Witam w kolejny piątek :)
Od razu na wstępie, bez owijania, chciałabym Was poprosić o jakiekolwiek komentarze. Po prostu odpowiedzcie mi, czy jest okay? Czy może coś nie jest okay? A może coś jest bardziej lub totalnie nie okay?
Liczę na Was :*
Odcinek jest moim ulubionym odcinkiem, także myślę, że Wam też może się bardziej spodobać :) Oczywiście tylko do połowy go lubię. Później się dzieje coś, z czym nigdy nie miałam do czynienia, ale starałam się przekazać jak najbardziej realistycznie to, co zamierzałam. Mam nadzieję, że mi wyszło :)
Nie przedłużam już i zapraszam na chwilę koszmaru ;)
Amelia nie uzyskała odpowiedzi. A Miki nie zdążył się do niej ponownie zbliżyć, ponieważ stanął On i z wielką siłą odsunął chłopaka ciało od dziewczyny.
Miki zamarł, widząc stwora z obrazu.
Amelia ruszyła z miejsca, widząc oczy przyjaciela, skupiające się w Jego ciele.
- Widzisz go? - Zapytała podekscytowana.
Miki przełknął ślinę.
- To On...
- Teraz mi wierzysz!? - Cieszyła się.
Podeszła do Niego cała podenerwowana zaistniałą sytuacją. W końcu się nie czuła jak idiotka. W końcu pozwolił się zobaczyć oczom innym niż jej.
- Odsuń się od niego!
- On mi nic nie zrobi. - Zapewniła.
- Czego chcesz!? - Zawołał Miki. - Odejdź stąd! Zostaw nas!
Drzwi z hukiem się otworzyły.
- Wyjdź. - Rozkazał Mikiemu, groźnym tonem.
- To Ty wyjdź! - Wołał poruszony blondyn.
Zdenerwował się, a Amelia, czując to i widząc doskonale jego emocje, przyłączyła się do Jego rozkazu. Nie chciała, żeby coś się stało Mikiemu. Co to, to nie!
- Nie wyjdę stąd bez ciebie! Oszalałaś!?
Niestety Miki mógł sobie tylko pogadać. On użył swej mocy i bezszelestnie pozbył się chłopaka z jej pokoju, zamykając za nim drzwi. Oczywiście Miki dobijał się do nich, a On się tym nie przejmował, za to spojrzał wściekły na dziewczynę.
- Jesteś moja... - Wysyczał.
Amelia przełknęła ślinę.
- Będę Twoja dopiero po ślubie. - Wypaliła.
- Ja nie obchodzę, czegoś takiego jak ślub. - Zbliżył się do niej, a ta widząc jego płomienie w oczach, zrobiła krok do tyłu.
- Więc jeśli chcesz, żebym była naprawdę Twoja, musisz to zrobić.
- W moim życiu mężczyzna brał sobie kobietę, nie prosił o rękę. - Ruszył ponownie w jej kierunku, a ta zaczęła się równie powoli odsuwać.
- Ale musiał mieć z nią ślub, żeby mieć z nią dzieci...
Zatrzymał się. Jego wyraz twarzy się zmienił.
Amelia zaczęła żałować, że to powiedziała. Nawet nie wiedziała, czemu to mówiła. To było tak automatyczne, że nie panowała nad tym. Nigdy wcześniej nawet nie myślała o tym, żeby mieć z jakimś potworem dzieci! Bała się teraz samej siebie. Przecież mówiła to tylko po to, żeby nie stać, jak kołek i słuchać, co do niej mówi. Ani jednego zdania nie przemyślała.
- Powiedz mi, skąd wiesz, kiedy się ktoś do mnie zbliża? - Chciała jak najszybciej wybrnąć z tej sytuacji.
- Wiem. Po prostu.
- Powiesz mi, chociaż, jak masz na imię?
Uśmiechnął się krzywo, ale nie uzyskała odpowiedzi.
- Chciałabym... - Zrobiła krok w jego kierunku na sztywnych nogach, nie spuszczając wzroku z jego oczu. - ... Zobaczyć Twój świat. - Złapała go odważnie za dłoń, choć wewnątrz niej targał huragan strachu.
- Nie możesz...
- Dlaczego?
- Nie da się cofnąć czasu, a ja nie chcę ci pokazywać mojego świata.
- W którym roku się urodziłeś?
- Nie pamiętam.
- Nie kłam. - Nawet nie wiedziała, czy kłamie. Po prostu zbyt szybko odpowiedział, dlatego mu to zarzuciła.
- W tysiąc pięćset trzydziestym drugim.
- O matko! To masz lat...! - A jednak się nie myliła, że kłamie. Teraz to starała się policzyć, ile ma lat.
- Czterysta osiemdziesiąt trzy.
- To niemożliwe! I żyłeś tu? W tym mieście?
- Tak. Było wiele mniejsze niż teraz... - Dotknął jej włosów.
- Stąd takie ciuchy... -Dotknęła jego materiałowego guzika. - Ile lat przeżyłeś? - Zerknęła mu w oczy, zafascynowana jego dziwną otwartością i w ogóle jego pobytem w jej pokoju.
- Ile masz lat?
- Osiemnaście.
- Tyle.
-Byłeś chory? - Zapytała ostrożnie.
- Nie.
- Ktoś cię zabił?
- Nie. - Głaskał ją po włosach. - Pewnej jasnej nocy...
- Jasnej? - Przerwała mu.
- Była pełnia księżyca. - Wyjaśnił spokojnie. - Przyglądałem się im...
- Komu? - Znowu mu przerwała.
- Księżycom.
Zrobiła głupią minę i od razu wypaliła.
- Księżyc jest jeden.
- Były dwa. W wodzie i na niebie.
Uśmiechnęła się, wsłuchując się w jego dziwnie ciepły głos, przy tym wpatrując się w jego pełną czerń oczu.
- Byłem pewny, że nasze światy są jednością. Gdy się wznosisz wysoko, świat odbija twój blask, świecisz dwa razy mocniej. Pragnąłem wzbić się wysoko i zaświecić mocniej niż księżyc...
- Jak słońce. - Wtrąciła cicho.
- Nie. Jak podwójny księżyc. Jak wszystkie gwiazdy ściągnięte do jednego wora...
- Wiesz, że księżyc i gwiazdy nie świeciłby, gdyby nie było słońca. - Przypomniała.
Zerknął na nią uważniej. Trochę się zaciął, ale postanowił kontynuować.
- Sądziłem, że gdy się wzbiję wysoko i zbiorę wszystkie gwiazdy... Stanę na księżycu i będę mógł zaświecić jeszcze bardziej. Gdy będę widzieć jakiegoś ślepca... Rzucę mu jedną z nich, by rozjaśnić mu świat. Gdy będę widzieć, że ktoś ma światła ponadto i nie szanuje tego, zabiorę mu je i poczuje się jak bezpodstawnie osądzony przez Niego ślepiec.
- Chciałeś równowagi...
- Nie. Chciałem rządzić. Mogłem rządzić.
- Byłeś księciem?
- Miałem się nim stać. Wierzyłem, że świat nie ogranicza się tylko do ziemi - narodzin i śmierci. Że świat to jest niebo i ziemia; że zmarli nigdzie nie odchodzą. Wierzyłem w to, że każda gwiazda to dusza jednego zmarłego. Jego los na ziemi dobiegł końca, ale rozpoczął się drugi na niebie. Ciało pogrzebano, a On może teraz oświetlać drogę żyjącym.
- Też chciałeś taki być? Chciałeś być duszą świecącą na niebie? - Zapytała bez przekonania.
- Nie. Ja chciałem być księżycem, który zbiera dusze pod swą opiekę.
- Chciałeś stanąć na miejscu Boga?
W jego oczach błysnął niebezpieczny płomień.
- Nigdy nie chciałem być jak On. - Warknął tak, jakby się tego brzydził. - On nie był idealny i nie stworzył nic idealnego. Ludzie są fałszywi, wszędzie, gdzie się pojawią - brudzą i zatruwają uszy bełkotem. Ludzie są puści i powierzchowni. Stworzył jeden wielki śmietnik. - Warknął. - Dusze są idealne. Są prawdziwe, nie potrafią kłamać i mają uczucia. Są czyste i przejrzyste; są czymś, co tłamsili całe życie wewnątrz ciała; czymś, o czym ludzie nawet nie myślą. Żyją zaniedbane wewnątrz każdego człowieka, bo wolą dbać o ciało, nie o to, co mają wewnątrz serca. Po śmierci w końcu mogą być tym, kim nie mogli być za życia.
- Więc... - Nie chciała go już denerwować. - Chciałeś rządzić tylko duszami, tak?
- One mają moc... Ty to powinnaś wiedzieć najlepiej. - Skarcił ją wzrokiem, a ona przełknęła ślinę, rozumiejąc, do czego zmierza.
- Ja... Ja nie wiem, jak to się stało. Pomyślałam... Pragnęłam... Wierzyłam, że to się stanie... I po prostu się stało... - Gestykulowała, zmartwiona. - Nie wiem, dlaczego one we mnie wniknęły, ale nie chcę tego już nigdy więcej... - Pokręciła głową. Na samo wspomnienie robiło się jej niedobrze.
- Jesteś tą, która miesza w naszym istnieniu. Jesteś tą, która łączy ze sobą dwa światy... Jesteś kimś, kim Ja chciałem być. - Wysyczał.
- Więc... Jestem księżycem? - Nie rozumiała, ale starała się bardzo.
- Matką. - Rozpłynął się.
- Matką!? - Zawołała już dogłębnie zdezorientowana i głupia.
Siedziała na stołówce, a Jego widok wcale nie był dla niej teraz dziwny. Każdy był dla niej obcy, ale to On był jej najpiękniejszym chłopakiem z całej szkoły, odkąd się w niej pojawił. Czasem na nią patrzył, ale nigdy jej nie widział. Był taki zwykły, że aż było to niemożliwością, że właśnie ta zwykłość i naturalność była jego największym atutem. A jego biały uśmiech i ten pewny siebie wzrok... Pragnęła, by kiedyś naprawdę na nią spojrzał. Było to zbyt nierealne, ponieważ była jego przeciwieństwem. Ona była małomówna, miała swój świat duchów, o którym wiedzieli nieliczni. Jej przyjaciel tylko z nim czasem rozmawiał. Zawsze się świetnie dogadywali. On wiedział, że jest jej wyśnionym pragnieniem. Za każdym razem, gdy się pojawiał w obrębie jej wzroku, przyglądała mu się dopóty, dopóki nie zniknął. Był cudowny. I w końcu ją zobaczył, a z nim cała reszta.
Stała na środku holu wytknięta palcami rówieśników. Tak głośno się z niej śmiali, wyzywając od czarownic i psycholek, że dźwięk ich głosów rył na jej duszy ból. Ktoś ją obgadał. Została zdradzona. On stał i ją widział. Uśmiechał się pod nosem, ale nie krzyczał. Inni robili to za niego doskonale. Rozpłakała się jak dziecko na oczach wszystkich, choć tak bardzo tego nie chciała. Ich siła ją zdominowała. Była sama i samotną pozostała.
Obudziła się i od razu spłynęły jej łzy bólu. Chciała zapomnieć o tym. Pragnęła zapomnieć o tym, co stało się w przeszłości, ale ten koszmar nie chciał umrzeć. Marzyła o tym, żeby zniknąć z tego świata. Teraz wiedziała, że tak samo tego bardzo pragnęła, jak On, tyle że nie musiała stawać się żadnym księżycem. Chciała po prostu być tam, gdzie mogła żyć w spokoju. Bez tych przerażających ludzi, którzy dawali więcej bólu niż miłości.
- Zabierz mnie do siebie... - Wyszeptała, zerkając na pióro.
Odkąd wszyscy się dowiedzieli, że wywołuje duchy i stała się pośmiewiskiem, jej tata się rozgniewał. Zaczął ją karać i zamykać, by tylko tego nie robiła. To było jednak od niej silniejsze, to było dla niej jak narkotyk, który dawał chwilowe uniesienie, po czym czuła się jeszcze gorzej, niż poprzednio, smakując rozkoszy innego świata, by wrócić i uświadamiać sobie, że nigdy jej światem nie będzie. To bardzo bolało. Gorzej niż przemoc fizyczna.
Znienawidziła szkoły. Szkoła stała się dla niej więzieniem, w którym musiała każdego dnia walczyć ze wszystkimi, by się z niej wydostać. Wymyślne choroby również stały się rutyną, ale jej tata już dawno przestał się na nie nabierać, gdy mama była dla niej jak anioł. Za to ich również znienawidziła. Dlatego mieszkała sama. Dlatego ich rzadko odwiedzała. Miała ich dosyć. Miała dosyć szkoły i wszystkich dookoła. Nikt jej nie rozumiał...
- Zabierz mnie do siebie, proszę... - Ponowiła prośbę. - Będę Twoja na zawsze...
Zapaliła w końcu lampkę i usiadła na drewnianym stołku przed sztalugą, by dokończyć obraz. A jasność nieba pozwolił jej zrozumieć, że jest już dzień. Już zapomniała, jak wyglądało światło słoneczne.
Zeszła na parter, ale widok Stevena z nożem w ręku, pozwolił jej się zawahać. Robił sobie tylko kanapki, ale wprawiał ją w dystans, a może nóż miał tę moc.
- Cześć. - Zerknął na nią.
- Cześć... - Rozejrzała się po domu, nie wiedząc, co ma ze sobą począć.
- Kanapkę? - Zaproponował.
- Po proszę. - Mruknęła i usiadła do stolika.
Podał jej po chwili talerzyk z jedzeniem, zerkając przy tym na jej ranę na szyi. I gdy wrócił do czynności, zapytał.
- Co ci się stało?
- Wpadłam na siatkę z drutu... - Wypaliła oczywiście bez zastanowienia.
- Miki mówił mi, co innego.
- To, po co w ogóle pytasz? - Z irytowała się.
- Bo stwierdziłem, że kłamie. No więc?
- Co ci mówił?
- Że jakiś potwór z pazurami cię udrapał i to był ten, co go rysujesz.
- Wierz... Jak nie, to nie wierz... - Mruknęła.
- Więc serio przystajesz przy tym?
- Tak...
- Powinnaś się leczyć. - Skwitował.
- ...
- Pokaż... - Podszedł do niej i sam odchylił jej twarz. - Powinnaś iść z tym do szycia. Jeśli, jak mówisz, to pazur, to, to na pewno nie był pazur kotka. Tylko... Czegoś wielkiego.
- Dobrze wiesz, że nie pójdę z tym do szpitala.
-Powinnaś. Masz dużą ranę. Nie boli cię?
- Nie... Nawet zapominam, że to mam...
Steven westchnął pod nosem.
- Miki dał ci spokój? - Zapytał po chwili.
- Z czym? - Udawała, że nie wie.
- Ze sobą.
- Tak jakby...
- Co to znaczy? Przychodzi jeszcze do ciebie?
- Co cię to w ogóle obchodzi. Nie jesteśmy już razem.
- Jak ma mnie to nie obchodzić? Nie chcę mieć trójkątów w tym domu.
- To przyłącz się, będzie czworokąt. - Odgryzła.
Zerknął na nią karcąco.
- Może rzuci Kim i będzie ze mną. - Dołożyła mu złości specjalnie.
- Nigdy. - Parsknął. - Nigdy w życiu z nim nie będziesz! - Wyśmiał ją nawet.
- Niby czemu? - Z ironizowała.
- Bo ci na to nie pozwolę? - Również z ironizował. - To cwaniak, a ty takich nie lubisz. - Dodał.
- Może już lubię. - Przewróciła oczami. - A ty? Zawsze jesteś sam. Kolegów nawet nie masz. - Wyrzuciła.
- Mam kolegów, tylko ich nie znasz.
- A ja mam dziewczynę, tylko jej nie znasz. - Wyśmiała. - Mogę być, z kim chcę, a tobie nic do tego.
- Pierwsza miłość nigdy nie przemija. Zapamiętaj. - Zaznaczył ruchem ręki, w której trzymał nóż, przez co przełknęła nutkę obawy. Sama nawet nie wiedziała, czemu się tak bała.
- Moją pierwszą miłością był Nik. Potem kto inny i dopiero Ty. - Zauważyła.
Ponownie skarcił ją wzrokiem, a ona się do niego wrednie uśmiechnęła.
- Byłeś straszny w związku, nie mogłam nic zrobić i nie zamierzam do tego wracać, nigdy. - Dodała, patrząc prosto w jego szarość tęczówek.
- Teraz też nie.
- Teraz mogę.
- Serio? - Uniósł brwi jak cwaniaczek. - Znam cię na wylot. - Pogroził jej znowu dłonią, w której trzymał nóż. - Wiem, jak na mnie patrzysz. Wiem, że to, co czułaś, nie przeminęło. Wiem, że gdybym chciał, byłabyś znowu moja.
Wstała od stołu.
- Jesteś psychiczny.
- Taki jak ty.
- Ja nie jestem psychiczna. - Ruszyła do ulotnienia się z tego miejsca, ale to, co usłyszała...
- Jesteś nawet dobra, gdy jęczysz przez sen.
... Nie pozwoliło jej tego zrobić. Odwróciła się i zabijała go wzrokiem. Przynajmniej zapragnęła, żeby było to możliwe. To zdanie kojarzyło jej się tylko z jednym.
- Jak śmiesz tak mówić!?
- Po prostu. - Oblizał nóż z czekolady, ironicznie się na nią patrząc. - Nie podoba mi się to, że liżesz się z nim po kątach, gdy za ścianą jest jego dziewczyna.
- To nie twoja sprawa!
- Ty jesteś moją sprawą, a więc jest.
- Dlaczego!?
- Dlatego że pozwoliłem ci ze mną zerwać, tylko dlatego, żebyś była szczęśliwa, ale nie jesteś i w ogóle nie wykorzystałaś mojej hojności. Dlatego. - Zaznaczył.
- Chciałeś uprawiać ze mną seks! Miałam naście lat! Byłam małym dzieckiem!
- Nie prawda.
- Nie!?
- Nie. Chciałem, żebyś była po prostu moją małą dziewczynką.
- Jesteś zboczeńcem! Czego ode mnie chcesz!? O co ci chodzi!?
Patrzyli sobie w oczy. Pękła. Spłynęły jej łzy. Tak bardzo czuła się zażenowana... Nigdy nie jęczała przez sen, bo nigdy wtedy nie spała. Udawała. Pamiętała te chwile bardzo dobrze. Nigdy nikomu o nich nie powiedziała. Nie rozumiała, dlaczego Steven to powiedział. On miał zawsze racje. Pomimo że z nim nie była, zawsze czuła, że on jest z nią...
Odwróciła się napięcie, by w końcu się stamtąd ulotnić. Tylko przy nim czuła się jak bezbronne dziecko. Nienawidziła tego uczucia.
Złapał ją w pasie, uniemożliwiając jej odejście i przyłożył swą brodę do jej obojczyka.
- Zostaw mnie. - Burknęła.
- Dobrze wiesz, czego chciałem, ale to, że nie chciałaś, żeby Miki się stąd wyprowadził, to znaczyło tylko jedno. Miałaś mnie w dupie.
- W dupie? - Zawołała. - Nie miałam cię w dupie!
- Kłóciłaś się ze mną. - Zsunął dłonie na podbrzusze.
- To mój przyjaciel!
- Ale kochasz i tak kogoś innego. - Wsunął palce w jej spodnie.
- Ale on... Nigdy nie będzie mój... - Zaczynała się denerwować.
- Więc pozostaję ci Ja.
Głaskał jej skórę tuż nad jej krokiem, gdy ona cała zesztywniała. Łzy spływały jedna za drugą. To było znowu to samo. Jego delikatność i męskość wprawiała w jej ciele gorączkę, gdy tak naprawdę pragnęła uciec i nigdy nie mogła...
Pocałował jej szyję, a jego palce wsunęły się pod jej bieliznę. Automatycznie złapała jego ręce, by go powstrzymać. Nie udało się jej, ale sam zaniechał. Wyciągnął dłonie z jej spodni i złapał za biodra, by odwrócić ją w swoją stronę. Przyglądał się chwilę uważnie jej ranie, przy czym się kwasił.
Amelia odsunęła się od niego. Poszła spokojnie na piętro, by szał, wściekłość i bezradność wywalić z siebie w samotności, w swoim pokoju.
- Szósta trzydzieści siedem... - Zerknęła na zegarek, po czym znowu na swój jeszcze niedopracowany obraz. Skupiała się w nim na każdym szczególe, dlatego tyle to trwało. Miała natłok weny, ale czuła się wykończona.
Gdy zerknęła na obraz, zastanowiła się pięć razy nad tym, czy nie używała czerwonej farby. Oczywiście, że jej nie używała, bo jeszcze nie doszła do ludzi z sekty! A oczy dosłownie krwawiły!
Wyskoczyła z łóżka i ostrożnie podeszła do płótna. Najgorsze było to, że to jej oczy krwawiły, nie jego. Choć przeraziło ją to niemiłosiernie, to musiała przyznać, że tak jeszcze lepiej wygląda. Przybita do ściany i On w nią wpatrzony na tle tej pięknej, choć koszmarnej sali.
Dotknęła palcem czerwonej farby, potarła ją lekko, po czym dotknęła językiem. Metalowy posmak sprawił, że jej oczy się otworzyły szerzej, a jej nogi z automatu się wycofały.
Wbiegła do pokoju naprzeciwko, w którym mieszkała para. Znowu wyciągnęła Mikiego siłą i przyprowadziła do pokoju.
- Spójrz! - Wskazała na obraz, ale po plamach nie było śladu. Opadły jej ręce.
- Co? Omg! Co to jest!? To ty!? - Podszedł do sztalugi.
- Ta... - Kwasiła się.
- To jest...! - Krzyczał. - Co ty masz w głowie dziewczyno!? - Był coraz bardziej przerażony, dlatego właśnie teraz postanowił z tym skończyć i to bez żadnej dyskusji. - Skąd to wzięłaś!? - Darł się.
- Śniło mi się... - Przyznała zawstydzona. Przecież nie powie, że naprawdę to miało miejsce, choć gdyby był bystry, mógł połączyć fakt jej sińców na ręce z jej dziełem.
Spuściła głowę, czując się winna.
- Nie umiem się od tego uwolnić... - Wyznała ze skruchą.
- Nie umiem, czy nie chcę!?
- Jeśli z tym nie skończysz, powiem o tym twoim rodzicom.
Wzruszyła ramionami.
- Oni mają mnie w dupie.
- Nie mają! Kochają cię!
- Bzdury... - Prychnęła, znudzona.
- Zawiozę cię na terapię. Nie. Najpierw do kościoła. Umówimy się z księdzem na spotkanie...
CDN