NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 2 czerwca 2018

Pióro 18

Wiem, że odcinek miał się pojawić wczoraj, ale wyszło tak, że nie zdążyłam :/  Ale jestem już, więc od razu zapraszam do czytania, gdyż wyjaśnia się właśnie jedna ważna, a wręcz NAJWAŻNIEJSZA rzecz w tym opowiadaniu :D 
Napiszcie, czy doznaliście identycznego szoku, jaki doznała Amelia i czy zrozumieliście, to, co zrozumiała Amelia. :D Jestem bardzo tego ciekawa! 


18


"Co zabierzemy ze sobą? Przecież to nic nie jest warte, jeśli się zagubimy..."
Drzwi otworzyły się cichutko, a ona natychmiast rzuciła listem w szufladę, nawet jej nie domykając i wskoczyła za drzwi łazienki, zdając sobie sprawę z tego, że została w pokoju sama ze śpiącą Alicją w łóżku.
Wszedł On. Przystojny i najlepszy ze wszystkich. Jego mina była skupiona. Stał chwilę nad dziewczyną, po czym zerknął na trzymany w dłoni klucz. Podszedł do komody i wcisnął go do szuflady. Obejrzał się za swą śpiącą miłością, jakby ostatni raz miał ją widzieć i wyszedł. Ot tak. Już chciała się wyłonić z łazienki, ale dziewczyna wstała z łóżka. Wyglądała tak, jakby wcale nie spała, a udawała. Pokręciła się po pokoju. Parę razy zerknęła w świat za oknem i w końcu weszła do łazienki, dlatego musiała się już naprawdę skryć za drzwiami. Obserwowała ją chwilę przez szparę i gdy grzebała w swej kosmetyczce, wyśliznęła się stamtąd, a jej oczom, tylko w locie ukazała się spinka, którą Alicja wyciągnęła ze szkatułki.
Nie mogła tam być. Wybiegła z pokoju i znanym jej korytarzem, choć zamieszkałym, nie surowym, przemierzyła pałac. Była noc, ale głosy ludzi wcale na to nie wskazywały. Na wielkich schodach zatrzymała się przy oknie. Ujrzała Go nad stawem. Nie trudno było się domyślić, że właśnie tam zmierzy. Pobiegła tam, po drodze mijając korytarz, z którego wchodziło się do sali. Nie oniemiała się tam nie zajrzeć.
Wyglądał cudownie. Przepięknie. Pomimo wielkości, był bardzo ciepły. Żyrandole na świece - to one swym prawdziwym, naturalnym światłem nadawały pomieszczeniu takiego uroku. Ogromny zdobiony kominek pod wielkim obrazem znajdował się naprzeciwko. Długi nakryty stół niestety nie był zajęty w pełni. No i nie znalazło się na nim wymyślnych dań. Stał tylko burbon i zagrycha w postaci chleba ze smalcem i ogórkami. Ci, co się tak raczyli tym posiłkiem, byli ubrani w czernie. Każdy z nich miał purpurową już twarz. Tylko jeden z nich siedział w miarę prosto i jakby trzeźwo myślał. Już chciała odchodzić, gdy jeszcze zerknęła na ten wielki obraz. Przedstawiał on zapewne całą rodzinę Showensów. Nie to jednak było w tym takiego ciekawego, a fakt, że niemalże przy każdej kobiecie wisiała czarna wstęga. Przy paru mężczyznach również, ale większość były to kobiety.
- Dziwne... - Pomyślała i w końcu ruszyła nad staw.
Już prawie w drzwiach wpadłaby ze swą osobą. Zapomniała, że Oni wszyscy mogą ją widzieć. Poczekała chwilę, aż zebrani przy stole zajmą się sobą i spokojnym, nierzucającym się w oczy krokiem, przemierzyła wejście do sali, po czym szybko przemknęła za ławkę, na której spoczywał On. Lampa naftowa, która oświetlała to skromne miejsce, sprzyjała jej. Właśnie zakończyła swój żywot, na korzyść Amelii, która przemknęła między drzewa. Z odległości paru metrów przyglądała się mu i temu wszystkiemu. Podejrzewała, że zaraz Alicja potajemnie się wymknie z pałacu, by się do niego dosiąść i wtulić w jego ramię... Ona by tak zrobiła... Miała ochotę nawet to zrobić... Tak wielką, że ruszyła, ale powstrzymała się na widok dziewczyny, wybiegającej z pałacu. Oglądała się nerwowo za siebie. Jej twarz błyszczała łzami w świetle księżyca. A On zniknął.
Rozejrzała się spanikowana. Gęsty, ciemny las ograniczył widoczność. Serce jej biło jak szalone. Nie wiedziała, gdzie ma się ukryć. Przytulała plecami jedno z drzew, wodząc wzrokiem po ciemności. Zaczynała czuć, że to nie jest jedno z romantycznych spotkań wśród gwiazd, a zapieczętował to donośny płacz Alicji, stojącej w wodzie i wychodzący mężczyzna z pałacu za nią. Obejrzała się za nim.
- Nie idź! - Zawyła do niego. - Zatrzymaj się... Ja muszę... Nie potrafię inaczej... - Płakała.
Szedł do niej. To był ten, który wcale nie wyglądał na odurzonego alkoholem przy stole. I wcale Amelii nie pasował ten mężczyzna do roli bohatera. Sądziła nawet, że Alicja w tym momencie jest bardzo naiwna i głupia.
Z sercem w gardle przyglądała się tej makabrycznej scenie.
- Nie zostanę z Tobą dłużej... Nigdy... - Płakała, wchodząc do ciemnej wody coraz głębiej.
Amelii mięśnie się ścisnęły, a oczy rozszerzyły. Wszystkie myśli uciekły jej z głowy na widok kroku od samobójstwa. To była tak napięta scena, że nawet oddychać zaprzestała. Nie mogła uwierzyć, że jej życie się tak beznadziejnie zakończyło i na dodatek On nie miał z tym nic wspólnego!
Gdy ten za nią ruszył z łapami, ona wskoczyła zapłakana do wody. Ten mężczyzna wcale nie wyglądał, jakby ruszył za nią, by ją ratować. Tylko jakby ją wręcz poganiał!
Amelia natychmiast wyskoczyła między drzewa, nie mogąc tego znieść. Chciała jej pomóc, ale wcale nie zimne ręce powstrzymały ją od tego. Nie miała pojęcia kto to, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo zatkał dłonią jej usta. Podejrzewała tylko, do kogo te męskie dłonie należały.
Dziewczyna się topiła, a oni we troje patrzyli na to i czekali na koniec. Ryczała jak dziecko, nie mogąc nic zrobić. Szarpała się, ale On był silniejszy. Zacisnęła dłonie na ręce ją oplatającej. Po chwili plusk wody ucichł i znowu pojawiło się w niej odbicie księżyca, który powoli dochodził do swych naturalnych kształtów.
Mężczyzna rozejrzał się uważnie dookoła i zniknął w pałacu, a ona przestała się wyrywać. Nie mogła uwierzyć w to, że to się właśnie Tak zakończyło. Na dodatek była w tym miejscu i nie pozwolono jej nic zrobić. Ręce ją obezwładniające nadal ją krępowały. Pokręciła głową, nie mogąc się z tym pogodzić. Rozluźniła swe ciało i zamknęła oczy, oddając się bólu serca, zalewając łzami.
- Dlaczego tam poszłaś? - Usłyszała groźny głos tuż nad swoim uchem.
Jego uścisk zmalał, a ona otworzyła oczy. Nie zwróciła uwagi na to, że znowu stała w swoim pokoju, a on dalej ją 'przytulał'. Mogła teraz przynajmniej głośno się wypłakać, gdyż jej usta zostały uwolnione. Nadal trzymała się jego ręki, którą oplatał jej tułów. Była pewna, że gdyby ją puścił, upadłaby. Chciała wymazać to z pamięci, ale jak na złość, plusk wody przelatywał jej przed oczami i Oni, jak pozbawieni uczuć się temu przyglądali.
- Dlaczego... - Wydusiła z siebie w końcu. - Dlaczego jej na to pozwoliłeś...
- Powiedziałem ci już. Zasłużyła na to.
Kręciła głową.
- Jak możesz...
- Nie była wierna swoim obietnicom - wytłumaczył.
- To nie ona... - Była tego pewna, choć wprawdzie nie znała prawdy, a raczej ją tylko czuła. Wydawało jej się, że ten mężczyzna nie poszedł za nią bez powodu...
- Nie ona? Nie ona mówiła, że kocha? Nie ona była niewierna? - Pytał retorycznie z wielkim żalem i gniewem.
- Nie... To nie ona... - Próbowała się uspokoić, ale nie mogła. Jedyne co zdołała zrobić, to odwrócić się przodem do niego i bez żadnych przeszkód wtulić się w jego tors i tam zaznać ukojenia duszy. Było jej tak dobrze przy nim... Pomimo tragedii, cieszyła się, że pozwolił jej na takie zbliżenie. Potrzebowała tego. Zamknęła oczy, by poczuć jego bliskość bardziej. Miał rację... Czasem widać więcej z zamkniętymi oczami. Tu nie było żadnych 'ale'.
- Kochałem ją... - Wysyczał. - Mogłem zrobić dla niej wszystko... Była dla mnie wszystkim... Miała mi pomóc...
- A Nick!? - Zawołała szeptem.
- Poza nim nie miałem nikogo więcej. Obydwoje mnie zdradzili... Najbliższe osoby memu sercu. Za które bym zabił; za które zabijałem... Traktowali mnie, jak bym był cieniem. Nigdy nim nie chciałem być. To Ja miałem być dla nich światłem... I gdy je ode mnie dostali... Zgasili mnie jak zapałkę w brudnej kałuży... Zasłużyli na karę...
Była przerażona. Każde ze słów wypływało z jego duszy, jakby było wyryte w niej na Amen. Nie zgadzała się z tym... Za żadne skarby nie mogła się z tym zgodzić... Była pewna tego, że Nick nigdy by go nie zdradził. Kochał go nad życie... Pragnęli być razem nawet po śmierci. To nie mogło się wydarzyć... Zresztą... Alicja również to powiedziała...
- Alicja powiedziała, że się pomyliłeś... Że to wszystko przez nią, bo nie powiedziała ci prawdy...
- Jakiej prawdy? - Zawołał głośno, aż się zlękła.
- Nie wiem, jakiej... Ale jeśli to powiedziała, to znaczy, że to musi być ważne...
- Zraniła moje uczucia... Reszta dla mnie się nie liczy.
- Nie możesz tak mów...
- Co mi po tym, jeśli poznam jakąś jej prawdę? I tak stałem się tym, kim jestem. Nic tego nie zmieni... Nigdy więcej nie spotkam brata... Nigdy... Bo... Jesteśmy straceni, nawet kiedy siły się połączą. To koniec. Jedyne co pozostało to ciemność... - Przypomniał.
Amelia otworzyła oczy, natchniona nową myślą. Nie odsunęła się od niego. Nie chciała marnować okazji, a wręcz wykorzystać ją na maxa.
- Planowaliście uciec... - Przypomniała sobie słowa z listu.
- Tak... Nigdy tego nie zrobiliśmy...
- Kto wam przeszkodził? Kto wam zabraniał być ze sobą?
- Ona.
- Nie rozumiem...
- Nie zrozumiesz...
Odsunęła głowę od jego zimnego torsu i popatrzyła mu w oczy.
- Chciałabym cię prosić... - Zerknął na nią, swą pełną czernią w oczach. - O wybaczenie... Jest mi wstyd, że posądziłam cię o zabójstwo Alicji i o krzywdzenie brata... Jest mi wstyd, że tak bardzo się pomyliłam... Przepraszam, że cię ściągnęłam na ten świat... To była moja... Rozrywka... Ale... Nie chciałam sprawiać ci bólu... Jeśli sprawiłam... Nie zrobiłam tego umyślnie... Ja... Ja się w tobie zakochałam... Dlatego... Jest mi tak cholernie przykro, że musisz tak cierpieć... - Odsunęła się od niego i sięgnęła po jego pióro. Podeszła do niego z wielką kluchą w gardle. - Nie wiem, jak to zrobiłam... Ale jakimś cudem znalazło się u mnie... I chyba nie powinno... - Z wielkim bólem wyciągnęła je w jego stronę. - Proszę... Jeśli chcesz... Wróć tam, skąd cię wyciągnęłam... - Spłynęła jej łza strachu, choć próbowała się powstrzymać. Nawet nie patrzyła mu w oczy. Nie chciała patrzeć, jak odchodzi... Ale czuła, że tak będzie dla Niego lepiej... Kochała go i pragnęła tylko tego, żeby był szczęśliwy.
- Ale to pióro nie jest moje.
Uniosła głowę. Zerknęła na niego. Był całkiem poważny, zresztą jak zawsze. Pokręciła głową, nie rozumiejąc. Sądziła, że sobie żartuje, ale jego mina naprawdę na to nie wskazywała.
- Miałeś takie samo, gdy byłeś dzieckiem. W swoim pokoju. Na biurku... - Zaczęła niezrozumiale.
- Owszem, ale to nie moje pióro.
- Nie rozumiem... - Wyznała oszołomiona.
- Sądziłem, że jesteś bardziej bystra, a ty jednak naprawdę utknęłaś - również wyznał, unosząc brew.
Zatkało ją. Nie miała pojęcia, co przeoczyła! W jej głowie pojawił się istny chaos! Nic nie rozumiała! NIC! Kompletnie... Aż śmiała twierdzić, że po prostu jej kłamie.
- Robisz sobie ze mnie żarty...
- Nie. Chciałbym ci podziękować za to, że umożliwiłaś mi spotkanie z Alicją po czterystu osiemdziesięciu trzech latach.
- To... Żaden problem... - Zawstydziła się, nie wiedząc, co ma powiedzieć. - Ale... Jak to nie jest Twoje? Przecież to Ty masz te skrzydła.
- Nie zawsze.
- Ale czasami je masz. Powiedziałeś, że nie zawsze ci są potrzebne, więc ich częściej nie masz... - Gestykulowała, poruszona.
- Owszem. Mam je tylko wtedy, gdy widzisz we mnie przeraźliwie złego Anioła, który zagraża Twojemu zdrowiu, który równie bardzo ci się podoba.
Amelia patrzyła na niego, ale chyba przestawała go widzieć. Usiadła aż na swym stołku od sztalugi. Jej mózg rozdarł się jak sieć na ryby, które uciekały na wolność w najskrytsze głębiny oceanu, których już więcej miała nie ujrzeć.
- To... Więc... - Nie wiedziała, co ma powiedzieć... - Więc... Nie... - Pokręciła głową. - Czy to znaczy...? Nie... To nie może być prawda... Nie... Ja... Ty... Anioł... Anioł jest swego rodzaju stwórcą... - Zaczęła powoli, choć nie wiedziała, jaki jest w tym sens. - Ochroną... Takie ma znaczenie... Pomocnik...
- Jestem Upadłym Aniołem - przypomniał.
- Przeciwieństwo... Ale... Dlaczego? - Była załamana. - Nie. - Podniosła się. - NIE - odrzekła stanowczo. - To nie może być prawda. - Znowu pokręciła głową. - Nie zgadzam... - Zadrżała jej broda. - ... Się z tym... Nie... - Łzy spłynęły jej po policzkach. Podeszła nieświadomie do okna, zagłębiając się we wspomnienia. - Ja tak nie chcę... - Płakała. Nigdy w życiu nie czuła takiego rozczarowania. - Jesteś Czarnym Aniołem, który popełnił grzech. Sam powiedziałeś, że jestem... Nie... - Rozpłakała się jeszcze bardziej. - NIE! - Wydarła się. - To TWOJE Pió... - Ucięła, gdyż po odwróceniu się za siebie, nikogo w pokoju nie zastała. - NIE UCIEKAJ W TAKIEJ CHWILI! - Zawołała. - MASZ MI WSZYSTKO WYTŁUMACZYĆ! ROBISZ SOBIE ZE MNIE ŻARTY! - Krzyczała, ale brakło jej sił.
Nie mogła się z tym pogodzić. Po prostu nie mogła. Przecież go wywoływała za pomocą tego pióra i właśnie postanowiła to znowu uczynić, będąc pewną, że kłamie.
Stanęła w znanym jej drewnianym pokoju. Od razu złapała się pióra na biurku. Było identyczne. Prawie takie samo! Nie należało do niego!? To dlaczego miał je w swoim pokoju!?
Szloch chłopca wybudził ją z awanturniczych myśli. Zaczęło ją to wszystko drażnić. Wyszła z pokoju i od razu pewnie pokierowała się do pokoju naprzeciw, którego w prawdzie tam teraz nie było. Musiała zejść na dół, żeby się tam dostać. Coś czuła, że On naprawdę zaczął się nią bawić...
- Dlaczego ciągle płaczesz? - Zapytała od razu, gdy tam weszła.
Chłopiec zamilkł przerażony, a ona poczuła wstyd.
- Przepraszam... Chciałam zapytać, co się stało, że znowu płaczesz? Co się dzieje? Kto cię krzywdzi? Kto sprawia ci ten ból? I gdzie są wasi rodzice? Czemu ten dom jest zawsze pusty? - Gestykulowała.
- Zawsze taki będzie... - Wychrypiał cicho.
- Wy żyjecie? Czy jesteście duchami?
Chłopiec się zaskoczył.
- Żyjemy. To ty jesteś...
- Okay. Rozumiem. Dobrze. Wolałam się upewnić. Więc... Powiesz mi, dlaczego ciągle płaczesz i dlaczego Twój brat ciągle wgapia się w tę wodę? Czego on tam szuka? Mam dosyć bajek o podwójnym księżycu - zaznaczyła.
Chłopiec się rozpłakał.
Przełknęła ślinę. Otarła swoje łzy i nabrała powietrza w płuca. Podeszła do jego łóżka, na którym siedział, przytulony do swych kolan i kucnęła.
- Powiedz mi. Proszę... Co się z wami dzieje?
- Nie mogę...
- Dlaczego? Bill ci zabronił?
Pokręcił głową.
- Więc, kto?
- Po prostu nie mogę...
- Możesz. Ja... Ja jestem duchem, więc nikomu tego nie mogę powtórzyć. Obiecuję i zatwierdzam. - Przyłożyła dłoń do piersi dla uwiarygodnienia.
- Nasi rodzice odeszli...
Zaskoczyła się, choć mogła się tego domyślić...
- Dokąd?
- Do gwiazd...
- Tak powiedzieli?
Skinął głową.
- Dlatego On cały czas tam siedzi... - Zaskoczyła. - O mój Boże! - Podniosła się. - To takie smutne! - Wyszła stamtąd. Miała niepohamowaną chęć dostania się do tego biednego chłopca w czarnej czuprynie.
Serce jej się ściskało, widząc go wpatrującego się w taflę ciemnej wody. Myśl, że on cały czas czeka na ich powrót, dosłownie łamała jej serce na wskroś. Dreszcze jej przelatywały po ciele. Tych emocji nawet nie dało się opisać słowami. To było gorsze od widoku śmierci. W śmierci się już nic nie czuje... Ale męka za życia... Taka męka psychiczna i duchowa to jest coś, czego nikt na świecie nie chciałby przeżywać... A wszystko za sprawką beznadziejnej wiary i nadziei...
Podeszła do niego, od razu padając przy nim na kolana i łapiąc jego małe ciało w ramiona. Przycisnęła go do siebie mocno. Była głupia, jeśli myślała, że to uleczy jego małe - wielkie serce. Właśnie sobie zdała sprawę z tego, że nikt nie jest w stanie wyleczyć ich bólu, ponieważ nie da się ożywić zmarłych, cofnąć czasu, wskrzesić...
- Kochanie... - Wyszeptała. - Tak bardzo mi przykro... Już wszystko rozumiem...
- Zostaw mnie! - Zawołał, odpychając ją nagle.
- Kochanie... Nie będziecie sami. Nad waszym światem nie zawsze będzie noc. Wyjdzie słońce...  - Właśnie zdała sobie sprawę, że to w jej życiu jest niemalże cały czas noc, ale odłożyła refleksję nad tym na później. - Uwierz mi. Będziecie razem, jeśli tylko będziecie o to walczyć. Wasze siły... Mogą się połączyć. Sępy będą krążyć... Całe życie, ale to od Was zależy, czy pozwolicie się dopaść.
- Dlaczego to mówisz!? - Zawołał zaskoczony i oburzony.
Amelia zamilkła.
- Nie jestem przeciwko wam... Jestem z Wami - wyjaśniła, czując się potraktowana jak wróg.
- Wróć tam, skąd przyszłaś i nigdy... - Obraz się rozmył. - ... Więcej tam nie przychodź! - Dokończył On.
Poniosła się z podłogi.
- Wybacz mi... Nie uwierzę w to, że to nie jest Twoje pióro. Nigdy w to nie uwierzę. Sam powiedziałeś mi na początku, że jeśli będę wierzyć, to... - Zaskoczyła się. - NIE! - Zawołała. - TO NIE JEST PRAWDA! - Wytknęła mu palcem i wyszła z pokoju.
Zbiegła po schodach, by tam wpaść znowu na niego. Ominęła go, zatrzymując się przy replice obrazu z pałacu.
- Oni w Ciebie też wierzą! To jesteś TY! To nie ja to stworzyłam! To ktoś to stworzył, a ja to odwzorowałam! - Wytłumaczyła pośpiesznie.
Wyszła z domu, nie dając się prowadzić ścieżkom. Ruszyła prosto przez las, by dostać się do pałacu.
- Czemu znowu jest noc!? Ile godzin ma noc!? - Zawołała. - Nie ważne... - Poczuła, jak jej stopy odrywają się od leśnej ściółki, trzymana w objęciach. Jego skrzydła wchlowały raz po raz, a oni unosili się coraz wyżej nad korony drzew.
- Masz skrzydła! - Zawołała rozpromieniona. - Kłamałeś mi! - Wyrzuciła.
Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Uśmiechasz się. Czemu to robisz?
- Zrobiłaś dla mnie wiele dobrego.
- Co? - Nic nie rozumiała.
- Dałaś mi nadzieję na słońce. Już nie pamiętasz, co do mnie powiedziałaś? - Unosił się nadal wysoko w górę.
Zrozumiała. Znowu zapisała mu się jej wizyta w jego wspomnieniach. Uśmiechnęła się do siebie, ponieważ w końcu było to coś miłego.
- Gdy już myślałem, że ujrzałem je przy niej. Było to tylko złudzeniem... Więc poszukamy go teraz.
- Oszalałeś... - Szepnęła zaskoczona.
- Przecież sama powiedziałaś, że jestem nienormalny...
- Ale... Nie sądziłam, że aż tak... - Zaczynała trzymać się go coraz bardziej kurczowo, widząc malejący świat tuż pod nimi. - Bill... Ja... Ja nie jestem pewna, że zobaczysz słońce, gdy wisi nad nami pełnia księżyca.
- Powiedziałaś, że bez słońca, księżyc by nie świecił, a więc musi być gdzieś ukryte...
- Wystarczy poczekać na nie na ziemi. Na pewno wyjdzie, gdy księżyc pójdzie spać...
- Nie chcę czekać dłużej. Czterysta osiemdziesiąt trzy lata na nie czekam. Czas w końcu je ujrzeć.
- Bill... Zaczynam się bać...
- Czuję... Dzięki temu rosnę w siłę. Dokładnie jak ty, gdy widziałaś tych ludzi.
- Oni w ciebie wierzą.
- Odkąd się zjawiłaś, coraz więcej osób we mnie wierzy. Dlatego mogę być z tobą prawie cały czas.
- Co niby takiego zrobiłam?
- Znowu sądziłem, że jesteś bardziej bystra... - Westchnął.
- Nie rozumiem...
- Wiem.
- Więc mi wytłumacz.
- Nie mogę teraz. Wypatruj promieni.
- Bill, ja naprawdę zaczynam się bać. Nie chcę spaść!
- Wierz w to, że nie spadniesz, a tak się stanie. Zawsze się dzieje to, w co wierzysz.
- Masz rację... - Wyszeptała, olśniona.
Zacisnęła powieki, zdając sobie sprawę, że przy 'wywoływaniu' duchów, zawsze wierzyła w to, że ktoś się jej pojawi. Zawsze się tak działo...
- Proszę, żebyśmy wylądowali na ziemi. Musimy wylądować na ziemi. Ujrzeć w wodzie promienie słońca, nie podwójny księżyc. Chcę to zrobić dla Niego... Tylko dla Niego... - Wtuliła się w niego mocno, zapominając o zagrożeniu i niebezpieczeństwie. - Jestem z nim od zawsze... Pozwól mi być z Nim na zawsze...
- Nie mogę cię zabrać do siebie...
- Dlaczego? - Wyszeptała tak jak on.
- Ponieważ Twój świat bardziej mi się podoba.
Oburzyła się. Popatrzyła na niego. Ku zdziwieniu stali nad stawem przy pałacu. Uśmiechnęła się szeroko, rozglądając dookoła. Zatrzymała wzrok w odbiciu księżyca.
- Nie do końca wyszło tak, jak chciałam... Wybacz... - Przyznała z przykrością.
- Wyszło tak, jak powinno - pocieszył.
Było jej głupio znowu przyznawać się do tego, że nie rozumie, co do niej mówi, dlatego tym razem przemilczała.
Zbliżył się do niej, a jej serce zabiło tak mocno, że aż zakręciło jej się w głowie.
- ...Też bym mogła się utopić... - Wyznała cicho, oszołomiona jego bliskością. - W Twoich oczach... - Dokończyła na wydechu, po czym ich usta złączyły się w jedność. Ta chwila była tak piękna, że aż niemożliwa... Umarła. Przynajmniej mogła to już zrobić...
- Ty dajesz mi te promienie... - Wyznał cicho. - Dostrzegam je tylko wtedy, gdy nie patrzę...
- Jesteś taki... Mądry... - Przejechała dłonią po grzbiecie skrzydła. Nie mogła się opanować. Miała do nich ogromny sentyment i słabość... - Jesteś taki... Piękny... Chcę... Pragnę być z tobą już na zawsze... Dopóki wszechświat, żywioły, księżyc i słońce, a przede wszystkim czas nas nie rozłączy... I wiesz co? Pomyliłeś się nie tylko z tym, o czym mówiła Alicja. Twoja dusza nie umarła. Gdyby tak było. Nie byłoby cię tu wcale... Może i masz ją zranioną, przepełnioną żalem, bólem i gniewem, ale to wszystko można zmienić... Jeśli tylko na to pozwolisz. Zawsze jest miejsce na zgodę i wybaczenie. W tym temacie czas i żadna sytuacja nie jest żadną przeszkodą, bo najważniejsze jest to, co czujesz, nie to, co zrobiłeś... Serca, duszy, siebie samego nie da się okłamać. Możesz sobie mówić - jasne jak księżyc, ale wtedy nie miej nikomu za złe, że żyłeś w zakłamanym świecie i postąpili tak czy inaczej, bo gdyby znali prawdę, uczyniliby Twój świat innym. A więc sam sprawiłeś sobie poniekąd ten ból, żal i gniew... Przyznanie się do błędu, jest samoistnym wybaczeniem... I spokojem ducha... Nawet jeśli ktoś inny tego nie odwzajemnił...


CDN

czwartek, 31 maja 2018

Pióro 17

No i jestem z ostatnim zaległym odcinkiem z poniedziałku i jestem już na czysto. Zaczyna się pomału nieco wyjaśniać, a za tym też idzie koniec opowiadania. Jednakże mam jedną małą, jeszcze nieoficjalną informację, iż po tym opowiadaniu, pojawi się kolejne, które też będzie bazować na całkiem dla ludzi nierealnych wydarzeniach, aczkolwiek nie już tak bardzo jak to. No i nie będzie tam tylu zagadek i Tylu niejasności. :) Będzie wiele lżejsze. Ale to jeszcze zobaczę... :) 

Tymczasem zapraszam do czytania i oczywiście jutro na kolejny - już w terminie - rozdział ;)

17

Nic nie mogła zrobić. Istniała. Ot tak sobie. W jakimś życiu, które nie miało chyba żadnego sensu. A może miał? Ciągle czuła wstyd i poniżenie. Te emocje zwiększyły się, odkąd stało się To w pałacu.
Mogła zrobić wszystko. Istniała. Ot tak sobie, bo ktoś tego chciał. W jakimś życiu, ale skoro w nim była, to musiało być to jej życie, a to miało już sens. A może nie miał? Ciągle czuła pragnienie i niedosyt. Te emocje zwiększały się, odkąd zaczął do niej fizycznie przychodzić.
Dusza umrze wtedy, gdy się już nic nie będzie czuło. Żadnych dobrych ani żadnych złych emocji. To jest prawdziwy koniec. Dlaczego więc nadal tu był? A ona? Wcale nie czuła się, jakby utknęła. Miała wrażenie właśnie, że krąży z wielkim celem, który był tak ogromny, jakby od niego miało zależeć jej życie. Bo nie wyobrażała sobie go bez Niego. Pragnęła, żeby ich dusze się połączyły.
Oddała skrawki swej duszy komuś, w kogo się przemienił. Może to właśnie znaczyło słowo 'utknięcie'. Ktoś ją posiadł, ale kto to był?
- Nie wierzę w Ciebie Diable - prychnęła pod nosem. - Tak samo, jak w Ciebie Bogu - prychnęła jeszcze bardziej. - Wy wszyscy jesteście wymyśleni przez jakichś ludzi, którzy żyli w czasach ciemnoty. - Pokręciła ironicznie głową.
Czy naprawdę nie wierzyła? Nim Go poznała, sądziła, że to pióro jest właśnie jakiegoś demona. Wstyd jej było wchodzić do budynku o nazwie kościół. To znaczy brak wiary? Raczej nie. To chyba znaczy okłamywanie siebie samego. No bo niby dlaczego widzi kogoś, kto żył czterysta osiemdziesiąt trzy lata temu, na dodatek w postaci Anioła?
Wierzyła, że istnieje, bo zdołała go ujrzeć. W resztę nie wierzyła. Tak było naprawdę.
Nie miała pojęcia, jaki jest dzień, w sumie nawet ją to nie obchodziło. Nie miała ochoty wracać do szkoły. Złe wspomnienia dawały jej naprawdę w kość i śmiała nawet twierdzić, że chodziła tam tylko z dwóch głównych powodów. Pierwsze: Uciec z domu. Drugie: Móc nacieszyć wzrok swym wyśnionym chłopakiem. Tak. Nic innego jej nie ciągnęło w te okropne mury.
- Hahaha... - Przelatywały jej upiorne dźwięki dzieciaków. A jej wyśniony tylko czasem na nią zerknął, gdy takie coś miało miejsce. Nigdy nie chciała, żeby dostrzegał ją w takich momentach. Nigdy. Miała ochotę zabić Kim za to, co zrobiła, choć i tak nie była pewna, czy to właśnie Ona wygadała tę tajemnicę.
- Idziesz z nami? - Oferował Miki, gdy jego kumple już szli naprzód, w ogóle się nie interesując jej osobą. Nigdy nie chciała spędzać z kimś czasu na siłę, dlatego odmawiała. Zazdrościła Lenie, której zawsze były proponowane takie spotkania, nawet przez samego jej wyśnionego. Wtedy każdy z nich się interesował tym, co ona odpowie. I nawet jak czasem odmawiała, to ją namawiali. Po prostu zależało im na tym, żeby była między nimi. Nie tak jak Amelia, która czasem się czuła jak niewidzialna.
Westchnęła, zaciskając mocno powieki. Nie chciała o tym myśleć. Nienawidziła tych myśli. Nigdy już nie chciała wracać do tych sytuacji. Nigdy...
Poczuła jak delikatne, choć dość obleśne palce wiodą po jej nagiej kostce w górę po łydce. Nienawidziła tego uczucia. Wtedy już nawet oczu nie otwierała, chcąc zniknąć ze świata.
Palce zatoczyły pętelkę na wewnętrznej stronie jej uda i złapały za materiał jej bielizny, by wsunąć w jej krok dłoń.
Jej łza automatycznie spłynęła po skroni. Złość i bezsilność rozpierały jej klatkę piersiową. Nie była wstanie się obronić. Zbyt wiele razy próbowała i zawsze te próby szły na marne. Zacisnęła zęby i powieki. Po chwili usłyszała stłumione pikanie monitora funkcji życiowych. Jej serce w sekundę zaczęło mocniej bić, przez co częstotliwość pikania również się zwiększyła.
- NIE! - Wydarła się, podnosząc od razu do pozycji siedzącej.
Odetchnęła z ulgą, widząc swoje rzeczy w pokoju. Opadła z powrotem na materac i wbiła wzrok w sufit, po czym na zegarek. Szósta trzydzieści siedem. Przetarła twarz dłońmi. Czuła się tak wykończona, jakby przebiegła w nocy maraton, ale pomimo tego udała się na parter. Replika obrazu z pałacu przywitała jej wzrok w holu. Uśmiechnęła się do niego i nie oniemiała się do niego nie podejść.
- Cześć. - Usłyszała męski, wesoły głos.
- Ricky... - Odetchnęła, zerkając w stronę wejścia do salonu.
- Zlękłaś się? - Uśmiechnął się.
- Trochę. - Wyznała, zerkając z powrotem przed siebie na obraz.
- Upiorne stworzenie - skomentował chudy brunet, zerkając w ten sam punkt. - Przez ciebie czytałem trochę na jego temat.
- Tak? Czego się dowiedziałeś? - Zaintrygowała się.
- Że to jakiś Upadły Anioł. - Wzruszył ramieniem. - Nie wiem, jaki, ale z pewnością nim jest.
- To jest Mój Upadły Anioł - podkreśliła z dumą i przejechała dłonią po płótnie. - Jest cudowny, gdy ma skrzydła... Ale i tak samo bardzo przerażający... Jest wtem jak... Jadowita, przepięknie opierzona czarnymi piórami, żmija. Raz pozwoli ci się dotknąć... Raz ci zrobi krzywdę... - Wyrecytowała prosto ze swojego wnętrza. - Pomimo że może zrobić krzywdę... I tak bardziej go wolę ze skrzydłami, niż bez. Jest wtem wyjątkowy i najprzystojniejszy ze wszystkich... Bóg Miłości... - Zaskoczyła. - Kto wymyślił, że Bogini Miłości jest kobietą? - Zerknęła na chłopaka.
- Nie wiem. - Wzruszył ramieniem.
- Może był nią mężczyzna - wymyśliła, po czym się uśmiechnęła do obrazu.
- Naćpałaś się znowu? - Zapytał dla upewnienia się.
- Znowu? - Ponownie zerknęła na chłopaka.
- No... Steven ci ciągle przynosi aspiryny - wyjaśnił.
- Ciągle? Aspiryny? - Zaskoczyła się.
- No... Nie wiem, czy to aspiryny. Tak mi się wydawało. - Zmieszał się trochę. - Ostatnio trochę przesadziłaś, więc tak myślałem.
- Z czym przesadziłam? - Nic nie rozumiała, a całe to dobre samopoczucie sprzed chwili rozmyło się w niepamięć.
- No z fazą. Podobno latałaś po pokoju, jak po LSD, potem wylądowałaś w szpitalu więc...
Amelia przełknęła ślinę, czując, jak wszystkie jej myśli odwracają się do góry nogami.
- LSD? - Wyszeptała oszołomiona.
- No... Spoko. Nie przejmuj się. Też czasem dla funu to bierzemy. - Zaśmiał się.
- Ale... Ja tego nie biorę... Nigdy tego nawet na oczy nie widziałam... - Mówiła przerażona.
Ricky podrapał się po czuprynie.
- To nic. Mniejsza z tym. - Machnął ręką zdezorientowany.
- Nie mniejsza z tym! Nie biorę tego! Nic nie biorę! Steven was wtedy okłamał!
- Spoko. Zwisa mi to trochę. Nie musisz się tłumaczyć.
- Ale ja mówię prawdę! Chyba... - Rozejrzała się ślepo, po czym wbiła wzrok znowu w obraz.
- Zabierz mnie stąd... Ja tu nie wytrzymam... - Zawyła błagalnie. - Proszę... Oddam ci się, jak tylko będziesz chciał. Jak tylko tego zechcesz... - Mówiła ze łzami w oczach. - Ja już nie panuję nad swoim światem... Albo ja nie wiem, co się dzieje, albo oni ze mnie robią wariatkę... Nie chcę tego... Chcę być z Tobą... - Prosiła.
Ricky zerkał na nią bacznie. Przyglądał się jej zaciekawiony. Już tyle się nasłuchał o niej i tyle widział, że był ciekaw, czy naprawdę On się jej pokazuje.
Auto podjechało pod dom, ale żadne z nich się tym nie przejęło. Po chwili drzwi się otworzyły i Steven z zakupami aż się zatrzymał, widząc dziewczynę wgapiającą się z bliska w obraz i swojego kumpla w przejściu do salonu ot, tak przyglądającego się jej.
- Coś się stało? - Zapytał dla upewnienia się.
- Nic. Amelia łapie kontakt. - Kiwnął ironicznie Ricky w stronę dziewczyny i się wyszczerzył.
Steven się skwasił i odłożył zakupy do kuchni.
- Co przy nim robisz? - Wrócił do holu i podszedł do dziewczyny. - Modlisz się? - Zapytał w żarcie, choć wcale mu się to nie podobało.
Amelia odsunęła się od obrazu, gdyż postać na nim się poruszyła. Zrobiła mu miejsce, a on bez problemu wyłonił się z niego, stając przed nią. Niestety nie w postaci Anioła. W postaci chłopaka z przydługimi czarnymi włosami i w tym swoim płaszczu.
Uśmiechnęła się lekko do niego. Łza spłynęła jej po policzku. Tak bardzo żałowała, że go ostatnio tak źle traktowała, gdy ten się zjawiał niemalże za każdym razem, gdy go wołała...
- Czemu płaczesz? - Zapytał Steven. - Gada coś do ciebie?
- Oni cię nie widzą - wyszeptała.
Przytaknął i przeszedł się w kółko.
- Mikiemu się pokazałeś, dlaczego im nie?
- Bo Miki jest tchórzem.
- Z kim rozmawiasz? - Głos Stevena jak zwykle zwracał ją na ziemię.
- Z nikim... - Poczuła się głupio, widząc dodatkowo Ricky'ego.
- Dlaczego mu nie powiesz prawdy? Dlaczego tak bardzo się go boisz? - Kpił Czarny.
Przełknęła ślinę. Sama nie wiedziała... Stąpnęła z nogi na nogę, gdy stanął obok Stevena i skrzyżował ręce na piersi tak jak on.
Czuła się przy nich jak idiotka...
- Doprowadź ją do porządku. Oddała mi się, później zwyzywała, a przecież jest Twoja. Czemu tak stoisz? - Mruknął do łysego, nie odwracając od niej swego upiornego wzroku.
Amelia wybałuszyła oczy przerażona.
- Pozbyłeś się Mikiego, jest teraz tylko Twoja. Zrób z nią porządek, bo chyba tylko myślisz, że jest twoja, a grzeszy, gdy nie patrzysz. Jest jeszcze nijaki Tom i jego brat - mówił do niego.
Steven w końcu ruszył w jej stronę.
- Co ty robisz!? - Zawołała, natychmiast się wycofując.
- Idę do salonu. - Rozłożył ręce, zaskoczony. - Jak na ciebie patrzę, to mam ochotę ci coś zrobić za to głupie zachowanie - wyjaśnił z irytowany i zarazem zdziwiony jej reakcją.
Amelia zerknęła na Czarnego. On się zaśmiał złowrogo i tak paskudnie, że aż ciarki przeszły jej po plecach. Steven ją minął.
- On tu jest - zawołała za nim, chcąc się odpłacić na Czarnym.
Steven zerknął na Ricky'ego potem na nią, zatrzymując się przy kumplu.
- Kto?
- On. - Wskazała na obraz.
Steven zacisnął zęby i się rozejrzał.
- Gdzie?
- On nie chce wam się pokazać. Tchórzy. - Odpłacała się.
Steven westchnął z ostatkiem cierpliwości.
- Wiem, że nie jesteś zdrowa, ale SKOŃCZ, kurwa, wreszcie z tym - uniósł się.
Pożałowała, że mu o tym powiedziała. Chyba lepiej było udawać, że ćpa...
- Nie krzycz tak... - Westchnęła i spuściła głowę.
Steven się zaśmiał pod nosem. Wrócił się do niej, złapał jej twarz obiema dłońmi i pocałował jej usta.
Amelia natychmiast się od niego odsunęła.
- No zrób to w końcu! Jesteście razem, czy nie! Pokaż jej, gdzie jest jej miejsce! - Zawołał Bill, stając tuż przy nich.
Amelia tym bardziej odsunęła się jeszcze o krok dalej od łysego.
Steven wyciągnął rękę i zagroził jej palcem.
- Jeśli jeszcze raz powiesz coś o nim, pożałujesz tego - wysyczał, a Amelia pokiwała szybko głową.
Steven odszedł.
Była przerażona tym całym zajściem. Czuła, że odpłaca się na niej, za to, co powiedziała do niego. Była pewna tego, że nie robiłby tego, gdyby go nie poniżyła. Bardzo żałowała tych wszystkich słów. Przecież wyznała mu, że go kocha... A później powiedziała, że żałuje, że przy niej jest... Nigdy tego nie żałowała. Może przez chwilę, ale nigdy nie powiedziała tego tak naprawdę...
Zerknęła w obraz, później na Niego.
- Wybacz mi...  Nie chciałam... Ja... Ja naprawdę cię kocham...
Steven się zatrzymał i zerknął na nią.
Amelia poczuła identyczne zakłopotanie, co w szpitalu, gdy On podarł jej wydruki, przez co Tom myślał, że to ona.
Żadne z nich się nie odezwało, za to Steven się do niej odwrócił całym ciałem.
Zerknęła na Czarnego, który się wrednie do niej uśmiechał, potem na Stevena.
- Wiem, że mnie kochasz. Wiem to od dawna. Nie może być inaczej. - Zbliżył się do niej tak bardzo, że przyłożył swe czoło do jej i wypalał jej oczy swą szarością tęczówek.
- Ja... Ja nie mówiłam tego... - Ucięła zdezorientowana. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby usłyszał prawdę. On był psycholem, nie Ona.
- O taak... Powiedz mu - namawiał Bill.
Przełknęła ślinę, widząc, że Steven się do niej zbliża jeszcze bardziej, a jego usta z powrotem łączą się z jej. Jego język wręcz od razu został użyty do zachłannego tańca, tak samo, jak dłonie, którymi przycisnął jej ciało do siebie. Zniosła to chwilę. Będąc szczerą, to nie miała mu niczego za złe. Był kiedyś jej chłopakiem. Nadal jej się podobał wizualnie, ale niestety tylko wizualnie...
- Taak... Zrób to. Jest Twoja. Pokaż jej, na co zasługuje... - Mówił upiorny głos.
Odepchnęła go w końcu od siebie, łapiąc oddech.
- Dlaczego go słuchasz? - Zawołała wręcz od razu.
- Kogo? O czym ty mówisz?
Przełknęła ślinę, uspakajając w miarę swoje ciało, będące nadal w jego silnych objęciach.
- Nie chcę tego powtarzać... Nie chcę tego znowu przechodzić...
- Więc odpuść.
Zacisnęła powieki, czując napływ znienawidzonej bezsilności. Objęła mocno jego ciało, zaciskając kurczowo wszystkie mięśnie, pragnąc zniknięcia.
To, co poczuła, zbiło ją z tropu. Znane już jej zimne usta przylgnęły do jej, a ona zamarła. Otworzyła po chwili oczy. To był On. Naprawdę to był On. Sam to zrobił. Pierwszy raz! Sam!
- Jesteś moja - wyszeptał groźnie i zniknął.
Zwolniła uścisk. Odsunęła się od Stevena, ale ten jej nie puścił. Jego dłonie jeszcze bardziej przyciągnęły do siebie jej biodra. Myśli powróciły do głowy i spojrzała trzeźwo w jego szarość.

Zamknęła się po chwili w swoim pokoju. Gdy się odwróciła tyłem do drzwi, ujrzała go. Leżał sobie na jej łóżku i bawił się jej, w sumie to swoim piórem.
- A jednak - odrzekł.
Otarła niedbale łzy z policzków, nie ruszając się z miejsca.
- Czego ode mnie chcesz? - Zapytał, stając nagle przed nią, że aż wbiła się plecami w drzwi i zamknęła oczy, by przyswoić tę jego nieprzewidywalność.
Steven zląkł się trochę, słysząc ten huk, gdy stał pod jej drzwiami  i podsłuchiwał.
- Chyba nie żałujesz, hm? - Zerknął na obraz, widniejący jeszcze na sztaludze, przedstawiający akt, z nimi w roli głównej.
Jej wzrok też powędrował w tamtą stronę, ale po chwili go spuściła.
Wyciągnął przed siebie spinkę, dając zobaczyć ją jej oczom.
- Kim... - Zaskoczyła się. - Skąd to masz? - Zerknęła w górę w jego czarne, skupione oczy.
- Obiecałaś mi spotkanie... - Przypomniał.
- To spinka...
- Alicji...
Wyciągnęła ostrożnie dłoń w stronę przedmiotu. Chwyciła go, a przez drżącą rękę musnęła jego mroźną... Ich wzrok się spotkał na tej samej linii. Jej serce zabiło mocniej, a podbrzusze zareagowało tak, jak w końcu powinno przy Stevenie.
Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu, a ona utopiła się we własnym wstydzie. Miała wrażenie, jakby poczuł jej emocje, poza tym, że pierwszy raz w życiu widziała nutkę jego uśmiechu! To było coś niesamowitego.
Puścił w końcu przedmiot, gdy jej skrępowanie wylewało się na wierzch. Wyśliznęła się bez słowa spomiędzy jego ciała a drzwi i sięgnęła po świeczki i swoją resztę niezbędnika. Nie miała pojęcia, czy się uda, ale spróbowała. Nie mogło się nie udać. Musiało się to po prostu stać i tak się właśnie stało, wyobrażając sobie zamieszkałą komnatę z pałacu i dziewczynę w jednej z sukien z szafy tam będącej.
Gdy otworzyła oczy, rozejrzała się po sypialni. Nikogo nie było, prócz Billa, który również jak ona, wypatrywali czegoś szczególnego.
Zerknęła na ozdobioną, małymi kamykami spinkę. Coś jej mówiło, że takie kamyki właśnie zbierał Nick... Zacisnęła dłoń na przedmiocie i uniosła wzrok, nie mogąc znieść tej przeraźliwej ciszy.
Zaskoczyła się, widząc blondwłosą dziewczynę, stojącą tuż przed Nim. Wpatrywali się w siebie naprawdę jak zakochani. Już rozumiała, skąd ta cisza. Przełknęła ślinę, trochę roztrzęsiona. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale ten widok przyprawiał ją o ból wewnętrzny. Nie chciała na to patrzeć, ale jej wzrok na siłę nie chciał uciec od tego obrazu. Zwłaszcza gdy jego dłoń uniosła się ku górze, a jego opuszki palców musnęły jej równie perfekcyjnie gładki policzek. Tak bardzo jej zazdrościła tego, że otulał ją tak głębokim wzrokiem. Na nią nigdy tak nie patrzył...
- Tyle czasu... - Wyszeptała blondynka.
Wzruszyła się, widząc jej łzę, a tym bardziej jego iskry w oczach, zamiast płomieni.
Dziewczyna ujęła jego dłoń i złożyła miłosny pocałunek na jego skórze, po czym przyłożyła sobie ją do piersi, nie odwracając od niego swego wzroku.
- Czujesz? - Wyszeptała ponownie. - Tęsknota zabrała mi życie, ale miłość ma do Ciebie nigdy nie przeminęła...
Złączył z nią swe usta, a Amelia stąpnęła z nogi na nogę, dusząc się we własnym bólu. Nie sądziła, że taki widok sprawi jej tyle przykrości. Na dodatek poczuła żal. Żal nie do Niego, ale do niej. Przecież mówiła jej, że On jej nie interesuje; że ją nudzi; że jest nikim, a teraz wyznała mu miłość?
Mogłaby się w tym momencie rzucić na nią za ten fałsz, ale przypomniała sobie swój wynik z refleksji. Jeśli wyznała miłość po śmierci, a po śmierci jest tylko duszą, to znaczy, że za życia kłamała, gdy w duszy go kochała. Jednak, po co miałaby tak wstrętnie kłamać?
Odsunął się od niej kawałek.
- Nie mogę z Tobą wrócić - wyznał.
- Dlaczego?
- Szukałem was tyle lat, że...
- On jest ze mną... - Przerwała mu zachęcająco. - Też Cię szukaliśmy. - Przyłożyła swą dłoń do jego policzka. - On cierpi... Nigdy nie przestał... Uratuj go... - Szeptała błagalnie.
- Nie jestem już tym samym człowiekiem... - Mówił jakby ze wstydem.
Dziewczyna lekko pokręciła głową na znak, że nie rozumie.
Jego skrzydła ujawniły swój byt, a ona odskoczyła od niego.
- Jesteś... Jesteś... - Była przerażona. - Upadłeś! - Nie mogła uwierzyć, a On nie potrafił spojrzeć już więcej w jej oczy.
- To przez ciebie! - Huknęła w stronę Amelii, takim głosem, jakby by był pomnożony razy dziesięć. A przy jej zabijającym ją wzrokiem naprawdę się jej zlękła!
Amelii zacisnął się żołądek. Nie sądziła, że w ogóle ją będzie widziała. Czuła się przy nich teraz taka mała...
- Przecież go nie kochałaś! - Zawołała Amelia, nie wytrzymując.
Alicja zacisnęła zęby i pięści, rzucając się w jej stronę.
- Zawsze go kochałam. Był dla mnie, jak rodzina, której nie miałam! - Wysyczała jej groźnie prosto w twarz, z takiego bliska, że aż czuła jej mroźny, bezwonny oddech.
Przestraszyła się i to poważnie.
- Po co to robisz!? Wróć do siebie, a nie mieszasz wszystkim w głowach! To nie jest miejsce, dla takich jak Ty! - Wyrzygała jej, po czym podeszła do Czarnego.
- Kochanie... Wiem, że nie wyszło... Wiem, że się pomyliłeś... Nick wszystko mi powiedział... Wiem, że nie wiedziałeś, bo ci nie powiedziałam... To wszystko moja wina... - Załamała się. - Cały czas za to pokutuję, ale naprawdę... Nie jesteś przecież zły... Dlaczego pomimo naprawionego błędu, wybaczenia, chciałeś się nim stać?
Ciemność rozprzestrzeniła się. Echo życia ludzi wypełniło wszechświat. Obróciła się dookoła. Pokój nie zmienił wyglądu, lecz nabrał trochę na barwach, pomimo że za oknem rozprzestrzeniała się noc.
A jej jedyne co przyszło do głowy, to rzucić się do szuflady. Nie znalazła tam klucza, ale to chyba było logiczne, skoro go miała u siebie. Wyciągnęła pierwszy lepszy list, pragnąc odczytać coś więcej. I ku zdziwieniu napisy były do rozczytania.


CDN

środa, 30 maja 2018

Pióro 16

Jak obiecałam, tak jestem. Zapraszam :)


16


Podniosła się z łóżka w swoim pokoju. "Sępy krążą nad Naszym rewirem. Zabijają resztki Ciebie i resztki Mnie. - To mnie zabija." - Przywitał ją napis na płótnie.
- Ja muszę tam wrócić! - Zawołała, gotowa do działania, wyskakując z łóżka. - Muszę! Pozwól mi zobaczyć, co się tam wydarzyło! Proszę! Bill! Proszę! - Wołała do powietrza.
- Jak możesz grzebać w mojej przeszłości. - Usłyszała jadowity syk.
- Nie grzebię! Tylko patrzę! - Wytłumaczyła. - Chcę tam wrócić! Proszę!
- Nigdy.
- Proszę! Wywołam ją, będziesz mógł się z nią spotkać - zachęciła.
Pojawił się.
- Niby jak to zrobisz?
- Umiem wywoływać duchy - wywyższyła się, choć w podbrzuszu poczuła niesamowite uczucie pragnienia, widząc go przed sobą, aż się skrępowała. Właśnie sobie przypomniała, co się wydarzyło w nocy...
- Powiesz mi, co się stało w tę noc?
Popatrzył na nią uważnie.
- Nastąpił koniec.
- Czego koniec, jeśli nadal żyję?
- I już nigdy nie umrzesz.
- Stałam się nieśmiertelna? - Zakpiła z wielkim uśmiechem.
- Tak jakby. Utknęłaś. Tak lepiej bym to nazwał.
- Utknęłam w czym?
- W swoim życiu.
Zrobiła głupią minę.
- Już na zawsze zostaniesz wędrowcem...
- Co to znaczy?
Do pokoju wsunął się Steven.
- O. Wstałaś już. Chodź na śniadanie.
- Zaraz. Nie przeszkadzaj mi - palnęła przez ramię i skupiła się dalej na swoim Czarnym Aniele.
- To znaczy, że już nigdy nie przestaniesz śnić - wyjaśnił.
- Co ty robisz? Mogę wiedzieć? - Zapytał Steven, przyglądając się stojącej na środku pokoju dziewczynie.
- Cicho. Idź stąd. Zaraz przyjdę - rzuciła na odczepnego. - To znaczy, że już nigdy ode mnie nie odejdziesz? - Zapytała podekscytowana.
- Ty stąd nie odejdziesz.
- To znaczy...
- Z kim rozmawiasz? - Zapytał nadal stojący w drzwiach chłopak.
- Oh! No idź stąd! - Podeszła do niego, by zamknąć za nim drzwi.
- Nie. Chcę posłuchać. - Zmarszczył czoło w ironii.
- Nie. - Zawstydziła się. - Wyjdź.
- Wyjdę, jak powiesz mi, do kogo mówisz.
- Jej! Rozmawiam z Nim! - Zawołała, wskazując na nic. Naprawdę wskazała na nic. On zniknął, dlatego się rozzłościła. - Odszedł! Przez ciebie! - Zarzuciła zła i wyszła z pokoju, wymijając go. Zeszła po schodach w dół i zawahała się na widok chłopców w jadalni przy stole. Zapomniała, że oni też tu mieszkają.
- Cześć - przywitała się nieśmiało i usiadła niepewnie do stołu. - Nie przeszkadzajcie sobie. Kontynuujcie - poprosiła, gdyż przerwała im rozmowę.
- Proszę. - Matt podsunął jej talerzyk. - Smacznego.
- Dziękuję. - Zaskoczyła się miło.
- Także, jak dla mnie było zajebiście, a wy jesteście ponurakami - dokończył Ricky.
- Ale nic tak nie pobudza, jak aspiryna - wyznał Dan, rozkoszując się płynem, który wydał po wziętym łyku dźwięk rozkoszy.
- Byliście na imprezie? - Dopytała, chcąc zrozumieć chociaż wątek.
- Tak. Szkoda, że z nami nie poszłaś. - Uśmiechnął się do niej Ricky.
- Nie poszłam? Nie chciałam iść?
Znowu uciekł jej kawałek życia. Zaczynała naprawdę się z tym źle czuć. Czuła się przy nich naprawdę jak człowiek z problemami psychicznymi. Najbardziej jednak przerażała ją myśl, że może kiedyś utknąć w tym dziwnym świecie i już nie wrócić...
- Spałaś jak zabita.
- Spałam? - Zaskoczyła się. - Więc nie byłam w żadnym szpitalu?
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
- Prochów się nabrałaś i odleciałaś. Nic nie pamiętasz? - Steven przysiadł się do stołu.
- Pamiętam... - Skłamała, nie chcąc wyjść na głupią.
Steven chwilę się jej przyglądał i nie mogła znieść tego wzroku. Podziękowała i odeszła. Przechodząc przez hol, rzuciła okiem w stronę obrazu.
- To się nie dzieje naprawdę... Nic się nie dzieje naprawdę... Ja też pewnie nie istnieję... Czy ze mną jest coraz gorzej? - Zawróciła jednak na schodach i wyszła z domu. Wsiadła w auto i zaparkowała na Luftenstreet 308. Weszła do środka, upewniając się w ogóle, że jest w tym domu, do którego zmierzała. Tak. Wszystkie meble i wygląd przypominały ten dom, choć w rzeczywistości był nieco inny, pod względem wystroju... Już nie chciała o tym myśleć.
Nie znalazłszy nikogo na parterze, powędrowała na piętro. Tam weszła do pierwszego lepszego pokoju. Trafił się Tom, choć miała cichą nadzieję, że trafi na Billy'ego.
Leżał w łóżku okryty pościelą, dlatego ściągnęła buty i wsunęła się do jego łóżka. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że może się jej wystraszyć, gdy otworzy oczy i gdy ją tam zobaczy.
- Co ja robię? - Zapytała się w myśli i wyszła szybko z jego łóżka. Nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Podeszła do okna, wbijając wzrok w swoje splecione ręce.
- Alicia go nie kochała... Bawiła się nim, gdy on pewnie by oddał za nią życie. Nie. Nie zrobił tego. Przecież ją podobno zabił jak całą jej rodzinę... Może dlatego? Oh! Nick! - Zawołała w myśli, przypominając sobie jego imię.
- Nick - zawołała cicho, zerkając na Toma. Wolała się upewnić, czy te boskie, żyjące istoty, na pewno nie mają z nimi nic wspólnego. - Nick - ponowiła, gdy nie było żadnej reakcji. Teraz była. Obudziła go.
- Twoje drugie imię to Nick? - Zapytała od razu, gdy otworzył oczy.
- Co? - Zapytał zaspany.
- Nick. Czy to twoje drugie imię?
- Nie. Ja nie mam drugiego imienia.
- Więc na pewno nie mieli z nimi nic wspólnego - stwierdziła w myśli.
- Czemu Nick? Co tu w ogóle robisz? - Wsparł swe ciało na łokcie.
- Nie wiem, co tu robię. Toom... - Złapała się za głowę. - Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja nie wiem, co ja w ogóle robię. Ja nic nie wiem. Dzieją się Takie rzeczy, że ja po prostu już nie wiem, co jest naprawdę, a co nie. Ja nawet nie wiem, czy teraz ten moment czasem mi się nie śni. Ja jestem chyba naprawdę chora. Miki miał rację. Ja powinnam się leczyć... Może, jakbym brała jakieś leki, to...
- To byłabyś pewna, że stoisz właśnie w mojej sypialni.
- Dokładnie... - Opadły jej ręce. - Lubisz mnie w ogóle?
- Słucham? - Zaskoczył się.
Westchnęła i się zakręciła w kółko.
- Przywołałam do siebie kogoś, kto nie powinien znowu żyć... Jest Upadłym Aniołem, nad którym ma władanie ktoś bardzo niedobry... Wiesz, co?
- Wiesz, co? - Wtrącił. - Ja bym ci radził w ogóle to zostawić i zająć się swoim życiem.
- Eh... Nie potrafię... - Opadła na skrawek łóżka i złapała się znowu za głowę. - Nie mów nikomu o tym, co ci właśnie powiedziałam... Czuję się jak psycholka... Poznałam Alicie... Tę jedynaczkę z pałacu Showensów. On w niej był zakochany, a ona tego nie odwzajemniała. Na dodatek był jeszcze Nick. Jego brat. Brat Billa, który z nią rozmawiał. Sądzisz, że oni we dwoje mogli się w niej zakochać? Dlatego ten miałby powód, żeby ją zabić?
- Zabić? Eh...
- No nie patrz na to normalnie. Wyobraź sobie, jakby to było naprawdę i mi odpowiedz... - Poprosiła błagalnie, chcąc pominąć wątek wyjaśniania i tłumaczenia, że to naprawdę się działo.
- Spróbuję... Em... Sądzę, że... Zależy, kim był dla niego ten Nick.
- Jego starszym bratem.
Tom uniósł brew, dlatego szybko kontynuowała.
- Wiem, że dziwnie to brzmi, ale oni naprawdę żyli i Billy naprawdę jest do niego podobny.
- A ja? Też ma taką klatę? - Poklepał się po swojej.
- Nie wiem... - Uśmiechnęła się pod nosem, rzucając okiem na jego nagość. - Nie widziałam go.
- Szkoda. - Odwzajemnił uśmiech.
- Czemu ty zawsze potrafisz mi poprawić humor?
- Nie wiem. Może jestem już taki zajebisty?
Zaśmiała się.
- Mógłbyś się skupić na tym, co powiedziałam?
- Taa... Co tam było? Nick? Bill? Alicia? Śmierć? Moja mama też tam jest? I Cooper?
- Ehh... Tom! - Zawołała z pretensją.
- No co? - Rozłożył ręce i położył się z powrotem, krzyżując je pod głową. - Okay. Bill miał zabić Alicie, za co?
- Nie wiem... Za to, że się dowiedział, że go nie kocha i że udawała...
- Zapytaj Billy'ego, czy by zabił laskę za to, że go okłamała. - Uśmiechał się pod nosem.
- Nie naśmiewaj się ze mnie...
- Nie naśmiewam się. Mówię serio. Billy! - Zawołał, a po chwili Amorek pojawił się w pokoju. - Siadaj tu braciszku i odpowiedz na pytanie. - Poklepał miejsce obok siebie.
- Cześć Amelia - zawołał uśmiechnięty, na jej widok.
- Cześć. - Skrępowała się. Chyba nikt nie wiedział, jak bardzo jej się on podobał. Te tlenione, roztrzepane piórka były tak bardzo mu do twarzy, że to było coś niesamowitego. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a odwracała go jedynie wtedy, gdy ten na nią zerkał, słuchając streszczenia Toma.
- Pewnie, że nikogo bym nie zabił! To jest szaleństwo! Ja też czasem kłamię... - Wyznał.
- A co byś zrobił, gdyby Tom na przykład zakochał się w tej samej dziewczynie, co ty?
- Mieliśmy już taką sytuację. Zostawilibyśmy wybór dziewczynie - wyjaśnił miło.
- Eh... To nie pomaga wcale. Naprawdę jesteście inni, od tamtych... - Westchnęła.
- Jeśli ten ktoś wygląda tak samo, jak ja i ma w dodatku na imię Bill, to ręczę za to, że na pewno by jej nie zabił.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem. Ja bym tego nie zrobił, a jeśli On jest jak ja, to pewnie też tego nie zrobił. Tacy, jak 'my' nie zabijamy.
- Eh... On jednak zabił, więc nie jesteście tacy sami.
- Może ktoś go zmusił? Albo to tylko ploty?
Serce zabiło jej mocniej. Już się podekscytowała, ale jak szybko to szczęście przyszło, tak szybko odeszło.
- To na pewno nie ploty, bo przyznał mi się do tego, w dodatku stanął po drugiej stronie...
- Może przyznał się do tego, bo chciał bronić brata? - Uniósł finalnie brew.
- Co? Oszalałeś! Ja też bym nigdy nikogo nie zabił - zawołał Tom.
- Nie wiadomo, kim był Nick. - Wzruszył ramieniem, z wrednym uśmiechem.
- Nick na pewno nikogo nie zabił, a jeśli ta Alicia była ładna i miała czym oddychać, to jedynie mógł ją przelecieć.
- Oh! Przeleciałbyś Moją miłość życia? - Zaskoczył się Billy.
- Ja nie, ale Nick może tak - odgryzł mu się.
- Pf... To nie zabiłbym jej, tylko ciebie.
- O matko! - Aż się podniosła, wspominając sobie powód trafienia jej do szpitala. Powiedziała mu, że krzywdził brata, a On się tak wściekł, że... Wylądowała w szpitalu.
- To może być to! - Zawołała olśniona.
- Bill wściekł się, gdy powiedziałam, że krzywdził brata. Może Nick naprawdę był z Alicią, On się o tym dowiedział i się wściekł! Jej! Kochani jesteście. - Dała im buziaki w policzek. - Muszę iść.
- Dokąd?
- Na spotkanie... - Wypaliła, nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież nie powie, że idzie wywoływać duchy.

Usiadła na podłodze w lekkim stresie. Wszyscy byli w domu. Nie chciała, by Steven czasem ją nakrył...
Złapała się pióra i przeniosła się w konkretne miejsce. W ten marny pokój. Bill był jej wrogiem w tym miejscu. Raz ją już próbował utopić... Nie mogła na niego wpaść. Musiała wpaść na drugiego chłopca.
Przemierzając wąski korytarzyk, nie dało się iść cicho. Wszystko skrzypiało. Całe szczęście odnalazła ich przed domem. Czarny kucał jak zwykle przy stawie, a drugi chodził między drzewami na skraju lasu, coś zbierając z ziemi.
Natychmiast do niego ruszyła i skryła się za jednym z drzew, tak by Czarny jej nie dostrzegł.
- Nick - szepnęła.
Chłopiec podniósł się z pozycji kucania i odwrócił się za siebie, a ona przyłożyła palec do ust i wskazała na jego brata.
- Kim jesteś? - Zapytał cicho z wielkimi oczami.
- Jestem Amelia. Nie chcę ci nic zrobić.
- Dlaczego nas nawiedzasz? Nic nie zrobiliśmy - tłumaczył się niczym poszkodowany.
- Nie nawiedzam was. Przychodzę tutaj w moim śnie... Tak jakby... Długa historia. - Machnęła ręką, krzywiąc się. - Czemu twój brat ciągle siedzi nad wodą?
- Mówi, że chce być jedną z gwiazd... - Obejrzał się za siebie, by zerknąć na niego. - Mówi, że jak wszystkie spadną, wtedy nadejdzie prawdziwa noc i wtedy wszyscy zginą. Dlatego z każdą spadającą gwiazdą, musi ktoś umrzeć, żeby ją zastąpić...
- Wierzysz mu?
- Niee... - Odrzekł niepewnie. - Ale boi się, gdy na niebie ich nie ma. Mówi zawsze, że poszły spać, choć tak naprawdę siedzi w strachu i myśli, że już nigdy się nie obudzą. Czasami przez te gwiazdy boję się, że odejdzie, żeby zabłysnąć na niebie... - Spuścił głowę, obracając w dłoniach jakiś kamyk.
- Dlatego płaczesz?
- Nie... Wiem, że zawsze będziemy razem. Mówi, że jak połączymy siły, to wygramy.
- Z czym wygra... Zaraz... Że połączycie siły? - Zaskoczyła się. - Nawet jeśli siły się połączą. Jesteśmy straceni. To koniec. - Przeszło jej przez myśl i oparła się o drzewo, analizując dalej.
- Z czym On chce wygrać? - Zapytała nagle.
- Z nimi.
- Czyli, z kim?
- Z nimi.
- Z ludźmi? Ze światem? Z czym? Z gwiazdami?
- Tak. Mówi, że one mówią, że wszystko można dostrzec z zamkniętymi oczami, gdy tylko się w coś wierzy. I że wszystko ma swoje odbicie, wszystko zostawia po sobie ślad.
Przypomniało się jej chyba pierwsze ich spotkanie. W salonie, gdy kazał zamknąć jej oczy... Uśmiechnęła się do siebie. Był taki kochany... Nie rozumiała, dlaczego Alicia go nie chciała... Na ten moment śmiała twierdzić, że była głupią idiotką...
Jednakże szybka analiza pozwoliła jej zmarszczyć czoło. Nigdy nie widziała go z zamkniętymi oczami. Ciągle widzi tę przerażającą czerń, która się na nią gapi. Nigdy nawet nie mrugnął.
- Okłamywał sam siebie? Nie wierzył w to, że można dostrzec coś z zamkniętymi oczami... Czyżby nie umiał sobie tego wyobrazić? Nie wierzył? - Rozejrzała się po ciemnym lesie. - Chciał oświetlać drogę ślepcom. Ślepcom... Ślepcy nic nie widzą, a więc muszą wierzyć, że coś jest. Czyżby... On cały czas mówił o sobie!? - Odsunęła się od drzewa, natchniona myślą. - Chciał oświetlić drogę sobie! A to znaczy, że nie widział swojego życia; że był zagubiony i szukał swojej drogi!
Skupiła na chłopcu swój wzrok. Już chciała się z nim podzielić swoją myślą, ale zwątpiła w ostatniej chwili.
- Ładny kamyk...  - Wypaliła ot tak i zaraz potem zerknęła na Czarnego w dali, po czym znowu na niego.
- Chcesz zobaczyć mój najlepszy? - W jego ciemnych oczach pojawiły się iskierki.
- Tak. - Uśmiechnęła się, a on wyciągnął go ze starych łach. - To mój skarb. - Cieszył się.
Wzięła go w dłoń i przysunęła bliżej twarzy, by mu się przyjrzeć.
- Co tu robisz? - Usłyszała głos Czarnego.
Aż cała zadrżała, widząc jego błysk nieprzewidywalności w oczach. Serce jej zabiło tak mocno w dodatku na widok skrępowanego Nicka.
Otworzyła oczy i poczuła jak sunie kawałek ciałem po podłodze, po czym unosi się w powietrze i opada z wielką siłą na swoje łóżko, przez co kamyk wyleciał jej z dłoni gdzieś w pościel.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie grzebała w moim życiu - warknął zły, stając nad nią.
- Ja tylko... Ty to wiesz? - Zaskoczyła się.
- Zapisuje mi się to we wspomnieniach - wyjaśnił.
- Chcę się dowiedzieć, kim jesteś i dlaczego mnie nawiedzasz.
- To Ty nawiedzasz mnie - wysyczał.
- Ja!? Ja tylko... - Zacięła się. Na to by wychodziło. Gdyż to on żył wcześniej... - Cóż... - Zaskoczyła się. - Więc jeśli ja nawiedzam ciebie, a ty mnie, to jesteśmy kwita - wydedukowała ostrożnie.
- Ostatni raz to zrobiłaś - zagroził.
- Dlaczego zabiłeś Alicie?
- Nie zabiłem jej! Ile razy mam ci to powtarzać!?
- Dlaczego zabiłeś Nicka?
- Nie zabiłem go - wysyczał, rzucając się na nią i przedzierając jej bluzkę szponami.
Przełknęła ślinę. Czas było chyba się opamiętać ze słowami.
- Dlaczego mi to zrobiłeś?
- Co?
- Też ją tak krzywdziłeś?
Zmrużył wściekły oczy, a ona już czując nadchodzącą burzę, uciekła z pokoju. Nie miała zamiaru znowu latać po pokoju jak opętana.
- Teraz uciekasz? - Wysyczał, zjawiając się na schodach.
- Zostaw mnie! Odejdź ode mnie! - Zawołała spanikowana. - Jesteś nienormalny! I byłeś nawet za życia! Gwiazdy to nie są dusze, tylko ciała niebieskie latające w kosmosie! - Wyrzygała, na co ten ją pchnął tak mocno, że wleciała prawie na drzwi od jednego z pokoi, gdyby się nie otworzyły, ale całe szczęście w nich stanął Steven.
- Co ty robisz? - Zaskoczył się, powstrzymując ciało brunetki od upadku.
- Zabierz go ode mnie! On chce znowu mnie krzywdzić! - Poskarżyła.
- Kogo? - Zaskoczył się i rozejrzał.
- On ci nie pomoże. - Zaśmiał się złowrogo.
- Dlaczego tak bardzo się wściekasz!? - Zawołała z pretensją. - Nie chcę cię denerwować! Chcę tylko porozmawiać! Poznać prawdę! Dowiedzieć się, czemu Ja muszę na to zasługiwać! - Krzyczała, czując się niewinnie oskarżoną. - Chciałam, żebyś mnie stąd zabrał... Ale wiesz, co!? ... Nadal tego chcę... - Westchnęła. - Dlaczego tak mnie traktujesz? Nie chcę cię krzywdzić. - Odważyła się zrobić w jego stronę krok, po czym podchodziła do niego powoli i niepewnie, a jej ton głosu stał się milszy. - Przecież wiesz, że... Wtedy... Nie kłamałam... Jest mi przykro, że tak musiałeś cierpieć. Jest mi przykro, że byłeś taki... Sam... Że musiałeś to znosić, że trafiłeś na takiego kogoś, jak ona... Nie zasługiwała na ciebie... - Spłynęła jej łza. - Nie kłamałam... - Wyciągnęła do niego dłoń. Sądziła, że ucieknie, ale nie zrobił tego. Pozwolił się jej dotknąć. Pogłaskała jego zimny policzek. - Jest mi cholernie przykro... Chciałabym ci pomóc... I wiem, że jesteś tu, żeby ją spotkać...
- Ty nic nie rozumiesz - wysyczał.
- Więc mi wytłumacz, a przestanę grzebać w Twoim życiu.
- Nie szantażuj mnie. To Ja tu przeszedłem na drugą stronę, nie ty! Ty jesteś tu tylko gościem - warknął.
- Wiem, że nie zrobiłeś tego, bo chciałeś, tylko, musiałeś... - Odrzekła spokojnie. - Czuje to... Przestań mnie okłamywać... Przestań udawać kogoś, kim nie jesteś... Wierzę, że masz serce... Chcę je dotknąć... Nie chcę, żebyś cierpiał... Chcę, żebyś w końcu oświetlił swoją drogę...
- Nie rozumiesz... - Pokręcił głową. - Ja jestem taki i taki pozostanę.
- Nie. To, co zrobił umysł, nie zawsze jest zgodne z tym, co czuje dusza. A Twoja była wypełniona miłością i powinieneś pozwolić jej powrócić...
- Moja dusza już nie istnieje - przypomniał. - Została zabita.
- Duszy nie można zabić.
- Owszem. Można.
- Jak? - Nie rozumiała.
- Gdy przyjmuje zbyt wiele ran, zbyt wiele błędów się popełnia, w końcu umiera i pozostaje tylko złość, żal, ból i zemsta...
- Kto cię tak bardzo skrzywdził? - Była przerażona i zmartwiona. Miała wrażenie, jakby to ona została właśnie zabita. Jakby czuła jego ból...
- Wszyscy... A najbardziej Ja sam... - Zniknął.
Amelia otworzyła aż usta. Myśl o tym, że brak wiary w swoje dobro, w swoje możliwości, w siebie samego może zabić duszę, było czymś... Nigdy tak o tym nie myślała! Nie wiedziała nawet, co i ile rzeczy musi się stać, żeby osiągnąć samoistną śmierć!?
Oparła się o ścianę, a sceny z ostatnich przeżyć przeleciały jej przed oczami.
- Ludzie naprawdę są głupi - stwierdziła, zerkając na przyglądającego się jej cały czas Stevena.
- Żyjesz? - Zapytała spokojnie.
Spojrzał na nią krzywo.
- Głupi, powierzchowny, terrorysta - przeszło jej przez myśl.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz?
- Gówno - chciała burknąć, ale powstrzymała się. Nie miała pojęcia, skąd znowu w niej tyle złości. Czasami sama siebie się bała, ale miała dziwne wrażenie, jakby Steven był jej wrogiem, a nie przyjacielem. Jakby to on właśnie w tym śnie lewitował, gdy trzy maskarady, czyli jego przyjaciele, prowadziły ją przez te ogromne korytarze...
- Kochasz mnie? - Zapytała spokojnie.
- Co to za pytanie?
- Normalne. Wziąłeś mnie tu, ponoć się o mnie martwiłeś, chciałeś, żebym z tobą mieszkała, chyba nie robiłeś tego bez powodu?
- Bez powodu nie.
- Więc miłość nie była powodem.
- Była. Jedna i do samego końca.
- Jakiego końca?
- Dlaczego zadajesz takie dziwne pytania?
- Dziwne? Chcę wiedzieć, co masz na myśli, mówiąc koniec.
- Do śmierci.
- Więc gdy umrzemy, już się nie będziemy kochać.
- A kochasz mnie?
- Chyba... Kocham kogo innego.
- On nigdy nie będzie Twój.
- Życie w marzeniach czasami sprawia przyjemność... - Stąpnęła skrępowana z nogi na nogę.
- Nie możesz żyć całe życie w marzeniach.
- Mogę. Dopóki mnie nie wypuścisz...
- Nigdy tego nie zrobię.
- Więc zawsze będę tak żyć.
- Amelia. Masz o nim zapomnieć.
- Nigdy o nim nie zapomnę, bo nigdy nie opuści mojego serca. Do ciebie na zawsze pozostanie tylko jakiś naiwny sentyment...
- Jeszcze jedno słowo - zagroził.
- To co? Uwięzisz mnie? Zamkniesz w pokoju? Co ci po tym, jeśli On cały czas ze mną będzie. Tutaj. - Złapała się za lewą stronę piersi. - Żebym o nim zapomniała, to nawet chyba zabicie mnie nie pomoże. Jak mówisz. Do śmierci będziemy się kochać, po śmierci będę kochać, kogo chcę, a najważniejsze, w końcu się od ciebie uwolnię.
Patrzył na nią chwilę, po czym schował się do swojego pokoju.
Uśmiechnęła się przebiegle pod nosem i wróciła do siebie. Dostała ogrom natchnienia, dlatego złapała pędzel i usiadła na swym stołku przed płótnem. Obraz miał się nazywać "Love", gdy akt zaczął się ujawniać, na tle 'zaczarowanej' komnaty w pałacu. Podczas tworzenia, wspominała sobie wszystkie ich dialogi. Był taki zły na coś, taki niemiły czasem, ale gdy opowiadał o gwiazdach... Gdy opowiadał o duszy, o miłości, gdy dotknęła jego ust, był zupełnie inny... Miał swoje dwie twarze... Ale raczej każdy  je ma. Ona sama raz się nie bała i szła w najmroczniejszą ciemność, a raz płakała, uciekała i krzyczała. Wędrowała... Tak jak powiedział. "Już na zawsze zostaniesz wędrowcem... To znaczy, że już nigdy nie przestaniesz śnić. "
Zaprzestała mazania pędzlem po płótnie i zmrużyła oczy.
- Podróż Astralna... Czemu ja o tym zapomniałam? Przecież to tłumaczy wszystko! Dlatego ciągle się budzę w łóżku. To się dzieje podczas snu. Moja dusza wychodzi ze mnie. Dlatego widziałam siebie, leżącą na łóżku, gdy Miki do mnie zajrzał - zdumiała się po raz kolejny. - Dlatego odwiedzam ciągle te same miejsca. On ma rację. Utknęłam, ale czy to znaczy, że nigdy nie poznam prawdy? Całe życie będę się dowiadywać jej skrawków, ale nigdy nie poznam jej do końca? To ma znaczyć właśnie utknięcie?
Zerknęła bacznie na obraz.
- Jeśli tak, to mogę tu tkwić, byle, żebyś nie zmieniał się w paskudnego a'la nietoperza. - Uśmiechnęła się pod nosem i dopisała przed słowem 'miłość', drugie słowo, by powstało to, o czym mówił Billy. "Astral Love" to był świat przepełniony tajemnicą, żalem i ogromnym bólem, z chorą miłością, która miała nigdy się nie spełnić i była tak wielka, że aż nierealna.
- Mimo wszystko... I tak cię kocham... Jeśli ich zabiłeś... To na pewno musieli cię bardzo skrzywdzić... Wybaczam ci to... Nie musisz być już zły... Zaraz... - Wyprostowała się. - Nie umarłeś. Bo gdybyś to zrobił, to byś nie czuł nic. Nawet gniewu, bólu i żalu. Nie istniałbyś wcale ani w postaci zła, ani dobra. A jednak o tym mówisz, jednak jesteś. A więc nadal cząstka ciebie żyje! - Rozpromieniła się.



CDN

wtorek, 29 maja 2018

Pióro 15

Witam po tygodniowym 'wenowym' upadku. Pomimo że rozdziały mam napisane, tak też muszę każdy sprawdzać przed dodaniem i to właśnie sprawiało mi problem, gdyż kompletnie moje myśli były na taką historię nie przygotowane...
Powracam i przepraszam za nieobecność. Nadrobię te trzy rozdziały w tym tygodniu. Na pewno pojawi się 16 rozdział jutro.

Rozdział jest kulminacyjnym rozdziałem, otwierającym kolejną część wydarzeń, dlatego z chęcią Was dzisiaj na niego zapraszam :) 


15


- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z To...
- Mało ci? - Usłyszała Jego głos, gdzieś w tle, dlatego zacisnęła powieki i kontynuowała pacierz.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie... - Jej usta zostały zakryte zimną dłonią.
Wyrwała twarz z jego uścisku.
- ZOSTAW MNIE! - Wrzasnęła, zwracając się ku górze. Był niewyobrażalnie wielki z tej perspektywy. To na pewno Jego skrzydła sprawiały ten efekt...
Posadziła swój tyłek z powrotem na podkulonych nogach i splotła palce u dłoni.
- Zdrowaś Mary...
- ZAMILCZ! - Wrzasnął, a jego skrzydła nerwowo się poruszyły, przez co zdmuchnął jej mały płomyk świecy. Łzy spłynęły po jej policzkach i spuściła głowę. - Ty głupia dziewczyno. Chcesz Go zdenerwować!? - Warczał zły. - Jak chcesz się modlić, to idź tam, gdzie na to miejsce! Nie TU!
- BÓG JEST WSZĘDZIE! - Zawołała. - Więc nie ważne, gdzie będę to robić!
- Nie Tu - groził, stając przed nią.
- Bo co!?
- Nie chciej się z Nim spotkać. Jeśli przyjdzie, na zawsze tu zostaniesz - ostrzegał.
- Mam go w du... - Przerwał jej, łapiąc jej twarz.
- Nie waż się tego mówić, jeśli chcesz żyć.
Znowu się wyrwała z jego szpon.
- Ja nie chcę żyć! - Zawołała, rozpłakując się w dobre. - Tyle czasu wierzyłam w to, że jesteś dobry! Tyle czasu się okłamywałam, a Ty! Ty jesteś zwykłym potworem! Za co mnie tak skrzywdziłeś!? Co ja Ci zrobiłam!?
Wyciągnął do niej swą wielką dłoń, ale nim złapał jej bluzkę, by zapłaciła za swoje słowa, powstrzymał się. Jej wzrok był tak przeraźliwie nasycony żalem i bólem, że aż zaniemówił. Nie bała mu się patrzeć w oczy. Nie bała się go wyzwać, a nawet i śmiała go pocałować. Tak. Ujrzał w odbiciu jej słonych łez potwora. Wielkiego potwora, który potrafił tylko oceniać i karać. Który potrafił tylko rozkazywać i zakazywać, gdy to właśnie Ona dała mu szansę zaistnieć.
Był wściekły na siebie i na nią, na wszystko. Zupełnie tak, jak za życia.
- Po co się tu pokazywałaś!? Po co mnie do siebie przyciągałaś!? - Wrzasnął.
- Nie wiedziałam, że cię tu ściągnę... -Przyznała zgodnie z prawdą. - I wiesz, co? Żałuję, że to zrobiłam... - Płakała.
Zrobił parę kroków od niej. Odwrócił się do niej tyłem. Już set lat nie czuł tego, co właśnie poczuł. Set lat nie znał smaku w ogóle uczuć. Zaczął je smakować z chwilą, gdy obróciła twarz na tej ścianie, w którą właśnie się wgapiał i pozwoliła mu posmakować już nie tylko łez, ale i krwi...
Zerknął przez ramię w jej stronę.
Klęczała na ziemi i wylewała przez niego łzy. Wcale go to nie bolało. Nie czuł się z tym źle, za to miał wrażenie, jakby historia zatoczyła koło i znowu miał przeżywać to samo, co za życia. Nie wiedział, że na tym będzie polegać jego istnienie. Oczekiwał zupełnie czegoś innego. Miał zostać tym, kim chciał być za życia. Miał zostać jednym z księżyców i oświetlać drogę ślepcom. Nie sądził, że to będzie tak trudne do zrobienia. Nie sądził, że dziewczyna, która ściągnęła go do siebie i nie pozwala mu odejść, wcale się go nie boi, a jeszcze pragnie wkroczyć w tę ciemość. Nie rozumiał jej w ogóle. Nie rozumiał tego, jak można być tak bardzo zdesperowanym, tak bardzo cierpiącym, że pomimo tego, co się dzieje i tak tego pragnie.
- Czyżby cierpiała gorzej ode mnie? - Przeszło mu przez myśl. - To niemożliwe. Gdyby to się stało, stał by się taka jak ja... Ale ona... Tak... Możliwe było to, że gorzej cierpi... Trafiła tu przecież z miłości...
On załatwił swoje sprawy, chciał wrócić. Ona nie załatwiła i chciała odejść. Jaki w tym sens? Czyżby była aż tak silna? Czy może tak głupia? Czy może tak zagubiona, że nie znała drogi powrotnej do swojego domu? Czy może ta miłość wypełniała ją tak po brzegi, że była na tyle odważna, by chcieć posmakować śmierć?
W pewnym momencie sądził, że ta dziewczyna nie odróżnia zła od dobra. Teraz wiedział, że robi to doskonale i świadomie chce sięgnąć zła.
- To jest dopiero zło absolutne - odrzekł spokojnie, nieco zaskoczony. - Nie mogę zabrać cię ze sobą - zaczął spokojnie, odwracając się do niej przodem. - Dzięki Tobie istnieję, a nie istniałbym, gdybyś nie posmakowała bólu i cierpienia. Jesteś ze mną od poczęcia. Jesteś moją stwórczynią, która karze mnie na bycie w tym świecie. Wiedz o tym, że On cię widzi. Cały czas. Uważa cię za dar. Pozwolił mi przyjść na Twą prośbę tylko z jednego względu.
Zerknęła na niego, ocierając łzy.
- Jakiego? - Wychrypiała.
- Abym cię do niego przyprowadził, ale ty nawet tutaj nie potrafisz zabić, choć Twój przyjaciel wyrządził ci tyle krzywdy. Jesteś po prostu związana. Nie jesteś sama. Jest ktoś, kto cię trzyma mocno i nie chce puścić.
- Kto?
- Ten, którego kochasz.
- Ja... Ja kocham Ciebie...
Jego oczy rozbłysły ogniem, tak samo, jak świeca, stojąca przed nią.
- Dlaczego... - Wysyczał, choć echo rozniosło się po murach, jakby wypowiedział to słowo przez mikrofon. - Skrzywdziłem cię i to nie raz...
- Nie wiem, dlaczego... Tak po prostu... Od zawsze...
Usłyszeli kroki obijające się głuchym echem, ale żadne z nich nie zwróciło na nie uwagi. Wpatrzeni byli w siebie, jakby cały świat przestał nagle istnieć. Jego skrzydła uniosły się ku górze, jak gdyby miał zamiar odlecieć. Szept ludzi nie był zbyt zrozumiały dla nich, nawet jeśli powinien, gdyż czarne szaty zbierały się wokół znaku, na których rogach pozapalali świece. Czuła na sobie ich wzrok, ale ta hipnotyzująca czerń była ważniejsza. Nawet rzucający się w oczy Czerwony, stając naprzeciw niej z zamaskowaną twarzą, nie był istotny. Liczył się tylko On.
- Miałeś dobre serce... - Wyszeptała. - Te skrzydła... Je przyćmiewają... Dlaczego tak cię ukarał? Czym sobie zasłużyłeś na to?
- Sępy krążą nad Naszym rewirem. Zabijają resztki Ciebie i resztki Mnie. - To mnie zabija - wyszeptał, po czym jego ciało mocno się spięło.
- Nie rozumiem... - Wyznała z żalem. - Wytłumacz mi - prosiła błagalnie.
- Puść mnie. Nie mogę już dłużej. - To mnie zabija - szeptał, a jego krwiobieg zaczynał być widoczny, zupełnie tak samo, jak wtedy u tego chłopca z pałacu.
Zaczęła panikować, widząc jego zmieniające się ciało. Serce uderzyło jej mocniej, widząc czarną łzę spływającą po jego jasnym policzku. Pokręciła głową.
- Nie - wyszeptała, doskakując do niego. - Nie. Przestań... - Złapała go za ramiona.
- Zbliżają się, są tuż za nami. Chcą Ciebie i Mnie... - Wydusił z siebie, unosząc głowę ku górze.
W jego ustach pojawiła się ta sama czarna maź, która wypłynęła mu spod powieki. Jego ogromne skrzydła zaczęły opadać z piór, a ona wpadła w ryk przerażenia.
- Nie możesz! Nikogo tu nie ma! - Krzyczała zapłakana. - Przestań! - Trzęsła jego płaszczem, jakby próbowała go obudzić. Tak bardzo się bała, że odejdzie, że pożałowała wszystkich swoich słów!
Mocny powiew wiatru przeleciał przez salę, ale tym razem nie był to wiatr spod jego skrzydeł. Wszystkie świece zgasły, a linie pentagramu stanęły w płomieniach, jakby posypane siarką, które dostały się małej iskry. Zdała sobie w końcu sprawę z tego, że stoi wewnątrz płonących linii. Dopiero teraz zauważyła, że jej Czarny Anioł stał poza nim. Zlękła się w tym momencie samej siebie, rozumiejąc, co się dzieje.
Zakazał jej mówić modlitw, bo bał się, że Go przywoła. A mówiąc o tym, że ktoś się zbliża, miał może namyśli ich! Tych świrniętych ludzi z sekty! Dopiero teraz usłyszała jakieś dziwne łacińskie słowa, wypowiadane przez Czerwonego, który przy tym robił dziwne ruchy w każdą ze stron świata, trzymając w obu dłoniach, na wyprostowanych sztywno rękach sztylet. Była tak przerażona, że zaczęła wrzeszczeć na całą salę, a może i cały las, a nawet świat.
Ręce jej Anioła się uniosły, jego skrzydła wyglądały jak u nietoperza. Wyglądały wstrętnie i ohydnie. Jego twarz się wychudziła; Jego płaszcz zniknął, rozdarty przez swoje paskudne ciało. Wcale już go nie przypominał, ale ona wierzyła, że to jest nadal On. Jej Czarny Anioł.
- Nie możesz... -Wypłakała, łapiąc znowu jego ramiona i trzęsąc nimi.
- Jesteśmy straceni... Nawet, kiedy siły się łączą... To koniec - wyszeptał, po czym obrócił głowę, tak jakby 'poprawiał' swój kark i wbił wzrok z powrotem w dziewczynę.
Pokręciła głową, zbierając w sobie siłę.
- To nie jest koniec! Bo końca nigdy nie będzie! - Zawołała tak pewnie i głośno, że aż Czerwony skupił na niej swój wzrok. - Nigdy na to nie pozwolę! Jeśli chcesz się ze mną zmierzyć, to wiedz o tym, że to JA stanęłam na granicy dwóch światów! To JA trzymam w dłoniach... - Wyciągnęła swą dłoń, nad którą pojawiła się promienista kula, a on się podle uśmiechnął, ukazując swe paskudne zębiska. - Wszystkich tych, którzy żyją nadal w sercach ludzi i nigdy nie zaznają Prawdziwej Śmierci, póki ludzie o nich nie zapomną - syczała pewnie z wielką siłą w głosie. - Jeśli żywisz się upadłymi, to wiedz, że stoją wokół Ciebie, nie przed Tobą i nie pod Tobą! I NIGDY NIE POZWOLĘ, ŻEBYŚ ZABRAŁ MI MOJĄ MIŁOŚĆ! - Wrzasnęła, pchając kulę w jego stronę. - Bo To jest To, co Ciebie Nigdy nie dotyczyło! Co Cię niszczy! - Kula wbiła się z wielkim hukiem w pierś potwora, któremu zszedł uśmiech z twarzy. Jego mina wyrażała teraz tylko szok. Jakby wcale się nie spodziewał, że właśnie Ona może go ugodzić.
Amelia powtórzyła czyny, raz za razem, aż do osiągnięcia swojego celu. Oślepiające światło wypełniało pomieszczenie raz po raz. Jej łzy nadal spływały. Ręce drżały z przerażenia, ale to On tutaj był dla niej najważniejszy. Nie patrzyła nawet na to, że z każdym jej ciosem traciła siłę. Za piątym ciosem doznała wrażenia, jakby to swoją własną duszę wyrzucała w ciało potwora. Pomyślała o tym, dopiero gdy upadła na posadzkę, ponieważ jej ciało zrobiło się zbyt ciężkie, by nogi mogły ją utrzymać. Nie chciała nawet myśleć, że sama się właśnie zabijała. Co to, to nie!
Zrobiło się jej ciemno przed oczami. Światło ognia z okręgu, w którym się znajdowała, gasło, albo to ona gasła. Przed oczami stanął jej znowu parkan, za którym znajdował się ten dziwny cztero grobowy cmentarz, a przez jedną ze szpar widniało czarne, błyszczące oko, które ją podglądało. Nie zdążyła się podnieść, a już się odsunęła od drewnianego płotu, szurając ciałem po ziemi. Nie chciała się bać tych oczu. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle się boi tego, że ktoś na nią po prostu patrzy. To było chyba gorsze od samej obecności tych stworów. Ich wzrok mrożący krew w żyłach.
Gdy zamrugała parę razy, próbując przełamać strach przed wgapiającym się w nią okiem, bo przecież tylko na nią patrzyło, ujrzała łukowaty sufit sali w pałacu. To znaczyło, że zdołała się przełamać albo i po prostu zdołała uciec, a po drugie, znowu leży na środku pentagramu wśród wariatów. Nawet nie poczuła tego, że upada. I zdążyła zamknąć powieki, gdy poczuła znany jej smak pazura na całej długości jej ciała, po czym dziwne wyzwolenie ze wszystkiego.
- Wrócił... - Przeszło jej przez myśl, gdy pozwolił jej ujrzeć swą twarz, ale nie miała jeszcze siły zdać się nawet na uśmiech.
Jego skrzydła z powrotem okryte tymi pięknymi, czarnymi piórami wydawały się przygotowywać do wystartowania z ziemi, poza tym, że pięknie lśniły wśród światła ognia, poprowadzonego po wszystkich liniach znaku. Nigdzie nie odleciał.
Jej oddech się znacznie przyśpieszył, gdy poczuła znowu na swym ciele jego pazur. Natychmiast chciała się podnieść, ale to też było nie do zrobienia, bo jej nadgarstki i kostki nóg znowu zostały przytwierdzone do posadzki. Uniosła głowę, zaczynając czuć niemiły żar pod swoim ciałem. Właśnie zrozumiała, że leżała przed nimi wszystkimi zupełnie naga, a ogień nadal się palił, który pomału odbijał swe linie na jej plecach, ramionach, udach i łydkach.
- Nie... - Wyszeptała przerażona, widząc, że zbliża się do niej już całkiem. - Nie możesz... - Kręciła nerwowo głową. - Uratowałam cię... - Szeptała z paniką.
- Jesteśmy straceni... Nawet kiedy siły się łączą... To koniec - powtórzył, szepcąc, a jego ciało wypełniło jej.
Nawet ból wrzynających się sznurów w jej kończyny nie dorównywał temu. To było coś, co okazało się, że bardzo dobrze znała. Jej łzy się wstrzymały, a jej klatka piersiowa stanęła w bezruchu. Ślepy wzrok wbity miała w ciemność sufitu, gdy ten zacisnął swe szpony na jej ramionach, jeszcze bardziej dociskając ją do twardej posadzki. Jego skrzydła zaczęły trzepotać niczym u godującego wróbla.
Nie mogła tego znieść. Czuła się pogwałcona psychicznie, czując wzrok tych wszystkich psychicznych ludzi, oglądających widowisko. Czuła się jak ofiarowany żywcem dar, dla tego, kto na to nie zasługiwał. Znowu nie miała pojęcia, czy go widzą. On mówił, że nie, ale gapili się na nią... No tak. Gdyby go widzieli, patrzyliby na Niego. Ale dzięki temu, że zwróciła wzrok na nich, dostrzegła i zrozumiała bardzo jasną rzecz. Liny ją obezwładniające wcale nie musiały jej krępować. Natychmiast spięła kończyny, by móc przeciągnąć liny nad ogień. Wystarczył tylko mały płomień, a poczuła już władzę, łapiąc go za ramiona.
Wszystko zniknęło, a ona miała wrażenie, że nic się nie stało. Ból, łzy, żal, przerażenie, wszystko wyparowało. Został tylko jeden. Ten, który upalał jej skórę, na pozostałościach nadal związanych lin na jej nadgarstkach.
Zerknął na jej dłonie, po czym na jej wysuszone policzki od łez. Ogień z jej rąk przedostał się na jego płaszcz, ale żadne z nich nie zwracało na to zbyt dużej uwagi.
- To się nie dzieje naprawdę - wyznała, nie odrywając od niego wzroku. - Pragnęłam tego. Cały czas. Przecież tego właśnie chciałam. Pragnęłam się z Tobą kochać. Pragnęłam Cię mieć. Pragnęłam być z Tobą... - Mówiła jak w transie. - To mnie nie boli. - Zerknęła na palące się jej dłonie i jego ramiona.
Podniosła głowę i złączyła z Nim swe usta. Nie zamierzała się od niego odsuwać. Pragnęła go. Całowała go tak, by tylko zapomniał o całym istniejącym złu; tak, by, jak najbardziej pokazać mu to, że jej słowa nie są puszczone na wiatr; tak, żeby wiedział, że nie jest sam w tym brudnym świecie; że mogą połączyć swe samotne życie i błądzić dalej w przestworzach, ale już razem. Błagała w myśli, żeby wszystko zniknęło, by móc być tylko z Nim i tylko dla niego.
Czarny Anioł zerwał się nagle z miejsca razem z dziewczyną i w sekundę wyleciał przez jedno z dużych okien z sali, by wzbić się w górę i przebić się przez drugie okno na piętrze, od razu rzucając ich ciała na posłane łóżko z baldachimem w sypialni zmarłej.
Jego skrzydła zniknęły tak jak jego uszkadzające jej ciało szpony. Był tylko On, który jak szaleniec wtopił się w jej usta, a potem w szyję i piersi. Miała wrażenie, jakby scałowywał z niej cały doznany ból, jaki po trochu obdarowywało ją życie. Był niczym zabijający narkotyk, który przed śmiercią mocno dogadzał.
Objęła jego plecy, przyciągając go mocno do siebie.
- Mój Bill... - Wyszeptała niemalże w jego usta, w których pozwoliła sobie utonąć.
Czując w końcu tę samą rozkosz z połączonych ciał, wyznała.
- Teraz mogę umierać...
- Nie pozwolę ci na to. Nigdy... - Pchnął swoimi biodrami tak mocno, że aż zaparło jej dech w piersiach, a jej ciało się wygięło, dlatego złożył na środku jej klatki piersiowej pocałunek, sapiąc.
- Jej pozwoliłeś... - Wyszeptała na wydechu.
- Bo na to zasłużyła...
- Nikt na to... - Wypełnił ją ponownie. - ... Nie zasługuje... - Dokończyła, gdy złapała oddech, wbijając w jego lodowate ciało tym razem swoje pazury.

Promienie słońca sprawiły, że druga strona powiek, stała się czerwona, przez co właśnie się zbudziła. Przetarła twarz dłońmi i wbiła wzrok w nie biały sufit, co ją poruszyło i pozwoliło jej się podnieść.
- To nie był sen!? - Zawołała spanikowana, widząc 'zaczarowaną' komnatę w pałacu.
Natychmiast podniosła swoje ciuchy z ziemi i włożyła je na siebie, uprzednio sprawdzając swój krok, który wcale jej nie bolał. Cóż się dziwić? Przerwane po całości ciuchy, też nie były przerwane.
Ktoś zapukał do drzwi, dlatego cała zdrętwiała. Obróciła się wokół własnej osi, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Bała się tych psychicznych ludzi! I gdy się właśnie tak obracała, dostrzegła nadal spoczywające ciało w łóżku. Pukanie ponownie się rozległo.
- Alicio, wszystko dobrze? - Usłyszała męski głos za drzwiami.
- Alicia... - Wyszeptała, widząc przebudzającą się dziewczynę.
Jej jasne włosy były niemalże takiej samej długości jak Amelii. Piwne oczy, jak dwa błyszczące kasztany zdobiły jej twarz. Delikatne piegi na policzkach i nosie sprawiały ją taką niewinną...
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że właśnie na nią patrzyła, tymi wielkimi kasztanami.
Amelia się zmieszała. Naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić!
- Tato! - Wrzasnęła dziewczyna, podkurczając swe nogi.
- Nie. - Spanikowała Amelia. - Nic ci nie zrobię. Ja...
Dziewczyna ją zmierzyła, dlatego zrozumiała, dlaczego się tak boi.
- Ja chciałabym zapytać, czy byś nie pożyczyła mi sukienki... Nie mam pieniędzy, a ty masz ich pełno... Więc pomyślałam... - Mówiła szybko, zdezorientowana.
- Kim jesteś? Co tu robisz?
- Jestem Amelia... - Rozejrzała się, sama nie wiedziała, co tu robi. - Znasz Billa?- Wypaliła szybko.
- Nie. - Zmarszczyła nos. - Cóż to za Bill?
Teraz Amelia wytrzeszczyła oczy.
- A Tom? - Spróbowała z nadzieją.
- Nie. Cóż to za Tom?
- Naprawdę? Bill... Ten, co do ciebie pisze listy - wytłumaczyła z ostatkami nadziei.
- Ohh! - Wyskoczyła z łóżka i stanęła przy swej komodzie, co najmniej, jakby Amelia miała jej coś z niej ukraść. - Skąd...!
- Alicia! Czy wszystko jest dobrze!? Martwię się!
- Tak, ojcze! Wszystko jest dobrze. Zaraz przyjdę - uspokoiła. - Skąd o tym wiesz!? - Zawołała do Amelii.
- Em... Tylko się domyśliłam... Nie wiedziałam.
- Jak komuś powiesz... - Zagroziła jej palcem.
- Nie! Nie powiem nikomu! Obiecuję - zapewniła, dodatkowo również odpowiednio gestykulując dla wiary w swoje słowa.
Alicia zmierzyła ją ponownie.
- Co to za ciuchy? Skąd pochodzisz? - Obeszła ją wokół i nawet dotknęła. - Czemu tak faflunisz?
- Ja... Jestem... Ja jestem zza granicy. Taka mała wieś, której na pewno nie znasz. - Machnęła ręką z sercem w gardle.
- Tak? To, skąd znasz Billa?
- Jak tu przyjechałam, to jakaś dziewczyna mi mówiła, że jest bardzo przystojny...
- Kto ci o tym powiedział? Co to za dziewczyna?
- Nie wiem. Nie znam jej. Pytałam ją o drogę, kawałek mnie odprowadzała i tak przy okazji mi o tym wspomniała.
- Co robisz w mojej sypialni? I jak tu się dostałaś? Służba cię wpuściła?
- Tak. Byli niechętni, ale ich namówiłam. Sama zobacz, jak wyglądam. Nie chcę wyjść przy ludziach za czarownicę, więc...
- Oh! Może ty jesteś czarownicą!? - Zakryła swe usta dłonią.
- Nie. Nie jestem! Naprawdę. Przyjechałam tutaj do pracy, na mojej wsi jej nie ma... Dowiedziałam się w mieście, że jesteś jedynaczką, że masz najpiękniejsze suknie i, że ty możesz mnie łaskawie w jedną obdarować...
- Tak o mnie mówią? - Poruszyła brwią i się uśmiechnęła. - Cudnie - odrzekła z lekką ironią i otworzyła szafę.
- Więc to prawda, że piszesz z nim listy?
- Nie. To On do mnie pisze. Ja nie długo wychodzę za mąż, za Księcia - zaznaczyła z triumfem.
- Więc nie czujesz nic do niego?
- Do kogo? Do Billa? Nie wiem. Nie umiem się zdecydować. Raz sprawia, że mam uśmiech na twarzy, raz przyprawia mnie o łzy. Nie może zrozumieć tego, że moje serce należy do Księcia, nie do kogoś takiego, jak On.
Amelia poczuła gniew, który z całych sił próbowała teraz ukryć. Pomimo że dla niej również był raz miły, raz zły, więc miała teraz już pewność, że rozmawiają o tej samej osobie.
- Nie powiedziałaś mu o tym...
- Czemu się tak nim interesujesz? Może jesteś z nim, co? I przysłał cię na zwiady. - Podała jej jedną z sukien, którą od razu wciągnęła na swoje ciuchy, co Alicia potępiła miną.
- Jesteś ohydna - skomentowała. - Bill by takiej nie wziął, więc na pewno nie jesteś od niego. Może od Nicka?
- To jego brat? - Serce zabiło jej mocniej.
- Tak. Starszy brat. Jest gorszy od Billa.
- Znasz go dobrze?
- Nie interesują mnie oni. Nachodzą mnie tylko wtedy, gdy nie mam dla nich czasu.
- Nick też?
- Głucha jesteś? Właśnie to powiedziałam.
- Dla nich też jesteś taka niemiła? - Skwasiła się.
- Dlaczego mam być miła? Bill jedynie, czego pragnie, to tego, abym wyszła za Hansa, uśmierciła go i żebym się z nim ożeniła, by mógł dojść do władzy.
- O matko! - Tym razem Amelia zakryła usta.
- Nie chwal się tym nikomu. Tutaj wszystko szybko się rozchodzi - zaznaczyła poważnie. - Jeśli szukasz pracy, to chętnie cię zatrudnię. Możesz być moją przyjaciółką. Wyglądasz młodo, byłabyś nawet ładna, gdybyś uczesała włosy i... - Uniosła jej dłoń. - Wyczyściła paznokcie. - Wytarła swą dłoń w swą suknię do spania, po puszczeniu Amelii dłoni. - A teraz chodź umyć dłonie, bo zaraz mi umyjesz plecy. - Weszła do łazienki.
Amelia zaskoczona powędrowała za nią. Nigdy by się nie spodziewała takiego obrotu sprawy.
- Nick jest tak samo przystojny, jak mówią o Billu?
- Chcesz sobie wziąć Billa? Chętnie ci go oddam. Jest czasem natrętny. Ciągle mi mówi o gwiazdach i księżycu. Mam dość spacerów w nocy. Mój ojciec się na nie nie zgadza, a za każde skłamanie dostaję lanie.
- O matko... Dlaczego go tak nie lubisz? Jest romantykiem. Ty nią nie jesteś?
- Jestem, ale on nie wkomponowuje się w mój obraz. Mój ojciec twierdzi, że on nie ma nic do zaoferowania, jak tylko swoje nasienie.
- Ale... Jeśli wyjdziesz za Księcia, to będziesz musiała z nim zamieszkać, a przecież twój pradziad mówił, że rodzina ma być w komplecie.
- Skąd masz takie informacje!? - Zawołała.
- Ludzie... Plotkują... Chyba już... - Skończyła myć jej plecy, przerażona. Poczuła właśnie to, że chyba za dużo jej mówi.
- Przynieś mi suknię. Dziś... Tę bordową, brzydką. Spotykam się dzisiaj z nim - wymruczała.
- Z Billem?
- Coś ty taka ciekawska? - Skarciła.
Amelia wróciła do sypialni. Tak bardzo ją kusiła ta komoda, że nie mogła się powstrzymać. Otworzyła cicho szufladę.
- Gdzie ona wisi? - Zawołała dla ukrycia, grzebiąc w listach. Wzięła pierwszy lepszy z brzegu w dłoń, ale właśnie rozległo się pukanie w drzwi i szybko ją zasunęła, gdy się otworzyły. Stanął w drzwiach On. Na jej widok zatrzymał się w nich. Usłyszała tylko wołanie Alici "Kto to?".


CDN