NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 23 czerwca 2018

Pióro 23

No i zbliżamy się już ogromnymi krokami do końca historii.
Już w tym odcinku jest wyjaśniona cała sytuacja w tym opowiadaniu, dlatego jestem ciekawa, czy po tych wszystkich wydarzeniach mających miejsce w tej historii, jesteście wstanie odczytać to? Napiszcie, proszę w komentarzu :*
23

Wycofała się. Przeszła za parkan i jeszcze raz się odwróciła za siebie, zerkając na cmentarz. Uczucie wolności przeminęło z wiatrem, by zrobić miejsce dla smutku i żalu. Usłyszała dźwięk trąbek, rozlegających się gdzieś w tle, a przed nią pojawiły się cztery groby na krzyż. Co dziwne, a może i nie... Zwrócone były w jej stronę, co bardzo ją zmartwiło. Tablice wcale nie były puste...
Ten przerażający chłopiec z pałacu stanął tuż za nimi. Duże krople, słonych łez, w których był pogrążony, pozwoliły jej na krótką refleksję, do której przyłączyły się trąbki, wygrywając tragiczną melodię. Miała wrażenie, jakby to ona właśnie była chowana...
" ... W zatroskaniu patrzysz... "  - Pojawiły się i słowa, którymi wiódł ten chłopiec ruchem warg, choć bezdźwięcznie.

" Na Twój pierwszy grób pełen szczerych prób.
Na ten drugi, co szans w nim leży sto
i nadzieja tuż obok, martwa już - pogrzebana śpi, żyła parę dni.
Czwarty czeka, aż kęs mu z siebie dasz, przecież cały czas, coś umiera w nas..."

Wiodła kolejno po kamiennych płytach wzrokiem. Wielkie krople chłopca odbiły się o ten pierwszy kamień. Pokręciła przecząco głową, gdy usiadł na ten trzeci i zwrócił się do niej, kontynuując...
Otworzyła oczy zdyszana. Paraliż senny dopadł jej ciało. Oddychała szybko, ale i tak zbyt wolno. Dopiero po chwili zdołała podnieść się do pozycji siedzącej, a widok jej Anioła przegonił wszystko. Po prostu odetchnęła.
- Jaki znowu miałaś horror? - Zapytał ciepło, choć bez wyrazu.
- Że... Że miałam groby... Swoje własne.
- Groby?
- Tak... Były cztery...
- Jesteś jedna.
Pokręciła głową, przecierając twarz.
- To była... Prawda, szansa, nadzieja i moje ciało... - Sapnęła, ogarniając swe emocje. - Jeden z nich był chyba tylko pełny...
- Cała ty?
- Nie. - Zerknęła na niego poruszona. - Przecież ja żyję. Nadzieja była pełna... - Wyjaśniła już spokojniej.
- Straciłaś nadzieję?
- Nie wiem... - Przeraziła się. - Jeśli tak? To jaką? Niee... Skoro były cztery i ostatni na mnie czekał, to wszystkie trzy były pełne - wywnioskowała, zaskoczona, po czym znowu się skwasiła. - Wierzę przecież w to, że uda mi się go wyciągnąć. No właśnie. - Wyskoczyła z łóżka. Otworzyła szafę i wciągnęła na siebie jedną z sukien już zawczasu.
- Co robisz? - Wspiął się na łokieć, wodząc za nią wzrokiem.
- Żeby zobaczyć pełne słońce w swoim życiu, czasem trzeba wyjrzeć zza okna, by je ujrzeć. Samo nie przebije murów.
Uniósł brew.
- Ok. Jeśli kluczem dostałam się hen wcześniej... To może kamień... Nie, kamień zaprowadzi mnie do chaty... - Patrzyła na swe zdobycze. - Spinka... No tak! Jeśli znajdę klucz, On nigdy go nie zamknie! - Pomyślała, zaraz się rozweselając.
- Zaraz się spotkamy. Obiecuję - powtórzyła.
Natychmiast zajrzała w szufladę, gdy tylko zniknął. Klucza nie było. Zdenerwowała się, ale po chwili myśl o tym, że przecież ona posiada ten klucz, więc raczej nigdzie go nie znajdzie, pozwoliła jej się klepnąć w czoło.
- A ty znowu tu jesteś - zauważyła Alicja.
- Tak, ale zaraz mnie nie będzie. - Już chciała wychodzić, gdy zauważyła jej podkrążone oczy. - Co się stało?
- Nic... - Spuściła głowę.
- Powiedz mi... - Wróciła się i złapała ją stroskana za ramiona. - Twój tata... Znowu cię skrzywdził...
- Skąd... - Szepnęła zaskoczona, unosząc na nią swój morski wzrok.
- Nie ważne, ale... Wiedz o tym, że to nie ty powinnaś umrzeć, tylko On - warknęła. - Pomyśl nad tym, bo możesz stracić swoją szansę na szczęście przy Billu... Naprawdę... - Zaszkliły się jej oczy, widząc jej stłumiony ból, który wrzeszczał niesłyszalnie głośno. - Bill myśli, że go zdradziłaś z jego bratem. Wyznaj mu prawdę. Proszę... - Trzęsła jej ramionami. - On zrozumie. Na pewno... - Odrzekła już mniej przekonana. - Trzymam za ciebie; za wasze szczęście kciuki. - Złożyła na jej czole pocałunek i odeszła.
- Dokąd idziesz?
- Ratować Ni... Ratować was wszystkich - wyznała i już otwierała drzwi, gdy jednak się zatrzymała jeszcze. - Gdyby mi się jednak nie udało... Spójrz. - Pokazała jej klucz. - Będzie on w tej szufladzie. Zaglądaj tam co dzień. Bo za drzwiami, które otwiera ten klucz. W piwnicy. Będzie spoczywał ktoś ci bliski i niewinny. Uratuj go i powiedz prawdę. W tym wszystkim chodzi tylko o prawdę. Rozumiesz?
Skinęła głową, nic nie rozumiejąc.
- Pamiętaj zaglądać w te szuflady co dzień - zaznaczyła jeszcze raz i wyszła, a raczej wybiegła. W wejściu z korytarza na hol, gdzie były schody, wpadła na chłopaka. Gdyby nie złapał jej ramion, przewróciłaby się.
- Nie możesz tego zrobić! To nie Nick! - Zawołała cicho, łapiąc go za ramiona.
- Kim jesteś? - Odsunął się od niej.
- Pamiętasz, gdy mieszkałeś z Nickiem w tej starej chacie nad jeziorem?
- To ty... - Zaskoczył.
- Tak. Twój brat nie ma z tym nic wspólnego. Jest jej tylko przyjacielem. To jej tata! - Nie wytrzymała.
Bill się rozejrzał nerwowo po korytarzu i gdy się upewnił, że nikogo nie ma, przycisnął ją do ściany.
- Kim jesteś? - Warknął.
- Ame... Ame... - Nie mogła wydusić z siebie, widząc go tak blisko siebie. Był istnym cudem stworzonym w ideał.
- Ani mi się warz to mówić. On nie istnieje - syknął. - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
- Ja.... - Zwolnił lekko uścisk. - Jestem Amelia - wydusiła w końcu. - Nawiedzasz mnie w przyszłości. Gdy już umrzesz... Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to prawda. Przejdziesz na złą drogę, gdy ukarzesz swojego brata. Wyrosną ci skrzydła, u dłoni, będziesz miał pazury, a twe oczy, będą całe czarne, wypełnione żalem, gniewem i smutkiem. Będziesz miał moce, jakich ludzie nie mają. Ukarzesz niewinnego. Nie wierz w to, że ktoś znajdzie klucz. Nikt go nie znajdzie! - Wywaliła na jednym tchu.
- Jak śmiesz! - Zaskoczył się.
- Musisz mi zaufać. Znam ten pałac. Ukryj się i zobacz, że to nie Nick. To jej tata. Proszę.
Wymieniali się zawziętym spojrzeniem, ale nie mogła dłużej czekać. Wyrwała się i uciekła, pędząc prosto do piwnicy. Nawet nie zwracała uwagi na to, że o mało co nie przewróciła sprzątaczki, która ją wyzwała.
Stanęła przed drzwiami. Serce jej mocno biło, a zamek w drzwiach aż się prosił, żeby włożyć w niego klucz.
Przekręciła i otworzyła.
Cisza.
Przełknęła ślinę i przygotowywała się dokładnie na wszystko.
Wyłonił się z ciemności. Był taki niepewny, taki zmarnowany, że serce ją zakłuło. Już sama jego osoba wskazywała na jego niewinność. Z pewnością głównie były to, jego ciemnoczekoladowe, szczere oczy...
Wyciągnęła do niego otwartą dłoń, na której spoczywał jego kamyk.
Sięgnął po niego ostrożnie i spojrzał na nią ponownie, gdy przypomniał sobie swój skarb.
- To ty... - Szepnął.
Skinęła głową i lekko się uśmiechnęła. Łza wzruszenia spłynęła jej po policzku.
- Cały czas byłaś? - Nie wierzył.
- Wszędzie tam, gdzie twój brat czynił wielkie i mniejsze rzeczy. Wierzę ci Nick, ale nie wierzę Billowi, dlatego proszę cię, żebyś się gdzieś schował... I przebacz mu... Ludzie popełniają błędy, ale on tu jest niewinny... Alicja po prostu nie powiedziała mu prawdy...
- Dziękuję... - Szepnął, obracając w palcach kamyk.
- Nie ma za co... - Wycofała się już ze spokojnym sumieniem.
- Zaczekaj. - Zrobił do niej parę kroków. - Dlaczego to ty po mnie przyszłaś, nie on?
- Nie chcesz wiedzieć... - Przeraziła się na samą myśl i pokręciła głową.
- Chcę.
- Nie chcesz... Naprawdę... - Zapewniła, odchodząc.
- Zaczekaj. Powiedz mi, proszę...
- On cię kocha. Nigdy w życiu nie chciałby cię zabić, a wiara w ludzi go zgubiła... Jesteście wszystkim, co macie. Jesteście dla siebie i bądźcie dla siebie. Wybaczcie sobie, bo miłość Alicji... Może was zabić...
- Czyli... Że nikt po mnie nie przyszedł? A on...
Spłynęła jej kolejna łza.
- Nie myśl o tym. Nie dopuść do tego. Powiedz mu prawdę. Nie miej przed nim tajemnic, to nie jest twój wróg, a najprawdziwszy przyjaciel, jakiego posiadasz. Obcy nie, ale Wy tak.
Pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć.
- Nigdy cię już nie zobaczę?
- Nie wiem... - Pokręciła głową.
- Chcę ci się odwdzięczyć...
- Nie musisz.
- Kim jesteś naprawdę?
- Człowiekiem z dwa tysiące piętnastego roku.
Jego oczy się rozszerzyły, a ona się uśmiechnęła. Znieruchomiała jednak, widząc, jak obraz się rozmazuje.
- Amelio! Zawsze w ciebie wierzyłem! Nie bez powodu dałem ci ten kamień! Weź go! - Wyciągnął do niej dłoń.
Wyciągnęła rękę, ale zdążyła go tylko musnąć, a pojawiła się w swym pokoju, na skraju lasu. Zrobiła parę kroków w tył i spadła na siedzisko pod oknem.
- Udało się... - Szepnęła do siebie, zerkając w swą dłoń, w której trzymała kamyk. Zaśmiała się, ściskając go mocno i przykładając pełną pięść do piersi. - Ale jeśli go mam... - Uśmiech zszedł jej z twarzy. Rozejrzała się po pokoju. Pióro również nadal widniało. Spinka i klucz...
Podniosła się, nic nie rozumiejąc. Zebrała te rzeczy i dopiero przy wyjściu zatrzymała się. Odwróciła się powoli za siebie. 'Jej' pokój przybrał wygląd pokoju dziecka. Pojedyncze łóżko. Biurko, szmaciane i drewniane zabawki, jakieś książki, a u sufitu wisiała karuzela, której ramiona zdobiły piórka.
Wyszła stamtąd niepewnie. Nie wiedziała, co ma myśleć... Na korytarzu przy barierce antresoli stał koń na biegunach. Dom wyglądał na zamieszkały, ale nie taki jak wtedy, gdy ona tam mieszkała.
Ogłuszający świst i huk rozgrzmiał gdzieś we wszechświecie i to z taką siłą, że podłoga i szyby w ramach zadrżały. Nikt nie miał pojęcia, jakie to było straszne uczucie, a huk jak bardzo ogłuszający. Przez chwilę nawet słyszała tylko szum.
Zeszła powoli na dół, trąc swe ucho, by odzyskać w nim zdolność słuchu. Obraz zniknął z holu, a przez niego przeleciał mały chłopiec w sweterku, zrobionym na drutach. Nie zauważył jej. Wbiegł do salonu. Musiała się przyznać sama przed sobą, że się zlękła tego głośnego tupania przy jego pośpiesznych, małych kroczkach. To znaczyło, że już odzyskała swój słuch.
Zajrzała do kuchni, a uśmiech wskoczył jej na usta, pomimo lekkiego zaskoczenia. Nick siedział przy kuchennym stole, a Alicja gotowała obiad, którego zapach, dopiero teraz poczuła. Już wszystko rozumiała... Dziecko z wybrzeża to był synek Nicka i Alicji, ale... Gdzie jest Bill?
Przemknęła do salonu. Chłopiec leżał na podłodze i mazał coś po pergaminie. Prócz niego nikogo tam nie było.
- Myślisz, że przeżyjemy tę wojnę? - Usłyszała zmartwiony głos Alicji.
- Czemu nie? Jeśli umrzemy, to tylko razem - wyznał optymista Nick.
Już rozumiała, skąd ta wojna w jej śnie, gdy kolejny świst pojawił się w świecie. Tym razem zakryła uszy i zauważyła, że oni również to zrobili. Nikt nie chciał słuchać wybuchających bomb...
Przemknęła z powrotem na górę z myślą, że przecież ten chłopiec prosił ją, by go zabrała. Serce ją zakuło na myśl, że to była kolejna przyszłość w tej przeszłości, gdzie naprawdę się zgubi, a ona będzie jego... Aniołem. Chyba się zgubi, bo nie chciała myśleć, żeby Alicja i Nick mogliby stracić życie, a mały by przeżył... Nie mogła tego pojąć. Gdy wydawało jej się, że już coś rozumie, okazywało się, że jednak wcale. Ten chłopiec jednak wiedział, że ma z nią iść. Śledził ją, był jak jej cień. Czyżby Nick przekazał mu tę informację w razie co?
Otworzyła drzwi byłego pokoju Stevena, ale nim tam weszła, już mniejszy huk, ale nadal straszący doskonale wypełnił przedpokój. Wskoczyła i tak do pokoju, by się ukryć. Przedpokojem przeszedł Bill i powędrował na dół, a ona za nim. Tak tylko zamierzała za nim iść, gdyż zmierzyła w stronę przeciwną, widząc drabinkę, prowadzącą na strych.
Serce jej zadrżało. Wspięła się tam niepewnie i gdy stanęła na mało stabilnych deskach, zakryła usta.
- To było tutaj... - Rozejrzała się wzrokiem.
Pojedyncze łóżko pod jedną otynkowaną ścianą. Małe okno i przy nim stolik z piórem i pergaminem. Podeszła do szarej szyby i zerknęła za nie. Staw i las. Nie było żadnego pola... Nie mogła uwierzyć, że to było tuż przy niej... Dlatego tu ją przyprowadził...
Rzuciła okiem na pergamin, na którym wysychał atrament.

"Budzę się dla Ciebie. Razem nie damy rady. Nie wiesz tego. Teraz daję Siebie Tobie. Moja ostatnia wola pomaga Ci się wydostać. Nim morze pode mną się rozpadnie. Wierzę w Ciebie.
Dla mnie zawsze będziesz święta. Umrę za naszą nieśmiertelność. Moja ręka od początku nad Tobą. Wierzę w Ciebie. Dla mnie zawsze będziesz święta...
Gdy mówisz, przełamujesz lody. Każde Twoje tchnienie mnie zbawia. Kiedyś znów się zobaczymy. Oddychaj dalej, jeśli potrafisz. Nawet jeśli morze pod Tobą się rozpada...
Wierzę w Ciebie.
Patrzę przez morze i widzę światło nade mną. Tonę... Tonę... Z dala od Ciebie. Nie patrz już na mnie. Wierz w siebie. Wierzę w Ciebie.
Myślę o Tobie..."

Otarła łzę. Nie chciała myśleć, że to do niej; że jest aż tak upiornie...
      Obraz przekształcił się w cmentarz. Przełknęła ślinę, słysząc dalej te trąbki.

" ...Lecz do końca nie umiera tamta stara wiara,
której iskra tli się jeszcze,
nie zgasła na marach.
W sercu obraz ma jak któregoś dnia.
Jak z szumem piór, jasny leci stwór.
To nad cmentarz na wymarciu
nadlatuje Anioł
i przygrywa złotą trąbką
licznym zmartwychwstaniom."

Śpiewał rytmicznie donośny, męski głos. Jej groby wyglądały, jakby się na nią patrzyły. Jakby zapraszały ją do siebie, a ona tak bardzo nie chciała się poddać...
Ujrzawszy jasną, świetlistą postać zamarła. To był On. Jasny. Czysty. Prawdziwie boski. Jego skrzydła. Idealne. Białe.

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. "

Dokończył swym ciepłym tonem.
Pokręciła głową, znowu zakrywając usta.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, przekrzywiając lekko głowę.
- To naprawdę Ty... - Zachwyciła się. - Ale... Czy to znaczy... -Uniosła swe czarne pióro. -... Że nigdy już cię nie zobaczę? - Przeraziła się.

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. " 

Powtórzył melodyjnie, a upiorny chłopiec rechotał do rozpuki, skacząc po wszystkich czterech grobach, jakby bawił się w "The floor is lava".
Znowu pokręciła głową. Nie chciała słuchać już tej muzyki, ale jak na złość nikt nie chciał jej wyłączyć.
- Nie zgadzam się z tym... Chcę być z Tobą... - Zawyła, po czym poczuła, jak ktoś wyrywa jej pióro z ręki. To był kruk, który zaskrzeczał głośno, co najmniej jakby ją opieprzał, że to pióro jest jego.
Wyciągnęła rękę zza parkanu, chciała się przez niego przedostać, ale żadnego wejścia nie było.
- Nie! - Zawołała. - To nie może być prawda!

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. " 

- Wyśpiewał raz ostatni.
- Nie. Proszę... - Błagała, rozumiejąc już wyśpiewywane słowa.
- Nadszedł Twój koniec! - Rozdarł się wrednie chłopiec, stając na czwartym grobie.
- Kim On jest? - Zapytała w końcu.
- Nie patrz na niego. Jest on przy każdym człowieku, zupełnie tak jak ja...
- Stałeś się... Jesteś... Aniołem Stróżem? - Zaskoczyła. - A on?
- On jest potomkiem Anioła Śmierci...
- MATKA! - Zawołał chłopiec.
- Chyba nie uważasz, że przy ludziach krąży tylko dobro. Gdyby tak było, nikt by nie popełniał grzechów. To jest nasz świat. Nie rozłączna całość, a ty... Jesteś wędrowcem, który uczynił ze zła dobro, które do ciebie właśnie powraca. Doceń to i dokończ swe życie. Wierzę w ciebie. Dla mnie będziesz zawsze święta.
- Nie chcę... - Rozpłakała się. - Chcę być z Tobą... - Serce ją bolało jak nigdy.
- Będę przy Tobie zawsze...
- Zdechnij szmato, za to, co zrobiłaś! - Zawołał dzieciak, aż się wstrząsnęła.
- Tak. On też przy Tobie będzie. Wiesz, dlaczego jest w postaci dziecka?
Pokręciła głową.
- Bo zło w Tobie jest mniejsze niż dobro.
- KŁAMCA! KŁAMCA! KŁAMCA! - Śpiewał upiornie dzieciak, tym razem w Jego stronę.
Nie wiedziała, co ma myśleć.
- Jaka matka? - Zapytała.
- Nie słuchaj go.
- MATKA! - Zawołał upiór. - Powinnaś zdechnąć za bycie zwyrodniałą! KŁAMCA I ZWYRODNIALEC! - Wyzywał. - Kłamca i zwyrodnialec! - Znowu skakał po grobach.
- Nie rozumiem... - Pokręciła głową.
- Nie musisz nic rozumieć - odrzekł ciepło Anioł. - To nie ma znaczenia - dodał, nie spuszczając z niej wzroku.
W jego oku błysnął znany jej płomień grozy, a muzyka ucichła ustępując głuchej ciszy.
- Odejdź już stąd - rozkazał ciepło.
- Nie! Masz mi powiedzieć, o co tu chodzi?
Upiór się podniósł z ziemi i śmiał głośno, ale jednak, jakby się oddalał. Krzyczała, ale nawet nie słyszała swojego krzyku. Jakby ktoś przyciszył ją dosłownie. Ujrzała już tylko w tle, jak Anioł kładzie swą dłoń na ramieniu chłopca, który do niej machał małą, bladą dłonią.
Otworzyła oczy przerażona i ze znanym paraliżem.


CDN

czwartek, 21 czerwca 2018

Pióro 22

No i coraz więcej się wyjaśnia, gdyż zbliżamy się do końca historii. Jestem ciekawa Waszych reakcji na sam koniec :D

22

- Co mam zrobić? Jak mam to zrobić? - Chodziła w kółko po 'zaczarowanej' komnacie. - Pióro przenosi mnie do chaty. Kamień tak samo... Klucz! - Zaskoczyła, łapiąc go w ręce.
- Co ty robisz? - Zapytał Bill, kładąc swą dłoń na jej ramieniu.
- Zaraz się spotkamy. Obiecuję - mówiła podniecona, odwracając się do niego przodem.
- Gdzie?
- Nie wiem... Chyba tutaj.
Zacisnęła dłoń na kluczu i tak samo powieki, skupiając myśli. Gdy otworzyła oczy, wszystko było takie samo, prócz tego, że nie było tam Billa, a więc musiało się udać.
Zajrzała do szuflady.
Klucza nie było, dlatego się skwasiła.
- Za wcześnie się przeniosłam... To nie ten czas... - Rozżaliła się.
- O... Jesteś... - Z łazienki wyszła Alicja.
- Ty... Ty mnie znasz? - Zaskoczyła się.
- Przecież miałaś być moją przyjaciółką. Dlaczego znowu jesteś tak brzydko ubrana?
- Mogę pożyczyć sukienkę?
- TAK - odrzekła, jakby to było logiczne, mierząc jej ciało z lekkim obrzydzeniem.
- Co słychać u Billa? - Zajrzała do jej szafy i wzięła pierwszą lepszą sukienkę.
- Co ty się tak nim interesujesz? - Zapytała znowu podejrzliwie.
- No... Jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciółkom mówi się wszystko. Tym bardziej o chłopakach.
Alicja się uśmiechnęła.
- Cwana jesteś jak na wieśniaczkę.
- Jakoś trzeba sobie radzić. - Uśmiechnęła się do niej.
- Podoba mi się to - wyznała, siadając do swej toaletki. - Chodź. Rozczeszesz mi włosy. - Wyciągnęła szczotkę, a Amelia się za to zabrała.
- A więc... Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nic się nie zmieniło. Raz jest taki, raz siaki. On sam nie wie, czego chce.
- Może on... Może on cię o coś podejrzewa? - Rzuciła niepewnie.
- O co mnie może podejrzewać!? - Zaskoczyła się.
- No... Nie wiem... Może boi się, że za często spotykasz się z Nickiem. Nie wiem...
- Sugerujesz coś? - Aż się podniosła poruszona.
- Nie. Tak tylko mówię. - Zlękła się.
Wymieniały się chwilę wzrokiem.
- Może masz rację - zaskoczyła Alicja, a Amelia odetchnęła.
Usiadła z powrotem na siedzisko, a Amelia kontynuowała rozczesywanie blond włosów dziewczyny.
- Nigdy o tym nie pomyślałam - mówiła zaskoczona. - Rzeczywiście się tak zachowuje, ale nie ma powodów ku temu. Nick nie spotyka się ze mną po to, żeby nawiązać ze mną taki kontakt. Wie, że kocham jego brata, a on mnie.
- Więc, po co się z tobą spotyka?
- Nie musisz wiedzieć. To tajemnica... - Mruknęła.
- Przyjaciółki nie mają przed sobą tajemnic - przypomniała.
- Ty jeszcze nie jesteś moją aż taką przyjaciółką - wygarnęła.
- A co Twoja mama na to, że się spotykasz z Billem, skoro masz wyjść za księcia?
- Niczego nie wie. Ona myśli, że się spotykam z Hansem... Nikt tego nie wie... Dlatego zakazałam Billowi podpisywać się na listach...
- Nie martwi cię to, że chce uciec z Nickiem?
- Mamy zrobić to w trójkę. Skąd o tym w ogóle wiesz?
- Nick mi powiedział... - Wypaliła szybko.
- Spotykacie się?
- Nie. Raz się na niego natknęłam w mieście...
- I powiedział ci naszą tajemnicę!? - Zawołała.
Czuła, że spaliła właśnie po całości.
- Przepraszam... Muszę iść do toalety... - Wycofała się, oddając jej szczotkę.
- Zaczekaj! Masz mi to wytłumaczyć!
Amelia uciekła z jej pokoju. Wybiegła na korytarz, po czym zbiegła bocznymi schodami do piwnicy. Nikogo tam, prócz szczurów nie znalazła, dlatego cofnęła się na górę. Zajrzała do tej wielkiej sali.
Rodzinny obraz przedstawiał tylko trzech zmarłych starców i jedną babcię.
- Za daleko się przeniosłam - zmartwiła się.
- Przepraszam. A panienka, czego tu szuka? - Zaczepiła ją jakaś kobieta.
- Ja... Ja... Ja jestem umówiona z panną Alicją - wypaliła, widząc w oddali mężczyznę, który odwiedza Alicję.
- Przepraszam. - Odeszła od kobiety i podeszła do wroga, przy którym serce nie pozwalało jej na równomierny oddech. - Czy zastałam pannę Alicję?
- Kim jesteś? - Zmierzył ją.
- Poznałyśmy się nie dawno. Jestem Amelia. - Wyciągnęła do niego dłoń, ale ten jej nie uścisnął.
- Kochanie... Pozwól na chwilę - zawołała inna blond włosa kobieta.
- Maria, pośpiesz po Alicję, powiedz, że ma gościa - rozkazał kobiecie, która ją zaczepiła.
- Tak jest. - Skinęła głową i natychmiast zabrała się za wykonanie polecenia.
- Proszę spocząć. - Wskazał na kanapy w otwartym salonie w tej wielkiej sali.
- Dziękuję. - Skłoniła się, biorąc przykład z kobiety i zmierzyła do salonu.
Nie miała pojęcia, co począć. Co robić? Co mówić? Kogo grać? Przecież Alicja wiedziała, że jest w jej domu, a teraz była jej gościem? Jeśli przeniosła się wcześniej, niż była kiedyś, o czym mówił jej obraz i mniejsza ilość oznaczonych zmarłych osób, to skąd Alicja ją znała? Czyżby przenosiła się tu nawet wtedy, gdy tego nie wiedziała? Poza tym, że dziwnie było jej patrzeć na tych ludzi, gdy doświadczała nimi ich śmierć. Myśl, że mogłaby ich wszystkich od tego odwieźć była bardzo zachęcająca, ale najpierw zależało jej na Nicku...
To nie mogło się tak dziać. Nie zauważona przemknęła z powrotem na korytarz i dostała się do drzwi prowadzących na dziedziniec. Wymknęła się z pałacu i ruszyła pędem dookoła stawu. Musiała przyznać, że ciężko się biegało w tej długiej sukni.
Nie wiedząc, dlaczego, tak stanęła przed swym domem na skraju lasu. Wyglądał niemalże identycznie, ale miała nadal przeczucie, że wtedy Bill jej nie przyprowadził w to miejsce bez powodu.
I nie myliła się. Cofnęła się szybko za drzewa, gdyż wejściowe drzwi się otworzyły, a w nich stanął On. Perfekcyjny, boski i taki ludzki... Rozejrzał się, jakby się przed kimś ukrywał i ruszył w jej stronę. Serce stanęło jej w gardle. Nie wiedziała, czy ma mu się pokazać, czy nie. Skryła się, a po chwili ruszyła za nim, gdyż ją minął. Szedł tą samą drogą, którą tu przybyła. Co jakiś czas się oglądał za siebie, jakby nie chciał mieć ogona. Gdy doszedł już prawie do stawu, kucnął, wkładając coś w mysią norę i przykrył ściółką. Tak bardzo chciała zajrzeć w tę jego schowaną tajemnicę, ale również bardzo nie chciała, by ją zobaczył. Odszedł, siadając dalej między drzewami, dlatego utknęła. Tylko śpiew ptaków był słyszalny, dlatego nie mogła zrobić ani kroku, by nie dać się zobaczyć. Oparła się w końcu o to swe marne drzewo, przy którym utknęła i kucnęła tak jak on, myśląc intensywnie nad tym, jak przyśpieszyć czas...
Po bardzo długim czasie usłyszała melodyjny śpiew dziewczyny, dlatego podniosła się na równe nogi. Rozejrzała się i kucnęła, ale Amelii serce mocno zabiło, widząc między drzewami jakiegoś nieznanego jej chłopaka. Alicja nie zdawała sobie sprawy z tego i sięgnęła po schowaną przez Billa rzecz. Kucnęła przy drzewie i rozwinęła kawałek papieru zwiniętego w rulon, owiniętego kawałkiem sznurka, a chłopak ruszył w jej stronę.
Czuła takie spięcie, że właśnie przez strach, że ktoś nakryje ją i Billa, wyskoczyła zza drzewa i złapała chłopaka za rękę, wciągając je za nie. Nawet był przystojny. Podejrzewała, że może to był ten Hans. Różnił się ubiorem od nich wszystkich. W szczególności od łachów Billa.
Już chciał coś powiedzieć, gdy przyłożyła swój palec do jego ust i uśmiechnęła się zalotnie, a jej druga dłoń powędrowała na jego tors, od razu zjeżdżając nią prawie na jego krocze. Chłopak był tak zaskoczony, że miał tylko wytrzeszcz. Uśmiechnęła się do niego ponownie. Znowu chciał coś powiedzieć, ale tym razem uciszyła go pocałunkiem. Ponownie się do niego uśmiechnęła i pociągnęła za rękę, zachęcająco.
On wyjrzał zza drzewa w stronę Alicji, pochłoniętej listem. Zauważyła nawet, że Bill ruszył w jej stronę. Dlatego nie mogła się teraz poddać. Złapała jego dłoń i przyłożyła sobie ją do piersi, zawieszając się na jego szyi. Na pomysł wpadła właśnie, że fajnie by było, gdyby Alicja go z nią zobaczyła i natychmiast pragnęła to uczynić, ciągnąc go za rękę.
Ponownie chciał wyjrzeć zza drzewa, ale powstrzymała go, gdyż Bill już klęczał naprzeciw Amelii i trzymali się za dłonie. Tak słodko wyglądali, że chyba by zabiła, by tylko im tego nie przerwać.
- Chodź ze mną... Pokażę ci to, czego jeszcze nie znasz, a czego pragniesz... - Wyszeptała, całując jego usta. - Ona nie jest tak szalona, jak ja. Nikt się o tym nie dowie. To będzie naszą tajemnicą. - Musnęła jego usta i jego krok ponownie.
Chłopak przełknął ślinę i dał się pociągnąć.
- Palant - przeszło jej przez myśl. Okrążyła nieco 'miejsce zakochanych' i wciągnęła go do pałacu.
- Dokąd idziesz? - Panikował przystojniak.
- Schować się przed nimi wszystkimi. - Wyjrzała z korytarza do sali, ale nie znalazła tam jej ojca, dlatego powędrowała na górę. Usłyszała go, gdzieś na schodach, dlatego pchnęła go na ścianę i zaczęła namiętnie całować. Próbował się uwolnić, ale gdy znowu złapała jego krok, tylko się spiął, cicho sapiąc i w końcu ją obejmując, przyciskając mocno do siebie. I ku zdziwieniu, przejął pałeczkę, unosząc ją ponad ziemię i skrywając się w korytarzu, tym razem on ją dociskając do ściany.
Nagle obraz się rozmył, a ona stała wklejona w ścianę komnaty.
Zerknęła na przyglądającego się jej Billa. Przełknęła ślinę, czując się nie tuzinkowo dziwnie. Odsunęła się od ściany oczywiście. Czuła się jak idiotka...
- Mówiłaś, że się spotkamy.
- Spotkaliśmy się, ale mnie nie widziałeś.
- Dlaczego?
- Nie chciałam, żebyś mnie widział. - Podeszła do niego i położyła dłoń na jego torsie, czując jeszcze resztkę dotyku chłopaka. - Wyglądałeś zbyt słodko z Alicją, by się pokazywać... Zresztą, chociaż coś osiągnęłam. Nie to, co zamierzałam, ale... Chyba dość ważną rzecz w Twoim życiu.
- Co takiego zrobiłaś?
- Ten Hans był brunetem? Miał takie przydługie włosy i malinowe usta...
- Tak? - Zmrużył oczy.
- Nakrył Alicję, jak sięga po twój list na skraju lasu. Chciał do niej podejść. Powstrzymałam go... Zabrałam go stamtąd, bo podszedłeś do niej i sprawiłam, że cię nie widział. Powinieneś być bardziej uważny - wytknęła, kując go lekko palcem. - Poza tym... Podobasz mi się taki... Byłeś romantykiem... - Uśmiechnęła się do niego. - A gdybyś miał wtedy jeszcze te swoje skrzydła, byłbyś najprzystojniejszy ze wszystkich - odrzekła z lekkim uśmiechem, marszcząc nos.
Uniósł brwi, a jego skrzydła ujawniły swój byt.
- Właśnie taki... Boski... - Zachwyciła się.
Uśmiechnął się niewidocznie, a ona od razu sięgnęła dłonią, by móc je dotknąć.
- Są takie piękne... - Zerknęła po chwili na niego i poczuła napływ wstydu. - Wybacz... - Spuściła głowę i zagryzła wargę. - Podobasz mi się w nich...
Nie zrobił w jej stronę kroku. Złapał ją za dłoń i to ją przyciągnął do siebie. Pogłaskał ją po policzku i zatopił się w jej ustach. Dreszcz jej przeszedł po ciele, czując ten lód bijący z jego ciała. Tylko w takich momentach przypominała sobie, że nie jest on żywy. Nie obchodziło ją to zresztą. Zwłaszcza w tym momencie, gdy pchnął ją na łóżko Alicji, a siebie usadowił od razu na niej.
Pragnęła go jak nikogo innego. Jego zimny dotyk na jej ciele niesamowicie ją rozgrzewał. Jej ciało z każdym zbliżeniem wołało o jeszcze. To nie było z pewnością jedno z romantycznych zbliżeń. To była czysta namiętność i szaleństwo. To było coś, czego nigdy jeszcze nie przeżyła. Obydwoje się pragnęli i dawali się ponieść emocjom jak zwierzęta. Jego dłonie na jej nagim ciele sprawiały u niej brak logicznych myśli, a ona w końcu mogła odpiąć te wszystkie jego guziki i ujrzeć jego blade, męskie ciało. Już rozumiała, skąd ten kołnierzyk. Skrywał pod nim, swą ranę pośmiertną, która nie wyglądała zachęcająco. Nie obchodziło ją to. Pchnęła go na bok i sama na nim usiadła, całując jego obnażoną pierś. Jego skrzydła zamknęły się jak brama, na jej plecach, muskając przyjemnie jej ciało. Nie bała się jego wielkości. Była wstanie chyba przeżyć dla niego wszystko. I choć ból zaistniał, nie dała po sobie tego poznać. I choć jego pazury wbijały się w jej biodra, była wstanie to przeżyć. Ich nierówne oddechy przyjemności koiły wszelaki ból, a jedność, w którą się połączyli, leczyła każdą najmniejszą ranę i przeganiała największy i ten najmniejszy gniew. Namiętność zwyciężała nawet ze śmiercią.
- Kocham cię... - Sapnęła wprost w jego usta, po czym scałowała z nich wszystkie zbędne słowa.
Jego skrzydła przyciągnęły ją jeszcze bardziej do siebie, dlatego posłusznie ułożyła głowę na jego barku, muskając ustami jego zranioną szyję. Zamknęła oczy.
- Dzięki tobie, ujrzałem słońce... - Szepnął, głaszcząc ją po nagim ramieniu.
Uśmiechnęła się.
- Jeszcze nie. To dopiero wschód... - Wyznała, przypominając sobie o Nicku.


CDN

środa, 20 czerwca 2018

Pióro 21

Kolejne koszmary przed Wami :) Mam nadzieję, że się odcinek spodobał. Tym razem 'krok w przyszłość' nie w przeszłość, także coś innego dzisiaj :D

Zapraszam do czytania i komentowania :*

21


Pobiegła do swojego pokoju. Zgarnęła swój notatnik, swe cztery zdobycze, coś do pisania i zbiegła z powrotem na dół.
- Dokąd to!? - Zawołał z kuchni Steven.
Nie odpowiedziała mu. Po prostu uciekła jak najdalej z tego miejsca.
- Dlaczego ja! - Wrzeszczała na cały las. - Co ja zrobiłam takiego, że to akurat ja!? Dlaczego!?
- Masz po prostu w życiu pecha i nieodpowiednie przy sobie osoby.
- Nie chcę tego!
- Więc weź się w garść i zrób coś z tym wreszcie.
Szedł za nią. Tak. Szedł, gdy ona biegła. Nie mogła złapać tchu, gdy on w ogóle się nie męczył. Serce jej biło jak młotem. Ściskała w dłoni pióro. Było zbyt wielkie, by je schować. Drzewa zagęszczały się z każdą chwilą coraz bardziej, a ona po chwili wybiegła na tę przestrzeń, na której widniała stara chata i staw.
Zatrzymała się, widząc małego chłopca przy stawie. Obróciła się za siebie. Jego już nie było. Nie wiedziała, co ma zrobić. Przykuł jej uwagę mały Nick, kroczący przy linii drzew, zbierający kamyki. Ponownie się obróciła. Czuła się taka w kropce... Zaczynała w końcu dostrzegać, że ciągle dzieje się to samo w tym miejscu. Nic nie idzie naprzód ani w tył.
- Byłeś aż tak załamany po stracie rodziców, że wspomnienie z tych ciemnych dni, jest aż tak dla ciebie znaczące!? - Zawołała, rozkładając ręce.
Nie uzyskała odpowiedzi, choć wcale jej nie oczekiwała. Ruszyła dalej przed siebie, znowu wkraczając w gęsty las. Jej nogi zaczynały się jej sprzeciwiać, a ona zwalniała tempo. Zatrzymała się przy kolejnym stawie. Znanym jej równie doskonale. W tle widniał pałac. To właśnie tu chciała przyjść. Natychmiast udała się do 'zaczarowanej' komnaty. Gdy tylko otworzyła drzwi, wpadła na mężczyznę. Tego samego, który wyszedł za Alicją w noc jej śmierci. W tle zobaczyła przykrywającą się dziewczynę. Ten ją zamordował wzrokiem, przynajmniej chciał to zrobić i gdy już jej ciało się spinało ze stresu, obraz się rozmył i zobaczyła przechadzającego się Billa po wnętrzu sypialni.
- Matko... - Sapnęła. - Wiedziałam, że to nie ona! - Serce podskoczyło jej do gardła. - Co zrobiłeś z Nickiem!? - Doskoczyła do Billa.
Ten spojrzał na nią swym pełnym wzrokiem.
- Co mu zrobiłeś!? Gdzie on jest!? - Poszarpała go, przez co się zdenerwował.
- Zapłacił za to, co zrobił.
- Co zrobił!? Co mu zrobiłeś!?
- Kochaliśmy się na zabój... To mnie zabiło, bo nasze marzenie leży w gruzach... - Wyszeptał.
- Jak zginąłeś? - Zdała sobie sprawę, że cały czas tego nie wie.
- Gdy tu wróciłem, jak się dowiedziałem w mieście, że rodzina Showensów wymarła... To był mój koniec. Drzwi się zblokowały jego ciałem... Gdy udało mi się tu wejść... Spojrzał na mnie ślepym wzrokiem... "Twoje drżenie za bardzo mi nie pomaga... To mnie zabija..." Złapałem go w ramiona... Odrzekłem, że "nawet jeśli się zgubiliśmy... Będziemy razem, bo... Kochaliśmy się na zabój." Opadł z sił, a ja już nie myślałem o niczym... - Recytował powoli, jakby opowiadał piękną baśń. - Słońce już dawno nad nami zgasło, ale wtedy zgasł i księżyc... Wróciłem do domu. Złapałem pióro i napisałem list. Trzymałem go w moich zimnych dłoniach. Ostatnie zdanie było długie. Przyglądałem się mu, póki jeszcze płonął. Wiedziałem, że nasze marzenie leży w gruzach, że jedyne, co zostało, to ciemność. Było mi tak wstyd, że pragnąłem, żeby świat zamilkł i na zawsze pozostał sam. Chcieliśmy tylko wolności... Planowaliśmy uciec. Myśleliśmy, co ze sobą zabierzemy, okazywało się, że nic nie jest warte prócz nas samych, razem... Bo wszystko, co mieliśmy to siebie. Alicja miała nam w tym pomóc. Zakochaliśmy się w sobie, ale to On był zawsze dla mnie ważniejszy. Nie mogła tego zrozumieć... Chciała przeciągnąć go na swoją stronę. Była jak ten sęp krążący nad nami. Chciała mi go odebrać... Zawsze byliśmy razem i tak miało pozostać... Dlatego wszedłem na strych, zamknąłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, że to właśnie ta miłość nas zabiła. Że to wszystko przez nią. Gdyby jej nie było. Nie czułbym żalu, gniewu i pozwoliłbym mu ją wziąć, a ja usunąłbym się na bok. Nie zrobiłem tego... Skutek był dla mnie tragedią i nie chciałem więcej tego przeżywać... Pomyślałem "Puść mnie. Nie mogę już dłużej... To mnie zabija", ale nie puścił, a ja zawisłem na belce...
Podciągnęła nosem, tonąc we łzach. Brakło jej słów... Na pewno nigdy, by nie pomyślała o tym, że te wszystkie zdania, te wszystkie listy, pisane były do brata i choć cały czas mówiły o śmierci, tak nie zdawała sobie sprawy z tego, że naprawdę 'kochanie na zabój' jest tak bardzo prawdziwe.
- Obydwoje mnie zdradzili - syknął, zerkając na łóżko Alicji. Po czym podszedł do komody i wysunął szufladę. - Obiecał, że nikt nas nigdy nie rozdzieli... Kłamał... Dałem mu szansę... Ale nikt go nie chciał odnale... Gdzie jest klucz?
Amelia podeszła do niego, również zerkając w pustą szufladę. Nawet cienia listów nie było.
- Grzebałaś tu!? - Wrzasnął spanikowany.
Drugi raz w życiu widziała go takiego pobudzonego. Za pierwszym razem stał się taki, gdy zarzuciła, że krzywdził brata. Zlękła się nie na żarty. Pokręciła szybko głową, ocierając nadal wypływające z oczu łzy.
- To nie możliwe... - Odszedł, kręcąc się w kółko. - Nikt go nie znalazł. Nikt tu nie zaglądał... - Rzucił się do innych szuflad.
Amelia poczuła prawdziwe ostrze przy swej skórze szyi. Jej mózg jeszcze nie przyjął do siebie tej strasznej opowieści. To wszystko działo się za szybko.
- Ten klucz... - Zaczęła niepewnie, zasmarkana. - Otwierał drzwi pokoju, w którym zamknąłeś jej kochanka? - Nie mogła uwierzyć.
- Tak. Miał odsiedzieć karę... Miał mi za to zapłacić... Wierzyłem w to, że ktoś go odnajdzie; że ktoś go wypuści...
- Tam... Zmarł? - Zapiszczała prawie, przerażona.
- Tak... - Szepnął z żalem. Jego oczy zabłysły pierwszy raz łzami, a razem z nimi ogromny smutek i żal.
Przełknęła kluchę w gardle. Serce znowu ją zabolało tak samo, jak na widok śmierci Alicji.
- Co to za miejsce, jeśli nikt go nie znalazł? - Zapytała niepewnie.
- Piwnica.
- W tym budynku?
- Tak.
Wystrzeliła z sypialni jak oparzona, wyciągając po drodze klucz z kieszeni jeansów.
- Dokąd biegniesz? - Stanął u dołu schodów, po których właśnie zbiegała.
- Muszę tam pójść! - Zawołała płaczliwie, zbiegając pierwszy raz, tymi bocznymi schodami jeszcze niżej.
- Po co chcesz to widzieć? - Pojawił się na ciemnym korytarzu piwnicy, a obok niego ten przerażający chłopiec.
- Muszę! Gdzie to jest? - Czuła się w tym momencie, jak osoba, która miała decydujący głos przy czyjejś śmierci.
- Tutaj. - Wskazał palcem zamurowane przejście.
- Da się tam wejść inną stroną?
- Nie.
- Oknem?
- To miała być cela, nie pokój - zauważył.
- Cicho - szepnęła, słysząc coś w tle.
Dzieciak się roześmiał wniebogłosy, tak podle, jak nigdy wcześniej.
- To jest już twój czas. Decyduj - zawołał, podchodząc do niej.
Nie tego chciała słuchać. Jej serce biło jak młotem, to doskonale słyszała, razem z tym pikanie sprzętu, ale coś jeszcze w tym było... Płacz przeplatany ze znanym jej spokojnym, ciepłym głosem. Dochodziło to... Zewsząd. Dlatego rozglądała się wzrokiem, chcąc wyłapać, skąd te dźwięki dochodzą.
- Co się dzie...
- Decyduj - zagrzmiał dzieciak.
- Cicho - uciszyła dodatkowo ruchem ręki, wytężając słuch. Jej serce coraz mocniej biło, a razem z nim pikanie i ciepły głos z płaczem. Nie wiedziała chwilę, na czym ma się skupić, dlatego zamknęła oczy, oddając swe bębenki dźwiękom. Jakby ktoś chory nadal żył pomiędzy tymi murami. Jakby to nie tylko Nick się tak umęczył...
- To nie ja... - Wył rozpaczliwie głos.
- Słyszysz mnie? - Zagrzmiał drugi, ciepły.
- Kochałem cię... - Wył.
- Jeśli tak... - Westchnięcie ciepłego głosu.
- Nigdy bym ci tego nie zrobił... - Ryk.
- To wiedz, że mamy dzisiaj piękny dzień... - Jakieś dźwięki i kroki oddalające sie.
- Pomocy! Słyszy mnie ktoś!?
Płakała, zagryzając usta i spinając mięśnie. Nie rozumiała, o co tu chodzi. Z obydwóch głosów czuła ciepło, ale i smutek. Swego rodzaju poddanie się... Ale dlaczego jeden dla drugiego był tak oschły, gdy drugi prosił o pomoc? To było przerażające.
- Czujesz to słońce? Świeci ci na twarz. - Zbliżył się z powrotem i znowu cicho westchnął.
- Bill! Nie bądź głupi! Nie zostawiaj mnie tu!
- Opalisz się może trochę...
- Nick... Pomogę ci... Obiecuję... - Wyszlochała, zaciskając rękę na kamyku i drugą na kluczu. Nie mogła już tego znieść.
- Kto tu jest!? - Zawołał.
- Amelia? - Obydwa głosy oznajmiały zaskoczenie.
- To ja... Kto mnie woła? - Rozglądała się ślepo, ale naprawdę nic nie widziała i nie rozumiała.
- Wypuść mnie stąd!
- Amelia? - Poczuła ciepłą, delikatną dłoń na swojej.
- Wypuszczę! Obiecuję! - Zawołała, a stłumione pikanie zwiększyło na częstotliwości.
- Amelia. - Poczuła szarpnięcie. - Amelia! Słyszysz mnie?
- Słyszę cię. Kim jesteś?
- Już dłużej nie wytrzymam! Wypuść mnie stąd! - Huk walenia w drzwi wypełnił jej uszy, pomimo że przejście było zamurowane.
- Amelia... - Ścichł ten ciepły.
- Już idę, do ciebie! Zaraz przyjdę! Obiecuję! - Zawołała, zdając sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Natychmiast je otworzyła.
Rażąca jasność poraziła jej źrenice, dlatego wykrzywiła, oszołomiona twarz. Już dawno nie widziała takiej jasności. Przyłożyła rękę do twarzy, zasłaniając oczy.
- Amelia! - Zawołał znany jej ciepły głos, który był już bardziej wyrazisty.
- Światło... - Poskarżyła, prawie jak nietoperz, wyciągnięty w samo południe na świat.
Chłopak zerwał się z miejsca i natychmiast zasłonił okno.
Amelia odsłoniła oczy i mrużąc je, wspięła się z wielkim trudem na łokcie.
- Szpital? - Zapiszczała zniechęcona. - Czemu znowu? - Zamarudziła, opadając na poduszkę. Czuła się, jakby przespała z tydzień, a myśl o podłym Stevenie przeleciała jej przez głowę.
- Amelia... - Znowu powtórzył zaskoczony, już nawet nie siadając na krzesło.
Spojrzała w końcu na niego. Nim zdołała coś powiedzieć, przyjrzała mu się. Był taki dziwnie... Inny.
- Co ci się stało? - Wypaliła.
- Mi? - Zaskoczył się.
- Tak... Dziwnie wyglądasz... - Znowu wypaliła bez zastanowienia. Wcale nie wyglądał tak cudnie i bosko. Nie był aż tak idealny, jak nie dawno. Miał blond włosy, ale nie takie roztrzepane słodko... Miał zarost... Wyglądał... Za męsko... Speszyła się. Znowu musiała przespać ileś czasu, a najgorsze było to, że nie wiedziała, ile, a w szczególności dlaczego? Była tym już tak zmęczona, zdołowana, zrozpaczona, że już chyba nic więcej jej nie zaskoczy... No i była już pewna tego, że jest wędrowcem i była wściekła, że musiała 'wrócić' akurat w Takich momencie!
- No... Trochę urosłem... - Wyznał zakłopotany, zerkając na siebie.
- Trochę urosłem? - Powtórzyła. Chciała się zaśmiać, ale brakło jej sił, cały czas raziła ją ta jasność pół mroku.
- Zaczekaj... To znaczy... Nie idź spać... Pójdę po lekarza - zawiadomił w końcu. Wyglądał na oszołomionego.
- Nie! - Zawołała od razu. Od razu siła jej powróciła, na słowo 'lekarz'. - Nie idź po nikogo. Proszę. Muszę stąd wyjść - przypomniała sobie tę tragiczną sytuację, w której przed chwilą była, a raczej tak jej się wydawało, że przed chwilą była.
- Wyjdziesz na pewno, ale lekarze muszą cię zbadać.
- Nie. Nic mi nie jest. Już wiem, co się stało. Wiedziałam, że On wcale nie jest zły! Pomylił się! Alicja miała rację! Nie wiem, co robiła z Nickiem, ale On się tak bardzo pomylił! Nick go nie zdradził! Kochał go! Nie powiedziałam mu tego... - Zdała sobie sprawę. - Muszę iść się z nim spotkać. Bill! - Zawołała. - Muszę mu to powiedzieć. Muszę uwolnić Nicka! On nie może tak zginąć. Powstrzymał mnie przy Alicji, ale Nicka nie odpuszczę! Nie zasłużył na taki koniec! Nigdy! - Zaszkliły się jej oczy, czując ten tragizm. - Ona go kochała... Prawdziwie go kochała i nie zdradziła go z Nickiem. - Kręciła głową. - To jej ojciec do niej przychodził w nocy, widziałam to! To nie Nick! Nick jest niewinny!
Blondyn nacisnął guzik nad jej łóżkiem, przywołujący pielęgniarki, jakby w ogóle sobie nic nie robił z tego, co do niego mówiła.
Zaskoczyła się. Był naprawdę dziwny. Jak nie jej Billy.
- Co ty zrobiłeś?
- Amelio... Ja nie wiem, o czym ty mówisz... To na pewno się wszystko wyjaśni, gdy lekarze cię zbadają... - Wytłumaczył z przepraszającą miną.
- Nie chcę lekarzy! Ja muszę stąd wyjść! Przez pomyłkę zginął ktoś, kto był niewinny!
- Amelio... To musiało ci się przyśnić...
- Przyśnić!? Co ty pieprzysz! Przecież znasz tę historię!
- Co się dzieje? - Pielęgniarka zajrzała do sali. - Oh. W końcu się panienka obudziła. - Uśmiechnęła się do niej kobieta.
- Muszę stąd wyjść! Nic mi nie jest!
- Na pewno panienka wyjdzie i wróci do domu. Proszę się nie stresować.
- Nie chcę wracać do domu! Ja muszę się spotkać z nim. Bill! - Zawołała.
Blondyn zakrył usta dłonią. A ona była tak wściekła, że miała ochotę pobić Billy'ego za to, że robi z niej wariatkę.
- Z kim musi się panienka spotkać? - Zagadnęła pielęgniarka, grzebiąc coś przy sprzęcie.
- Co panią to obchodzi - fuknęła. - Muszę stąd natychmiast wyjść. Proszę wypis.
Kobieta zachichotała pod nosem.
- Nie mogę czekać! - Wspięła się na łokcie, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Dlatego się z nim mocowała.
- Proszę się nie podnosić. Chce panienka sobie coś zrobić i dłużej tu leżeć?
- Nie - warknęła. - Ja stąd wychodzę...
- Proszę się uspokoić i położyć do łóżka! - Zawołała miłym tonem, napierając na jej ramiona, by położyć ją z powrotem. - Za chwilę przyjdzie doktor i wszystko się wyjaśni. Panienki rodzice też za chwilę na pewno się zjawią. - Zerknęła z uśmiechem na chłopaka, który trzymał się z dala od łóżka.
- Nie! Pani do nich nie dzwoni! - Przeraziła się. - Nie chcę ich tutaj widzieć. Odwiedzę ich sama, gdy stąd wyjdę.
Kobieta się zaskoczyła.
- Jak to? Muszę ich powiadomić, że księżniczka się zbudziła.
Amelia się skwasiła.
- Sama to zrobię. Nie chcę z nimi rozmawiać. Proszę!
- No... No dobrze... - Zerknęła na chłopaka, ale ten wzruszył lekko ramionami i pokręcił głową, nie wiedząc, o co chodzi.
- Billy, zabierz mnie stąd, proszę. Ja muszę natychmiast się z nim spotkać.
- Amelio... Chyba nie musisz się z nikim spotykać... - Zaczął niepewnie.
- Pójdę po lekarza. Proszę chwilę z nią zostać - szepnęła do chłopaka pielęgniarka i wyszła, gdy ten skinął głową.
- To naprawdę musiało ci się przyśnić - mówił zmartwiony i przerażony całym zajściem.
- Billy, co ty mówisz? Dlaczego tak mówisz? Przecież wiesz, jak było.
Pokręcił niepewnie, przecząco głową.
- Dlaczego tak mówisz? - Rozżaliła się. - Dlaczego tu jestem? Miki mnie zabrał tu, tak? - Miała łzy w oczach. - Teraz wszyscy będziecie robić ze mnie psychiczną, tak? Gdzie jest Tom? - Przypomniała sobie. On jedyny zawsze jej słuchał. - Chcę się z nim spotkać.
- Zadzwonię po niego... - Zaoferował.
- Dziękuję... - Złapała się za głowę, wbijając wzrok w sufit, a potem znowu na niego. Był taki inny...
- Dlaczego oni robią ze mnie nienormalną? Dlaczego uciekają mi sceny z życia? Dlaczego w ogóle się to dzieje? - Zastanawiała się. Pragnęła się zbudzić z tego koszmaru, dlatego zamknęła mocno oczy, wywołując przed chwilą zaistniałe sceny.
- Amelia się obudziła - powiadomił, a zaraz się uśmiechnął. Gdy to usłyszała, od razu wbiła w niego wzrok. - Tak. Chce się z tobą widzieć, możesz tu przyjechać? - Przeszedł się w kółko, a ona nie spuszczała z niego wzroku. - Tak, z tobą... Nie wiem... Chce z tobą rozmawiać... - Zerknął na nią i widząc jej wzrok, uśmiechnął się lekko. - Okay. Czekamy. Bye. - Rozłączył się. - Już tutaj jedzie.
Uśmiechnęła się.
- Zapuściłeś brodę... - Musiała to powiedzieć. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej zaczynał jej się taki podobać.
- Tak. - Uśmiechnął się niepewnie.
- Lepiej... Wyglądasz niż bez... - Wyznała, czując, jak serce bije jej coraz mocniej. - Pomożesz mi wstać? - Wyciągnęła do niego dłoń.
- Nie możesz... - Zaczął, ale chwycił jej dłoń, nie mogąc znieść jej iskrzącego wzroku.
Poczuła, jak fala ciepła oblewa jej ciało. Aż się zawahała ze wstaniem, czując te wszystkie emocje. Zerknęła na ich dłonie. To ciepło było jej tak znane, jakby już nie raz byli złączeni w taki sposób. Były takie realne jak wszystko dookoła. Za bardzo realne, że aż nieprawdziwe. Serce zabiło jej jeszcze mocniej, co oznajmił pikacz.
Bill się zmieszał. Już wszyscy dookoła jasno utwierdzili go w przekonaniu, że Amelia się w nim kochała. Nie sądził jednak, że jego dotyk może wywołać u niej tak znaczące bicie serca i to po tak długim czasie. W sumie pierwszy raz w życiu miał okazję przeżyć taką sytuację. I choć nie bardzo im wszystkim wierzył, gdyż nigdy prócz jednego wydarzenia, nie miał z nią nic wspólnego. Nie wiedział, co ma zrobić. Ich wzrok się spotkał, a on zamarł na chwilę
Jej serce biło, jak szalone, a on stchórzył. Puścił jej dłoń zmieszany i bardzo się cieszył z tego, że właśnie do sali wszedł doktor, dzięki czemu mógł się ulotnić. Tak. Wyszedł w ogóle z sali i stanął przy szybie, przekładając przez tors rękę i drugą wsparł się na niej na łokciu, by móc rozpocząć swe nerwowe triki bawienia się palcami dolną wargą.
Tom zjawił się obok niego, witając go męskim przytulasem. Bill od razu nakreślił mu całą sytuację, a Tom tylko westchnął, przyglądając się dziewczynie.
- Dzwonili już do jej rodziców?
- Nie. Zakazała to robić. Powiedziała, że nie chce z nimi rozmawiać ani ich widzieć. Ona... Ona jest straszna, Tom. Gdybyś ty to widział, to...
- NIE! - Usłyszeli jej krzyk.
Wymienili się spojrzeniami.
- To nie jest prawda! Cały czas tu jestem! Nie będę z wami rozmawiać! Chcę rozmawiać z Tomem!
Ponownie wymienili się spojrzeniami, Bill w dodatku zrobił minę 'a nie mówiłem?'.
- Może to jest jakiś szok, czy coś... - Wyciągnął telefon i napisał informującą wiadomość do jej mamy.
Bill tego nie skomentował.
- Pan Tom? - Wyszedł lekarz. - Amelia prosi...
- Słyszałem. - Uśmiechnął się pod nosem, znacząco.
- Boję się tam wejść... - Wyznał przerażony Bill.
- Chodź - ponaglił Tom.
- Nie możesz iść sam? Z tobą chce rozmawiać, nie ze mną - wymigiwał się blondyn.
- Ja jej nawet nie znam! - Zawołał cicho.
- Ja też! - Zawołał tak samo.
- Chodźmy razem. - Pociągnął go.
Weszli do środka.
- Cześć. - Uśmiechnął się od razu Tom.
- Tom. - Otarła łzy i podniosła się. Też miał zarost. Trochę mocniejszy od Billa. Wyglądał... Był taki... Przystojny... Przełknęła ślinę, widząc jego bosko rozbudowaną klatkę piersiową.
Tom uśmiechnął się miło, w Amelii mniemaniu 'jak zawsze' i przysiadł przy niej na krześle.
- Mów, co się dzieje.
- Muszę stąd wyjść. Nie obchodzi mnie żaden wypadek. Po prostu muszę stąd wyjść. Zabierz mnie stąd. Poznałam prawdę. On wcale nie był zły - zaczęła jak najęta.
Bracia wymienili spojrzenia, a gdy skończyła swe przemówienie, zabrał głos.
- Amelia, super, że poznałaś prawdę. Na pewno uda ci się z nim spotkać, ale musisz jeszcze tu poleżeć. Nie mogę nic zrobić, choćbym chciał, tak nie mogę. Naprawdę.
- Możesz! Po prostu pomóż mi wstać - zachęciła, wyciągając do niego dłoń.
Pokręcił głową z przykrością.
- O co wam chodzi! Jestem tu cały czas! Przychodziłam do was! Cały czas!
- Do nas? - Zaciekawił się Tom, a Bill go szturchnął, by przypomnieć mu, żeby nie zwracał uwagi na to, co mówi.
- Tak. Na Luftenstreet trzysta osiem! Cały czas! - Rozłożyła, rozżalona ręce. - Dlaczego tak mnie traktujecie?
Teraz to sam Bill się zaskoczył. Bracia wymienili spojrzenia między sobą.
- Nie wiem, skąd znasz nasz adres, ale to... To dziwne - Tom bardzo się zaskoczył tą informacją i chyba przestał jej nie wierzyć tak bardzo, jak nie wierzył, gdy Bill mu opowiadał o tym, co mówiła.
- Nie obchodzi mnie to! Robicie ze mnie wariatkę! Miki to zrobił, co nie! A mówiłam, że nie chcę żadnych lekarzy, bo zrobią ze mnie psychiczną! Mówiłam! - Rozpłakała się. - Nienawidzę go! Gdzie on jest!? Muszę go zabić! Ja muszę się z nim spotkać... - Zakryła twarz.
- Z kim?
- Z Billem, a z kim!?
- Przecież Bill jest tutaj.
- Nie! To jest Billy, nie Bill! Z moim Billem muszę się spotkać!
Bill zrobił głupią minę i zerknął na brata, gdy ta nie widziała.
- Z jakim 'twoim Billem', bo... Nie pamiętam...
- No z Billem... Z moim Czarnym Aniołem...
Tom otworzył szerzej oczy, już chyba wszystko rozumiejąc.
- Muszę się z nim spotkać. On się pomylił i przez tę pomyłkę cierpi... Nick mu nic nie zrobił... Muszę go uwolnić... Nie róbcie ze mnie wariatki. Proszę... - Błagała.
- Nie no spoko... Mogę iść z tobą, jeśli chcesz. - Wzruszył ramieniem Tom, a Bill znowu go szturchnął. Był zaskoczony tym, że jego brat z jej kalectwa robi sobie jaja.
- Zawsze jesteś taki kochany...
- Zawsze? - Uniósł swą gęstą brew.
- A nie jest tak?
- Nie no, jest. - Uśmiechnął się krzywo.
- Pomóż mi, proszę...
- Nie mogę. Przykro mi. Świat, o którym mówisz, dział się chyba tylko w Twojej głowie, a ja nie mogę do niej wejść.
- Dlaczego tak mówisz!? Miki cię już wziął na swoją stronę!? - Ryczała. - Bill! - Zawołała zrozpaczona. - Zabierz mnie stąd, proszę!
- Zaraz będą tu twoi rodzice, oni chyba najlepiej ci wytłumaczą wszystko, co się stało.
- CO!? Przecież powiedziałam, że nie chcę ich widzieć! - Zawołała do blondyna.
- To nie ja zrobiłem - zawołał przerażony jej wybuchem agresji.
- NIE! Oni nie mogą mnie tu zobaczyć! Ja nie chcę! Ja nie mogę tu być!
Wezwali zgodnie lekarza. Jej krzyk sprzeciwu niósł się po korytarzach, ale leki poskutkowały. Ucichła.
Otworzyła oczy, cała spięta i zlana potem. Biały sufit i sala szpitalna mówiła jej tylko o jednym. "UCIEKAJ". Dlatego podniosła się i wyskoczyła z łóżka, niczym się nie przejmując i wpadła wprost w ramiona jej boskiego Anioła.
Wtuliła się w jego tors mocno.
- Już myślałem, że cię straciłem...
- Nie... To był tylko zły sen... Byłeś tu... Cały czas?
- Wołałaś mnie...
Zerknęła płacząco w górę, w jego czarne oczy. A on pogłaskał ją po włosach.
- Nie rób mi tego więcej... - poprosił niepewnie.
- Oni mi mówili takie straszne rzeczy... Nie chcę o tym myśleć. Wszyscy byli przeciwko mnie! Wszyscy byli fałszywi! Nie chcę wracać do szpitala! Zabiję Mikiego za to, co zrobił! - Pokręciła głową. - Muszę ci coś powiedzieć! - Zawołała. - Pomyliłeś się! - Oprzytomniała.


CDN