NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

piątek, 13 kwietnia 2018

Pióro 7

Okay... Dzisiaj się trochę obawiam komentarzy - wyznaję szczerze.
Bardziej znacząca akcja w końcu się rozpoczyna, bo w końcu na nią czas, gdyż do końca historii zostało jeszcze tylko 18. odcinków. W porównaniu z opowiadaniem "I'm sorry Mr. Kaulitz" to naprawdę bardzo mało. :o Dlatego od tego odcinka będzie już lecieć...

Dajcie znać, co o tym myślicie. Naprawdę bardzo, bardzoBARDZO jestem tego ciekawa. 

7

Atmosfera się zagęściła bardziej niż przy samym przerwanym zbliżeniu. Już nie chciała Tomowi wspominać, że okno zostało w nocy zamknięte na klucz. A pokazowe Jego wejście uznała za udane.
Wymieniła spojrzenia z Tomem i się po chwili wyśmiał głośno, ale jej nie było wcale do śmiechu. Jego wypalający wzrok przebijał jej duszę. Dał jej przecież ostrzeżenie, a ona znowu miała to zrobić. Bluzgała na siebie w myśli za tę głupotę, choć z drugiej strony pragnęła się zbliżyć do Toma. Był dla niej niesamowicie czuły i nieważne, dlaczego tak ją traktował obcy facet, ważne było dla niej to, że czuła się, jakby znała go od zawsze.
- To jest chore. - Śmiał się Tom i podszedł do okna, by je zamknąć.
Amelia przełknęła ślinę, widząc ich stojących obok siebie. Jeśli miała nawalić po jego jasnym oświadczeniu, to obawiała się teraz tylko jednego. Nie chciała, żeby zrobił coś Tomowi.
- Mam nadzieję, że to nie miało nic wspólnego z Twoimi duchami. - Rechotał. Było mu poniekąd wstyd, że się tak wystraszył przy niej, gdy ona - jak się wydawało - stała bez żadnych emocji.
- Nie wiem... - Odrzekła cicho, bardzo niepewna swoich słów.
Wrócił do niej uśmiechnięty od ucha do ucha. Objął ją w pasie, ale Amelia wyśliznęła się z jego uścisku.
Zmarszczył czoło w niezrozumieniu.
- Co jest?
Nie potrafiła nawet nie patrzeć za Toma, gdy Ten tak na nią napierał wzrokiem.
- Co byś zrobił... - Zaczęła nie pewnie, zwracając na Toma swój wzrok. - Gdybym ci powiedziała, że chodzi za mną Ktoś, kogo nie widać?
Tom się skwasił, zaczynając czuć ten dyskomfort.
- Nie chcesz mi powiedzieć, że To. - Wskazał za siebie na okno, choć dla niej wyglądało to tak, jakby wskazał na Niego. - Był jakiś duch. - Zakpił.
- Dusza... - Wyjaśniła.
- To, to samo. - Przewrócił oczami. - Sądziłbym, że wkręcasz mnie w coś, żeby się ze mnie pośmiać. Naprawdę się zląkłem tego głupiego okna. - Zerkał już na nią poważnie, widząc brak jej wzruszenia i grobową minę. - Ale jeśli byś się upierała, kazałbym ci udowodnić. Nie wierzę w nic, czego nie widzę.
- W miłość więc też nie wierzy? - Zakpił On i przeszedł się bezdźwięcznie kawałek.
- W miłość też nie wierzysz? - Powtórzyła za Nim, rozumiejąc, że nie słyszał Jego słów.
- Heh... To jest inna sprawa.
- Nie wiem, jakbym mogła ci udowodnić...
Zerknął ponownie za siebie, tam, gdzie co chwilę uciekał jej wzrok. Zaczynał się naprawdę obawiać, przez co zaczynało mu nie być do śmiechu.
- Chcesz mi powiedzieć, że ta 'dusza' właśnie weszła przez to okno? Nie uwierzę w to. - Zaznaczył poważnie i parsknął śmiechem. - Przestań tak stać! - Zawołał nagle już oburzony. Jego wyobraźnia zaczynała przez jej zesztywniałą postawę świrować. Zwłaszcza że byli w szpitalu, w którym na pewno umarło mnóstwo ludzi. - Zbieramy się, chodź. Zawiozę cię do domu, jak już tu jestem, a ty wychodzisz. - Nie widziało mu się tam dłużej siedzieć.
Amelia nie chciała stamtąd odchodzić w takiej chwili. Miała ochotę wysłać Toma gdzieś na jakieś parę minut. Niestety nie widziała logicznego powodu, żeby móc takie coś robić. Drugie spotkanie wydawało się wypaść jak niewypał fajerwerków miraculous, które miało być tak piękne...
Niestety to nie był koniec Jego pokazówek. Już z torbą w ręce złapała za poskładane wydruki, gdy Jego dłoń również za nie chwyciła. Adrenalina narosła jak u cukrzyka cukier po zjedzeniu pączka.
Chciała wyszarpnąć je z jego dłoni, ale ten był silniejszy, przez co kartki się rozdarły. Na dodatek podarł je na mniejsze kawałki i wyrzucił w powietrze, a on sam się w nim rozpłynął.
Zerknęła przerażona na bruneta, czekającego na nią już jedną nogą na korytarzu.
Skupił na nią swój wzrok. Widok papierów na całym łóżku, bardzo go zaskoczył. Miał wrażenie, że naprawdę się cieszyła z tego, iż poświęcił dla niej swój czas. Czyżby była taką dobrą aktorką?
Jej oczy zaszły łzami. Tak bardzo była wściekła na Niego i tak bardzo nie mogła mu nic powiedzieć, bo stał tam Tom, zresztą zniknął ot tak sobie, że przez to wszystko myślała, że sama sprawi wybuch tych fajerwerków i nie koniecznie tych bajkowych.
- Ja... To... - Nie wiedziała, co ma zrobić.
- Spoko... - Mruknął.
- To nie ja... - Wyszeptała.
Tom zrobił ironiczną minę, ale po chwili się uśmiechnął blado.
- Przecież nic nie mówię. Idziesz?
- Przepraszam! - Zawołała do chłopaka, podchodząc do niego szybko.
- Nie masz za co. - Zapewnił i ruszył do wyjścia.
- Jesteś zły? - Podbiegła do niego.
- Nie. O co mam być zły? To tylko kartki. - Wyjaśnił spokojnie. Co miał innego powiedzieć? Przecież nie pokaże jej, że nieco go tknęło jej podłe zachowanie. Naprawdę przecież były to tylko kartki.
Całą drogę do jej domu mało do siebie mówili. W sumie zleciała tak szybko, jakby wsiedli do auta i po minucie z niego wysiedli. Zaprosiła go do środka. Chciała go przeprosić, ale ten oświadczył, że musi wracać do pracy. Na pożegnanie przypomniał o numerze telefonu, więc jego zdaniem nie miała się czym przejmować.

Pałac Showensów - Przeklęty. Wybudowany w piętnastym wieku na terenach zachodniej Anglii. Albert Samuel Showens po śmierci dziada odziedziczył posiadłość i niezmieniając woli zmarłego właściciela, pałac był dalej dziedziczony i zamieszkiwany przez pokolenia. "Rodzinę trza mieć pod jednym dachem, nierozsypaną po świecie." - Głosił i tak pozostało. (...) W roku 1535 przyszła na świat pierwsza dama trzeciego pokolenia. Jedynaczka, która odziedziczyła imię Alicia po swej pra pra pra babie, pierwszej damy pałacu Showensów. We wrześniu 1550 roku została poproszona o rękę księcia nielicznego rodu Namma. Od tego momentu ród Showensów zaczynał się kurczyć. (...) Rok później, tuż po śmierci jej matki, która rzekomo miała się powiesić z powodu utraty płodności, Alicia została znaleziona w stawie posiadłości Showens. Klątwa zaznała swojej ostateczności, gdy ostatni członek rodziny, Albert zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Do tej pory nie znaleziono jego ciała. Zostało przeprowadzonych wiele dochodzeń, jednakże żadne nie potrafi wskazać głównego powodu upadku rodu Showensów. Pałac został okrzyknięty 'przeklętym', dlatego nikt po tragicznych sytuacjach nie odważył się w nim zamieszkać. Spekulanci twierdzą, że ród Showensów chorował na silną depresję, która doprowadziła do silnych nieleczonych zaburzeń psychicznych, czego skutkami były samobójstwa. W latach 30. osiemnastego wieku wznowiono badania w pałacu, które również okazały się klęską, a podejrzenia o chorobie depresyjnej rodu Showensów zostały zniwelowane głosem okolicznych mieszkańców, którzy twierdzili, że pałac nie jest opuszczonym pałacem, a Albert nadal w nim żyje, gdyż słyszą dobiegające z jego wnętrza przeraźliwe huki i trzaski. Pół wieku później, w latach 80. Pałac został wystawiony przez miasto na sprzedaż. Nikt nie chciał go kupić po takiej historii, nawet pomimo niskiej ceny, która równała się z ceną stajni. - Pisało wtem na zniszczonym wydruku.

Weszła w korytarze pałacu, po przebytej drodze przez las. Od razu odniosła wrażenie, że to miejsce nie jest jej obce. A sen z niedawna z trzema maskaradami u schyłków sufitów powrócił jak dalsza część koszmaru. Hol nie mówił jej niczego, choć zdobienia krzyczały, że można było zaliczyć ten budynek do jednego z piękna zabytków.
Schody na piętro darowała sobie na razie. Rozpoczęła od parteru...
Wielka kamienna sala z kolumnami. Łukowate dziury na okna, niemalże od sufitu, prawie do samej posadzki. Jeszcze nie widziała czegoś piękniejszego od tego miejsca, pomimo że było zżarte przez czas, a zamiast zapewne antycznych dekoracji, kręciły się suche liście i śmieci. Dziwny smród również dawał swe znaki. Podejrzewała, że to może te rzeczy po kątach są bezdomnych...
Okręciła się wokół własnej osi, wbijając wzrok w łukowaty sufit. Czuła się taka mała przy tych wielkich murach. Zupełnie jak we śnie. Gdy się zatrzymała, echo cichych kroczków przerwało jej ekscytację tym pięknym miejscem. Odwróciła się powoli za siebie, w stronę wielkiego wejścia do sali. Ciemność jej nic nie mówiła, ale wyobraźnia krzyczała, że na pewno ktoś tam jest.
- Jest tu ktoś? - Zapytała w miarę pewnie, choć żołądek już się jej ściskał.
Nikt jej nie odpowiedział, dlatego pokierowała się w stronę wejścia, wchodząc w tę ciemność, która już nie była tak ciemna, jak się wydawała ze środka sali. Nikogo nie było, ale zrobiła się bardziej ostrożna.
Przeszła wrotami prowadzącymi na dziedziniec i buchnął w nią ten sam smród, ale intensywniejszy. To nie byli bezdomni. To była zawilgocona ziemia, zgniły, zarośnięty, zielony staw. Gdyby nie wiedziała, że ten staw tu jest, mogłaby śmiało stwierdzić, że to jakaś polana. Woda wydawała się zatrzymać w miejscu ani drgnęła.
Zrobiła krok do przodu, ale echo małych kroczków znowu obiło jej się o uszy. Odwróciła się napięcie za siebie. Ciemność znowu wydawała się nasycona z tego miejsca.
- Jeśli trwa tu jakaś zagubiona dusza, niech się ukarze... - Wyszeptała, wpatrując się intensywnie w ciemność i spinając całe swoje ciało.
Na siłę chciała zobaczyć autora tych dźwięków. Zawsze wydawał jej się bardziej bezpieczny najstraszliwszy obraz i bycie świadomym jego istnienia, niż zgubna nie świadomość, gdyż mogło być to wszystko, co mózg jej przedstawiał w wyobraźni.
To, co zobaczyła, przeraziło ją bardziej, niż gdyby zobaczyła ducha.
Czarne, zakapturzone postacie wsypały się na hol, a ona odskoczyła w bok, by się skryć między murem wejścia a dużym oknem od sali. Niestety miejsce nie było zbyt trafnie wybrane. Postacie przeniknęły na salę, w której przed chwilą była. Może to było dziwne, ale bała się w tym momencie bardziej ludzi, niż duchów. Duch nigdy jej nic nie zrobił. Człowiek mógł jej zrobić wszelaką krzywdę.
Przykuta do ściany na niewidoczne gwoździe w końcu zerknęła w dziurę, w której na pewno widniała kiedyś szyba. Wielki obraz na ścianie przeciwnej do wejścia zawisł, ale nie zaskoczyłoby jej to, gdyby nie fakt, że we wnętrzu złotej, masywnej ramy widniała postać prawdziwego demona. Demona z ogromnymi skrzydłami, czarnymi ślepiami i pazurami. Krwista farba dekorowała szczegóły. To był jej demon. Jej Upadły Anioł. Jej nieskazitelny, odwieczny przyjaciel snów, którego kawałek mienia posiadała w domu w swojej sypialni.
- Od poczęcia? - Przeszło jej przez myśl i skryła głowę z powrotem za ścianą, mocno dysząc. - Nie rozumiem... - Rozejrzała się ślepo dookoła. - Omg... A jeśli to Ty to zrobiłeś? Przecież to nie ty masz te skrzydła...
Skupiła wzrok w wodzie, która zaczynała się od samego środka przepychać z przekwitem. Niemalże równe koło zaczynało się powiększać, aż do końca brzegów. Dopiero teraz zrozumiała, że jest już późno. Po słońcu nie było śladu, a dookoła rozprzestrzeniała się szarość. Ten widok pozwolił jej na zapomnienie o swoim dochodzeniu w myślach na temat demona. Pozwolił jej zrozumieć, że ród Showensów cały czas, naprawdę jest w pałacu i wcale on nie jest pusty.
- Tu jesteście... - Zjechała po ścianie i kucnęła. Przyłożyła dłonie do mokrej, odrażającej ziemi. - Wszyscy... Razem... - Jej oczy pokryły się szklaną powłoką. Nie sądziła, że poczuje się tak nędznie. Jak bezradny świerszcz w terrarium jaszczurki. Jakby co najmniej była kroplą deszczu, którą chłonie pustynia. Jak samotny kotek, którego matka wykopała ze stada i patrzy, jak tamci odchodzą szczęśliwi, razem.
Przełknęła ślinę.
- Jeśli czuję się, jak kotek porzucony przez matkę, która na mnie patrzy, to znaczy, że sami tego nie zrobiliście, a ktoś wam w tym pomógł... - Odrzekła w myśli z szeroko otworzonymi oczami.
- Jesteście tu... Razem. Nikt was nie rozdzielił... Pomimo śmierci... - Spłynęła jej łza, nie mogąc uwierzyć. - To takie piękne... Ale... Dlaczego im to zrobiłeś?
- Zasługiwali na to. - Huknął, niski, zachrypiały, męski głos, takim echem, jakby niosła go ta czarna woda w stawie. Różnił się od Jego głosu. I nie chciała myśleć, że ten głos należy do...
- Ty potworze! - Zawołała szeptem. - Co oni ci zrobili!? - Wołała. - Ale wiesz, co? Jesteś tam razem z nimi. Oni są razem, a ty sam... Połączą siły i cię zniszczą.
- Ha ha ha...
- Do śmiechu ci? - Zdenerwowała się i podniosła się powoli z powrotem na nogi.
- Nie zrobią tego. Jeśli by się zemścili, popełniliby grzech. - Zaskowytał upiornie. - Przecież karze wam się litować, wybaczać i dawać szanse. A zatem jestem czystszy jak nikt inny. Dlaczego? Bo bierze Was do siebie. - Zaśmiał się głośniej. - Czyści moje poczynania. - Rechotał podle.
Amelia zacisnęła zęby i mięśnie.
- Powstańcie wszyscy. Niech powstaną Ci, którzy nie zaznali spokoju ducha; Ci, których bezlitośnie i niewinnie osądzono; Ci, którzy mają siłę, by zaznać wiecznego spokoju... - Zaczęła pewnie w myśli, skupiając wzrok w gęstej, czarnej wodzie.
- Może oni się nie zemszczą, ale ja im w tym z chęcią pomogę. - Wysyczała.
- Jesteś coraz bliżej mnie. Wiesz dlaczego? Bo oskarżasz niewinnego.
- Nie kłam. Przyznałeś się, że to ty i nigdy nie będę bliżej Ciebie. To Ty jesteś bliżej mnie. - Warknęła.
- Powstańcie i połączcie swą siłę. Połączcie swoje niegdyś bijące serca. Jesteście rodziną, więc rodziną zostaniecie... - Mówiła w myślach.
- Nawet nie masz śmiałości mi się pokazać. Mącisz w głowie niewinnym ludziom, którymi się wysługujesz. - Wysyczała.
Jej paznokcie już wbijały się w środek dłoni, dostrzegając wachlujące skrzydła po drugiej stronie stawu. Jej żołądek aż zakuł, gdy jej podbrzusze z podniecenia dało o sobie znak. To naprawdę był On. Ten, którego pióro spoczywało w jej pokoju. Ten, którego odzwierciedlenie na płótnie wisiał właśnie w wielkiej sali. Ten, który tak rzadko jej się śnił, ale jednak rozpoczął to wszystko, co zaczęło się dziać w jej życiu.
- Złączcie swe siły i pokażcie, na co Was stać. - Wyciągnęła drżącą dłoń, nie odrywając wzroku od wachlujących skrzydeł. Wyglądał z daleka trochę jak kruk...
- Złączcie swe siły i powstańcie dla mnie. - Wyszeptała.
Wierzyła, że to się stanie. Czuła, że to się stanie. Była pewna, że to się stanie. Wymuszała wzrokiem głębiny stawu i całą sobą wierzyła, że Oni naprawdę tam wszyscy są. Pragnęła, żeby to się stało. Nie musiała długo czekać.
Błyszczące, okrągłe światła wypłynęły z wody. Zawisły tuż nad nią, a po chwili powędrowały w sam środek, by unieść się parę metrów nad wodą i rzucić cień światła na pobliski krajobraz.
Nie bała się, ale czuła zdenerwowanie. Jakby odczuwała to, co dzieje się w środku postaci z naprzeciwka. Jej dłoń cały czas się unosiła, gdy On zaczął zmierzać w jej kierunku, okrążając staw od lewej strony i nie mogąc oderwać wzroku od rażącego, powiększającego się światła.
Odbicie w wodzie mówiło tylko o tym, że była pełnia. Jednakże lustro kłamało. Czarne niebo nie zamierzało się chyba tej nocy oczyszczać z chmur. Nie było śladu nawet po gwiazdach.
Jaskrawe światło niczym kulisty piorun leciał w zwolnionym tempie w jej stronę. Tak samo, jak On, który był jej coraz bliżej. Gdy światło zawisło nad jej dłonią, zamarła. Czuła się jak wtedy, gdy dojrzała prawdziwej kuli czarownicy. Tylko że to, nie miało szklanej powłoki, a iskry wyładowań atmosferycznych nie były palące i mieszały się z jaskrawą mgłą. Wsiąknęło w jej dłoń, a ona upadła u Jego stóp, jakby co najmniej ją popchnął bezlitośnie. Jej dłonie zanurzyły się po same nadgarstki w śmierdzącej mieliźnie, nie wspominając już o kolanach i jej butach.
Czuła tyle emocji, że jej twarz nie nie nadążała ich przedstawiać. Tyle cierpienia i bólu, że nawet łzy, były zbyt błahe, żeby z siebie wyrzucić. Łza, która wcześniej spłynęła, już dawno wyparowała. Milczała, a jej oczy zabłysły jednym wielkim szaleństwem. Smród ziemi, którą teraz czuła doskonale, powodował odruchy wymiotne, ale najważniejsze było to, że On stał tuż przy niej. Okryty czarnym płaszczem, który był tak długi, że nie było widać jego stóp.
Nie podniosła głowy. Jaskrawa szarość, podobna do tej przed chwilą, ale jednak zupełnie inna, oślepiła jej oczy, by znaleźć w niej czarne ogromne skrzydła, które niebezpiecznie z wielkim hukiem zatrzepotały. Klatka piersiowa zacisnęła się jej tak mocno, że nie mogła złapać najmniejszego bąbelka tlenu. Upadła u stóp parkanu. Przez jego szczelinę dostrzegła cztery groby na krzyż, które już miała okazję widzieć we śnie, jaki miała w szpitalu.
Podniosła się na równe nogi i rozejrzała dookoła. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ale czuła taki spokój, jakby co najmniej umarła. Wszystko było tak nieokreślone, że nawet nie wiedziała, co tam jest. Jakby promień rozmycia gaussowskiego ktoś ustawił na dwieście pięćdziesiąt pikseli, zostawiając ten nieszczęsny, wyraźny parkan, na który się po chwili wzbiła, by dostrzec świat za nim.
Cztery groby nic jej nie mówiły. Tablice były puste, jednak miała poczucie, że miała z nimi jakiś większy związek, niż sam fakt, że były zwrócone konkretnie w jej stronę.
Przełknęła ślinę, dostrzegając jasne światło na linii czterech nagrobków. Zbliżało się do niej, a ona nie mogła się ruszyć. Zacisnęła dłonie na krańcach drewna, tak samo mocno, jak swoje powieki i resztę mięśni.
Poczuła, że robi jej się nie dobrze. Jakby właśnie leciała w dół rollercoasterem.
Gdy odważyła się otworzyć oczy, zobaczyła przed sobą łukowaty sufit. Jej ciało zaczęło niebezpiecznie drżeć. Nic nie rozumiała. Przecież nie mogła na chwilę zasnąć i się nagle obudzić. Cały spokój, jaki przez chwilę zaznała na tym dziwnym cmentarzu, wydawał się złudzeniem. Jej klatka piersiowa przyjmowała tlen, ale nie tyle, ile potrzebowała za sprawką szybkiego bicia serca.
Podniosła głowę, dostrzegając wokół siebie kilkanaście postaci w czarnych szatach i spiczastych kapturach, których tak śmiertelnie się bała, obejrzała się za siebie. Czerwona szata, zajmująca miejsce pod obrazem, oznaczała chyba tylko jedno. Ich najbardziej psychiczny przełożony.
Już wolała ten dziwny cmentarz i tego była w tym momencie pewna.
Nie czekała na oklaski i żadną motywację. Nie czekała na przyjaciół, wrogów ani na swoje pozbieranie myśli. Po prostu się spięła i chciała się podnieść. Niestety jej dłonie przymocowane były do metalowych wypustków z kamiennej posadzki na grubą linę. To samo było z nogami. Zamknęła oczy, chcąc opanować swoje emocje. Nie udało się.
- WYPUŚCIE MNIE! - Wrzasnęła tak głośno, że aż usłyszała swoje echo rozchodzące się po ścianach pałacu.
Ich głowy były pochylone, więc miała wrażenie, że jej nie widzą. Milczeli, jakby właśnie spotkali się na grupowej drzemce na stojąco. A oświetlały ich tylko płomień świec, przez co ich wygląd stawał się mroczniejszy i bardziej nieprzewidywalny.
Siłowała się, ale jedyne co udało jej się dzięki temu osiągnąć, to ból nadgarstków i kostek. Wykrzywiła twarz w bezradności, kładąc głowę z powrotem na lodowatej posadzce. Zerknęła w sufit, po czym znowu za siebie.
- TY! Czerwony! - Zawołała. Tak. Była głupia. Miała nadzieję, że jednak Czerwony się z lituje, wysłucha, że to jakaś pomyłka i ją wypuści. - Wypuść mnie! - Zawołała, już spokojniej, gdyż nadzieja ją zaczynała opuszczać. Czerwony ani drgnął. Wprawiali atmosferę w ciszę i skupienie, tylko ona się zachowywała, jakby się co najmniej na wciągała prochów.
Zerknęła ponownie za siebie, ale już nie na Czerwonego, tylko na obraz, który do góry nogami wyglądał mroczniej, niż normalnie. Nie mogła ot tak sobie leżeć i czekać, aż jej zrobią krzywdę. Nie była głupia. Zrozumiała, że leży w środku pentagramu, obezwładniona, a oni spotkali się na mszy, by odprawić rytuał. Dlatego właśnie nie zamierzała zostawać żadnym darem, by tylko zaspokoić ich chorą psychikę. Znała Go nie od wczoraj. Widywała niemalże każdej nocy, więc gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to już dawno. O ile ci dwaj, to była jedna osoba... Przynajmniej ten bez skrzydeł, raczej nigdy nie zrobił jej krzywdy i chyba tego nie chciał... Tylko ci wariaci byli dla niej zagrożeniem i o wiele lepiej by się czuła, gdyby On się zjawił. Miała dziwne odczucie bezpieczeństwa przy Nim.
- Znalazłam już Twoją norę. - Zaczęła swą prowokację, patrząc twardo w obraz. Już nie zamierzała się domyślać, czy On i On to jedna osoba. Skupiła się tylko na tym demonie ze skrzydłami, nie chcąc mieszać w razie czego, tego bez skrzydeł. - Więc mam nadzieję, że ugościsz mnie, tak jak ja goszczę Ciebie. W końcu Cię znalazłam. Już się przede mną nie ukryjesz nigdzie. - Zagroziła, a Czerwony się poruszył, przez co skupiła na nim swój wzrok. - Boicie się Go, a prawicie dla niego beznadziejnie śmieszne msze? - Uśmiechnęła się, ale przełknęła ślinę strachu. - Jeśli naprawdę istniejesz, może byś się im w końcu pokazał, a nie kazał modlić do płótna i farby... Tchórz. - Wysyczała, przez co kilkoro z Czarnych się tym razem poruszyło. Zaczynało się jej robić trochę lepiej, gdy sobie tak gadała. Czując ich strach...
- ... Rośniesz w siłę. - Dokończył jej myśl stonowany, upiorny głos.
Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, jeśli było to możliwe, ale zacisnęła mięśnie, zachowując spokój. Na siłę nie chciała się z tym zgodzić, choć taka właśnie była prawda...
- Czarny, Wielki, Upadły Aniele. - Zaczęła powoli, choć znacząco. Miała niepohamowaną chęć nastraszyć ich jeszcze bardziej. - Ty, który boisz się wyjawić swoje imię. Wzywam Cię do siebie natychmiast! - Rozkazała.
Czuła ich niepokój. Jeden z nich, który stał najbliżej Czerwonego, krzyknął.
- Zamknij się!
Uśmiechnęła się lekko.
- Wypuśćcie mnie, to się zamknę.
Co niektórzy coś szepnęli do siebie. Czerwony skinął do 'uciszacza' głową, a ten ściągnął z twarzy czarną chustę i związał jej usta.
Teraz dopiero się zlękła. Jej głos był jej jedynym ratunkiem, ale teraz? Była skazana czekać na coś, co może zakończyć jej życie. W jednej chwili pomyślała o swoich rodzicach, przyjaciołach, a co lepsze, o tym nieżyjącym chłopaku, który ją zaczął realnie odwiedzać. Nie pożegnała się z nimi...
Uspokoiła się trochę, gdy poczuła muśnięcie wiatru na policzku, a płomień świec zachował się tak, jakby popłynął na fali powietrza. Poruszenie obecnych niestety nie pozwalało jej się do końca rozluźnić. Okropnie na nią wpływali. Czuła, że to nie jest tylko wiatr. Czuła, że to znowu On. Demon ze skrzydłami. I pragnęła, żeby ten bez skrzydeł pojawił się w tym momencie i ją uratował.
Wszedł przez to wielkie wejście i okrążył zebranych, zatrzymując się tuż nad dziewczyną.
Czuła, że to dopiero początek, czegoś, czego się obawiała, choć tyle czasu pragnęła, a zerkając w górę, na jego twarz, którą w końcu mogła swobodnie ujrzeć, zamarła, nie wierząc, że jej domysły jednak były prawdziwe.
To była jedna osoba.


CDN