NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 7 lipca 2018

Pióro 25

No i nadszedł ten dzień. Ostatni odcinek przed Wami. Nie koniecznie może i będzie on ostatni z ostatnich, ponieważ zakończyłam tak, że może pojawić się część druga. Nie koniecznie też od razu, ponieważ planuję tutaj dodać zupełnie inną historię, którą piszę od niedawna. Jeśli mi się nazbiera parę odcinków, na pewno dodam. :)


Mam nadzieję, że historia przypadła Wam do gustu. Osobiście twierdzę, że mogłoby być lepiej, ale teraz też nie jest aż tak źle. Bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie. Tyle Was tu wchodzi, więc mam nadzieję, że chociaż pod ostatnim odcinkiem napiszecie parę słów i może to, czy chcielibyście czytać część drugą?


Mam nadzieję, że niebawem tu wrócę. No i dodam jeszcze, że "I'm sorry Mr. Kaulitz" oraz "Lux Hotel" funkcjonuje, więc znajdziecie mnie tam :) 

Dziękuję za odwiedziny mojego bloga podczas tej historii i pozdrawiam serdecznie. Życzę miłego czytania i udanych wakacji :*


25

Na filmach nie było nic szczególnego. Oglądała je każdego dnia po parę razy. Niczego dziwnego, czego się spodziewała, nie widziała. Przeglądała wszystkie notatki lekarzy z jej pobytu w szpitalu i sprawiło to, że wyjaśniła sobie kolejne rzeczy.
Każdy jej bezsił, każde jej uczucie ucisku klatki piersiowej, które we śnie ukazywało jej się walką, duszeniem, czy też nawiedzonym chłopcem, który siedział na jej klatce piersiowej, był to po prostu moment reanimacji, przypięta do łóżka, co również tłumaczyły senne krępowanie jej kończyn w pałacu.
Uczucie wirowania, spadania, oślepiające szare światło. To wszystko było naprawdę. Ta ciepła dłoń na jej ciele, którą bardzo często czuła; którą nie raz zamieniła w lodowatą dłoń Anioła, to był po prostu realny Bill, który miał ją na sumieniu, dlatego ją odwiedzał często w szpitalu...
Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że pierwszy rysunek, mianowicie, rysunek tego pokoju w chacie, narysowała dopiero po roku śpiączki. A każdy następny był z około miesięcznymi odstępami, gdy w śnie czuła się, jakby to był jeden ciąg.
O rysunkach wiedział tylko ksiądz, jej znajomi i rodzice, z którymi unikała wszelakich rozmów, bo wolała siedzieć zamknięta w swoim prawdziwym pokoju, który przypominał pokój z jej snu w tym pierwszym domu. Naprzeciwko nie było pokoju Mikiego i Kim. Był to pokój gościnny.
Miesiące mijały jej tak szybko, jakby były tygodniami. Psychiatra, który wybijał jej z głowy te wszystkie sny, uświadamiając jej, że one nie były prawdą, nauczył ją tylko roli kłamcy. Mówiła mu to, co chciał usłyszeć, gdyż zauważyła, że kłócenie się z nim sprawia, że wszyscy dookoła mają ją za jeszcze większą wariatkę, a leki dostawała naprawdę mocne...
Bracia nie odwiedzali jej w ogóle. Przez te trzy miesiące, odkąd wyszła ze szpitala, zadzwonili do jej rodziców zaledwie kilka razy. Nie mogła się pozbierać, gdy fizycznie już dawała trochę radę dzięki rehabilitacjom. Ileż razy wołała Go wieczorami, by do niej przyszedł. Tęskniła za Nim tak mocno, jakby związana z nim była od dziecka... Bardzo jej Go brakowało...
Gdy pewnego razu, doznała miłego złudzenia, które okazało się horrorem.
Po wykonaniu ludzkich czynności, czyli wzięciu kąpieli, zjedzeniu płatków na kolację, położyła się spać, dalej rozmyślając i przyglądając się wiele mniejszemu, zwykłemu pióru kruka. Było jej smutno i co wieczór modliła się, żeby jej się przyśnił raz jeszcze...
Poczuła na swej łydce znany zimny dotyk. Przez chwilę jeszcze miała to gdzieś, gdyż była w pół śnie, a jej wyobraźnia już poskładała zewnętrzne czynniki w wyobrażalną całość w jej głowie. Tak bardzo się ucieszyła, że do niej wrócił, gdy poczuła zmierzający dotyk na jej udzie. Gdy jednak pojawił się na jej wewnętrznej stronie, obraz Anioła zmienił się w Stevena, dlatego jej serce przyśpieszyło tempo. Najpiękniejszy sen zamienił się w koszmar, gdy dłoń już sięgnęła jej kroku i poczuła ją doskonale pod swoją bielizną. Otworzyła oczy, by natychmiast je zamknąć, czując również znany jej męski zapach. Wstrzymała oddech, gdy jego palce przekroczyły granicę, a jego druga dłoń bawiła się jej włosami.
Zawsze miał zimne ręce i zawsze udawała, że śpi, by tym razem kolejne puzzle złożyć w całość, gdy wsunął się pod pościel, a zaraz potem w nią.
Spłynęły jej łzy. Nienawidziła tego świata. Nienawidziła Alicji i jej ojca. Nienawidziła wszystkiego, co było prawdziwe. Nie rozumiała tylko, dlaczego przedstawił jej się tak jej Upadły Anioł? Czy to dlatego, że nie znała innej formy zbliżeń, a dalsza część miała być już jej wyobraźni? Ale czy to właśnie nie miał być proroczy sen? Powinna iść i się utopić, nie chcąc żyć, tak jak Alicja, bo nie miała innego wyjścia?
Zaciskał dłonie na jej nadgarstkach i sapał jej w szyję, mocno, energicznie, jak zwierzę rozpychając jej ciało. To był ten sam ból.
- Jesteś moja... - Sapnął tuż przy jej uchu. - Już nikt nie będzie mógł cię dotknąć... - Dyszał, mocno ją wypychając, po czym zadrżał, wydając z siebie stłumiony, obleśny dźwięk rozkoszy. - Jesteś moją małą dziewczynką... - Pogłaskał ją po włosach i pocałował jej czoło, odchodząc.
Skuliła się na łóżku i rozpłakała, zatykając twarz poduszką, jakby co najmniej chciała się udusić.
- Weź mnie stąd... Proszę... Chcę być w Twoim świecie... - Błagała w myśli. - Chcę się wyprowadzić...
Pomimo lekkiego deja vu i tak naprawdę tego pragnęła. Wolała już przeżywać te męki z osobami, które były bardziej przyjazne wizerunkowo. A realia były zbyt okrutne, by jej Upadły Anioł mógł stanąć przy jej łóżku. Złapać jej dłoń, swą zimną... Właśnie znienawidziła to jego zimne ciało, ale nie znienawidziła jego... Broniła się przed myślą, że tym Upadłym Aniołem był tak naprawdę jej ojciec w postaci jej miłości szkolnej. Takiej porażki nigdy do siebie nie przyjmie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy... Jesteś potworem... - Wyzywała w myśli zrozpaczona.
Nie pomagał jej psychiatra, leki, a nawet i ksiądz, do którego jakiś tydzień temu się udała. Rozmowa z nim nie dała nic, prócz złudnej, beznadziejnej i bolącej nadziei.
- Przeszukałam sieć i wszystko, co było możliwe... Jak to możliwe, że podczas snu byłam wstanie rysować? - Zadała pytanie mężczyźnie, który miał identyczny głos, jak ksiądz w jej śnie. Już rozumiała, skąd się tam wziął. Po prostu czasem wracała do swojego ciała i słyszała ich wszystkich rozmowy. Dlatego czasem miała wrażenie, że Miki mówi głosem jej mamy, a Steven...
- To nie był sen - zaprzeczył od razu. - Byłaś w podróży.
- Tylko że w śnie... W tej podróży ponoć utknęłam... Tak mi powiedziano. Powiedział mi też, że już na zawsze z nim będę.
- Masz tendencję do podróży. Twoja dusza została naruszona. To tak jak z zębem. Jeśli się go wyrwie, można go włożyć z powrotem w dziurę, ale już nie będzie się trzymać tak mocno, jak się trzymał.
Zamrugała parę razy. Właśnie ujrzała dla siebie słońce. To znaczyło tylko, że jeszcze kiedyś dane było jej Go spotkać! Pomimo że 'nie śpi' już około trzech miesięcy i ani razu jej się nie przyśnił, przez co każdego ranka, widząc swój realny pokój, czując potrzeby ludzkie, ubolewała.
- Kogo spotkałaś na swojej drodze? Jak wyglądał ten świat?
- Nie wiem... - Odparła zaskoczona. - To wyglądało jak sen...
- Nie było niczego dziwnego? Jakiejś postaci? Miejsca? Przedmiotu?
- Niee.... - Pokręciła głową. - Był tylko Anioł... Moi znajomi, jacyś ludzie, których nigdy... - Zacięła się, gdyż właśnie przypięła kolejne prawdziwe osoby do postaci ze snu. To Lena była Alicją. Przecież były identyczne! Dlatego to Nick z nią był, a nie Bill! A Leny tata, był prawdziwym jej tatą, a Hans był jej bratem. Sprzątaczka była bufetową ze szkoły.
Westchnęła, kręcąc głową i nie mogąc się nadziwić.
- Wszyscy ludzie, którzy mi się śnili, znam ich. Tak samo, jak miejsca. Domu braci nie znałam, ale musieli rozmawiać o przeprowadzce przy mnie, gdy spałam, dlatego zapamiętałam ich adres. Zmieniali szkołę, przeprowadzali się. Wyspę też znałam... Wszystko znałam... Było trochę... Trochę bardzo zmienione, ale wszystko znałam.
- Na pewno?
Rozmyślała.
- Chłopcy z chaty to bracia. Widziałam ich zdjęcie z dzieciństwa. Dziewczyna jednego z nich pokazywała nam je w szkole. Tak. Wszystkich znałam. A wszystko, czego nie, zaraz sobie tłumaczyłam i wplatałam w całość. Na przykład wasze rozmowy. Pamiętam, jak pan czytał jakąś przepowiednie o Matce Boundary.
Oczy mężczyzny się rozszerzyły, tak jakby sobie coś przypomniał.
- Przepowiednia - powtórzył, rzucając się do biblioteczki.
- Coś nie tak? - Serce jej mocniej zabiło, gdyż sądziła, że może w końcu się dowie czegoś nowego.
Milczał, szukając odpowiedniej księgi i strony, a gdy trafił, stanęła nad nim i w myślach oboje przeczytali ją jeszcze raz.
- Więc... - Zaczęła spokojnie, analizując. - Chodziło o to, że miałam się dowiedzieć, że jestem tam we śnie i przez to utknąć?
Ksiądz zerknął na nią w górę.
- Ja wiedziałam, że doznaję snu, w którym się widzę z Aniołem, ale zawsze wracałam w jedno miejsce. Nie byłam świadoma, że miałam sen w śnie - wyjaśniła.
- Sen w śnie?
- Tak. Budziłam się w swoim łóżku, wiedząc, że przed chwilą śnił mi się Anioł. Później to już nie były sny, tylko... Matko... No tak. Połączyło się to w końcu ze sobą i nie było już snów, tylko jedność. - Zaskoczyła się. - Jeden wielki sen... Myśli pan, że gdybym dłużej tam była to i mój świat z tym snem by się mógł połączyć?
- To nie był sen - poprawił zniecierpliwiony.
- No to, co to w końcu było!? - Zawołała również zniecierpliwiona. - Zapadłam w śpiączkę i widziałam inne życie, ale to nie był sen!?
- Dokładnie.
- Przecież Anioły nie istnieją! Nikt nie umie latać, znikać, nikt nie ma skrzydeł! To moja wyobraźnia to zrobiła! - Zamilkła w końcu. Poczuła się ironicznie. Przez ostatnie miesiące wmawiała swojemu psychiatrze, że to nie był sen, a teraz sama mówiła to księdzu... - Co to było? Inny wymiar? Jaka ścieżka? Co ma się połączyć? Co to znaczy 'uwięziona w wieczności?' - Gestykulowała.
- To nie był sen - zarzekał pewnie. - Nie wiem, co to znaczy. Będę musiał to przeanalizować i na pewno się dowiem. Ale to nie był sen. Gdy się dowiedziałem od twoich znajomych, że wywoływałaś duchy, byłem przekonany, że jeden z nich cię wyciągnął. Że złapałaś z nim kontakt.
Pokręciła głową.
- Nie było czegoś takiego... Mówili, że jestem Matką. Czego dokładnie jestem Matką? Przez chwilę rozumiałam to tak, że po prostu byłam z tym Aniołem od poczęcia - tak powiedział - więc odebrałam to, jako że sama go zwołałam na świat, więc jakby się narodził na nowo przeze mnie...
Ksiądz słuchał jej uważnie.
Rozmowa ta do niczego nie doprowadziła, Amelia więc się stamtąd ulotniła, gdy ten poprosił ją jeszcze, żeby przyszła w niedzielę na mszę. Zgodziła się, nie widząc problemu.
Przez ten tydzień, dziś po mszy, dziś po tylu godzinach od spotkania z księdzem była pewna jednego. Chyba nie wszystko mu powiedziała i to raczej nie świadomie, bo po prostu dzięki analizom 'po' zaczynała widzieć pewne różnice i niedopowiedzenia. Poza tym, że jej ojciec dziś grzecznie składał ręce i odmawiał modlitwy, gdy później czynił takie absurdalne rzeczy. Zasyfiony świat.
Na pewno te niedopowiedzenia nie dotyczyły jej ojca, przez którego właśnie wylewała łzy. Nienawidziła go jak psa, a jeśli miałaby się zabić, nie chcąc tak żyć, to chyba wolała zabić jego, by później trafić do piekła i spotkać się z Nim... Tęskniła za nim i zarazem bardzo się bała swoich myśli. Zawsze chciała się stąd wyprowadzić z wiadomych przyczyn, ale teraz już nie chciała, bo widziała łatwiejszą drogę. Zabić.
Była przerażona.
Nie mogła tego znieść. Wstała z łóżka, wciągnęła na siebie ciuch i wymknęła się z domu. Zmierzyła taksówką pod Luftenstreet trzysta osiem. Miała nadzieję, że widok jej wyśnionego naprawi jej chore myśli. Drzwi jak na złość były zamknięte, co przypomniało jej, że to nie jest sen, w którym wszystko było takie proste. Przemknęła przez uchylone okno, od strony ogrodu, którego nigdy nie widziała i znalazła się w środku. Wnętrze wyglądało kompletnie inaczej, ale to było już  chyba logiczne...
Popędziła na górę i wbiła się w pierwsze lepsze drzwi. Widok śpiącej pary wbił kolejną szpilę w jej duszę. Jej wyśniony, najprzystojniejszy, jej Anioł, któremu się oddała, któremu wyznała miłość, spał wtulony w jakąś blondynkę. Wycofała się, zatykając usta, by powstrzymać szloch. To jednak nie pomogło, a Tom, który właśnie wychodził z łazienki, odskoczył w tył z zaskoczenia.
- Matko... - Odsapnął. - Co tu robisz? Jak tu weszłaś? - Naprawdę się jej zląkł. Zawsze zakluczali wszystkie drzwi, gdy szli spać. Nawet mieli alarm przeciw włamaniowy.
- Ja... Ja nie mogę tak dłużej... Ja... Ja chcę wrócić...
- Dokąd? Co się stało?
- Ja... Tak naprawdę rozmowy z psychiatrą... One mi nie pomagają... Ja nadal w to wierzę... Udaję, że nie, żeby wszyscy mi dali... Spokój... Chcę wrócić...
Tom westchnął.
- Nie płacz... - Zamknął ją w ramionach. - Wiesz, że to były tylko sny...
- Nie, Tom... Ja nie mogę...
Przebudził się, słysząc stłumione dźwięki za jego ścianą. Chwilę leżał i się w nie wsłuchiwał, ale zaraz podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi, gdyż nie przypominał sobie, że zostawiał je otwarte. Zawsze je zamykał. Gdy ujrzał Amelię w ramionach swojego brata, zaniechał ujawniania się.
- Ja... Ja mówiłam mu, że wszystko było takie samo... - Mówiła przez płacz. - Ale nie powiedziałam mu o stworze, który raz... O dwóch potworach, którzy się pojawiali w moim śnie. Naprawdę nie wiem, kim oni byli. Był to przerażający chłopiec... Nie powiedziałam mu o tym przerażającym cmentarzu, o tej piosence, o tej głuchej ciszy i o tym przeraźliwym smrodzie w pałacu nad jeziorem... To nie była zgnilizna... Teraz już wiem, gdy mama zapomniała o pałkach od kurczaka i zaczęło to gnić... To był ten sam smród... To było ohydne i nie wiem, skąd on się brał... Rozumiesz? - Zerknęła mu w oczy z pełnią nadziei, ale jego milczenie mówiło jej wszystko... - Czasami was słyszałam... - Kontynuowała z kolejną porcją łez. - Słyszałam wasze głosy... Słyszałam mamę, jak mnie prosi, żebym wróciła, a ja... A ja nie chciałam jej słuchać. Nie chciałam wracać... Broniłam się od tego... Chciałam być z Nim... Z moim Upadłym Aniołem... Kocham go... On był ze mną wszędzie. On był zawsze przy mnie... Nigdy nie byłam sama. Myślałam, że go wywołałam, ale tak naprawdę to on wywołał mnie. Pokazał mi swoje życie... Jak wytłumaczysz to, że mój sen był logiczny? Przecież sny takie nie są. To był inny świat... To był mój świat... Krążyłam w tych czterech wymiarach i pomagałam im. Kłamałam, że wszystkie postacie znałam... Raz pojawił się prawdziwy potwór... Był wielki... Ohydny i wstrętny... Nie pamiętam go zbyt dobrze, bo to była chwila... Ale stoczyłam z nim walkę... Wyciągałam z siebie kawałki mej duszy i go... I go chyba zniszczyłam... Wiem, że to przez to, że wierzyłam, że On wcale nie jest zły... Wierzyłam, że jest dobry... Kochałam go... Oddałam mu całą siebie, a On... A On zaświecił jak Księżyc. - Beczała, podciągając nos, mając również gdzieś to, że właśnie robi z siebie przy nim idiotkę. Miała po prostu nadzieję, że jej uwierzy. Miała nadzieję też na to, że nie oceni jej i po prostu ją wesprze. Ileż można dusić w sobie tylu słów? Trzy miesiące z pewnością był to wystarczająca ilość, żeby w końcu pęknąć. - Powiedział, że sama go stworzyłam, że wrócił do mnie, żeby mi się odwdzięczyć... Kazał mi odejść, a ja tak bardzo nie chciałam tego robić! - Poskarżyła załamana, drapiąc się po ręce i poprawiając ramiona, gdyż na plecach również coś ją zaswędziało. - Chciałam przy nim być... Tak bardzo go kocham... Od zawsze go kochałam... Odkąd go tylko pierwszy raz zobaczyłam... I jeśli naprawdę... Ale to naprawdę to wszystko nie istniało... To nic nie zmienia... Nadal go kocham... Tutaj... Już nie wiem dokładnie, kogo... Ale jestem pewna, że to był On... To znaczy... Tylko jego wizerunek, ale On... Nie mogę tak żyć... Jeśli nie mogę mieć go tutaj... To chcę go mieć tam... Chcę odejść... Chcę znowu zasnąć i już nigdy się nie obudzić... Chcę znać was takich, jakimi byliście w moim śnie... Byliście tacy dobrzy... Tacy wspaniali i boscy... Tacy kochani... Byliście moimi przyjaciółmi... Jako jedyni nie patrzyliście na mnie jak na wariatkę... A wasz dom... Był zawsze dla mnie otwarty. Zawsze byliście, gdy was potrzebowałam... Potrzebuję tego... Ja... Ja za nim tęsknię... Za jego skrzydłami, którymi mnie otulał... Za nim całym... Tak bardzo mi go brakuje... Przy nim wszystko było możliwe... Tak bardzo go kocham... Nie chcę żyć z myślą, że On nigdy nie będzie mój... Nie chcę myśleć, że znalazł sobie inną miłość... Wiem, że go nie znam... Ciebie też... Ale czuję się przy was, jakbym wiedziała o was wszystko... Nie chcę... To mnie boli... Tak bardzo boli Tom...
Tom nie wiedział, co ma powiedzieć, za to jego myśli krążyły tylko przy szpitalu i lekach na uspokojenie. To wszystko, co mu właśnie powiedziała, nabawiło go jedynie obaw. Jeśli zdołała się dostać do ich domu, nie wiadomo jak. Tak bardzo się zakochała w jego bracie, żyje życiem nierealnym, to zaczął się obawiać poważnie o swojego brata. Co, jeśli, kiedyś przyjdzie i go zabije, a zaraz i siebie, bo będzie myśleć, że spotkają się w innym świecie?
Serce mu biło mocno. Już czuł, że ma noc z głowy. Tak bardzo go nastraszyła...
- Amelio... - Wyłonił się z pokoju Bill, dzięki czemu Tom nieco odsapnął.
Jak tylko go usłyszała, wycofała się. Zbiegła po schodach, chcąc natychmiast stamtąd uciec. Zapomniała jednak, że drzwi są zamknięte, a zamki ich nie otwierały bez klucza. Wbiła się w nie.
- Ona zwariowała... - Szepnął do brata, przerażony Tom.
- Słyszałem wszystko...
- Zadzwonić po jej rodziców?
- To chyba będzie najlepsze wyjście. Powiedz, że mają wziąć leki ze sobą.
- Nie chcę tego dla niej... - Zmartwił się.
- Widzisz inne wyjście?
Wymieniali się chwilę spojrzeniami.
- Może zrobię jej drinka i pójdzie spać, a rano będzie wszystko dobrze?
- Rób jak uważ... Spójrz... - Przeraził się blondyn, widząc dziewczynę, zjeżdżającą po drzwiach na podłogę, która pociera tyły swoich łydek, jakby pokąsało ją w nie stado komarów.
- Boję się, że coś ci zrobi... Ona się w tobie psychicznie zakochała.
- Nic mi nie mów... - Rzucił karcące spojrzenie bratu, które również oznajmiało przerażenie i zszedł na dół.
- Amelio, proszę, żebyś się natychmiast podniosła z podłogi - zaczął poważnie i stanowczo.
Zaskoczenie dziewczyny było niemałe. Zerknęła na jego tors, ocierając łzy, bo w oczy zbyt bardzo się wstydziła. Podniosła się po chwili, czując się jak idiotka.
- Otwórz mi drzwi - poprosiła cicho.
- Nie. Dopóki się nie uspokoisz i nie wyjaśnisz tego, co robisz w moim domu, w środku nocy. - Pociągnął ją za rękę i posadził na kanapie.
Zaciekawiony Tom przyłączył się do brata.
- Weszłam... Weszłam oknem... Było uchylone, przepraszam... Chciałam tylko się z wami... Z Tomem spotkać - Znowu potarła rękę.
Bracia wymienili spojrzenia, choć nie sądzili, że nawet uchylonym oknem można się dostać do środka domu, gdy tak naprawdę było to, jak najbardziej możliwe...
- Nie wiem, czy nie pamiętasz, ale do takich spotkań używa się telefonu i zawiadomienie o swoich odwiedzinach, tym bardziej w środku nocy. Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy? Twoi rodzice wiedzą, że wyszłaś?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Więc zaczekasz tu, a ja dzwonię po nich, żeby cię odebrali.
- Nie! Proszę! - Zawołała poruszona.
- Nie krzycz. Moja dziewczyna śpi - skarcił ją wzrokiem.
- Sama wrócę. Nie musisz po nich dzwonić.
- Chyba śnisz. Nie wypuszczę cię z domu w takim stanie. Nie chcę mieć cię na sumieniu kolejne lata.
Broda jej ponownie zadrżała.
- Wybacz mi, że zrobiłam ci taki problem...
- Wiem, że chciałaś dobrze i dobrze, że w twoim śnie kazałem ci wracać, bo pewnie bym przez Stevena i resztę poszedł siedzieć za kratki, za coś, czego nie zrobiłem.
Zakryła twarz dłońmi, widząc, jak bierze już telefon w dłonie, a później czeka na połączenie, a Amelia zauważyła wyłaniającą się małą bliznę spod rękawa. Nieoniemiała się tam nie zajrzeć. W pierwszym momencie nie skojarzyła, ale gdy poczuła kolejne natarczywe pieczenie na nogach i plecach i gdy zajrzała pod nogawkę, wcale nie zwracając na siebie uwagi bliźniaków, oczy jej się otworzyły szeroko, a płacz jakby wyparował w niepamięć.
- Za chwilę tu będą. Proszę cię, żebyś następnym razem zadzwoniła, jak będziesz chciała porozmawiać, czy się spotkać. Słyszysz mnie? - Ściskał w dłoni telefon i znowu napierał na brunetkę swym niezadowolonym wzrokiem.
- Tak... - Wychrypiała. - Przepraszam... Muszę skorzystać z toalety.
- Wybaczę ci, jeśli obiecasz, że zrobisz to, o co cię proszę.
- Obiecuję. Mogę? - Podniosła się, ocierając łzy.
- Co się stało? - Podejrzliwy i ostrożny Bill już coś zauważył.
- Nic. Muszę skorzystać z toalety.
Musiała się upewnić, czy to naprawdę to, o czym myślała. Serce jej mocno biło na myśl, że miałaby namacalny dowód na to, że to nie był sen!
Bracia puścili ją do toalety, ale czuwali pod drzwiami, gdy Amelia zsunęła z siebie spodnie i bluzkę, by zerknąć na swój tył ciała w odbiciu lustra.
Tuż nad nadgarstkami, pionowo do nich, wzdłuż po ramionach, wszerz na plecach, górnych częściach ud i pionowo do kostek u stóp. To było nic innego jak ślad po wypalonych liniach pentagramu, które mocno jej dokuczały.
- Jak to możliwe? Skąd? Dlaczego teraz? - Wypowiadała szeptem sama do siebie, naładowana emocjami.
- Co robisz!? - Usłyszała stanowczy i kontrolujący głos jej wyśnionego.
- Jak to możliwe? Jesteś tutaj? - Mówiła cicho, jak w transie, rozglądając się ślepym wzrokiem po suficie dość sporej łazienki.
- Zwyrodnialec! Zdechnij szmato, za to, co zrobiłaś! - Przeszły jej przez myśl słowa tego upiornego dzieciaka. W sumie nie wiedziała, czy pomyślała je, czy usłyszała. Powiew wiatru, identyczny, jaki czuła, gdy zjawiał się jej Upadły Anioł w śnie, poczuła doskonale teraz i zarazem widziała w lustrze, jak jej włosy na to dostatecznie reagują.
Jej oczy błysły euforią, żołądek się ścisnął z podekscytowania, ale po chwili skupiła się na tych dziwnych słowach.
- Co ja zrobiłam, że mam 'zdechnąć'? Skąd ten wiatr, skoro Bill nie jest już Aniołem? Czyżby... Czyżby nic się nie udało? - Przeraziła się. - Ale dlaczego?
- Powinnaś zdechnąć za bycie zwyrodniałą! KŁAMCA I ZWYRODNIALEC! - Przelatywały jej krzyki upiora przez myśli.
- Co robisz!? Wchodzę! - Ostrzegł Bill, a ona musiała się ocknąć. Wciągnęła na siebie spodnie i gdy wsuwała na siebie bluzkę, drzwi się otworzyły, a ta szybkim ruchem dłoni zakryła ostatni skrawek nagiego ciała, jakim był w tym przypadku brzuch i wbiła wzrok w drzwi, w których stał jej wyśniony.
Jego oczy błysnęły czernią i dzikim płomieniem, a ta zamarła.


KONIEC