NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

piątek, 4 maja 2018

Pióro 10

Przybywam z nowym odcinkiem i z paroma ważnymi informacjami:

1. Napisałam streszczenie, jednakże jestem kiepska w streszczaniu i dla mnie to, co powstało z poprzednich odcinków jest tak długie (dużo rzeczy się wydarzyło w ostatnich 5. odcinkach), że wyglądałoby to tak, jak osobny rozdział. A następne rozdziały też będą przesiąknięte mnóstwem wydarzeń i informacji, dlatego rezygnuję wgl. ze streszczeń. Małe przypomnienie znajduje się w trakcie rozdziału, co może Wam pomóc też sobie co nieco przypomnieć.
2. Że posiadam całość tej historii w wordzie (zostało jeszcze tylko 15 odcinków), postanowiłam dodawać częściej odcinki, niż raz na tydzień. Nie ma sensu (jak dla mnie) tego przedłużać, no i Wam (jeśli znajdziecie więcej czasu na częstsze odwiedzanie tego bloga) będzie łatwiej to wszystko ogarnąć. Jest to Takie opowiadanie, że jeśli Ja sama bym miała je czytać, wolałabym przeczytać je na co najwyżej 2. razy, by wszystko łatwiej zrozumieć.
3. Ta historia jest dla mnie jedną z najlepszych, którą udało mi się stworzyć. Przede mną jeszcze długa droga do szkolenia się w pisaniu, ale sądzę, że sama treść (bez estetyki, formy, składu i tego innego, co jeszcze jest...), sam pomysł i same wydarzenia są dobre. Jestem z tej historii zadowolona i chciałabym, chociaż pod ostatnim odcinkiem poznać Waszą opinię, co do całości, jeśli nie chce się Wam pisać komentarzy pod każdym z odcinków. (Miło by mi było, jeśli jednak by były pod każdym xD)
4. Nie mam pojęcia, kiedy będę dodawać odcinki, ale może się zdarzyć, że będzie to nawet i 3 razy w tygodniu. Będę informować o nowych postach na grupie FFTH na FB. Chcę po prostu to przyśpieszyć, ale najważniejsze, ułatwić Wam zrozumienie całości.
5. Jeśli macie jakieś pytania, jakieś 'ale', to napiszcie w komentarzu. Na pewno odpowiem.

To chyba wszystko, co miałam do przekazania, dlatego teraz zapraszam do 'dziwnego' świata Amelii i jej Czarnego Anioła :)

10


- Przecież sam w niego nie wierzysz i wiesz, że to nic nie da.
Miki pociągnął ją za rękę, żeby czasem mu nie uciekła.
- Jeśli ty wierzysz w To Coś, to w Niego też musisz, a to się liczy. Zresztą! Nie obchodzi mnie to! Chcę wiedzieć, że nie jesteś opętana! I że rozmawiam z Tobą, a nie z kim innym.
Zaskoczyła się. Nie sądziła, że aż Tak jej przyjaciel to wszystko odbiera.
Przeszli przez wrota. Już sam zapach odrzucał ją z tego miejsca. Nie chciała unosić głowy. Czuła się tak, jakby właśnie weszła do sądu, który oskarży lub uniewinni jej poczynania. Tak bardzo się przed tym broniła, ale nie mogła pozwolić, żeby strach rządził jej osobą. Przy Nim się przełamywała, więc tutaj też to zrobi.
Uniosła głowę. Zerknęła na tego wielkiego ukrzyżowanego, cierpiącego człowieka. Z czegokolwiek był zrobiony, błyszczał w ciepłych światłach lamp.
- Gdyby nie słońce, księżyc by nie świecił. - Stwierdziła z ironią, przyglądając mu się z dystansem. - Przecież to tylko rzeźba. - Tłumaczyła sobie, ciągnięta co jakiś czas przez przyjaciela, gdyż zwalniała co chwilę krok.
Usiedli w trzeciej ławce zaraz na przodzie, obok jakichś starych kobiet, składających dłonie i bełkoczących modlitwy. Jakieś czytanie księdza, jakieś popołudniowe modlitwy. Nie interesowało ją to. Rzeźba napierała na jej oczy. Przerażała ją. Czerwona farba doskonale pokazywała rany na jego ciele. Ciernie na czole wbijały mu się w skórę, a jego oczy... Jego twarz, choć zwieszona, zwracała się w stronę ludzi. Akurat musieli usiąść po tej stronie, w którą były zwrócone jego nieme oczy. Im dłużej się w niego wpatrywała, tym bardziej miała wrażenie, że to na nią patrzy, do tego stopnia, że ścisnął jej się żołądek, a ciało rozgrzało z niepokoju.
  Zerknęła na jasną twarz przyjaciela, który ściskał kurczowo jej dłoń. Wymienił z nią nic nieznaczące spojrzenia, po czym skupił wzrok na księdzu, a ona z powrotem na rzeźbę. Serce jej mocno zabiło. Coraz bardziej miała ochotę stamtąd uciec. Nie miała ochoty pokazywać się jego oczom. Jej dłonie zaczęły się pocić, a ciało spinać.
- To tylko rzeźba zmarłego człowieka... - Tłumaczyła sobie w głowie, ale nie działało.
Miki zerknął na przyjaciółkę. Jej przerażony wzrok potwierdzał tylko jego obawy, czego tak bardzo nie chciał. Zerknął tam, gdzie ona, po czym znowu na nią. Nie odrywała od niego wzroku. Szturchnął ją, by się ocknęła. Cokolwiek robiła, nie chciał, żeby to robiła. Wplótł swe palce w jej, a przez ten stres, samemu mu się zrobiło gorąco.
- Co jest? - Zapytał cicho, zaniepokojony.
- Chcę stąd wyjść... - Wydusiła z siebie.
Miki się przeraził. Tego właśnie się obawiał, ale wiedział, że nie może się poddać w takiej chwili.
- Nie. - Zadecydował stanowczo.
- On na mnie patrzy... - Wyszeptała.
Tego to się nie spodziewał. Zerknął jeszcze raz na rzeźbę.
- On na nic nie patrzy. Ma przecież zamknięte oczy.
- Nie ma zamkniętych oczu... Patrzy na mnie... - Szeptała.
- Wydaje ci się.
- On mnie obserwuje... - Jej oczy zaszły łzami. - Muszę stąd wyjść... - Chciała wstać z tego napięcia, nie mogła go dłużej znieść. Podniosła się energicznie, gdy w tym samym momencie zgasły wszystkie światła, prócz tego, które skierowane było na rzeźbę.
Kościół wypełnił cichutki szum. Przełknęła ślinę. Ksiądz uspokajał wierzących, twierdząc, że mają awarię prądu. Świece na ołtarzu połyskiwały spokojnie. Miki pociągnął ją w dół, gdy zbystrzał, że ksiądz zwrócił na jego przyjaciółkę wzrok.
- On się patrzy... - Zawiadomiła już prawie w ryku, nie mogąc oderwać od rzeźby wzroku.
- Widzę... - Poprawił się nerwowo i spojrzał na dziewczynę. Cóż. Mówili o dwóch różnych osobach. Zerknął w górę. Teraz wyglądał trochę przerażająco, ale nie zastanawiał się nad tym długo. Ksiądz nie kontynuował mszy, a wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie.
- Proszę zaczekać! - Zawołał Miki, wstając z miejsca, gdy ksiądz szybkim krokiem zmierzał do drzwi.
Ksiądz się obejrzał za nimi, a Miki pociągnął przyjaciółkę za rękę, by się ruszyła z miejsca i podeszli do niego, gdy ten skrył się za drzwiami. Weszli do sporego pomieszczenia, w którym również był ołtarz, ale mniejszy.
- Chciałbym porozmawiać... Mam problem... - Wyciągnął dziewczynę zza swoich pleców, która się za nim schowała.
- Amelia jest ochrzczona?
- Tak.
Brunetka zmarszczyła brwi. Skąd niby znał jej imię? Zerknęła na przyjaciela, ale ten wydawał się nic sobie z tego nie robić, przez co śmiała twierdzić, że już pewnie tu był bez niej...
- Co się dzieje?
- Amelia rysuje przerażające rzeczy, które... Które nie są chyba normalne w jej stanie. Podczas snu ma ataki strachu... Przynajmniej tak to odbieram. Zobaczy ksiądz jej ręce... -Wyciągnął na przód jej rękę i podciągnął od razu rękaw, ale sekundę potem wyrwała ją. - To nie jest normalne. Jęczy i się rzuca... Obawiam się... Obawiam się najgorszego... -Mówił tak przejęty, że prawie płakał.
- Rozumiem. - Zmierzył Amelię wzrokiem. - Jeśli tak to wygląda, to jest możliwe to, że Amelia... - Podszedł do niej i przyłożył ciepłą dłoń do jej czoła. Miała wrażenie, jakby wbił ją ktoś w podłogę i nie mogła się poruszyć, gdy w umyśle już biegła daleko stąd. - Nie jest wśród Nas.
- Co to znaczy?
- Nie jestem jeszcze pewny, ale po rysunkach wnioskuję, że jej dusza opuszcza ciało. Wraca do niego, jeśli rysuje, aczkolwiek jest wyciągana i to przez kogoś, kto nie jest nastawiony przyjaźnie... Postaram się jakoś temu zaradzić, ale nic nie obiecuję... - Pokręcił głową, zerkając na Mikiego.
- Czy to znaczy, że... Że... Że może wyjść i nigdy... Już nie wrócić? - Zapytał płaczącym, drżącym głosem, jakby to w ogóle nie był jego głos, przez co Amelia zaczynała odnosić wrażenie, że to znowu jakiś głupi sen, a raczej podróż i zaraz się obudzi w swoim łóżku.
- Tak...
- Więc lekarze temu nie zaradzą.
- Nie. To duchowa sprawa.
- Więc, co mam robić?
Kolejne wrażenie, jakie miała to, to, że Miki przejął się tym tak bardzo, jakby co najmniej był jej rodzicem. Nie rozumiała tylko, dlaczego? Przecież sama mówiła mu o podróżach astralnych. Na dodatek sam Go widział, a zachowywał się tak, jakby w ogóle z nią nie rozmawiał i to od dłuższego czasu. Dlaczego zwracał się tylko do niego? Jakby tylko Miki rozumiał księdza, a ksiądz jego. Przecież Ona też tu jest. Coraz bardziej zaczynała wierzyć w to, że to głupi sen.
- Nic. Zupełnie nic. Proszę się modlić, żeby jak najszybciej wybudziła się z tego koszmaru. Ja się zajmę resztą.
- Jakiego koszmaru!? - Zawołała w końcu, już dogłębnie poruszona. - Jaką resztą?
Ksiądz pogłaskał ją po włosach i się ulotnił, a Miki pociągnął ją do wyjścia.
- Jakiego koszmaru!? Ja nie chcę się budzić! Wkurzam się, gdy się budzę! Nie chcę tu być! Chcę, żeby mnie zabrał do siebie! - Wołała, siedząc już w jego aucie.
Miki popatrzył na nią zatroskany i przytulił do siebie.
- Nie możesz tak robić... To jest złe. Musisz wrócić na ziemię i zająć się swoimi obowiązkami.
- Nie chcę! Mam to w dupie! Nienawidzę szkoły i wszystkiego, co się tam znajduje. Nienawidzę się uczyć i nienawidzę tego, że On mnie nie widzi... - Spłynęły jej łzy, przypominając sobie swojego wyśnionego chłopaka ze szkoły. Miała to już chyba gdzieś. Teraz był jej Czarny Anioł. - Chcę poznać prawdę... Jego prawdę... On nie jest zły...
Zamknęła się w swoim pokoju, opadła na łóżko i płakała z bezsilności ją ogarniającej. Każdy chciał dla niej czegoś innego, niż Ona sama chciała. Miała ochotę się od nich wszystkich uwolnić.
Stevena nie było w domu, a Kim siedziała w pokoju, która oczywiście wyszła na zwiady, gdy usłyszała nieznany jej męski głos. Na widok mężczyzny od razu wskoczył jej słodki, kokieteryjny uśmiech na twarz. Poznała się z Tomem przyjaźnie i chwilę zagadywała, dopóki Miki nie podał jej swojej karty i powiedział, że może iść na zakupy. Kim pomimo swoich pieniędzy, nie oniemiała się nie skorzystać. Zawsze jej się lepiej kupowało za jego pieniądze niż za swoje.
- To nie jest możliwe... - Tom pokręcił głową, przejeżdżając dłonią po zniszczonym płótnie przez Stevena. Zaczynał się również poważnie martwić. Tworzyła tyle razy, tak znaną mu twarz.
- Co jest? - Zapytał Miki.
- Nic... - Podniósł się z kucka i podszedł do płaczącej dziewczyny, siadając obok niej na łóżku. - Amelia... - Pogłaskał ją po ręce.
- Wiesz, po co cię tu ściągnąłem. - Zaczął w końcu Miki.
- Nie bardzo.
- Pokazałeś jej miejsce, w które poszła. - Mówił wściekły, ale opanowany. - Najprawdopodobniej jest to, To miejsce. - Wskazał na obraz, na którym widniała Amelia przytwierdzona do obrazu demona, jak i Czarny Anioł, unoszący się na swych skrzydłach tuż przed nią. - I to się Tam wydarzyło. - Wskazał na jej szyję i siniaki.
Amelia nie mogła znieść tego, że Miki pokazywał Tomowi jej prawie wszystkie obrazy. Wstała z łóżka i usiadła na stołku przed sztalugą, kładąc na niej blok śnieżnobiałych kartek. Wzięła ołówek w dłoń i zaczęła scenę po scenie malować wydarzenie, po którym zostały jej rany na ciele.
Chłopcy stanęli za nią, wymieniając się spojrzeniami i skupiając potem wzrok w treść kartek. Tom bez wahania złapał ją za dłoń, gdy energicznymi ruchami mazała po kartce. Zatrzymała się na chwilę, by zerknąć na ich złączone dłonie. Miał ją taką ciepłą i bezpieczną. Poczuła się tak, jakby właśnie wyraził zgodę na otworzenie się jej przed nimi.
Chłopcy nie rozumieli, co oznacza białe światło wydobywające się z niej, ale resztą byli bardzo zdumieni, gdy kartka po kartce wędrowała na ziemi, układając się w całość. A Amelia dziękowała w duchu za to, że ten ją trzymał delikatnie, choć z czuciem za rękę. Miała świadomość tego, że gdyby nie to, nie dałaby rady nic odtworzyć.
- To się tam działo! - Zawołała, wskazując już na normalny obraz, na którym była przyczepiona do ściany.
- Czemu rysujesz siebie, jako Anioła? - Zauważył Tom, gdy porozkładał wszystkie kartki na podłodze.
- To było we mnie! Dusze, które ściągnęłam, nim tam weszłam! Nic nie rozumiecie! - Dorysowała scenę, w której stała nad stawem i świetliste kulki wydobywały się z czarnej wody.
- Możesz to zrobić teraz? - Zapytał Tom.
- Pierwszy raz takie coś mi się przytrafiło! Czuję się, jakby to był sen, ale to naprawdę miało miejsce! W tym pałacu! Pałacu Showensów.
- Ten pałac jest przeklęty, więc może coś w tym było. Zrobisz to jeszcze raz?
- Nie! - Zawołał Miki, jakby to było logiczne. Nie wierzył po prostu w to, co słyszy.
- Dlaczego? - Tom rozłożył ręce. - Nie wierzę w nic, czego nie zobaczę.
- Bo JA tu mieszkam, nie TY.
- To wyjdźmy stąd. - Tom nie widział problemu.
- To się nie uda... Tamto miejsce jest nawiedzone... W tym domu nic nie ma. Zresztą... To nie było zbyt miłe... Przeżywałam ich ból... - Odrzekła w największym skrócie, jakim mogła to wyjaśnić.
- Może jesteś medium? - Uśmiechnął się krzywo Tom. To stwierdzenie najbardziej mu odpowiadało, zwłaszcza po tym, że zobaczył kilkanaście narysowanych twarzy, znanego mu człowieka.
- Nie wiem...
- Hej. Może Jego przywołasz? - Zakpił, choć tak bardzo nie chciał.
- NIE! - Zawołał jeszcze głośniej Miki.
- Więc pojedźmy do pałacu.
- NIE! - Tym razem i Amelia zawołała.
Tom westchnął.
- Więc przywołaj Go. - Skinął głową na obraz.
- Nawet nie wiem, jak on ma na imię... Czasami mam wrażenie, jakbym wiedziała, jak się nazywa, ale nie mogę sobie przypomnieć... - Pogłaskała płaską, namalowaną twarz Czarnego Anioła. - Wtedy, gdy od ciebie odskoczyłam... Potem w szpitalu... - Zaczęła spokojnie. - To Jego widziałam. Stał za twoimi plecami... Był wściekły... Wyglądał, jakby chciał zrobić coś złego...
Tom otworzył szerzej oczy.
- Zawsze powtarza, że jestem jego...
- Jeszcze jedno słowo im powiesz, to się z Tobą pożegnam na zawsze... - Usłyszała znany jej głos za swoimi plecami. Przeleciał jej dreszcz po ciele i pomału się obejrzała za siebie. Stał tam. Odsunęła się od niego.
- Przyszedł... - Wyznała cicho, lekko zestresowana, jednakże bardziej podekscytowana.
Tom znowu wymienił spojrzenia z Mikim.
- Nie widzę go. - Wyznał Tom z westchnieniem. Był tak zaciekawiony tą sytuacją, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Była dla niego jak wcielony kosmita. Nigdy w życiu nie miał z takimi rzeczami do czynienia. I pomimo że nie wierzył, tak był ciekaw, co by się stało, gdyby naprawdę mówiła prawdę, dlatego właśnie starał się zachowywać tak samo 'normalnie' jak ona. Również dlatego, że bardzo dobrze znał postać, którą malowała.
Amelia poczuła Jego lodowatą dłoń na swym policzku, a jej oddech się wstrzymał.
- Powiedz mu, żeby się pokazał.
- On się wam nie pokarze... - Wyszeptała, nie mogąc oderwać od Jego czarnych oczu wzroku. Tak bardzo chciała z Nim odejść... Krzyczała to w myśli bez końca, jakby chciała, by to usłyszał i spełnił jej pragnienie.
- Zapytaj się go... - Tom się krzywo uśmiechnął. - Jak ma na imię mój pies.
- Cooper. - Powtórzyła za Nim.
Uniósł brew.
- A mój kot?
- Nie masz kota i nie przepadasz za nimi. - Powtórzyła.
Tom zerknął na Mikiego.
- Nie wierzę! - Zawołał Miki, podnosząc się z łóżka.
- Nie chcesz wierzyć. - Znowu po Nim powtórzyła. - Przecież widziałeś go już. - Przypomniała.
Miki się zmieszał, a Tom zaskoczył się jeszcze bardziej.
- Ściągasz mnie tu, żeby mi gadać takie gówna, żebym nie wierzył, a sam go widziałeś? - Zawołał Tom, już nic z tego nie rozumiejąc.
- Niszczy jej życie! Okalecza jej ciało! Nawiedza ją!
- Więc On istnieje w końcu, czy nie!? - Zawołał również Tom.
- Zabierz mnie stąd... Proszę... - Wyszeptała cicho.
Nastała rażąca w oczy szarość, a ona się poczuła tak, jakby znowu spadała. Żołądek miała w gardle, ale po chwili odzyskała kontrolę.
Ciemna, spokojna woda płynęła szerokim strumieniem. Można było tę rzekę ujrzeć tylko z prostego, drewnianego mostku, znajdującego się nad nią. Ponieważ dzika natura nie znała żadnych granic. Wysokie, wysuszone trawy i gdzieniegdzie zboże wypełniały cały najbliższy krajobraz. Na domiar tego, gdzieś daleko w tle pięły się w górę gęste lasy. Określając ich wysokość palcami, będąc na mostku, miały wysokość łebka zapałki.
Wpatrzona była w wodę. Choć rzeka nie była aż tak bardzo szeroka, jej ciemny kolor i gęstość wywoływała wrażenie głębin oceanu, w które, gdy się wpadnie, nie ma już ratunku.
Młody mężczyzna podążał jej krokiem. Można było powiedzieć, że idzie jej śladami, ponieważ szedł za nią, jednak w rzeczywistości to on wyznaczał jej ścieżkę. Jakby telepatycznie nawiązany kontakt, dzięki któremu mógł jej mówić, w którą stronę ma teraz zmierzyć.
Ścisnęła dłoń na surowym, beżowym drewnie. Zaczynała się zastanawiać, dlaczego właśnie tutaj ją przyprowadził. Jej myśli rzekomo miały jej odpowiedzieć, ale nic z podobnych rzeczy się nie wydarzyły. Uwolniła z dłoni wysoką barierkę i popatrzyła na niego. On obdarzył ją najzwyczajniejszym uśmiechem w życiu. Ton uśmiechu miał brzmienie bardzo dobrej przyjaźni.
Wszystko byłoby również najzwyklejsze w świecie, gdyby nie fakt, że mężczyzna wcale jej nie znał, a ona jego tym bardziej.
Drugim przeżyciem, jakie dane im było przeżyć w swoim towarzystwie, to wędrówka przez gęsty las, pokonując ciemność nocy. Droga nie była długa. Kierowali się w stronę mocnych basów, dochodzących z dali. Kolorowe reflektory, rażące mocnym światłem, przedzierały się przez gęstą naturę, jeszcze łatwiej wskazując drogę. Gdy z niego wyszli, przed jej oczami stanęło szerokie, piaszczyste skrzyżowanie. Na prawie każdym rogu wyrastał z ziemi drewniany dom. Niczym minimalistyczna wieś. Nie to jednak przykuwało uwagę.
Wysoki, na oko sześciopiętrowy blaszany namiot uwięziony w kształcie kwadratu. Przez lata życia blaszak zżerany był już pomału przez jego największego rudego wroga. Dzięki jednak metalowej bitwie szpary były na tyle szerokie, że kolorowe światła nadawały niebu i wszystkiemu w zasięgu wzroku, bajecznych kolorów. Mocne basy już z drogi można było poczuć w swej piersi.
Zachwyciła się. Imprezowa muzyka i gwar imprezowiczów w sekundę obudziła w niej naturę imprezowiczki. Natychmiast chciała się znaleźć w środku, by móc się tak świetnie bawić, jak cała reszta. Niestety zbita, piaszczysta droga była o wiele dłuższa, niż mogło się wydawać. A z chwilą, gdy przemierzyli już jej połowę, tłum imprezowiczów w ścisku opuścili blaszak i powędrowali wszyscy jednych chodem w przeciwną stronę. Muzyka ucichła, a światła zgasły. Została tylko wioska na okrągłym pustym placu natury, pośród gęstych, otaczających ją lasów.
Dlatego chłopak na poczekaniu wymyślił, że zabierze ją nad rzekę.
- Chciałam iść z Tobą... - Zaczęła spokojnie.
- Dokąd?
- Nie wiem... Tam, gdzie ty... Chcę się dowiedzieć, dlaczego raz masz skrzydła, teraz jesteś normalny, dlaczego się taki stałeś i dlaczego Ja Cię widzę...
- Też chciałbym to wiedzieć... - Położył swe dłonie na poręczy i wbił wzrok w dal.
- Dlaczego powiedziałeś, że jestem z Tobą od poczęcia? Co to ma znaczyć?
Zwrócił na nią swój płonący wzrok, a ona przełknęła mocno przez gardło nutkę obawy. Czekała cierpliwie chwilę, ale jej uszy nie nacieszyły się odpowiedzią.
- Weź mnie stąd... Ze sobą... Chcę tam być...
Cisza. Wpatrywał się w nią, a ona zaczynała się niecierpliwić.
- Dlaczego nic nie mówisz!? - Zawołała zła.


CDN