na stołku i badała napisy jeszcze raz wzrokiem. Co dziwne, ujęła pióro w przeszłości numer jeden. Ujęła też kamień i ujęła spinkę w przeszłości numer dwa. A przecież posiadała jeszcze klucz.
- Tęsknie za Tobą... - Odrzekła, zerkając na obraz pod ścianą na podłodze. Był tam ich akt... Czuła się, jakby nie widziała go wieki.
- Nie chcę tu być... - Zamarudziła. - Chcę być cały czas z Tobą... - Wyszeptała zmarkotniała.
Westchnęła, ujęła w dłoń klucz i przysiadła na siedzisku pod oknem, wbijając wzrok w pole rozciągające się za oknem.
- Kocham cię...
Wzdrygnęła się, słysząc walenie do jej drzwi. Paraliż dopadł jej ciało, a jej oczy zamarły. Walenie się po chwili ponowiło.
- Jeśli natychmiast nie otworzysz drzwi, sam to zrobię! - Zawołał rozgoryczony Steven.
Przełknęła ślinę, nie wiedząc, o co chodzi.
- Nie możesz się tak zamykać! Masz w tej chwili, kurwa, zacząć żyć normalnie! - Rozkazywał.
Nie rozumiała. Nawet nie wiedziała, czemu się zamknęła.
Podeszła do drzwi i powoli je otworzyła.
- W końcu! - Zawołał. - Ileż można tu siedzieć! Co ty robisz? - Unosił się. - Ubrałabyś się w końcu, a nie ciągle w piżamie chodzisz. - Zmierzył ją.
Amelia wgapiała się w niego ślepo, a po wysłuchania komentarzy i rozkazów zamknęła z powrotem drzwi. Przynajmniej chciała to zrobić. Steven powstrzymał drzwi ręką.
Pragnęła stamtąd uciec. Właśnie w tym momencie. I jedyne co przyszło jej na myśl, to Luftenstreet 308. Ubrała się, nie zwracając na krzyczącego Stevena uwagi, po czym wsiadła w auto i po chwili weszła do domu braci. Już nic nie chciała rozumieć. Czym więcej rozumiała ze swojego życia, tym bardziej czuła się jak psycholka.
- Spójrzcie... - Pokazała obydwóm swój nagrany filmik.
- O nieee! To jest sekta! - Zawołał zaskoczony blondynek.
- Przyłapałam ich... - Wyznała pół prawdę, przyglądając się poruszonemu Billy'emu.
- Mówiłem ci, żebyś nie chodziła tam sama - przypomniał Tom i pokręcił głową. - Miki się o ciebie pytał - zawiadomił po chwili.
- Tak? - Zaskoczyła się. Kompletnie o nim zapomniała! - Co mu powiedziałeś?
- Że jak tylko się odezwiesz, zadzwonię do niego.
Ucieszyła się, ale zerkając na swoje nadgarstki, od razu się zniechęciła, wkładając ręce między uda.
- Nie dzwoń do niego. Jak się odezwie, to przekaż mu, że jest wszystko dobrze - poprosiła.
- Dlaczego nie chcesz się z nim spotkać? - Obydwoje wbili w nią ciekawski wzrok. - Znasz go dłużej niż nas.
- Tak, ale... Po prostu nie chcę teraz z nim rozmawiać. Na pewno się do niego odezwę, ale nie teraz...
- Martwi się o ciebie. Zresztą ma dzisiaj przyjść...
- Tak. Napijesz się z nami? - Zaoferował uśmiechnięty Billy.
Nie mogła mu odmówić, gdy był taki słodki. Zresztą, tak bardzo przypominał jej Jego, że to było coś niesamowitego... Gdyby stanęli obok siebie, miałaby problem z wyborem. Blondyn, czy Czarny? Na pewno wybrałaby te piękne skrzydła...
Po dwóch drinkach poczuła się tak radosna, jak nigdy. Wcale nie żałowała tej wizyty. Czuła się tak samo beztrosko, jak wtedy z Tomem w jego wynajętym mieszkaniu na wyspie i tak jak wtedy, gdy leżeli na wydmie...
- No, ale jeśli jesteś medium... To... - Zaczął niepewnie Billy.
Uśmiechnęła się.
- Nie. Nie ma w tym domu żadnych duchów. - Zaśmiała się.
Tom tak samo się wyśmiał.
- Tak tylko pytałem... - Zawstydził się, a ona myślała, że się rozpłynie na ten widok. Czuła jak motyle robią sobie gniazdo w jej ciele.
- No cześć. - Do środka wszedł Miki, a motyle natychmiast zniknęły, robiąc miejsce dla stresu. - Amelia - zawołał zaskoczony i natychmiast do niej doskoczył, zamykając ją w ramionach.
- Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Dlaczego się nie odzywałaś? - Trzymał ją za ramiona i obarczał ją swym błękitem tęczówek.
- Ja... Ja byłam chora, dlatego... - Wydusiła z siebie.
Przyglądał się jej z troską.
- Dlaczego nawet nie zadzwonisz?
- Nie miałam do tego głowy...
- Do braci przychodziłaś - wyrzucił.
- Tak, ale... Wybacz mi... - Tak bardzo było jej przykro.
- Zabronił ci - zaskoczył.
Spuściła wzrok, a on złapał jej dłonie, chcąc coś powiedzieć. Natychmiast je zabrała od niego, a ten już zrozumiał...
- Co tam masz?
- Nic...
- Pokaż... Co ci zrobił?
- To nie on.
Zerknął na braci, ale ci pokręcili głowami, że nie mają o niczym pojęcia.
- Steven znowu się bawi w psychola!? - Oburzył się.
- Nie! To nie on! - Zlękła się.
- Więc, kto!?
- Nikt... Naprawdę. To tylko siniak.
- Blizna to siniak? - Zakpił.
- Przestań, proszę cię...
- Nie! Tak myślałem, że to, co mówił, jest tylko wymówką! A ja debil mu uwierzyłem! Nie wrócisz tam już.
Zaskoczyła się.
- Ja mieszka....
- Mam to w dupie. Powinnaś iść do księdza! Musi to zobaczyć.
- NIE! On gówno wie!
- Jeśli sama nie możesz go przepędzić, to On to zrobi!
- Nie mogę tego zrobić!
- Niby dlaczego!?
- Nie da się! Ty nic nie rozumiesz!
- Nie chcę rozumieć! Jesteś cała w bliznach! Jak ty wyglądasz!?
Zaszkliły się jej oczy.
- Dlaczego na to pozwalasz? - Nie rozumiał.
- Nie pozwalam... - Otarła szybko łzy. Nie chciała się rozklejać przy Billy'm. - On jest silniejszy... - Wyznała zgodnie z prawdą.
- Krzywdzi cię, a ty nic z tym nie robisz. Podoba ci się to?
- Nie! Nie podoba mi się! Nie mogę nic zrobić!
- Możesz, tylko nie chcesz!
- Nie mogę! Za kogo ty mnie masz!? Dlaczego tak mówisz? Przestań na mnie krzyczeć!
- Martwię się o ciebie. Wiesz dobrze, ile dla mnie znaczysz... - Uspokoił się.
- Tyle że nadal jesteś z Kim! - Wyrzygała.
Blondyn się zaskoczył.
- Wróciłaś przecież do Stevena... - Nie rozumiał.
- To tylko tak wygląda.
- Dlaczego na to pozwala?
- On i nikt nie ma na to wpływu.
- Powiedział, że ci wybije to z głowy, a jest gorzej niż było! Nie wrócisz tam. Jeśli nie. Zawiozę cię do szpitala, a później do rodziców.
- Nigdzie z tobą nie pojadę! - Zawołała oburzona. - Co ty sobie myślisz, mówiąc tak do mnie!? Nie jestem Twoim dzieckiem, żebyś się tak do mnie zwracał! Zajmij się sobą! Swoim życiem, a mnie zostaw w spokoju!
- Ja... Ja chcę tylko ci pomóc, żebyś wyzdrowiała - mówił oszołomiony.
- JESTEM ZDROWA!
Podszedł do niej z westchnieniem, ale ona się odsunęła od niego.
- Nie zbliżaj się do mnie - zagroziła.
- Przecież... - Ponownie się zaskoczył. - Nic ci nie chcę zrobić.
Tak. Nie ufała mu już. Był dla niej zagrożeniem. Nie chciała jechać do żadnego szpitala, tym bardziej do domu. Tego właśnie się obawiała. Nie wierzyła mu. Nie chciała z nim rozmawiać. Było jej przykro, serce jej się krajało, ale nie mogła pozwolić na to, żeby ktoś ingerował między nią, a jej Czarnego Anioła. Nigdy nie pozwoli na to. Oddała mu swą duszę i tak miało zostać.
- Co on ci, kurwa, nagadał na mnie!? - Wrzasnął przejęty Miki.
- Nic. Nie rozmawiamy nawet o Tobie - wyznała szczerze.
- Nie!? Nastawił cię przeciwko mnie! Jak go spotkam, to mu wpierdolę! Tak jak kiedyś!
- On naprawdę nic nie zrobił!
- Bronisz go jeszcze? - Nie mógł uwierzyć.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - Znowu spłynęły jej łzy, które szybko otarła.
- Bo wiem, jaki Steven jest. Znam go nie od wczoraj. I wiem, że wierząc mu w słowa, popełniłem błąd.
- On przynajmniej mnie nie ustawia tak jak ty!
- W to akurat ci nigdy nie uwierzę. Zawsze to robił! To maniak kontroli! Już zapomniałaś, dlaczego od niego odeszłaś?
- Zmienił się. Nie jest taki. Prawie nigdy nie ma go w domu. Rzadko z nim rozmawiam.
- No właśnie. Tak się tobą zajmuje - prychnął.
- Ja nie jestem dzieckiem, żeby ktoś się mną zajmował! Jesteś... Jesteś okropny! To TY się zmieniłeś!
Miki zamilkł. Nie zauważył tego...
Amelia wycofała się. Wyszła z domu i zniknęła.
- Naprawdę? - Zerknął na braci.
- Tak - uniósł brwi Tom.
- Jest dziwna, ale żal mi się jej zrobiło... - Wyznał Billy i podniósł się z miejsca, skarcił Mikiego wzrokiem i wyszedł za nią. Niestety nie było już po niej śladu...

Tak bardzo się bała, że Steven pozna po niej, że widziała się z Mikim, że aż strach jej było otwierać drzwi do domu. Musiała w końcu to zrobić i wiedziała, że to ją nie ominie, ale miała cichą nadzieję, że zostanie niezauważona...
- O! Chodź na kolację - zawołał Ricky, przechodzący właśnie przez hol, z salonu do kuchni.
Zerknęła na obraz, witający ją już w drzwiach i na odchodzącego bruneta.
- Nie dzięki. Nie jestem głodna.
- Chodź. Dawno z nami nie jadłaś.
- Dawno? - Zaskoczyła się.
- No tak... - Zatrzymał się i zerknął na nią z uśmiechem.
- Ekhm... I tak nie jestem głodna... Steven jest w domu? - Zapytała ciszej.
- Jestem, dlaczego o mnie pytasz? - Schodził właśnie po schodach.
- Nic. Tak tylko... - Zatrzęsła się cała. - Boże! To tylko wymyślony stres. - Ogarniała się w myśli.
- Co zrobiłaś? - Od razu zauważył. Cóż. Nigdy o niego nie pytała, a on nie był głupi...
- Nic. Co miałam zrobić? - Starała się mówić normalnie. Ominęła go nawet i już stawała jedną nogą na schodzie, gdy poczuła szarpnięcie i to, jak jej plecy uderzają o ścianę.
- Gdzie byłaś? - Warknął.
- Ze znajomymi u znajomych - wydusiła z siebie.
- Konkretniej? - Przekrzywił głowę i zaciągnął się powietrzem.
Czuła się taka naga przy nim...
- Nie muszę ci się spowiadać.
Odsunął ją od ściany i jeszcze raz ją do niej przygniótł. Nogi jej się ugięły pod własnych ciężarem.
- Siema - zawołał Dan, schodząc po schodach i mijając ich.
- To przyjdźcie do jadalni - powiadomił Ricky i razem z Danem zniknęli.
Była zaskoczona ich zachowaniem, choć może nie powinna... Przecież wtedy, gdy Steven się na nią rzucił, Ricky też ją zostawił. Czyżby wszyscy w tym domu wiedzieli, żeby nie wchodzić w drogę łysemu? Przełknęła ślinę.
- Dlaczego się z nim spotkałaś? - Warknął ponownie.
Pokręciła głową.
- Nie spotkałam się z nim. To był przypadek.
- Mów prawdę - syknął.
- Mówię... - Serce jej mocno biło. Z pewnością to czuł, ponieważ jego przedramię przygniatało jej klatkę piersiową.
- Przestań kłamać!
Zamknęła oczy, modląc się, żeby to był tylko sen. Niestety wspomnienia ze Stevenem były tak realne, że to, co się działo teraz, było również normalnością. Już nie raz przeżywała takie emocje i sytuacje jak teraz i to nie tylko spod jego rąk.
Złapała go za ramiona, chcąc uspokoić. Złapała za szyję i zakończyła wędrówkę na jego karku. Wiedziała, że lubi, gdy właśnie jej ręce spoczywały na nim.
- Nie kłamię. Naprawdę to był przypadek. Nic się nie wydarzyło... - Zerknęła mu w oczy, mówiąc bardzo spokojnie.
- Co mu powiedziałaś? - Syknął znowu.
- Nic. - Pokręciła głową.
- Nienawidzę kłamstwa - warknął przez zęby.
- Nie kłamię. Naprawdę nic... Przyczepił się do mnie o blizny - zaczęła w miarę spokojnie. - Powiedział, że...
- Co powiedział? - Ponaglił zniecierpliwiony.
- Że muszę iść do księdza. Że już tu nie wrócę, że miałeś się mną zająć, a jest jeszcze gorzej, że... Chciał mnie wziąć do szpitala, później do rodziców. Ja nie chcę jechać do żadnego szpitala! - Zawołała z żalem. - Nie chcę wracać do domu. - Zaszkliły się jej oczy. - Oni mnie zamkną i nigdy już nie będę wolna... Pokłóciłam się z nim. Wyzwałam go. Powiedziałam, że ma się nie wpieprzać w moje życie... - Spuściła głowę, tak samo, jak ręce. Było jej naprawdę przykro. Miki był jej przyjacielem...
Steven przyłożył swe czoło do jej.
- Posłuchaj mnie - rozkazał spokojnie, patrząc jej prosto w oczy. - Spójrz na mnie.
Tak też zrobiła.
- Nie pozwolę ci odejść do żadnych Mików, żadnych rodziców, do żadnego domu, tym bardziej do szpitala i kościoła. Rozumiesz?
Skinęła lekko głową, odetchnąwszy.
- Nigdy więcej się z nim nie spotkasz. Tak? Jesteś ze mną tutaj i tak zostanie na zawsze. Nigdy więcej nie wyjdziesz stąd sama. Chyba że chcesz zostać przez niego porwana.
Pokręciła głową.
- Więc rozumiemy się?
- Tak... - Szepnęła.
Złapał jej szyję, tuż przy żuchwie i uniósł jej twarz. Pocałował namiętnie jej usta.
- Jeśli ktoś mi cię odbierze. Zabiję go - zagroził.
- Ale... Ja nie jestem... Ja nie jestem Twoja... Dobrze o tym wiesz... Kocham kogo innego... - Przypomniała.
Dostała w twarz.
Złapała się zaskoczona za policzek i wstrzymała powietrze. Za jego plecami pojawił się jej boski zbawca. Niestety jak tylko się ucieszyła na jego widok, tak bardzo się zlękła.
- Jesteś ze m... - Zatkała Stevenowi usta, przerażona.
- Dobrze. Nie musisz tego mówić. Wiem - odrzekła pośpiesznie.
Bill uniósł ironicznie brew.
- Ktoś tu, widzę, się zapędza - odrzekł spokojnie. Jego czarne oczy były tak wredne, jak chyba nigdy dotąd.
- Nie. - Pokręciła głową. - On nie wie, co mówi.
- Nie wierzy ci, że jesteś moja - wyjaśnił figlarnie.
- Ważne, że my to wiemy.
- Do kogo znowu mówisz!? - Steven zatrząsł jej ciałem.
- Uderzył cię. Dlaczego mu na to pozwalasz?
- Nie mam z nim szans...
Bill stanął, a z nim chyba wszystko. Każdy liść, cały wiatr, nawet wskazówka na zegarze. Wbił w nią wzrok, a ona znieruchomiała.
- Co ty powiedziałaś? - Szepnął, nie mogąc w to uwierzyć. - Chcesz mi właśnie zasugerować, że ten człowiek jest silniejszy ode mnie? - Wypalał ją wzrokiem.
Amelia dopiero teraz zrozumiała, jak to za brzmiało i musiała przyznać mu rację. Stoczyła z nim walkę, a Stevena się boi... Co to, to nie!
- Ja... Ja... Nie o to mi chodziło - wydusiła przerażona.
- Właśnie to powiedziałaś. - Wszedł w ciało Stevena i zacisnął jego dłoń na jej szyi.
Pokręciła głową, łapiąc za mackę, której żyły powoli ujawniały swe istnienie.
- Nie? Pomyliłaś się, tak? - Syczał, wpatrując się w jej twarz.
Skinęła przerażona głową.
- Udowodnij - szepnął, a echo tego słowa wypełniło jej umysł i ciało.
Zdrętwiała. Nie mogła tego zrobić... Nie wiedziała, jak!?
Pozwolił jej na odciągnięcie od siebie ręki. Złapała oddech i odeszła na bok.
- Jeśli tego nie zrobisz, zrobię to za ciebie. - Wyszedł z jego ciała.
- Nie. Proszę... - Zlękła się.
- Kochasz jego, czy mnie? - Wysyczał upiornie.
Rozpłakała się. Nie wiedziała, co ma zrobić. Obydwoje wypalali ją wzrokiem. Chciała zniknąć z tego miejsca.
- Kocham Ciebie... - Wyznała. - Ale nie karz mi... - Pokręciła błagalnie głową. - Ja... Ja nie mam siły...
- Masz ją w sobie. Nie okłamuj sama siebie. Tak mi powiedziałaś.
- Ale nie tyle, żeby robić komuś krzywdę...
- Przecież to on cię skrzywdził. Ukarz go za to. Odsunął od ciebie przyjaciela. To on jest potworem. Sam pozwolił ci na to, żebyś mi się oddała. Sam cię krępował dla mnie. Sam stoi na czele tych wszystkich nazwanych przez ciebie psycholi. On ci cały czas kłamie. To on cię tu zabrał, żeby mieć ze mną kontakt. To oni wszyscy cię tu trzymają, żeby się tobą żywić. To ty jesteś tymi głównymi drzwiami, o których tak pilnie słuchałaś. To on powiesił mój wizerunek w holu. To on zamyka cię w pokoju, żebyś malowała na płótnach to, czego on sam nie widzi. Jesteś jego prawą ręką. To z ciebie czerpie cały czas inspiracje. To on...
- Co ty robisz!? - Zawołał w końcu Steven, przyglądając się cały czas dziewczynie.
- ... cię tak bardzo krzywdzi. To oni sprawiają mnie przecież złym, choć wcale taki nie jestem. To oni patrzyli na twe nagie, cierpiące ciało. To Steven ci nie pomógł, ten Czerwony ci nie pomógł, gdy go o to prosiłaś. To Ricky ci kneblował usta, byś zamilkła i pozwoliła im na kontakt ze mną. Przecież poznałaś go. Patrzył na ciebie, gdy doznawałaś rany. Poznałaś jego oczy. Wiedziałaś, że to On. Pozwolił na to, żebyś oddała mi swą duszę, tylko po to, by się do mnie dostać. By mi służyć. Dlatego się tak boi tego, że spotkasz się z kimś i komuś o tym powiesz. Dlatego co piątek chodzą na imprezy do pałacu. Co piątek odprawiają dla mnie msze. To on sprawia, że jęczysz przez sen. To on jest przy tobie najbliżej i to on jest najgorszym twoim wrogiem.
Amelia przełknęła ślinę. Pokręciła głową, nie mogąc w to uwierzyć. Rzeczywiście to były jego oczy. Od razu wiedziała, że gdzieś je widziała. Teraz patrząc na Stevena, miała ochotę zwymiotować. Już rozumiała jego zachowanie. Zawsze najpierw wchodził, oglądał obrazy, potem wrzeszczał, udając. To była czysta gra. Czysty kamuflaż. Gdy zobaczył, że zaczęła malować Billa coraz bardziej wyraźnie, przeprowadzili się. To wszystko było teraz takie jasne.
- Dobrze się czujesz? - Zakpił Steven, nie mogą znieść tego, że stoi tak bezczynnie na środku holu.
Pokręciła głową i zerknęła na Billa.
- Zabierz mnie stąd... Proszę...
- Dokąd mam cię zabrać? Ściągnęłaś mnie do siebie, nie ściągnąłem Ciebie do Mnie - wyjaśnił.
- Nie chcę tu być... Nigdzie nie chcę być! - Zawołała.
- Nie ważne, gdzie będziesz. Zawsze będziesz się budzić w swoim pokoju, w swoim łóżku. Zawsze będziesz tu wracać. Powiedziałem i powtórzę jeszcze raz. Utknęłaś.


CDN

niedziela, 10 czerwca 2018

Pióro 19

W końcu jestem... Przepraszam za nieobecność ale czekał mnie wyjazd, tak jak pisałam. Mam nadzieję, że uda mi się w tym nowym miejscu dodawać odcinki regularnie. W sumie zostało już tylko 6. :o  Po tym opowiadaniu też, jak już pisałam - planuję dodać nowe na tego bloga, ale nie wiem, jak będę stać z czasem. Na pewno zrobię jakąś przerwę i ale na pewno tu wrócę :)

Także zapraszam do czytania i komentowania :)

19

Między murami sali, między wielkimi łukowatymi dziurami na okna, ukazał się prześladowczy chłopiec. Nadal nie rozumiała, kim on jest. Do niedawna sądziła, że to chłopiec ze snu, w którym go przygarnęła. Dziś już wiedziała, że to nie jest ten sam. Może i był podobny, ale tamten żył. Ten wyglądał jak upiór...
- Kim jest ten chłopiec?
- Jaki chłopiec?
Wskazała na chłopca wzrokiem. Spojrzał, rozejrzał się i wrócił do niej swymi czarnymi, błyszczącymi kamieniami.
- Nie wiem, o kim mówisz?
- Nie żył w tym pałacu żaden chłopiec?
- Nie znam żadnego chłopca. - Pokręcił głową.
Czuła, że mówi prawdę, ale to właśnie przez to teraz tak bardzo ją to zaciekawiło.
- Pójdziesz ze mną? - Zapytała dla upewnienia się.
- Wszędzie.
Uśmiechnęła się, słysząc radującą odpowiedź. Nieco ją to zaskoczyło, ale w dobrym znaczeniu. Oczywiście, że wzięła do siebie tę wypowiedź bardzo dosłownie, dzięki czemu jej radość w tym momencie wskoczyła na największy poziom. Złapała niepewnie jego zimną dłoń i ruszyła radośnie w stronę wejścia do pałacu. Przemierzyli wypełniony ciemnością korytarz i zatrzymała się na wejściu do sali. Chłopiec stał na samym jej środku. Był naprawdę przerażający. Zacisnęła dłoń na jego zimnej.
- Kim jesteś? - Zapytała pierwszy raz tak pewna siebie. Na pewno to było spowodowane tym, że On był przy niej.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się przebiegle. Tak samo, jak wtedy, gdy ją dusił w jej pokoju.
Przełknęła ślinę.
- Jak masz na imię? - Nie poddawała się. - Mieszkałeś tutaj? Jesteś z rodziny Showensów? - Właśnie została olśniona, przypominając sobie ten wielki rodzinny obraz, wiszący niegdyś na przeciwnej ścianie.
- Dlaczego wszystkie kobiety tutaj ginęły? - Zwróciła się do Billa.
- Wszyscy zginęli - poprawił.
- Dlaczego? To chyba naprawdę nie ty ich zab...
- Nie - zaprzeczył stanowczo.
Aż przez chwilę miała wrażenie, że znowu go bezpodstawnie oskarża... Ponownie oblał ją wstyd.
- Przepraszam... - Szepnęła. - Ale sam mówiłeś, że zabiłeś wszystkich, którzy wiedzieli o Twoim istnieniu.
- Za śmierci. Nie za życia - wytłumaczył.
No i to było jasne! Ucieszyła się, że się nie myliła z tym, że ma dobre serce! Ale... Zerknęła na tego chłopca, który wydawał się trwać w bezruchu. Zmarszczyła czoło.
- Więc, dlaczego wszyscy ginęli? - Ponowiła pytanie.
- To była klątwa.
- Jaka klątwa?
- Kochali się tak bardzo; byli ze sobą zżyci tak bardzo, że jeśli jeden odszedł, drugi cierpiał tak mocno, że szedł za nim... To były słowa pradziada, iż 'rodzina ma być w komplecie'. Ich wierzenia i mentalność doprowadziła ich do śmierci...
- To jest... - Rozszerzyły się jej oczy. - To jest chore! - Zawołała przerażona. - Ale... Alicja... Ona...
- Gdy odeszła jej mama, została jedyną kobietą w tym domu.
- To znaczy... O matko! Już chyba wszystko rozumiem!
- Co takiego? - Teraz On wydawał się nie rozumieć. Pierwszy raz.
Wbiła wzrok w uśmiechniętego przebiegle chłopca.
Chłopiec w setną sekundy zjawił się tuż przed nią, a ona zacisnęła mocno dłoń na tej zimnej. Ciśnienie jej wzrosło. Miała wrażenie, jakby to właśnie ten chłopiec stał za tym głębokim cieniem panującym tu wszędzie.
Wyciągnął do niej dłoń. Tak samo, jak w jej pokoju.
- Pójdź ze mną... Nadszedł już czas. - Odrzekł swym dziecięcym głosikiem.
Przełknęła ślinę.
- Jaki czas? - Wydusiła z siebie.
- Na ciebie... - Podszedł do Billa i złapał się jego guzika od płaszcza. W jednej chwili zaczął się  wskrabać po nich jak po drabinie i usiadł mu na ramionach, a ten ani drgnął. Przytulił swój policzek do jego czarnych włosów i wbił swój wzrok prosto w nią.
Amelia zakryła usta, odskakując od nich.
Mieli identyczne oczy. Jakby...
- Bill! - Zawołała. - Ty miałeś dziecko!?
- Za życia Nigdy.
- Po śmierci? - Sama nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Słowo śmierć zaczynało się stawać czymś normalnym i wcale nie oznaczało to koniec, jak sądziła poniekąd jeszcze nie dawno. Słowo śmierć zaczynało się stawać tak samo ważne, jak słowo narodziny. Drugie narodziny...
- Nie przypominam sobie - wyznał.
- Przypomnij sobie! - Zawołała.
Pokręcił lekko głową.
Usłyszeli kroki, które wydobywały się z wejścia pałacu. Jakieś męskie rozmowy i lekka szamotanina.
- Musimy się schować! - Zawołała przerażona i ruszyła biegiem do okna.
- Nie musimy.
- Ciebie nie widzą. Mnie tak! - Zawołała, jakby to było logiczne.
Bardzo nie chciała przerywać tej refleksji na temat chłopca, spoczywającego mu na ramionach, ale nie mogła dać się tym psycholom w szatach.
Skryła się w swym miejscu, między wejściem od podwórza i jednym z łuków od wysokiego okna. Stęchlizna ziemi dała o sobie znać, przez co wykrzywiła twarz. Ta ziemia pod nią była podmokła.
Wyjrzała zza gładkich, pół okrągłych cegieł, przez dziurę okna. Ustawiali wszystkie świece, a obraz Czarnego Anioła zawisł na ścianie. Jedyną myśl teraz jaką miała, to wyciągnięcie telefonu. Z drżącą dłonią włączyła nagrywanie. Bill i chłopiec wyparowali. Nie miała pojęcia, gdzie są, ale nawet o tym nie myślała. Skupiła się na Czerwonym i jego świcie.
- Mur zaznał drugich drzwi. Większych i potężniejszych... - Głosił Czerwony. - Zegary się wstrzymały, by zacząć bieg od początku i zatrzymać się w decydującym momencie. Gdy połączą swe siły, będzie to nasz czas. Nowa era, w której wszystkie kłamstwa, grzechy, gniew, zadość uczynienie, przestaną nimi być. Zostaniemy wolnymi ludźmi...
Amelia skwasiła się, nie mogąc słuchać tych bredni. Nie miała pojęcia, skąd Czerwony to bierze, ale musiała przyznać, że miał niezłą wyobraźnię, a co najlepsze. Coraz większy tłum, słuchający go. TO było w tym najgorsze. Robił tym ludziom pranie mózgu... Ale czy rzeczywiście był gorzej chory psychicznie od niej samej? To ona się z Nim kontaktowała...
Gdy zaczął wypowiadać łacińskie słowa, strach oblał jej ciało tak bardzo, że poczuła niepewny grunt pod nogami, gorzej niepewny niż w rzeczywistości był. Zaschło jej w gardle i panika wzięła nad nią górę. Przypominając sobie te łacińskie słowa, gdy leżała obnażona przy nich wszystkich, nie miała ochoty leżeć tam znowu.
Uciekła.
Wbiegła do domu. Nikogo w nim nie zastała, dlatego zamknęła się w pokoju. Najgorsze było to, że panika kłębiąca się w jej duszy nie przechodziła. Chodziła w kółko po pokoju i nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Łacińskie słowa przelatywały jej przez głowę, których chciała się na siłę pozbyć.
Ściągnęła zapisane płótno przez Billa ze sztalugi i położyła w to miejsce duży brystol. Ujęła w dłonie mazak i wykreśliła tabelkę, tworząc kolejno kolumny. "Przeszłość", w której znaleźli się bracia z chaty. "Przeszłość 2", w której znalazła się Alicja. "Przeszłość 3", w której znalazł się Bill, jako dusza w postaci człowieka, "Przeszłość 4" Bill, który znalazł się w postaci Czarnego Upadłego Anioła. "Teraz", w którym znalazła się Ona sama.
Wypisywanie kolejno podpunktów zdarzeń, a w szczególności zdań, które zdołała czytać w tych światach, zauważyła jedną znaczącą rzecz. Mianowicie był to brak zgody między tymi światami. Jakby wcale nie były przeszłością, a istniały w tym samym czasie. Mówiły jej o tym zdania, które udawało jej się czytać. Mały Bill w chacie krzyczał, żeby go puszczono. To samo mówił w pałacu. Różnica czasowa była między tym jakieś ponad czterysta osiemdziesiąt trzy lata, a pokazywało jej się, jakby jedno i drugie było w tym samym czasie. Nie potrafiła tego pojąć...
- Może to w ogóle nie miało mieć sensu, a ja się doszukuję w tym jakichś ukrytych szlaków? - Skwasiła się. - Ale jedno jest pewne. Przechodząc w świat małych braci i chaty, mam wpływ na to, co jest teraz... A więc... Gdybym się przeniosła w czas, w którym ich rodzice jeszcze żyli, nie cierpieliby... Jak to zrobić? - Kręciła się w kółko po swym pokoju, ale zaraz się zatrzymała. - Nick! - Zawołała. - Co z nim w końcu się stało? Dlaczego nigdy go nie ujrzałam jako dorosłego? Czyżby... Odszedł? - Przeraziła się. - Może to On jest tym chłopcem z pałacu!? Nieee... - Pokręciła głową. - Alicja mówiła, że zna ich obu, więc nie mógł zginąć za dziecka... - Analizowała. - No i czyje jest to pióro? Zaraz! Przecież mam jego kamień! - Ucieszyła się.
Wskoczyła na łóżko po przypomnieniu sobie, gdzie go ostatni raz miała w ręku. Wzięła go w dłonie usatysfakcjonowana, że zdoła się dostać do Nicka.
Ciemny korytarzyk rozprzestrzenił się przed nią. Zmarkotniała. Miała nadzieję, że dostanie się do Niego - dorosłego... Weszła do jego pokoju. Nie znalazła go tam, dlatego ulotniła się stamtąd z zamiarem wyjścia z domu. Jednakże jej uwagę przykuła klapa w suficie. Nie widziała jej wcześniej, a ona była zbyt niska, by tam sięgnąć... Chwilę kombinowała, jak się tam dostać i wykombinowała. Wzięła drewniane krzesło z Billa pokoju i sięgnęła dłonią do klucza, który dopiero teraz się tam pojawił. Przekręciła go, a klapa z hukiem opadła w dół, bujając się z piskiem rudego bez smaru na zawiasach, mało tego, wyleciały z niej ptaki, przez które straciła równowagę, chcąc ochronić swą głowę. Przed jej oczami pojawiła się znana, rażąca w oczy szarość nieba. 'Kraczenie' kruków było tak głośne, tak samo, jak trzepot ich skrzydeł. Jakby zaatakowało ją mordercze stado. Straciła grunt pod nogami. Wszystko podniosło jej się ku górze, jakby miała wypluć swoje wszystkie flaki. Otworzyła oczy zdyszana i gdyby nie stołek, który znalazł się w pobliżu, przewróciłaby się. Zawroty głowy dopiero po chwili ustąpiły. Dyszała, jakby właśnie była krok od śmierci. Serce biło jej jak szalone. Przełknęła ślinę i nawilżyła zaschnięte usta. Odłożyła kamień na biurko, nie chcąc go więcej dotykać.
Wyszła z pokoju, opanowując swoje emocje. Szarość nieba, którego promienie rozświetlały wnętrze domu, mówiły, że w końcu nastał ranek. Zegar z liczbami rzymskimi na dole w holu powiedział jej, że jest szósta trzydzieści siedem. Odetchnęła z ulgą i powędrowała do kuchni.
- Cześć - przywitała się nieśmiało i usiadła niepewnie do stołu. - Nie przeszkadzajcie sobie. Kontynuujcie - poprosiła, gdyż przerwała im rozmowę.
- Proszę. - Matt podsunął jej talerzyk. - Smacznego.
- Dziękuję. - Zaskoczyła się miło. Miała dziwne przeczucie, że to już było. Matt w tej białej koszulce. Dan okropnie wyglądający, jakby hulał całą noc. Ricky stonowany, choć rozweselony...
- Także jak dla mnie było zajebiście, a wy jesteście ponurakami - dokończył Ricky.
- Ale nic tak nie pobudza, jak aspiryna - wyznał Dan, rozkoszując się płynem, który wydał po łyku dźwięk rozkoszy.
- Byliście na imprezie? - Dopytała, a mrowienie w jej brzuchu nastało. Przecież wtedy również o to pytała... Złapała się za głowę.
- Tak. Szkoda, że z nami nie poszłaś. - Uśmiechnął się do niej Ricky.
- Nie poszłam? Nie chciałam iść?
Znowu uciekł jej kawałek życia, zaczynała naprawdę się z tym źle czuć. Czuła się przy nich naprawdę jak człowiek z problemami psychicznymi. Najbardziej jednak przerażała ją myśl, że może kiedyś utknąć w tym dziwnym świecie i już nie wrócić... A teraz... Teraz była już pewne słów Billa. Naprawdę utknęła!
- Spałaś jak zabita.
- Spałam? - Zaskoczyła się. - Więc nie byłam w żadnym szpitalu?
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
- Prochów się nabrałaś i odleciałaś. Nic nie pamiętasz? - Steven przysiadł się do stołu.
- Pamiętam... - Skłamała, nie chcąc wyjść na głupią.
Steven chwilę się jej przyglądał i nie mogła znieść tego wzroku. Podziękowała i odeszła. Przechodząc przez hol, rzuciła okiem w stronę obrazu.
- Nie. To nie może być prawda... - Mówiła do siebie oszołomiona.
Wróciła do kuchni i usiadła z powrotem przy stole. Zajęła się śniadaniem. Wypiła herbatę.
- Co zrobiłaś? - Zapytał Matt, przechodząc tuż za nią, by dostać się do lodówki.
Zerknęła za siebie, a on dotknął palcem jej łopatki.
- Co zrobiłam? - Nie wiedziała, o co chodzi.
- Twoje blizny... - Wiódł po jednej z nich palcem.
Przeraziła się.
- To nic takiego... - Zaczęła niepewnie, czując na sobie już tę wypalającą szarość w oczach Stevena.
Podszedł do niej, łapiąc ją od razu za ramiona.
- Pentagram? - Zawołał, odsłaniając jej plecy. - Co zrobiłaś?
- Nic nie zrobiłam... - Nie wiedziała, co ma powiedzieć, nawet nie pamiętała, kiedy włożyła na siebie koszulę do spania, przez którą ją nakryli, gdyż była na ramiączkach.
- To, co to jest? - Wskazał na jej sine nadgarstki.
- Ja pierdole... Co ty zrobiłaś? - Zaskoczył się Ricky, wychylając się zza Dana, by zobaczyć jej plecy.
Amelia natychmiast skryła ręce pod stołem. Czuła się osaczona. Zdała sobie sprawę, że wolała przebywać z Billem, w jego świecie, niż tutaj czując się jak wariatka.
- Wypalone... - Dodał zaskoczony Dan.
Steven usiadł z powrotem do stołu, by dalej wypalać jej osobę wzrokiem.
- Kto ci to zrobił, jeśli 'Ty nic nie zrobiłaś'? - Jego stanowczy głos poczuła aż w piętach.
- On... - Szepnęła.
- Kto?
- On...
- KTO "ON"!? - Ryknął. - Ten z obrazu!? - Zakpił.
Skinęła głową, czując się taka mała przy nich wszystkich.
Steven prychnął i oparł się zniecierpliwiony o oparcie krzesła. Wyglądał, jakby zbierał w sobie spokój, którego mu brakło w tym momencie.
- Skąd wiesz, że to On? - Udało mu się. Zapytał spokojnie, choć niecierpliwie.
- Widziałam go... - Jej oczy nakryła szklana powłoka. Czuła się przy nich taka samotna. Taka niezrozumiana... Taka grzeszna, że była wstanie nawet prosić ich wszystkich o wybaczenie, nawet nie wiedząc, dlaczego...
- Dlaczego ci to zrobił?
- Przemienił się... Ale... Oddałam mu swą duszę... I powiedział, że to koniec... Że utknęłam... Że już na zawsze pozostanę wędrowcem...
Chłopcy wymienili się spojrzeniami.
- Oddałam mu swą duszę... - Powtórzyła w myśli. - Żeby go ratować... Nie, żeby oddać mu się... - Zaskoczyła. - On źle to odebrał! - Przeraziła się.
- Teraz też tu jest? - Zapytał niepewnie Ricky.
- Nie... - Pokręciła głową. - Ale na pewno przyjdzie - dodała po chwili. - Zawsze przychodzi... Nie jestem wariatką. - Popatrzyła na nich wszystkich. - Nie tylko ja wierzę w jego istnienie - zapewniła.
- Ktoś jeszcze go widział?
- Nie wiem, czy widział, chyba nie, ale wierzą w niego. Ci debile, którzy robią dla niego msze...
- Jakie debile? - Zapytał Matt.
- Idioci... - Spłynęła jej łza i z nerwów zaczęła ściskać sobie ręce pod stołem. - To Oni mnie uwięzili... Dla niego... Nienawidzę ich... - Syczała. - Oni go dopingują... Sprawiają, że jest zły... On wcale taki nie jest...
- Co mówił, gdy ci to robił?
- Że... Ktoś się zbliża, że chcą jego i mnie; że sępy krążą nad nami, że one zabijają nas; że... To go zabija... Że mam go puścić... Że nie może dłużej wytrzymać... Że jesteśmy straceni, nawet kiedy siły się łączą... Że to koniec... To o nich mówił - zawyła z drżącą brodą. Czuła się, jakby ten horror przeżywała na nowo. - Jestem pewna, że mówił to o tych debilach. Gdy przyszli... Zamienił się w potwora! Ale nie pozwoliłam na to... - Ponownie się zaskoczyła. - Oddałam mu siebie... - Dokończyła już szeptem.
- Oddałaś się w ofierze dla jakiegoś Diabła!? - Zawołał Steven, a ona jeszcze bardziej się przeraziła. Nie patrzyła na to wcześniej z takiej strony. - Jesteś normalna!? - Bluzgał.
- To nie jest diabeł... Nie ma rogów... To jest tylko Upadły Anioł...
- Ale powiedziałaś przed chwilą, że się przemienił w potwora - zauważył Ricky.
Zadrżała, przyznając rację.
Złapała się za głowę i zacisnęła pięści na włosach.
- Dlatego powiedział, że utknęłam... - Wyszeptała. - Przecież to takie proste... Czemu ja się w tak prostych rzeczach doszukuję, czegoś, co jest nie jasne, gdy wprawdzie jest chyba jaśniejsze od słońca... - Pomyślała.
- Nie chcę tego... - Wymruczała załamana. - Chcę być z Nim, nie chcę, żeby ktoś jeszcze przy mnie był... Chcę tylko Jego...
- Oni to widzieli? - Zapytał Ricky.
- Nie... Patrzyli tylko na mnie... - Przeszła przez jej ciało fala okropnego wstydu. - Psychole... - Warknęła z żalem. - Żaden mi nie pomógł...
- Dlaczego tylko Ty go widzisz? - Zapytał skwaszony Matt.
- Przecież oddała mu siebie - prychnął Steven.
- Ale już wcześniej mówiła, że go widzi - zauważył Dan.
Poczuła na swym ramieniu tę zimną dłoń. Drgnęła. Już nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że jest przy niej, czy nie. Znowu miała mętlik w głowie.
- Jesteś moja. Nie musisz się niczego obawiać - szepnął jej do ucha.
Zacisnęła powieki i jeszcze mocniej pięści na swych włosach, przypominając sobie, jak wyznaje mu miłość... I to parę razy...
- Co jest? - Zauważył Matt, siedzący naprzeciw niej.
- Przyszedł... - Szepnęła.
Chłopcy znowu wymienili między sobą spojrzenia.
- Oh taak... Oni już we mnie wierzą, ale im więcej im powiesz, będą straceni - odrzekł straszliwym tonem.
Przestała go czuć. Sądziła, że zniknął, dlatego uniosła głowę. Nic z tych rzeczy. Stał przy Rickym.
- On będzie następny - odrzekł z cwanym, wrednym uśmiechem.
- Czemu się tak na mnie gapisz!? - Zawołał Ricky i obejrzał się za siebie.
Matt się zaśmiał pod nosem, widząc spanikowanego kumpla. Dan dołączył do śmiechu. Tylko Amelii i Stevenowi nie było do śmiechu.
Podniosła się z miejsca. Czuła jak braknie jej znowu sił na cokolwiek. Nie znała powodu tego uczucia, ale jeśli wczoraj był znowu piątek, bo byli na imprezie, to znowu musiała 'przespać' cały tydzień. Wtem widok pustej już szklanki, którą sama opróżniła, pozwoliła jej uwierzyć w słowa Ricky'ego. Nigdy nie ćpała, a raczej nigdy nie świadomie.
Zerknęła na Matta, gdyż to on był w tym domu 'kucharzem'. Za to Steven ciągle się u niej zjawiał i przeszkadzał w kontaktowaniu się z Nim. Coś jej zaczęło tu nie grać... Jeśli spiskowali przeciwko niej, to dlaczego Ricky jej o tym powiedział? Może to był spisek tylko Matta i Stevena? Dana prawie w ogóle nie widziała w tym domu. W ogóle czuła się, jakby rzadko bywała w tym domu, a gdy się z nimi spotykała, zawsze czuła się tak, jakby nie wiedziała w ogóle, co się z nią dzieje.
Odsunęła się od stołu, czując drętwienie ciała. Serce biło jej z przerażenia. Nie chciała nawet myśleć, co było w tej herbacie... Nie chciała myśleć, co się dzieje, gdy nie była świadoma swojego istnienia i na pewno nie były to żadne aspiryny.
Wpadła tyłkiem o stolik, na którym stał jakiś wazon, o mało co go nie przewracając. Zachwiał się tylko niebezpiecznie.
- Co się dzieje? - Zauważył cały czas poważny Ricky, który z powodu swojego lęku nie spuszczał z niej wzroku.
Bill wyciągnął dłoń nad jego głowę, a po chwili wsiąkł w niego, by oczy Ricky'ego, tak jak kiedyś Stevena, stały się wypełnione czernią.
Wstał od stołu.


CDN