NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 12 maja 2018

Pióro 12

Witam i od razu przepraszam, że odcinek nie pojawia się w terminie, ale był dla mnie nieco ciężki. Nie pod względem długości, czy czegoś innego, ale pod względem treści i rozumności zdań.

OD RAZU PRAGNĘ ZAZNACZYĆ, ŻE TEN ROZDZIAŁ JEST ROZDZIAŁEM DLA SCEPTYKÓW.
Jeśli kogoś uraziłam, to wiedzcie, że nie miałam takich zamiarów. To tylko opowiadanie :)

12

Amelia spożywała kanapki w szkolnej stołówce. Gwar nastolatków obijał się jej o uszy. Jak zawsze roześmiana Lena opowiadała o swym chłopaku. Od zawsze ją to denerwowało, aczkolwiek praktycznie zawsze była tych opowieści wolną słuchaczką. Tym chłopakiem był jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Brat tego, którego nazywała 'wyśnionym'. Dziewczyny zawsze z podekscytowaniem słuchały nowinek, które o nim opowiadała. Raz nawet przyniosła ich zdjęcia z dzieciństwa, które potajemnie zrobiła, będąc w ich domu. Dziewczyny miały przez parę dni, czym się ekscytować. Kim była jej najwierniejszą słuchaczką i razem się dopingowały.
Amelia śmiała twierdzić, że to właśnie Kim wypaplała to, że bawiła się w wywoływanie duchów; że to Ona właśnie sprawiła, że wszyscy mówią na nią 'opętana' i Ona sprawiła to, że jej wyśniony patrzył na nią czasami z nutką ironii, co podcinało jej niewidzialne skrzydła. Nie miała dowodów, że to na pewno zrobiła jej koleżanka, jednakże była tego pewna niemalże w stu procentach. Kim nie przyznała się tylko do tego, że robiła to z nią...
Nienawidziła szkoły, tego miejsca, tych ludzi i wszystkiego, co ze słowem 'szkoła' współgrało. Gdyby mogła, wysadziłaby ten budynek w powietrze. Czuła się w niej jak zamknięta w klatce. Jak w więzieniu. Jakby chodziła tam za karę, za swoje grzechy.
Wspięła się na piętro po betonowych szkolnych schodach. Przy drzwiach sekretariatu siedział Ten chłopiec. Strasznie płakał. Jego łzy wydawały się większe, niż jego oczy, a ciemna czupryna była rozszarpywana przez jego małe dłonie.
Przystanęła i rozejrzała się dookoła, czując już doskonale jego ból, któremu niestety nie mogła zaradzić. Nikt nie zwracał na niego uwagi, a ona wiedziała, że był zgnębiony, dokładnie tak jak ona. Pragnęła mu pomóc, ale nie wiedziała jak. Czuła tak ogromny bezsił, że serce jej pękało.
Przysiadła obok niego i objęła go ramieniem.
- Nie chcę... - Warczał z płaczem. - Ja nie chcę...
Milczała. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie umiała mu pomóc, dlatego pozostało jej tylko pozostać jego duchowym wsparciem, gdy w myśli zabijała wszystkich, którzy go skazali na to cierpienie.
Dzisiaj miała pewność, że ci trzej chłopcy mieli ze sobą jakiś związek. I choć nie miała pojęcia, dlaczego siedzi w jej szkole, przecież to nie było przedszkole ani nawet podstawówka, tak myśl, że przecież pozwoliła mu pójść za sobą, gdy tak bardzo ją o to błagał na wybrzeżu, rozjaśniała tę całą sytuację. Śmiała nawet twierdzić, że został tak samo pozbawiony życia, jak cała reszta z pałacu Showensów, ale chyba... On tego nie chciał i ktoś mu w tym pomógł, dlatego został uwięziony w tych starych murach...

"Luftenstreet 308" Dudniło w jej umyśle. Oczywiście, że się stawiła pod tym adresem. Weszła do sporego, jednorodzinnego domu, jak do siebie. Wcale się nie zaskoczyła, widząc w środku Toma.
- Haha. Nieee... - Podniecał się Tom.
- To by było coś szalonego, ale co, jeśli jacyś psychiczni naukowcy się do niej dostaną?
- Taa... Mogliby ją zabrać do badań.- Skwasił się brunet.
Ich głosy były odbijane lekkim echem, które wcale nie świadczyło o tym, że siedzą w domowym salonie.
- Na razie zajmuje się nią ksiądz, choć i tak wątpię, że coś to da...
- Jak lekarze nie potrafią nic zrobić, to czemu nie? Wszystkiego trzeba spróbować. - Westchnął cicho.
- Ja tylko najbardziej współczuję jej rodzicom. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby jedno z nas tak wpadło? - Przeraził się Tom, a Bill zareagował identycznie.
Zamilkli, a po chwili usłyszała dźwięk przemieszczania się któregoś z nich.
- ... Zrobiłbym o tym artykuł. Nazwałbym go "Astralna miłość".
- Pojebało cię? Zrobiłbyś z niej psychiczną, opętaną i mogliby ją zabrać. - Uniósł się Tom.
- Sama tak przedstawia wszystko na tych obrazkach. Pasowałoby to do nich...
- Podoba mi się ta nazwa... - Weszła w końcu do salonu, by ukazać swą osobę.
Obydwoje zaskoczeni wymienili się spojrzeniami.
- Jesteś dziennikarzem, tak? - Zapytała blondyna.
- Jestem dziennikarzem, a to by był naprawdę świetny artykuł. Mógłbym tym się wstrzelić i może podnieść trochę swoją świeżą reputację. - Odparł śmiało, nie odwracając wzroku od brata. Jakby wcale nie odpowiadał jej na pytanie.
- Billy... - Wyszeptała, nie spuszczając z niego wzroku. Był jak jej Aniołek. W każdym calu go przypominał... Prócz włosów. Miał je tak jasne, jak amorek, i roztrzepane, jakby właśnie przedarł się przez wiatry nieba, by stawić się na ziemi. A imię Billy naprawdę do niego pasowało. Był taki słodki i przyjazny w tym momencie. Nie tak jak wtedy przy parku.
- To nie jesteś Ty... - Odrzekła.
W końcu zwrócił na nią swą uwagę, lecz jej nie odpowiedział.
- Więc może... - Zaskoczyła się. - Wierzysz w reinkarnację. - Stwierdziła, jakby to od zawsze wiedziała, a co lepsze, jego nic nieznaczący uśmiech, pozwolił jej na to przytaknąć. - O matko! Więc może naprawdę widzę Was, ale nie Was, to znaczy Was, tyle że w innym czasie! Jakbyście narodzili się na nowo! - Poukładała kolejne puzzle. - Więc nie jestem psychiczna! Tylko jestem...
- Może ona jest jakimś medium? - Tom jakby dokończył, choć zwracał się do brata. Jakby wcale nie widział Amelii. Zupełnie to samo czuła przy księdzu i Mikim.
- Możliwe! - Zawołała.
- Nie wierzę w takie coś. Na pewno to tylko jakieś sny. - Skwasił się Bill, znowu zwracając się do brata.
- Ale ja wierzę! - Zawołała. - Ja już we wszystko wierzę... Nawet w to, że Jezus w kościele na mnie patrzy i mnie widzi, choć ma zamknięte oczy... - Westchnęła, przysiadając się na czarnym, skórzanym fotelu.
- Chciałbym wyjechać stąd z tobą. - Wypalił Tom.
- Nie mogę stąd na razie wyjechać, dobrze o tym wiesz... - Wyjaśnił zmarkotniały blondyn, podchodząc do Amelii i łapiąc ją ciepło za dłoń.
Odpłynęła. Czuła tak miłe ciepło, takie uniesienie wewnątrz siebie, że gdyby mogła, to odwzajemniłaby ten miły uścisk. Niestety coś jej nie pozwalało. To był chyba stres i zaskoczenie, ale także obawa, że jeśli to zrobi, może go odstraszyć, a przecież pragnęła, by jej nie opuszczał.
Właśnie zrozumiała, że te częste odczucia, jakie miała, w których czuła, że jest łapana za dłoń albo muskana po policzku, to była jego dłoń, a dotyk wcale nie był lodowaty. Jego dłoń była zawsze kojąco ciepła, delikatna i czuła, że po prostu dopiero teraz dostrzegła jej wartość. Wartość uczuć, jakie dawał jej tak nieznaczącym zbliżeniem, była ogromna. Dzięki temu nie czuła się samotnie. Dzięki temu wiedziała, że jest ktoś, dla kogoś coś znaczy... Ktoś, kto na nią czeka. A już sądziła, że jest sama na tym świecie.
Nie rozumiała, dlaczego jego dotyk przeobrażała w lodowatą dłoń demona. Poczuła wyrzuty sumienia, ale i też podejrzewała, że to z powodu tego, że dopiero teraz miała okazję się z nim tak naprawdę spotkać. Poznała właściciela dłoni, którą karykaturowała. I była pewna, że on może i nocami, zamienia się w jej Czarnego Anioła. Jednak... Przed chwilą przecież stwierdziła, że to nie on jest jednak tym Aniołem... Nie chciało jej się już myśleć na ten temat. Pragnęła z nimi wyjechać. Nie wiedziała dokąd, gdyż Tom nie wyjawił miejsca, do którego chciał się udać, ale wiedziała, że ot tak, znikąd Billy jej nie zostawi.
Pragnęła leżeć z nimi już na zawsze pośród wysokich traw wydm i patrzeć w błękit letniego nieba. Miała wrażenie, jakby to właśnie Billy zesłał na nią te promienie słońca, które miło oślepiały jej zminimalizowane źrenice. Nie mogła oderwać od niego wzroku, gdy tak niewinnie i namacalnie leżeli, stykając się z matką naturą.
- Piszesz teksty... - Zagadnęła.
- Tak. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie narzekała. Kochała jego biały, szczery uśmiech. Jego iskierki w oczach i jego całego. Zapomniała już nawet o Czarnym Aniele. Znalazła swojego Prawdziwego Anioła, choć w tych włosach, mogłaby rzec, że na pewno Amorka.
- Chciałabym je przeczytać. - Zerwała jasne źdźbło trawy i to nim zajęła swe dłonie, miętoląc je w palcach.
- Nikomu nie daję ich czytać.
- Ale mi dasz. - Zawołała, również uśmiechnięta.
- Nie wiem. - Zerknął na nią i skrzyżował ręce pod swą głową.
- Zaatakowałam cię... Wybacz mi to...
- Wybaczyłem ci wszystko... - Wyjaśnił ciepłym głosem.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Jesteś... Jesteś wspaniały...
- Nie znasz mnie. Nie możesz tak mówić.
- Wiem to... Czuję to... Przy Nim mam tak samo... On nie jest zły... Ty też nie jesteś... Wierzę w to, że... Zaraz... - Przypomniało się jej coś. - Dlatego Tom się tym wszystkim tak zainteresował. Wiedział, że na obrazach jesteś ty... W innej postaci. - Zaskoczyła.
- Tak. - Ponownie się uśmiechnął.
- Dlaczego mi nie powiedział?
- Nie chciałem, żebyś łączyła ich ze sobą. - Wyjaśnił brunet, spoczywający po jej drugiej stronie.
- Byłam w twoich oczach jak psychiczna...
- Trochę...
Zrobiło się jej przykro. A już sądziła, że naprawdę się nią zainteresował. Prychnęła w myśli i skarciła się za swoją głupotę. "On cię nie chce! Zrozum to w końcu, a w końcu będziesz szczęśliwa!" Wołał do niej. Zerknęła na anielskiego blondyna, a całe szczęście prysnęło jak bańka mydlana.
Podniosła się do pozycji siedzącej. Ogarnęła wzrokiem swój szary pokój. Skupiła wzrok na obrazie przedstawiającym Czarnego Anioła. Czuła niewyobrażalną tęsknotę. Już nawet nie chciała wiedzieć, czy to wszystko było snem, czy naprawdę z jej głową było już źle, czy może naprawdę się to działo. A może po prostu miała Alzheimera i pamiętała tylko urywki z jej życia, które co jakiś czas jej się przypominały i to tak bardzo, że przeżywała je na nowo. Jeśli naprawdę tak było, to nawet nie zamierzała się przed Nikim z tego spowiadać. Nie chciała iść do żadnego psychiatryka. Na samą myśl, wyobrażała sobie ból nadgarstków przez nieudolne próby wyrwania kończyn spod skórzanych pasów ją obezwładniających.
Pokręciła szybko głową i skryła twarz w dłoniach. Czuła się taka osamotniona. Nie rozumiała, dlaczego tak szybko zmieniają jej się nastroje i emocje. To ją wykańczało. Jakby nikt jej nie rozumiał. Jakby wszyscy robili sobie z niej pośmiewisko tak, jak w szkole. Czuła takie zażenowanie, taką niechęć do życia, że nie chciała żyć.
- Zabierz mnie do siebie... Chcę być tam z Tobą... - Wychlipała swą nudną litanię. - Chcę żyć tam gdzie Ty. Chcę wiedzieć, że wszystko jest ze mną w porządku... Chcę się oddać Twej miłości, którą na pewno w sobie masz... Nie wierzę w to, że jesteś zły... Nigdy w to nie uwierzę... Bo gdybyś był zły... Już dawno byś mnie zabił... Za co mnie tak karcisz... Co ja Ci zrobiłam? Jestem opętana przez Ciebie... Nie chcę w to wierzyć... Chcę wierzyć w to, że istniejesz naprawdę...
Odkryła twarz i spojrzała na obraz ponownie. Dreszcz jej przeszedł po ciele. Czasem bała się samej siebie. Miki miał rację. Te obrazy są przerażające.
- Miki miał rację... - Powtórzyła pod nosem.
Wyskoczyła z łóżka. Musiała się tam zjawić. Czuła taką potrzebę.
Stanęła na środku kościoła, wgapiając się w tę przerażająco, olbrzymią rzeźbę. Jej mięśnie się spięły. Przełknęła ślinę i ruszyła przez puste pomieszczenie, niosące echo jej małych, niepewnych kroków.
- Co ja ci zrobiłam? - Wyszeptała, a jej oczy pokryły się szklaną powłoką. - Za co mnie tak karzesz? Kogo na mnie zesłałeś? Kim On jest? - Dreptała spokojnie, choć pewnie w stronę ołtarza.
Dźwięk jej kroków się zmienił, a ona poczuła lekki opór, dlatego zatrzymała się i oderwała wzrok od rzeźby, rozglądając się wokoło. Całe pomieszczenie pokrywała paro centymetrowa woda, a wszystkie drewniane ławy spowiły się jasnym osadem, by pomieszczenie wypełniło się zapachem soli. Nie mogła w to uwierzyć. Wbiła wzrok z powrotem w ukrzyżowaną rzeźbę.
- Chcesz mi pokazać tym, ile osób cierpi zupełnie tak, jak ja? Nie potrzebuję takich dowodów. Jestem tego świadoma... Sprawia ci to radość? Że ludzie tu przychodzą i się wypłakują? Kim jesteś Ty? Może to Ty jesteś Diabłem, a On jest tym dobrym? Dlaczego w ogóle nazwa "Diabeł" niesie strach? Wszyscy wiedzą, że On też był kiedyś dobry. Nie mógł inaczej. Sprzeciwił się Tobie, więc go pognałeś, a przecież głosisz, że każdy jest równy i wszystkim trzeba wybaczać. Nie potrafisz tego zrobić, co?
Ruszyła. Kolejne kroki stawiała już pomału i uważnie, zerkając co jakiś czas w odbicie naziemnego lustra, które tworzyła paro centymetrowa tafla wody. Widok kolebkowego sklepienia i stłumione światło lamp zaburzało nieco swoje położenie. Stąpała po suficie, a z takiego daleka nie było nic innego widać, jak ukrzyżowanego Jezusa do góry nogami i to w tego właśnie wbiła wzrok.
- Ludzie więc głoszą o Tobie nieprawdę. A może wybaczyłeś mu, tylko on kopnął cię w... O ile ją miałeś, o ile istniałeś. - Przeniosła wzrok w górę na rzeźbę. - Śmiesz teraz na mnie nie patrzeć... Byłeś Jego wysłannikiem. Oddałeś życie za ludzi. Głosiłeś o Nim wiele rzeczy. Czy czasem się nie pomyliłeś? Nikt go nigdy nie widział, a ty jedyny tak? Kim byłeś, że Tylko Ty go widziałeś? Byłeś tak samo 'normalny' jak ja? Nazywałeś Go swym Bożym Ojcem, więc się wyrzekłeś swojego prawdziwego ojca, a jednak jesteś świętym? - Zerknęła w Jego odbicie. - Wszyscy mówią na mnie, że jestem opętana. Miałeś lepiej... - Wyznała. - W tamtych czasach była ciemnota, więc miałeś pole do popisu swoją wyobraźnią. Ja, nie mogę. - Zawahała się przed następnym krokiem. Nie chciała, żeby woda przy każdym stąpnięciu zamazywała Jego obraz, dlatego zatrzymała się na chwilę i uniosła lekko ramiona, równie lekko robiąc gest rękoma w niewinności. - Nikt mi nie wierzy, bo ludzie zmądrzeli. Dlaczego nikt go Nigdy nie widział, a wszyscy w niego wierzą? Wifi jest identyczne, ale z tego można korzystać, bo daje dostęp do jakiegoś świata, a Ty? Co dajesz? Dostęp do życia? Ale jakiego? Dałeś nam wybory...
Poczuła się właśnie ironicznie postawiona przed faktem. Jej oczy aż się orzeźwiły. Zerknęła w górę na krzyż, a potem znowu w jego odbicie. Sama sobie właśnie sprawiła poczucie, iż stoi w miejscu, gdzie ma dokonać wyboru.
- Nie zawalczyłeś o to, żeby pozbyć się Diabła. Mogę wybrać i nie zostać przez nikogo osądzonym, bo wierzę tylko w miłość moich rodz... - Urwała. - O mało co nie skłamałam. Nawet w miłość rodziców nie wierzę. W nic nie wierzę, a więc jestem wolna. Ani Ty, ani Twój przeciwnik nie jesteście mi groźni. Nie rozumiem tylko tego, że przecież możesz wszystko, a pozwalasz na to, żeby On mógł ci to niszczyć? Jesteś cwaną bestią. Diabeł chciał być większy niż ty, a wiesz, że ludzie nie mogą tacy być. Choć wiesz? - Zerknęła w górę, lekko przekrzywiając głowę i ruszając dalej w przód. - Jeśli patrzysz, to widzisz, że ludzie mogą już zrobić wszystko bez Ciebie. Rozmnażają komórki, zapładniają, jeśli jakiegoś gatunku braknie... Mogą powstrzymać ich wyginięcie. Tak jest ze wszystkim. Dają, tworzą i walczą o to sami, a dzięki nim się udaje przetrwać. Więc jednak są tacy jak ty. Też dają życie i tworzą świat. Dlatego jest coraz więcej zła na ziemi, bo się tym denerwujesz? Czy może wysyłasz liściki Lucyferowi, by się na nas za to zemścił?
Zatrzymała się tuż przed trzema stopniami, które prowadziły już na ołtarz.
- Zmarłym się zapala świece, ku pamięci, ale ja myślę, że dlatego, że gdy się jest martwym, jest się zimnym, a płomień ma nieść zmarłym ciepło. Należy ci się to ciepło. - Wspięła się na schody. Zagarnęła długie zapałki i zapaliła świecę. - Proszę. Ogrzej się i zajmij się zmarłymi. Nie, żyjącymi. Żyłeś bardzo dawno temu. Twój rozdział nie ma już zakończenia słowami 'ciąg dalszy nastąpi', bo Twój koniec już dawno został przybity do krzyża i zapieczętowany... - Westchnęła cicho, rozglądając się szybko. - Wpuściłeś do siebie całe zło ludzi. Bóg się od ciebie odwrócił, a więc posmakowałeś piekła. Zrobiłeś to świadomie, a po trzech dniach zostałeś zbawiony. Też chcę tego posmakować świadomie. Wezmę wszystkie grzechy mego ojca i matki, grzechy moich bliskich, a później wrócę...
Usłyszała w tle trzepot tych wielkich skrzydeł, a jej włosy uniosły się pod wpływem wiatru. Nie odwróciła się, choć zapach soli wypełnił dostatecznie jej nozdrza.
Podeszła blisko do ołtarza i postawiła na nim zapaloną świecę w lichtarzu.
- Proszę... - Odsunęła się, zerkając w górę. Uśmiechnęła się po chwili. - Wybacz, ale właśnie sobie wyobraziłam, że twa głowa nie zwisa bez powodu. Pewnie zwiesiłeś ją, bo nie masz już sił patrzeć na tych wszystkich gardzących tobą ludzi. Jak ja... Pewnie masz mnie za diabła, ale przecież jesteś Jego synem. Więc musisz mi wybaczyć wszystkie moje grzechy, gdy cię o to poproszę... Tak przecież głosiłeś. Głosiłeś również, że miłość jest potęgą. Dlatego nie możesz mnie karać za to, że się zakochałam. Każdy wierzy, w co chce. On mi się nie objawił, a mój Czarny Anioł tak, dlatego w niego wierzę. Jest przy mnie zawsze i muszę przyznać, że czerń bardziej mi się podoba od bieli. Biały kolor kojarzy mi się ze szpitalem, czerń z elegancją, głębią i adrenaliną...
Spuściła głowę, słysząc kolejny głuchy trzepot skrzydeł.
- Jest tutaj ze mną. - Uśmiechnęła się do siebie. - On zawsze jest... Podobno byliście braćmi. Kiedyś w szkole... Usłyszałam takie słowa... Powiedział je mój wyśniony, który objawia się czasem romantyzmem i powiem Ci, że idealnie pasuje to do Was. "W Twoim cieniu mogę świecić." Więc rozumiesz, że dopóki będziesz Ty, to i On będzie? No bo jeśli odejdziesz. On zniszczy cały świat, wszystko, co stworzyłeś, to, co później będzie niszczyć? Będzie mógł zniszczyć tylko siebie samego. Będzie mu się nudzić... Bo jeden bez drugiego nie może istnieć. - Ponownie się uśmiechnęła pod nosem, przyglądając się falującemu płomykowi. - A wiesz, co mnie najbardziej zastanawia? - Zerknęła w górę. - Że karzesz nie cudzołożyć. Skąd to wziąłeś? Nie miałeś żadnej Bogini. 'Pani Bogowej'. Nie powstałeś z łona matki, po prosto jesteś i tyle, więc skąd miałeś takie pojęcie? Uprawiałeś seks? Może Lucyfer przeleciał tę Boginię? Eh... To jest dopiero psychiczne... - Ocknęła się. - Gadać do rzeźby, którą stworzył jakiś człowiek na zamówienie kościoła za opłatą. Widzisz? Nawet mnie przyćmiło... Stoję w kościele i mówię sama do siebie... Dlaczego tylko w tym miejscu, mówiąc sama do siebie, nie jestem psychiczna? Gdybym zaczęła tak mówić w mieście albo w szkole, albo gdziekolwiek, uznaliby mnie za chorą umysłowo... Tylko tutaj można być psychiczną i nie zostać oczernionym? Przecież ty nie chciałeś żadnych świątyń. Wędrowałeś po polach, wzgórzach, przysiadywałeś na kamieniach; pod drzewami... Głosiłeś, że Bóg jest wszędzie... A widzisz, co z tobą zrobili? Zamknęli cię w czterech ścianach i zamiast przedstawiać cię jako wolnego, mądrego człowieka, wędrowca, ciągle cię krzyżują i jeszcze zbierają pieniądze od ludzi wierzących w ciebie. To jest dopiero sekta. To jest dopiero prawna i jawna sekta. - Zmierzyła rzeźbę wzrokiem. - Wybacz... Ale muszę to zrobić... - Wspięła się na ołtarz. Stanęła na palcach i dotknęła jego przedziurawionej stopy gwoździem. Nawet zapukała w ten gips. - Nie oszczędzali na materiale. Jesteś pełny. - Zaskoczyła się i zajrzała za krzyż. - Gdzie masz markę producenta? Kupili cię na własność? Wiesz, co jest najlepsze? Wisisz tu krwawiący, tragicznie żywcem przybity do drewna; z cierniami wrzynającymi się w twoje czoło, a dzieci na to patrzą, choć horrorów nie mogą oglądać. Zabawne nie? Więc jak dla mnie, to dzieci nie powinny tu w ogóle przychodzić. Każdy człowiek powinien sam decydować się na chrzest i na przyjęcie do siebie Ciebie, a nie robić to nawet sobie nie zdając sprawy z tego, co narzucają im kościoły, szkoły i religie, a przede wszystkim rodzice. Dałeś nam wolę wyboru, więc każdy sam powinien zdecydować, czy w Ciebie wierzyć, czy nie, bo dzieci widzą tylko figurę człowieka, który był synem Boga; który żyje w niebie; który oddał za ludzi życie; którego trzeba za to czcić. Patrzą w niebo i to jest nie logiczne, gdy słyszą na lekcji przyrody, że za niebem jest kosmos i inne planety, skoro w niebie jest dom Boga. Gdy dorosną, to już wiedzą, że to tylko sprawy duchowe, czyli jakby fikcja. Na dodatek całkiem normalna, bo jednak się okazuje, że wymyślony przyjaciel z dzieciństwa, może być tym samym, którzy wymyślili inni i nie jest wcale psychiczny. - Zeskoczyła z ołtarza i dopiero teraz zobaczyła siedzącego w pierwszym rzędzie księdza, a po wodzie i jakimkolwiek śladzie soli nie było śladu. Trochę spanikowała, ale zacisnęła zęby.
- Pamiętam jedną piosenkę z dzieciństwa, gdy chodziłam jeszcze z rodzicami do kościoła. - Zaczęła spokojnie. - Przyjacielu... Chcę zostać przy Tobie, przy Tobie chcę być. I nie trzeba, byś mówił coś, wystarczy byś był. Bo nie ma większej miłości, niż ta, gdy ktoś życie oddaje, bym ja mógł żyć. Chcę być z Tobą, gdy jest mi dobrze i kiedy mi źle. Przyjacielu, otwieram przed Tobą serce me... Śpiewała ją grupa dzieci, co niedzielę. A ja, zamiast odebrać ją, tak jak każdy pewnie ją odbierał, widziałam kogoś innego...
- Kogo?
- Kogoś, za którego mogłabym oddać swe życie.
- Jest ktoś taki?
- Wydaje mi się, że tak... Mogę zadać panu pytanie?
- Proszę.
- Dlaczego Bóg nie chciał oddać panowania bratu? Przecież byli wspólnikami; byli jak bracia. Był aż tak zachłanny?
- Nikt nie może być większy niż on.
- Ale skłania do tego swoją religią. To znaczy, że pan grzeszy, bo chce być taki jak On?
- Grzechem jest chęć bycia większym niż on. Nie taki jak on. Stworzył nas na wzór siebie, a ja dbam o to, żeby czcić pamięć o nim.
- Wie pan, że przez to zatrzymał się pan w czasie? - Skwasiła się. - Dlaczego tylko Ja Go widzę? On nie jest Diabłem prawda?
- Nie.
- Więc Kim jest?
- Jego wyznawcą. Popełnił niewybaczalny grzech, dzięki któremu trafił do Diabła.
- Tyle że... Ja chcę być po jego stronie i nie dlatego, że jest zły, czy dobry. Po prostu tego chce i żadna religia nie ma na to wpływu.
- Nie ma? To dlaczego tu przyszłaś?
Skrępowała się.
- Bo miałam taką potrzebę...
- Pamiętaj, że zemsta jest grzechem.
- Mam pozwolić, żeby mnie raniono? To, że On sobie na to pozwalał, nie znaczy, że ja. Dlaczego mam pozwalać komuś mnie ranić i pozwolić mu żyć ze świadomością, że nie odpłaciłam się na nim za to. Jeśli tego nie zrobię, będzie ranić mnie dalej.
- Możesz temu zapobiec, a nie pozwalać na to, a później się mścić. Pozwalanie na grzechy również jest grzechem.
- Nie mogę temu zapobiec. Jestem dla niego nieważna. Nie chcę tego. Więc albo się zemszczę, albo ucieknę jak tchórz.
- Już uciekłaś...
- Tak... Ale jak wrócę, to pożałuje tego. - Zacisnęła pięści. - Skąd pan wie, że uciekłam? Skąd pan wie w ogóle, że chce się mścić?
- Wydaje mi się, że przyszłaś tutaj tylko po to, żeby oczyścić się z winy, nim zawiniłaś, by zemścić się z czystym sumieniem. Mówisz, że w niego nie wierzysz, a tyle mu powiedziałaś, jakby co najmniej stał przed tobą.
Zmieszała się.
- Nie wiem, czy jest, czy nie. Nie wierzę, że jest, ale jeśli się mylę, to... Właśnie dlatego to powiedziałam...
- Ktoś, kto się od niego odwróci, jest dla niego cierpieniem.
- Nie każdy musi być taki jak on. On nie był człowiekiem, tylko jakimś Aniołem, a my jesteśmy ludźmi, którzy uczą się na błędach i je popełniają, bo TAKICH nas stworzył. Jego losem jest to, że później musi wysłuchiwać błędów ludzkich i wszystkim przebaczać. - Warknęła. - Stworzył nam wolę wyboru tylko po to, żeby móc czuć się potrzebnym, żeby ludzie nie przestali w niego wierzyć.
- Nie wybacza ludziom, którzy przeszli na stronę Szatana.
- Dlaczego? Przecież jestem 'dzieckiem bożym'.
- Wtedy już nim nie będziesz.
- Wtedy będę tylko człowiekiem? Czy Diabeł mnie zaadoptuje i będę się nazywać 'dziecko diabła'? To nie jest logiczne, bo przecież każdy człowiek jest podobno owocem jego czynów... Jakie dobro czyni? Co zrobił? Pstryknął palcami i zjawił się Adam i Ewa, którzy popełnili grzech, oddając się pokusie? A jak powstali inni ludzie? Według religii spłodzili dzieci, które musiały ze sobą współżyć, brat z siostrą, syn z matką, córka z ojcem, potem wnuczek z ciotką i tak dalej. A przecież takie współżycie jest zakazane. Albo celibat. Bóg przecież dał nam płodność i kazał się kochać. Dlaczego ludzie nie spełniają jego woli i zmuszają się do celibatu? To nie ma ze sobą powiązania żadnego. Nie rozumiem, dlaczego ludzie wierzą w to, że zmienił swą krew w wino, a ciało w chleb, to jest nawet obrzydzające. Ludzie by musieli być wampirami i kanibalami. A przecież palono czarownice i tych wszystkich 'złych' ludzi na stosie. Trzeciego dnia zmartwychwstał, więc zamienił się w zombie? A teraz, gdyby ktoś powiedział takie rzeczy, to by został zamknięty w psychiatryku. Wiem, że wtedy była ciemnota, ale tej ciemnoty już nie ma. Dlaczego ludzie nadal w to wierzą?
- Bo chcą w to wierzyć; bo to im pomaga żyć; bo to pomaga im czynić dobro.
- Jakie dobro czynią? Tym, że patrzą, a nie widzą? Tym, że mówią, a nie głoszą? Czy tym, że słyszą, choć nie słuchają? Są święci, bo siedzą co niedzielę w kościele? Tym, że powiedzą na do widzenia 'szczęść Boże'? - Prychnęła.


CDN

poniedziałek, 7 maja 2018

Pióro 11

Tak, jak informowałam, tak jestem :)

Zapraszam :*

11

To był błąd. Nie powinna unosić głosu. Wszystko tym zniszczyła, powracając na swoje miejsce bytu. Nie zamierzała jednak tak szybko się poddawać. Wiedziała już, gdzie go znaleźć, dlatego tam zmierzyła.
Kolejny raz obeszła pałac, tylko już dokładniej. Zwiedziła w końcu piętro, którego nie zdążyła zwiedzić za pierwszym razem. To, co ujrzała, było czymś niesamowitym, dlatego upewniła się, czy oby na pewno te drzwi nie były jakoś zabezpieczone, ale naprawdę nie były.
Pół okrągła sypialnia z wielkim zdobnym łóżkiem i baldachimem. Szafki nocne z lampkami naftowymi. Stara komoda i szafa. Krzesło, stolik do makijażu i kolejne drzwi. Nawet grube, szare kotary zwisały na równie półokrągłych oknach. A co jeszcze lepsze - dywan.
Miała wrażenie, jakby przeniosła się w czasie. Przez chwilę pomyślała, że może jej się to śni, ale uszczypnęła się i nadal tam była. Z okna widziała gęsty las. To było coś niesamowitego. Drzwi były otwarte, cały pałac wyglądał na taki, co miał za sobą mnóstwo lat przeżyć, walcząc każdego dnia i nocy z czasem na przetrwanie, a Stąd Nic nie zostało ukradzione? To nie było możliwe...
Zajrzała do szafy, a jej szok coraz bardziej się zwiększał. Piętnastowieczne proste suknie, bez dekoltów z długimi rękawami, z jedyną ozdobną rzeczą - sznurkiem w talii, paroma guzikami na klatce piersiowej i kołnierzykami. Nawet buty stały równo ustawione.
Kręciła się w kółko. Zajrzała do komody. Parę listów, których nie mogła rozczytać i złoty zdobny klucz, który natychmiast ujęła w palce i zerknęła na zamek do tej sypialni. Chcąc zasunąć szufladę, przed jej oczami pojawiły się zrozumiane słowa na jednym z listów.
"Z każdym wierszem umiera uczucie..."
Ujęła żółty papier w dłoń, niestety po rozłożeniu starej kartki napisy znowu się rozmyły, a list stanął w płomieniach. Tak się zlękła, że rzuciła nim, w tym samym momencie odskakując od niego. Spłonął. Zniknął. Nawet śladu po popiele nie było. Jakby w ogóle ta rzecz nie istniała, a ona doznała właśnie halucynacji.
Zaskoczona rozejrzała się dookoła. Klucz w dłoni przypomniał jej, co miała zrobić.  Niestety nie pasował do tych drzwi, jak się okazało po przymierzeniu. Drugi zamek w drzwiach też nie należał do klucza, a stojąc już przy nich, zajrzała za nie. Łazienka. Równie urządzona i czysta na swój sposób jak salon.
Pokręciła głową, zerkając w lustro i zaraz wpadła na pomysł. Wystawiła przed siebie klucz i zrobiła mu zdjęcie telefonem. Podejrzewała, że gdyby była we śnie, albo to by nie istniało naprawdę, zdjęcie by się nie zrobiło. Dlatego teraz uwierzyła, widząc klucz na zdjęciu.
Otworzyła szeroko usta i ponownie się rozejrzała. Musiała wszystkiego dotknąć, po czym wróciła do sypialni. Wyciągnęła jedną z granatowych sukni z rękawami jak dzwony i włożyła na siebie. Nawet nic nie śmierdziało, poza swym i tak specyficznym zapachem staroci. A suknie pachniały lawendą, co było znane raczej aż dotąd. Dobra rzecz na mole i inne stworzenia niszczące ciuchy. Obejrzała się w lustrze z wyobraźnią rozwiniętą już na maksa.
- To pewnie tej dziewczyny, która została poproszona o rękę. - Wyszeptała, tak samo bardzo zachwycona, jak i zniesmaczona...
"Twoje drżenie..." - Napis pojawił się na lustrze, a ona zamarła. "...za bardzo mi nie pomaga - To mnie zabije..." - Przeczytała w myśli, zaciskając dłoń na kluczu. Już chciała się odezwać, coś zrobić, gdy w odbiciu zobaczyła te wielkie czarne, błyszczące oczy, przez które odskoczyła do tyłu, ale to był błąd, bo wpadła prosto na Niego.
- Dlaczego mnie straszysz! - Zawołała wściekła.
- Każdy duch chyba to robi. - Uniósł brew, czując się całkiem niewinnie.
- Nie jesteś duchem. Mogę cię dotknąć. - Dźgnęła palcem jego tors, kompletnie zapominając przez to poruszenie, z kim ma do czynienia. Gdy sobie o tym przypomniała, zerknęła z obawą w jego oczy, które, mogłaby przysięgnąć, że żarzyły się od płomieni dzikiego ognia.
Przełknęła ślinę i odsunęła się od niego.
- Ściągnij to. - Rozkazał.
- Dlaczego? - Zapytała nieśmiało. - Nie podobam Ci się w tej sukni? Żyłeś w tamtych czasach, prawda?
Milczał, wypalając ją wzrokiem.
- Gdzie są Twoje skrzydła?
- Nie zawsze je mam. - Odrzekł w końcu. - Nie zawsze jest na nie czas.
- Kiedy jest na nie czas?
- Nie zadawaj tylu pytań.
-Muszę. Mam wrażenie, jakbym Cię znała wieczność, ale tak naprawdę nic o Tobie nie wiem.
- Wystarczy, że ja o Tobie wiem wystarczająco dużo.
- Skąd? Chodzisz za mną?
- Po prostu wiem.
- Dlaczego raz jesteś miły, raz... Mam wrażenie, jakbyś chciał mnie zabić?
- Bo raz mam ochotę cię zabić, a raz... Wydajesz się miła.
- Przecież nic Ci nie robię... - Zmartwiła się.
- Wiesz o moim istnieniu. To wystarczy.
  - Zabijałeś ludzi, którzy o Tobie wiedzieli? - Jej oczy się rozszerzyły.
- Tak. Nie nadawali się na trzymanie tajemnicy i do wykonywania zadań.
- Więc ci ludzie... Wtedy. Tutaj w pałacu. To Twoi oddani?
- Tak.
- A ten czerwony?
- Najwierniejszy.
- Ufasz mu?
- Tak.
- Oni wiedzieli o mnie, tak?
- Tak.
- Ty im mówiłeś?
- Wiedziałem, że w końcu tu przyjdziesz.
- To Twój dom?
- Nie. - Warknął.
Zamilkła. Więc jednak się pomyliła!? To niemożliwe!
Zakręciła się w kółko, unosząc aż dłonie z tej straszliwej pomyłki.
- Ale jak to? - Powiedziała jakby do siebie. - Czyżbym pomyliła się z perspektywą? - Zmarkotniała.
- To, co tu robisz? Dlaczego tu jesteś?
- Bo Ty tu jesteś. Ściągnij to. - Powtórzył rozkaz.
- To jest czyjeś?
- Tak.
Zaskoczyła się jeszcze bardziej.
- Ktoś tu mieszka?
Zniknął, a ona się jeszcze bardziej wściekła.
- PRZESTAŃ TO ROBIĆ! - Zawołała, tupiąc nogą w posadzkę.
Po chwili rzeczywiście przyznała mu rację i ściągnęła z siebie ten ciuch, odkładając na miejsce. Nie powinna tego ruszać.
- Przepraszam cię dziewczyno, że przymierzyłam Twą suknię. - Odrzekła dla swego umysłowego spokoju, przez co poczuła się nagle obserwowana. Jej serce zabiło mocniej, a ona powoli zamknęła drzwi szafy, by ujrzeć w drzwiach wejściowych... Ku zdziwieniu chłopca w czarnej czuprynie. Gdy tylko go zobaczyła, uciekł. Tak bardzo się zlękła, ale też sobie coś przypomniała, dlatego wyleciała za nim, jak najszybciej.
- Zaczekaj! - Niestety jego już nie było. Nie poddała się. Ruszyła szybkim krokiem wzdłuż korytarza, ściskając w dłoni klucz i przy okazji zerkając na zamki w drzwiach, by wzrokowo odszukać tego zdobnego.
Zatrzymała się na wielkich schodach. Nie miała pojęcia, dokąd chłopiec uciekł.
- Śniłeś mi się. - Zaczęła, nie tracąc nadziei. - Dlaczego chciałeś ze mną pójść? Dlaczego chciałeś, żebym cię zabrała ze sobą? - Mówiła donośnym głosem, po czym przez myśl jej przeszło. - Ale jestem zjebana.... - Zamknęła oczy i złapała się za głowę. - Jak mogę szukać tego przerażającego dzieciaka z podkrążonymi oczami, bordowymi ustami, tak białego, że aż prawie przeźroczystego, gdy śnił mi się całkiem normalny, na domiar tego prosił ją, żeby go zabrała ze sobą? To logiczne, że to nie on, a kto inny. Tamten chłopiec był chłopcem z mojego snu. Nie z pałacu. Tamten chłopiec na pewno był chłopcem z drewnianego pokoju z biurkiem, piórem na jego blacie, starym łóżkiem i oknem z widokiem na staw i las. Nie z pałacu. Chyba... - Myślała intensywnie. - O matko! - Otworzyła oczy i ściągnęła dłoń z głowy. - Jeśli ci trzej chłopcy, to jeden chłopiec, tyle że martwy, a tamci żywi i jest Tutaj, to znaczy, że to jest To miejsce. Tom nawet mówił przecież o strychu, nie o piętrze! Ale... On powiedział, że tu nie mieszkał... Może to, kto inny? - Rozszerzyła oczy i przeszła się w kółko. - Ale to, skąd ten dzieciak miałby to samo pióro na swoim biurku? O matko! Może on jest jego synem!? A może On też Go widział! Powiedział, że zabijał tych, którzy nie umieli dochować tajemnicy, może właśnie zabił tego dzieciaka, bo go widział! Mnie też widział w tym śnie, przez to się obudziłam! Ale, zabiłby dziecko? - Skwasiła się. - No przecież jest jakimś demonem! On nie patrzy, czy to dziecko, czy nie!
Rozejrzała się podjarana dookoła. W ciemności na dole zobaczyła parę czarnych błyszczących oczu. Przełknęła ślinę, cofając się o krok od kamiennej balustrady, ale nabrała powietrza w płuca i przysunęła się do niej z powrotem. Ujrzała go tuż przed sobą, tak dokładnie, że aż widziała jego krwiobieg rozchodzący się jak pioruny po jego oczodołach.
Straciła prawie równowagę, uderzając plecami o ścianę. Jej oddech był tak szybki, że przez niego właśnie nie mogła oddychać z braku tchu.
On stał po drugiej stronie barierki i gapił się na nią z wytrzeszczem, wyżerając jej wszystkie myśli z głowy, przez co przeraźliwy krzyk wydobył się z jej gardła, a ciało pomimo paraliżu, rzuciło się do ucieczki. To nie był sen. Teraz była tego świadoma. Gdyby to nie działo się naprawdę, obudziłaby się tak szybko, że nawet nie zdążyłaby krzyknąć, tak jak zawsze bywało, przez co się wtem irytowała...
Bała się odwrócić do niego plecami, ale musiała biec. Wydawało jej się, że biegnie w zwolnionym tempie, dzięki czemu panika była tak ogromna, że przestała kontrolować swoje jęki strachu. Nie wiedziała, gdzie ma się ukryć. Żałowała, że zanim poszła. Od razu czuła, że coś jest z nim nie tak. Ten nawiedzony dzieciak nawet za nią nie poszedł.
Gdy zatrzymała się na końcu prostego, długiego korytarza i obejrzała się za siebie, on nadal tam był i na nią patrzył. Wszędzie tłumił się cień ciemności, ale jego biało sina twarz i te czarne plamy na oczach i ustach, były tak wyraźne, jakby zrobione w 4k.
Dźwięk strachu ponownie się z niej wydobył, komponując się idealnie z drżeniem ciała, gdy ten się do niej przebiegle uśmiechnął. Nie patrząc już na nic, zbiegła po drugich schodach, już mniej pokaźnych, na parter, choć prowadziły jeszcze piętro niżej, na pewno do piwnicy. Wyleciała drugim otworem na drzwi i ruszyła przez ciemny las do swojego auta.

- Miki mi powiedział. - Wyjaśnił Tom.
- Wierzysz lub nie... Ale to prawda... - Wyznała cicho.
Nie spodziewała się, że Tom będzie wiedział wszystko, a spotkanie w miejskim parku nabrało innego koloru, niż sądziła. Dotychczas zajmowany plac zabaw, przy którym siedzieli, przez większe, odpalające się dzieciaki, był dzisiaj pusty.
- Więc ot tak do Ciebie przyszedł i powiedział, że to jednak nie jest to miejsce. - Próbował zrozumieć.
- Tak...
- Więc byłaś w śnie, w domu, który już pewnie dawno nie istnieje. - Uniósł brwi. - Albo nigdy nie istniał... - Dodał ciszej z westchnieniem.
Amelia rozejrzała się ślepo po skwerze.
- Wiem, że masz mnie za wariatkę... Ale... Czuję coś do niego... Gdy na mnie patrzy... Jakby dotykał wzrokiem mojej duszy... Jakby wiedział o mnie dokładnie wszystko... Jakby znał moją najmniejszą i największą tajemnicę... Jakbym Ja znała go od lat, ale ktoś wymazał mi go z pamięci, a teraz próbuję sobie wszystko przypomnieć... Jego głos... Słyszę go niemalże codziennie... Tęsknie za nim, gdy nie przychodzi... Jak go nie słyszę... Nie czuję, jego dłoni na ręce, albo na policzku... Jak mnie nie głaszcze po włosach... Jak go nie widzę... To myślę, że to koniec... - Wyznała jak w transie, mówiąc szczerze jakby, spowiadała się właśnie przed najwyższym.
- To wszystko jest absurdalne... - Zerknął na nią ironicznie.
- Wiem... Ale prawdziwe... Skoro pióro jest w moich rękach... To znaczy, że naprawdę jest moim Aniołem.
- To jest nierealne.
- Nierealne jest to, że widzę i słyszę kogoś, kto nie istnieje... Sądzisz, że mam schizofrenię?
- Pewnie tak... - Przyznał swobodnie, kiwając głową.
Zerknęła na niego, zaskoczona.
- Nie takiej odpowiedzi chciałam! - Zawołała oburzona.
- Ale zastanów się, jaki w tym wszystkim jest sens. Jeśli naprawdę to jego pióro i nawiedza cię, odkąd je masz, to chyba logiczne, że powinnaś mu je oddać, żeby przestał.
- Żeby zniknął... - Wyszeptała przerażona.
- Ty chyba nie chcesz, żeby znikał... - Zauważył Tom.
- Tyle lat był ze mną... Nie chcę... - Przyznała zgodnie z prawdą. - Chcę wiedzieć, dlaczego akurat ja? Dlaczego zdołałam wyciągnąć coś ze snu. Nikt tego nie zrobił. Dlaczego Mi się to przytrafiło?
- Szukasz odpowiedzi...
- Tak. Sądzę, że jest coś ze mną nie tak. Te białe kulki... To jest... To jest nierealne... Ale naprawdę to się wydarzyło. Ja chciałam, żeby powstały dla mnie. Rozumiesz? Czułam... Nóż na gardle. Chciałam od nich pomocy. I mi ją dały... To było jak z filmu... Teraz gdy o tym mówię... Czuję się, jakby to był sen... Ale zobacz... - Pokazała swe nadgarstki. - To mi mówi, że to nie był sen. Spójrz... - Przypomniała sobie i wyciągnęła telefon, by pokazać mu klucz, zaraz streszczając mu całą sytuację i wygląd sypialni w tym pałacu.
- Dziwne... - Zaskoczył się po raz kolejny. - Widziałem już taki klucz gdzieś...
- Gdzie? - Poruszyła się.
- Chyba to było w szkole, ale nie jestem pewny... Wiem... - Zaskoczył. - Tak. To było w szkole. Otwierał bramę na dole w piwnicy. Wiesz, tam, gdzie są szatnie. Korytarz jest podzielony na pół, stoi brama, a'la płot taki i za nimi są następne pomieszczenia.
Poczuła ogromny wstyd. Tak ogromny wstyd, że nie potrafiła na niego spojrzeć. Jakby to ona była za tą bramą. Jakby przeżyła tam najgorszą, wstydliwą rzecz na świecie. Nawet nie chciała wiedzieć, co tam się wydarzyło. Skąd on o tym wie. To było przerażające. Jakby czuła grzechy... Ale dziwne było to, że to nie jego grzechy... Kogoś mu bliskiego...
Zeszła tam, by się schować przed wszystkimi ludźmi i móc w spokoju dokończyć portret swego wyśnionego i zjeść lunch. Odkąd wszyscy się dowiedzieli, że wywołuje duchy, odsunęła się na bok. Usłyszała niezrozumianą jej rozmowę, dlatego się zawahała. Chwilę podsłuchując, zerknęła za ścianę. Widok jej wyśnionego z paroma jego kolegami, ukrywającymi się za 'bramą' był niemalże przerażający. Wyglądał w jej oczach jak doklejony do tych chłopaków. Świece paliły się i identycznie porozstawiane były jak w pałacu, a on stał na samym środku nieco przerażony, choć pod łuną pewności. Jego oczy pod tą maską krzyczały, a jego koledzy mieli istny ubaw. Tak bardzo chciała go stamtąd wyciągnąć, że i tak nic nie zrobiła z obawy, jaką czuła na myśl o skutkach. Wszyscy w szkole wiedzieli już, że wywołuje duchy, dlatego nie chciała się mieszać w to bagno. Gdy zgasły po chwili wszystkie światła rozległ się krzyk jej wyśnionego. Już nikomu nie było do śmiechu. Chciała stamtąd uciec, ale ciekawość brała nad nią górę. Wyjrzała jeszcze raz zza ściany. Usłyszała donośny, przeraźliwy głos jej wyśnionego.
- NIGDY WIĘCEJ MNIE NA TO NIE NAMÓWICIE! NIKOMU ANI SŁOWA! TOMOWI W SZCZEGÓLNOŚCI! - Uciekł, ale ona pierwsza to zrobiła.
- Chcę się wyprowadzić... - Rzuciła nagle, wracając myślami do świata żywych.
- Dokąd?
- Nie wiem. Z dala od wszystkich. Od rodziców, od znajomych, od wszystkich. Żebym mogła żyć, tak jak ja chcę, nie tak jak ktoś...
- Ja chciałbym zrobić to w końcu...
Zerknął w jej oczy, a jego twarz przybrała kształt Jego, choć bardzo się nie zmieniła. Jego oczy również się nie zmieniły prawie w ogóle, tylko poczerniały. Jej powieki się rozszerzyły, a jej myśli zaczęły składać kolejne puzzle z obrazów. Wiedziała, że jego oczy kogoś jej przypominają!
Zbliżył się do niej. Poczuła jego ciepły oddech na swej skórze. Jej podbrzusze zareagowało odpowiednio, a ona również tego zapragnęła. Już mieli się połączyć, gdy za jego głową, w dali, między drzewami, dostrzegła kolejną znaną jej osobę, idącą tuż przy parku po chodniku.
- TO ON! - Zawołała, wskazując na chłopaka.
Tom aż się podniósł. Nie przyznawał się, ale naprawdę się zląkł.
- Kto? - Nie rozumiał.
- ON! To jest ON! Zobacz! To ON! - Wołała podekscytowana i ruszyła w jego stronę, a ten za nią. Chciał ją zatrzymać, ale ona była hen przed nim.
Stanęła blondwłosemu, wysokiemu chłopakowi naprzeciw.
- To Ty! - Zawołała do niego, wpatrując się w identyczne czekoladowe oczy, jakie miał Tom.
- O co chodzi? - Blondyn nie rozumiał.
Dotknęła jego ramienia. Jego ciało wydobywało ciepło, a na domiar tego, przez jej myśl, przebiegły słowa "Luftenstreet 308" i była pewna, że to Jego adres.
- Stałeś się człowiekiem! - Wygarnęła zachwycona.
- A niby, kim mam być, jeśli nie człowiekiem? - Odrzekł zaskoczony blondyn, patrząc na dziewczynę, trochę jak na idiotkę. Wyglądał na takiego, który udawał, że nie ma pojęcia, o czym Amelia do niego mówi, albo to ona sobie wmawiała, że on wszystko doskonale rozumie, tylko kłamie.
Znała go. Amelia czuła to po kościach. Była tego pewna, tak samo, jak tego, że to właśnie On jest tym bliskim Toma. Nie pamiętała, czy miał kiedyś blond włosy, zawsze wydawało jej się, że miał je jednak czarne, albo po prostu jakiś ciemny odcień. Teraz wyglądał nieco dziwnie w tych tlenionych, roztrzepanych, krótkich, aczkolwiek jak na mężczyznę, i tak pewnie zbyt długich piórkach. To jednak nie zmieniało faktu, że nadal był bardzo przystojny, a ta jasna czupryna dodawała mu tylko tego czegoś, co wpływało na nią dostatecznie dobrze.
- Choć już stąd. - Tom dobiegł do pary i pociągnął Amelię za rękę.
- To Twój brat! Bliźniak! To Wy mieszkaliście w tej starej chacie! Widziałam cię! Miałeś czarną czuprynę! A ty ciągle płakałeś! - Zawołała do Toma.
- Ona zwariowała? - Zapytał blondyn Toma, a ten skinął głową, że tak.
- Uważa cię za Anioła. - Wyjaśnił z westchnieniem.
Blondyn jeszcze bardziej znacząco obdarzył brunetkę swym wzrokiem. Nie przybrał żadnej już miny. Ani wyśmiania, ani szoku. Wyminął ich po prostu i ruszył dalej. A Amelia upartcie wierzyła w to, że stwarzał tylko takie pozory.
- To naprawdę On! Zaczekaj! - Chciała za nim ruszyć, ale Tom ją powstrzymał.
- Ogarnij się! On cię nie chce! Zrozum to w końcu, a w końcu będziesz szczęśliwa! - Trząsł jej ramionami, a ona miała wrażenie, że to już było. Istne deja vu i to wraz z jego wypowiedzią.
- To Twój brat...
- Ale to nie znaczy, że jest taki sam, jak ja.
- To On jest tym demonem. - Swego trzymała uparcie, choć zaczynała tracić kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. - To Bill. - Olśniło ją.
- Nie. To mój Billy.
- To imię jest takie samo!
- Nie! To inne imię! I nie porównuj go do Niego! On nie jest żadnym demonem! - Mówił do niej wściekły.
- Ale to Bill... - Wyszeptała z wielkim bólem. - On ma na imię Bill. - Mówiła jak w transie. - Ten Anioł.
- Skąd wiesz?
- Znam to imię. Wiedziałam, że jest coś w tym, że go znam, ale jakbym go nie pamiętała. Znam go! Jestem pewna, że to Jego imię! Nie chciał mi powiedzieć! Robił sobie ze mnie żarty! Naśmiewał się ze mnie! - Poczuła się identycznie jak w szkole. Potraktowana z żartem, który śmieszył wszystkich, ale nie ją. To był jeden z tych najśmieszniejszych żartów, który ją upokarzał i ranił. - Nie zależało mu, żebym Ja go poznawała. Miał mnie za nic! - Kolejne wspomnienia powróciły, których chyba wolała nie pamiętać. - Za nic, bo nigdy nie chciał mnie znać...


CDN