Wiem, że odcinek miał się pojawić wczoraj, ale wyszło tak, że nie zdążyłam :/ Ale jestem już, więc od razu zapraszam do czytania, gdyż wyjaśnia się właśnie jedna ważna, a wręcz NAJWAŻNIEJSZA rzecz w tym opowiadaniu :D
Napiszcie, czy doznaliście identycznego szoku, jaki doznała Amelia i czy zrozumieliście, to, co zrozumiała Amelia. :D Jestem bardzo tego ciekawa!
18
"Co zabierzemy ze sobą? Przecież to nic nie jest warte, jeśli się zagubimy..."
Drzwi otworzyły się cichutko, a ona natychmiast rzuciła listem w szufladę, nawet jej nie domykając i wskoczyła za drzwi łazienki, zdając sobie sprawę z tego, że została w pokoju sama ze śpiącą Alicją w łóżku.
Wszedł On. Przystojny i najlepszy ze wszystkich. Jego mina była skupiona. Stał chwilę nad dziewczyną, po czym zerknął na trzymany w dłoni klucz. Podszedł do komody i wcisnął go do szuflady. Obejrzał się za swą śpiącą miłością, jakby ostatni raz miał ją widzieć i wyszedł. Ot tak. Już chciała się wyłonić z łazienki, ale dziewczyna wstała z łóżka. Wyglądała tak, jakby wcale nie spała, a udawała. Pokręciła się po pokoju. Parę razy zerknęła w świat za oknem i w końcu weszła do łazienki, dlatego musiała się już naprawdę skryć za drzwiami. Obserwowała ją chwilę przez szparę i gdy grzebała w swej kosmetyczce, wyśliznęła się stamtąd, a jej oczom, tylko w locie ukazała się spinka, którą Alicja wyciągnęła ze szkatułki.
Nie mogła tam być. Wybiegła z pokoju i znanym jej korytarzem, choć zamieszkałym, nie surowym, przemierzyła pałac. Była noc, ale głosy ludzi wcale na to nie wskazywały. Na wielkich schodach zatrzymała się przy oknie. Ujrzała Go nad stawem. Nie trudno było się domyślić, że właśnie tam zmierzy. Pobiegła tam, po drodze mijając korytarz, z którego wchodziło się do sali. Nie oniemiała się tam nie zajrzeć.
Wyglądał cudownie. Przepięknie. Pomimo wielkości, był bardzo ciepły. Żyrandole na świece - to one swym prawdziwym, naturalnym światłem nadawały pomieszczeniu takiego uroku. Ogromny zdobiony kominek pod wielkim obrazem znajdował się naprzeciwko. Długi nakryty stół niestety nie był zajęty w pełni. No i nie znalazło się na nim wymyślnych dań. Stał tylko burbon i zagrycha w postaci chleba ze smalcem i ogórkami. Ci, co się tak raczyli tym posiłkiem, byli ubrani w czernie. Każdy z nich miał purpurową już twarz. Tylko jeden z nich siedział w miarę prosto i jakby trzeźwo myślał. Już chciała odchodzić, gdy jeszcze zerknęła na ten wielki obraz. Przedstawiał on zapewne całą rodzinę Showensów. Nie to jednak było w tym takiego ciekawego, a fakt, że niemalże przy każdej kobiecie wisiała czarna wstęga. Przy paru mężczyznach również, ale większość były to kobiety.
- Dziwne... - Pomyślała i w końcu ruszyła nad staw.
Już prawie w drzwiach wpadłaby ze swą osobą. Zapomniała, że Oni wszyscy mogą ją widzieć. Poczekała chwilę, aż zebrani przy stole zajmą się sobą i spokojnym, nierzucającym się w oczy krokiem, przemierzyła wejście do sali, po czym szybko przemknęła za ławkę, na której spoczywał On. Lampa naftowa, która oświetlała to skromne miejsce, sprzyjała jej. Właśnie zakończyła swój żywot, na korzyść Amelii, która przemknęła między drzewa. Z odległości paru metrów przyglądała się mu i temu wszystkiemu. Podejrzewała, że zaraz Alicja potajemnie się wymknie z pałacu, by się do niego dosiąść i wtulić w jego ramię... Ona by tak zrobiła... Miała ochotę nawet to zrobić... Tak wielką, że ruszyła, ale powstrzymała się na widok dziewczyny, wybiegającej z pałacu. Oglądała się nerwowo za siebie. Jej twarz błyszczała łzami w świetle księżyca. A On zniknął.
Rozejrzała się spanikowana. Gęsty, ciemny las ograniczył widoczność. Serce jej biło jak szalone. Nie wiedziała, gdzie ma się ukryć. Przytulała plecami jedno z drzew, wodząc wzrokiem po ciemności. Zaczynała czuć, że to nie jest jedno z romantycznych spotkań wśród gwiazd, a zapieczętował to donośny płacz Alicji, stojącej w wodzie i wychodzący mężczyzna z pałacu za nią. Obejrzała się za nim.
- Nie idź! - Zawyła do niego. - Zatrzymaj się... Ja muszę... Nie potrafię inaczej... - Płakała.
Szedł do niej. To był ten, który wcale nie wyglądał na odurzonego alkoholem przy stole. I wcale Amelii nie pasował ten mężczyzna do roli bohatera. Sądziła nawet, że Alicja w tym momencie jest bardzo naiwna i głupia.
Z sercem w gardle przyglądała się tej makabrycznej scenie.
- Nie zostanę z Tobą dłużej... Nigdy... - Płakała, wchodząc do ciemnej wody coraz głębiej.
Amelii mięśnie się ścisnęły, a oczy rozszerzyły. Wszystkie myśli uciekły jej z głowy na widok kroku od samobójstwa. To była tak napięta scena, że nawet oddychać zaprzestała. Nie mogła uwierzyć, że jej życie się tak beznadziejnie zakończyło i na dodatek On nie miał z tym nic wspólnego!
Gdy ten za nią ruszył z łapami, ona wskoczyła zapłakana do wody. Ten mężczyzna wcale nie wyglądał, jakby ruszył za nią, by ją ratować. Tylko jakby ją wręcz poganiał!
Amelia natychmiast wyskoczyła między drzewa, nie mogąc tego znieść. Chciała jej pomóc, ale wcale nie zimne ręce powstrzymały ją od tego. Nie miała pojęcia kto to, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo zatkał dłonią jej usta. Podejrzewała tylko, do kogo te męskie dłonie należały.
Dziewczyna się topiła, a oni we troje patrzyli na to i czekali na koniec. Ryczała jak dziecko, nie mogąc nic zrobić. Szarpała się, ale On był silniejszy. Zacisnęła dłonie na ręce ją oplatającej. Po chwili plusk wody ucichł i znowu pojawiło się w niej odbicie księżyca, który powoli dochodził do swych naturalnych kształtów.
Mężczyzna rozejrzał się uważnie dookoła i zniknął w pałacu, a ona przestała się wyrywać. Nie mogła uwierzyć w to, że to się właśnie Tak zakończyło. Na dodatek była w tym miejscu i nie pozwolono jej nic zrobić. Ręce ją obezwładniające nadal ją krępowały. Pokręciła głową, nie mogąc się z tym pogodzić. Rozluźniła swe ciało i zamknęła oczy, oddając się bólu serca, zalewając łzami.
- Dlaczego tam poszłaś? - Usłyszała groźny głos tuż nad swoim uchem.
Jego uścisk zmalał, a ona otworzyła oczy. Nie zwróciła uwagi na to, że znowu stała w swoim pokoju, a on dalej ją 'przytulał'. Mogła teraz przynajmniej głośno się wypłakać, gdyż jej usta zostały uwolnione. Nadal trzymała się jego ręki, którą oplatał jej tułów. Była pewna, że gdyby ją puścił, upadłaby. Chciała wymazać to z pamięci, ale jak na złość, plusk wody przelatywał jej przed oczami i Oni, jak pozbawieni uczuć się temu przyglądali.
- Dlaczego... - Wydusiła z siebie w końcu. - Dlaczego jej na to pozwoliłeś...
- Powiedziałem ci już. Zasłużyła na to.
Kręciła głową.
- Jak możesz...
- Nie była wierna swoim obietnicom - wytłumaczył.
- To nie ona... - Była tego pewna, choć wprawdzie nie znała prawdy, a raczej ją tylko czuła. Wydawało jej się, że ten mężczyzna nie poszedł za nią bez powodu...
- Nie ona? Nie ona mówiła, że kocha? Nie ona była niewierna? - Pytał retorycznie z wielkim żalem i gniewem.
- Nie... To nie ona... - Próbowała się uspokoić, ale nie mogła. Jedyne co zdołała zrobić, to odwrócić się przodem do niego i bez żadnych przeszkód wtulić się w jego tors i tam zaznać ukojenia duszy. Było jej tak dobrze przy nim... Pomimo tragedii, cieszyła się, że pozwolił jej na takie zbliżenie. Potrzebowała tego. Zamknęła oczy, by poczuć jego bliskość bardziej. Miał rację... Czasem widać więcej z zamkniętymi oczami. Tu nie było żadnych 'ale'.
- Kochałem ją... - Wysyczał. - Mogłem zrobić dla niej wszystko... Była dla mnie wszystkim... Miała mi pomóc...
- A Nick!? - Zawołała szeptem.
- Poza nim nie miałem nikogo więcej. Obydwoje mnie zdradzili... Najbliższe osoby memu sercu. Za które bym zabił; za które zabijałem... Traktowali mnie, jak bym był cieniem. Nigdy nim nie chciałem być. To Ja miałem być dla nich światłem... I gdy je ode mnie dostali... Zgasili mnie jak zapałkę w brudnej kałuży... Zasłużyli na karę...
Była przerażona. Każde ze słów wypływało z jego duszy, jakby było wyryte w niej na Amen. Nie zgadzała się z tym... Za żadne skarby nie mogła się z tym zgodzić... Była pewna tego, że Nick nigdy by go nie zdradził. Kochał go nad życie... Pragnęli być razem nawet po śmierci. To nie mogło się wydarzyć... Zresztą... Alicja również to powiedziała...
- Alicja powiedziała, że się pomyliłeś... Że to wszystko przez nią, bo nie powiedziała ci prawdy...
- Jakiej prawdy? - Zawołał głośno, aż się zlękła.
- Nie wiem, jakiej... Ale jeśli to powiedziała, to znaczy, że to musi być ważne...
- Zraniła moje uczucia... Reszta dla mnie się nie liczy.
- Nie możesz tak mów...
- Co mi po tym, jeśli poznam jakąś jej prawdę? I tak stałem się tym, kim jestem. Nic tego nie zmieni... Nigdy więcej nie spotkam brata... Nigdy... Bo... Jesteśmy straceni, nawet kiedy siły się połączą. To koniec. Jedyne co pozostało to ciemność... - Przypomniał.
Amelia otworzyła oczy, natchniona nową myślą. Nie odsunęła się od niego. Nie chciała marnować okazji, a wręcz wykorzystać ją na maxa.
- Planowaliście uciec... - Przypomniała sobie słowa z listu.
- Tak... Nigdy tego nie zrobiliśmy...
- Kto wam przeszkodził? Kto wam zabraniał być ze sobą?
- Ona.
- Nie rozumiem...
- Nie zrozumiesz...
Odsunęła głowę od jego zimnego torsu i popatrzyła mu w oczy.
- Chciałabym cię prosić... - Zerknął na nią, swą pełną czernią w oczach. - O wybaczenie... Jest mi wstyd, że posądziłam cię o zabójstwo Alicji i o krzywdzenie brata... Jest mi wstyd, że tak bardzo się pomyliłam... Przepraszam, że cię ściągnęłam na ten świat... To była moja... Rozrywka... Ale... Nie chciałam sprawiać ci bólu... Jeśli sprawiłam... Nie zrobiłam tego umyślnie... Ja... Ja się w tobie zakochałam... Dlatego... Jest mi tak cholernie przykro, że musisz tak cierpieć... - Odsunęła się od niego i sięgnęła po jego pióro. Podeszła do niego z wielką kluchą w gardle. - Nie wiem, jak to zrobiłam... Ale jakimś cudem znalazło się u mnie... I chyba nie powinno... - Z wielkim bólem wyciągnęła je w jego stronę. - Proszę... Jeśli chcesz... Wróć tam, skąd cię wyciągnęłam... - Spłynęła jej łza strachu, choć próbowała się powstrzymać. Nawet nie patrzyła mu w oczy. Nie chciała patrzeć, jak odchodzi... Ale czuła, że tak będzie dla Niego lepiej... Kochała go i pragnęła tylko tego, żeby był szczęśliwy.
- Ale to pióro nie jest moje.
Uniosła głowę. Zerknęła na niego. Był całkiem poważny, zresztą jak zawsze. Pokręciła głową, nie rozumiejąc. Sądziła, że sobie żartuje, ale jego mina naprawdę na to nie wskazywała.
- Miałeś takie samo, gdy byłeś dzieckiem. W swoim pokoju. Na biurku... - Zaczęła niezrozumiale.
- Owszem, ale to nie moje pióro.
- Nie rozumiem... - Wyznała oszołomiona.
- Sądziłem, że jesteś bardziej bystra, a ty jednak naprawdę utknęłaś - również wyznał, unosząc brew.
Zatkało ją. Nie miała pojęcia, co przeoczyła! W jej głowie pojawił się istny chaos! Nic nie rozumiała! NIC! Kompletnie... Aż śmiała twierdzić, że po prostu jej kłamie.
- Robisz sobie ze mnie żarty...
- Nie. Chciałbym ci podziękować za to, że umożliwiłaś mi spotkanie z Alicją po czterystu osiemdziesięciu trzech latach.
- To... Żaden problem... - Zawstydziła się, nie wiedząc, co ma powiedzieć. - Ale... Jak to nie jest Twoje? Przecież to Ty masz te skrzydła.
- Nie zawsze.
- Ale czasami je masz. Powiedziałeś, że nie zawsze ci są potrzebne, więc ich częściej nie masz... - Gestykulowała, poruszona.
- Owszem. Mam je tylko wtedy, gdy widzisz we mnie przeraźliwie złego Anioła, który zagraża Twojemu zdrowiu, który równie bardzo ci się podoba.
Amelia patrzyła na niego, ale chyba przestawała go widzieć. Usiadła aż na swym stołku od sztalugi. Jej mózg rozdarł się jak sieć na ryby, które uciekały na wolność w najskrytsze głębiny oceanu, których już więcej miała nie ujrzeć.
- To... Więc... - Nie wiedziała, co ma powiedzieć... - Więc... Nie... - Pokręciła głową. - Czy to znaczy...? Nie... To nie może być prawda... Nie... Ja... Ty... Anioł... Anioł jest swego rodzaju stwórcą... - Zaczęła powoli, choć nie wiedziała, jaki jest w tym sens. - Ochroną... Takie ma znaczenie... Pomocnik...
- Jestem Upadłym Aniołem - przypomniał.
- Przeciwieństwo... Ale... Dlaczego? - Była załamana. - Nie. - Podniosła się. - NIE - odrzekła stanowczo. - To nie może być prawda. - Znowu pokręciła głową. - Nie zgadzam... - Zadrżała jej broda. - ... Się z tym... Nie... - Łzy spłynęły jej po policzkach. Podeszła nieświadomie do okna, zagłębiając się we wspomnienia. - Ja tak nie chcę... - Płakała. Nigdy w życiu nie czuła takiego rozczarowania. - Jesteś Czarnym Aniołem, który popełnił grzech. Sam powiedziałeś, że jestem... Nie... - Rozpłakała się jeszcze bardziej. - NIE! - Wydarła się. - To TWOJE Pió... - Ucięła, gdyż po odwróceniu się za siebie, nikogo w pokoju nie zastała. - NIE UCIEKAJ W TAKIEJ CHWILI! - Zawołała. - MASZ MI WSZYSTKO WYTŁUMACZYĆ! ROBISZ SOBIE ZE MNIE ŻARTY! - Krzyczała, ale brakło jej sił.
Nie mogła się z tym pogodzić. Po prostu nie mogła. Przecież go wywoływała za pomocą tego pióra i właśnie postanowiła to znowu uczynić, będąc pewną, że kłamie.
Stanęła w znanym jej drewnianym pokoju. Od razu złapała się pióra na biurku. Było identyczne. Prawie takie samo! Nie należało do niego!? To dlaczego miał je w swoim pokoju!?
Szloch chłopca wybudził ją z awanturniczych myśli. Zaczęło ją to wszystko drażnić. Wyszła z pokoju i od razu pewnie pokierowała się do pokoju naprzeciw, którego w prawdzie tam teraz nie było. Musiała zejść na dół, żeby się tam dostać. Coś czuła, że On naprawdę zaczął się nią bawić...
- Dlaczego ciągle płaczesz? - Zapytała od razu, gdy tam weszła.
Chłopiec zamilkł przerażony, a ona poczuła wstyd.
- Przepraszam... Chciałam zapytać, co się stało, że znowu płaczesz? Co się dzieje? Kto cię krzywdzi? Kto sprawia ci ten ból? I gdzie są wasi rodzice? Czemu ten dom jest zawsze pusty? - Gestykulowała.
- Zawsze taki będzie... - Wychrypiał cicho.
- Wy żyjecie? Czy jesteście duchami?
Chłopiec się zaskoczył.
- Żyjemy. To ty jesteś...
- Okay. Rozumiem. Dobrze. Wolałam się upewnić. Więc... Powiesz mi, dlaczego ciągle płaczesz i dlaczego Twój brat ciągle wgapia się w tę wodę? Czego on tam szuka? Mam dosyć bajek o podwójnym księżycu - zaznaczyła.
Chłopiec się rozpłakał.
Przełknęła ślinę. Otarła swoje łzy i nabrała powietrza w płuca. Podeszła do jego łóżka, na którym siedział, przytulony do swych kolan i kucnęła.
- Powiedz mi. Proszę... Co się z wami dzieje?
- Nie mogę...
- Dlaczego? Bill ci zabronił?
Pokręcił głową.
- Więc, kto?
- Po prostu nie mogę...
- Możesz. Ja... Ja jestem duchem, więc nikomu tego nie mogę powtórzyć. Obiecuję i zatwierdzam. - Przyłożyła dłoń do piersi dla uwiarygodnienia.
- Nasi rodzice odeszli...
Zaskoczyła się, choć mogła się tego domyślić...
- Dokąd?
- Do gwiazd...
- Tak powiedzieli?
Skinął głową.
- Dlatego On cały czas tam siedzi... - Zaskoczyła. - O mój Boże! - Podniosła się. - To takie smutne! - Wyszła stamtąd. Miała niepohamowaną chęć dostania się do tego biednego chłopca w czarnej czuprynie.
Serce jej się ściskało, widząc go wpatrującego się w taflę ciemnej wody. Myśl, że on cały czas czeka na ich powrót, dosłownie łamała jej serce na wskroś. Dreszcze jej przelatywały po ciele. Tych emocji nawet nie dało się opisać słowami. To było gorsze od widoku śmierci. W śmierci się już nic nie czuje... Ale męka za życia... Taka męka psychiczna i duchowa to jest coś, czego nikt na świecie nie chciałby przeżywać... A wszystko za sprawką beznadziejnej wiary i nadziei...
Podeszła do niego, od razu padając przy nim na kolana i łapiąc jego małe ciało w ramiona. Przycisnęła go do siebie mocno. Była głupia, jeśli myślała, że to uleczy jego małe - wielkie serce. Właśnie sobie zdała sprawę z tego, że nikt nie jest w stanie wyleczyć ich bólu, ponieważ nie da się ożywić zmarłych, cofnąć czasu, wskrzesić...
- Kochanie... - Wyszeptała. - Tak bardzo mi przykro... Już wszystko rozumiem...
- Zostaw mnie! - Zawołał, odpychając ją nagle.
- Kochanie... Nie będziecie sami. Nad waszym światem nie zawsze będzie noc. Wyjdzie słońce... - Właśnie zdała sobie sprawę, że to w jej życiu jest niemalże cały czas noc, ale odłożyła refleksję nad tym na później. - Uwierz mi. Będziecie razem, jeśli tylko będziecie o to walczyć. Wasze siły... Mogą się połączyć. Sępy będą krążyć... Całe życie, ale to od Was zależy, czy pozwolicie się dopaść.
- Dlaczego to mówisz!? - Zawołał zaskoczony i oburzony.
Amelia zamilkła.
- Nie jestem przeciwko wam... Jestem z Wami - wyjaśniła, czując się potraktowana jak wróg.
- Wróć tam, skąd przyszłaś i nigdy... - Obraz się rozmył. - ... Więcej tam nie przychodź! - Dokończył On.
Poniosła się z podłogi.
- Wybacz mi... Nie uwierzę w to, że to nie jest Twoje pióro. Nigdy w to nie uwierzę. Sam powiedziałeś mi na początku, że jeśli będę wierzyć, to... - Zaskoczyła się. - NIE! - Zawołała. - TO NIE JEST PRAWDA! - Wytknęła mu palcem i wyszła z pokoju.
Zbiegła po schodach, by tam wpaść znowu na niego. Ominęła go, zatrzymując się przy replice obrazu z pałacu.
- Oni w Ciebie też wierzą! To jesteś TY! To nie ja to stworzyłam! To ktoś to stworzył, a ja to odwzorowałam! - Wytłumaczyła pośpiesznie.
Wyszła z domu, nie dając się prowadzić ścieżkom. Ruszyła prosto przez las, by dostać się do pałacu.
- Czemu znowu jest noc!? Ile godzin ma noc!? - Zawołała. - Nie ważne... - Poczuła, jak jej stopy odrywają się od leśnej ściółki, trzymana w objęciach. Jego skrzydła wchlowały raz po raz, a oni unosili się coraz wyżej nad korony drzew.
- Masz skrzydła! - Zawołała rozpromieniona. - Kłamałeś mi! - Wyrzuciła.
Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Uśmiechasz się. Czemu to robisz?
- Zrobiłaś dla mnie wiele dobrego.
- Co? - Nic nie rozumiała.
- Dałaś mi nadzieję na słońce. Już nie pamiętasz, co do mnie powiedziałaś? - Unosił się nadal wysoko w górę.
Zrozumiała. Znowu zapisała mu się jej wizyta w jego wspomnieniach. Uśmiechnęła się do siebie, ponieważ w końcu było to coś miłego.
- Gdy już myślałem, że ujrzałem je przy niej. Było to tylko złudzeniem... Więc poszukamy go teraz.
- Oszalałeś... - Szepnęła zaskoczona.
- Przecież sama powiedziałaś, że jestem nienormalny...
- Ale... Nie sądziłam, że aż tak... - Zaczynała trzymać się go coraz bardziej kurczowo, widząc malejący świat tuż pod nimi. - Bill... Ja... Ja nie jestem pewna, że zobaczysz słońce, gdy wisi nad nami pełnia księżyca.
- Powiedziałaś, że bez słońca, księżyc by nie świecił, a więc musi być gdzieś ukryte...
- Wystarczy poczekać na nie na ziemi. Na pewno wyjdzie, gdy księżyc pójdzie spać...
- Nie chcę czekać dłużej. Czterysta osiemdziesiąt trzy lata na nie czekam. Czas w końcu je ujrzeć.
- Bill... Zaczynam się bać...
- Czuję... Dzięki temu rosnę w siłę. Dokładnie jak ty, gdy widziałaś tych ludzi.
- Oni w ciebie wierzą.
- Odkąd się zjawiłaś, coraz więcej osób we mnie wierzy. Dlatego mogę być z tobą prawie cały czas.
- Co niby takiego zrobiłam?
- Znowu sądziłem, że jesteś bardziej bystra... - Westchnął.
- Nie rozumiem...
- Wiem.
- Więc mi wytłumacz.
- Nie mogę teraz. Wypatruj promieni.
- Bill, ja naprawdę zaczynam się bać. Nie chcę spaść!
- Wierz w to, że nie spadniesz, a tak się stanie. Zawsze się dzieje to, w co wierzysz.
- Masz rację... - Wyszeptała, olśniona.
Zacisnęła powieki, zdając sobie sprawę, że przy 'wywoływaniu' duchów, zawsze wierzyła w to, że ktoś się jej pojawi. Zawsze się tak działo...
- Proszę, żebyśmy wylądowali na ziemi. Musimy wylądować na ziemi. Ujrzeć w wodzie promienie słońca, nie podwójny księżyc. Chcę to zrobić dla Niego... Tylko dla Niego... - Wtuliła się w niego mocno, zapominając o zagrożeniu i niebezpieczeństwie. - Jestem z nim od zawsze... Pozwól mi być z Nim na zawsze...
- Nie mogę cię zabrać do siebie...
- Dlaczego? - Wyszeptała tak jak on.
- Ponieważ Twój świat bardziej mi się podoba.
Oburzyła się. Popatrzyła na niego. Ku zdziwieniu stali nad stawem przy pałacu. Uśmiechnęła się szeroko, rozglądając dookoła. Zatrzymała wzrok w odbiciu księżyca.
- Nie do końca wyszło tak, jak chciałam... Wybacz... - Przyznała z przykrością.
- Wyszło tak, jak powinno - pocieszył.
Było jej głupio znowu przyznawać się do tego, że nie rozumie, co do niej mówi, dlatego tym razem przemilczała.
Zbliżył się do niej, a jej serce zabiło tak mocno, że aż zakręciło jej się w głowie.
- ...Też bym mogła się utopić... - Wyznała cicho, oszołomiona jego bliskością. - W Twoich oczach... - Dokończyła na wydechu, po czym ich usta złączyły się w jedność. Ta chwila była tak piękna, że aż niemożliwa... Umarła. Przynajmniej mogła to już zrobić...
- Ty dajesz mi te promienie... - Wyznał cicho. - Dostrzegam je tylko wtedy, gdy nie patrzę...
- Jesteś taki... Mądry... - Przejechała dłonią po grzbiecie skrzydła. Nie mogła się opanować. Miała do nich ogromny sentyment i słabość... - Jesteś taki... Piękny... Chcę... Pragnę być z tobą już na zawsze... Dopóki wszechświat, żywioły, księżyc i słońce, a przede wszystkim czas nas nie rozłączy... I wiesz co? Pomyliłeś się nie tylko z tym, o czym mówiła Alicja. Twoja dusza nie umarła. Gdyby tak było. Nie byłoby cię tu wcale... Może i masz ją zranioną, przepełnioną żalem, bólem i gniewem, ale to wszystko można zmienić... Jeśli tylko na to pozwolisz. Zawsze jest miejsce na zgodę i wybaczenie. W tym temacie czas i żadna sytuacja nie jest żadną przeszkodą, bo najważniejsze jest to, co czujesz, nie to, co zrobiłeś... Serca, duszy, siebie samego nie da się okłamać. Możesz sobie mówić - jasne jak księżyc, ale wtedy nie miej nikomu za złe, że żyłeś w zakłamanym świecie i postąpili tak czy inaczej, bo gdyby znali prawdę, uczyniliby Twój świat innym. A więc sam sprawiłeś sobie poniekąd ten ból, żal i gniew... Przyznanie się do błędu, jest samoistnym wybaczeniem... I spokojem ducha... Nawet jeśli ktoś inny tego nie odwzajemnił...
CDN