No to jestem :)
Odcinek chyba pierwszy w tym opowiadaniu, a raczej jego połowa, która niezbyt mi się podoba, aczkolwiek nie mogłam inaczej... W tej niezbyt lubianej połowie pojawia się sen, który był dotąd moim jedynym koszmarem, przez który obudziłam się krzykiem i rykiem. (inne przeżywałam mniej drastycznie) Parę długich minut zajęło mi otrząśnięcie się z niego i uspokojenie. To było jakieś 4/5 lat temu, ale pamiętam go, jakby był dziś w nocy. Pamiętam, że cały dom wtedy postawiłam na nogi i trzęsłam się, jak galareta. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć tego snu, a gdy o nim myślę, dopadają mnie ciarki... Nigdy w życiu nie chciałabym przeżywać tego ponownie :o Irytuje mnie też fakt, że gdy to spisałam... Wcale aż taki straszny nie był i to mi się zdarza z każdym snem, który mnie poruszył. W śnie jest okropieństwem, a gdy już go czasem opowiadam, czasem wcale taki nie jest...
Ktoś z Was też miał jakieś takie 'dziwne' sny? :o
Teraz coś miłego, czym nie mogę się oprzeć i muszę się podzielić, pomimo że pewnie każdy już o 'California High' wie :D W KOŃCU o godz. 21:00 DOCZEKAM się teledysku do mojej ukochanej piosenki <3 :D
14
- To jest nasz nowy dom.
- Chyba sobie żartujesz - prychnęła zaskoczona z lekkim rozbawieniem.
- Czy wyglądam na takiego, co lubi żarty? - Warknął oschle.
Amelia chwilę przełykała informację o nowym domu.
- Ale jak? Skąd wziąłeś ten dom? Tak daleko od miasta? Co z tamtym domem? - Wcale się nie przejmowała, że na jednym tchu zadała te pytania, na które pewnie wcale nie uzyska odpowiedzi.
Steven nigdy nie przepadał za przebywaniem w licznym gronie ludzi, ale nie sądziła, że aż Tak za nimi nie przepada....
Tak, jak się domyślała. Olał jej pytania i wspiął się na pięciostopniowe schody do frontowych drzwi. Dopiero teraz zauważyła nieznane jej auto, zaparkowane obok domu. To znaczyło, że ktoś musiał już w nim mieszkać...
Powędrowała za nim, od razu zatrzymując się w holu. To było coś niesamowitego. Czuła się, jakby cofnęła się w czasie. Stare panele ścienne okrywały do połowy każdą ze ścian. Staromodne meble, dębowy parkiet, zdobne poręcze schodów, które prowadziły na piętro, które również wydawało się otwarte, gdyż dookoła wiodła balustrada, a ze środka holu było widać świetlik na dachu i duży żyrandol. Po prawej kuchnia z wyspą dopasowana do stylu domu, a po lewej bez drzwi, a tylko drewniany, półokrągły łuk prowadził do salonu, w którym od razu zbystrzała wygodne kanapy i duży kominek. Nie tylko to. Okrągły stół był zajęty przez trzech młodych mężczyzn, którzy nie zwrócili na nią swej uwagi, bo szybko się wsunęła z powrotem na hol.
- Jeśli kazałeś się wyprowadzić Mikiemu, to czemu Ten dom?
- Dom sprzedałem.
Skupiła w końcu na nim wzrok.
- Jest piękny... Wygląda jak z horroru! Zawsze o takim marzyłam!
- Wiem. Dlatego tu jesteśmy.
Pokręciła głową niedowierzająco. Rzuciła mu się na szyję, a on zwinnie uniósł jej wiotkie ciało, oplatając swe biodra jej nogami i podtrzymując ją rękoma za tyłek.
- A moje rzeczy?
- Przeniosłem wszystko.
- Tak szybko udało ci się to zrobić? - Nie wierzyła.
- Szybko? Wystarczył jeden transport. Masz więcej płótna niż rzeczy.
- Cześć. - Do holu wszedł jeden z chłopców, dlatego zeszła na ziemię, odsuwając się od Stevena.
- To jest Ricky, mój kumpel. - Przedstawił Steven.
Od razu podeszła do bruneta, by uścisnąć jego dłoń. Zakładała cały czas, że Steven nie miał znajomych, dlatego była zaintrygowana.
- Miło cię poznać. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Chodźcie do nas - zaprosił.
Tak też zrobili. Dwóch pozostałych grało w karty przy whisky. Był to Matt i Dan. Wyglądali na takich, co dobrze znają Stevena. To była dla niej chyba największa niespodzianka. Po krótkim zapoznaniu się z przyjaciółmi Stevena przeprosiła ich, oświadczając, że chce obejrzeć resztę domu.
- Dlaczego nigdy nie mówiłeś, że masz przyjaciół? - Zapytała od razu, gdy zmierzali już na górę.
- Po co było ci o tym wiedzieć?
- No nie wiem... Ale Miki? Skoro oni tu mieszkają, to dlaczego pozbyłeś się Mikiego? Przecież on też jest twoim znajomym.
- Mikiego nie trawię i nie mów w tym domu o tym kimś. Szlag mnie trafia na samo jego pedalskie imię. Jak mu powiesz, gdzie mieszkasz, to cię zniszczę - zagroził tak poważnie, że aż się zatrzymał w połowie schodów, by zaznaczyć tę powagę.
- Jaja sobie robisz? - Zawołała poruszona. - To mój przyjaciel!
- Już nie jest Twoim przyjacielem. Zapomnij o nim. Nigdy więcej już go nie spotkasz.
- Co ty wygadujesz!? - Rozzłościła się, a już myślała, że będzie tak pięknie do końca...
- Nie będzie się do ciebie kleić. Nie pozwolę na to, żeby robił sobie z ciebie zabawkę na urozmaicenie swojego nudnego życia. Skończ o nim mówić, bo to nie ma sensu. Mieszkasz teraz ze mną. Jesteś znowu moja i już tak zostanie. Wezmę się za ciebie, jeśli ci coś nie pasuje, wracaj do rodziców.
Zatkało ją, ale gdy już się odetkała, zawołała.
- Znowu robisz to samo!
- Taki już jestem.
- Nienormalny! Nie możesz mnie więzić przed światem!
- Mogę. Właśnie to robię - wyjaśnił spokojnie i ruszył dalej, by przejść przedpokój ogrodzony po jednej stronie ścianami z drzwiami prowadzącymi zapewne do sypialni i po drugiej barierką z widokiem na dolny hol.
Otworzył drzwi na końcu korytarzyka i zaprosił ją do środka.
- Gdzie moje... - Już się zestresowała, nie widząc w nim swoich obrazów.
- W piwnicy - przerwał jej.
- Chcę mieć je w pokoju! - Zaatakowała.
- Nie. Nie ma urządzania sobie kaplic w tym domu. Możesz sobie inne obrazy malować.
- Jak możesz!
- Nie ma syfienia.
- Chcę zobaczyć resztę swoich rzeczy - rozkazała. Nie ufała mu.
Steven westchnął. Zeszli do piwnicy, do której schodziło się po wąskich schodach za drzwiami, umiejscowionymi pod głównymi schodami na holu.
Już schodząc do środka, poczuła coś dziwnego. Jakby powietrze w tym miejscu było nadzwyczaj gęste, przez co ciężko było nim oddychać. Coś czuła, że ten dom skrywa więcej tajemnic, niż się spodziewa. W sumie to On ją tu pierwszy przyprowadził, a chyba nie zrobił tego ot tak...
Zapalił światło i od razu kamień spadł jej z serca. Naprawdę nic nie zniszczył i naprawdę wszystkie obrazy znajdowały się nietknięte. Co do jednego - jak się upewniła po zajrzeniu w każdy duży karton. Na dodatek stały popakowane całkiem nowe płótna, różnej wielkości. Musiał je kupić dla niej!
Zerknęła na niego w końcu miło zaskoczona. Aż śmiała sądzić, że to ona tak źle i mrocznie odbiera każde jego słowo i czyn. Może naprawdę się zmienił. Może naprawdę był tym walecznym i męskim Stevenem, jakiego poznała, który tak ją zauroczył.
Zawiesiła na jego szyi ponownie swe ręce.
- Już myślałam, że jesteś potworem... - Wyznała. - Przepraszam. Źle cię oceniłam... - Pogłaskała go po karku, a on się krzywo uśmiechnął.
- Przecież nie zabraniam ci malować - wyjaśnił.
Zerknął na jej usta swą szarością tęczówek i z powrotem w jej oczy, lekko, choć pewnie przekrzywiając twarz i marszcząc czoło.
Wiedziała, o co mu chodzi. Dlatego uśmiechnęła się delikatnie i zbliżyła, by go pocałować, ale ku zaskoczeniu, odsunął się.
- Nie teraz - zawiadomił.
- Też to czujesz? - Ucieszyła się, że jednak nie jest sama. W sumie podejrzewała, że właśnie przez to nie chciał się z nią pocałować.
Chłód tego miejsca i ciężkość atmosfery odbierała siły, tak bardzo, że mogłaby spokojnie się położyć i umrzeć, aczkolwiek niespokojnie zadręczać się dziwnymi myślami tuż przed upadkiem. Tymi dziwnymi myślami były analizy, jak wielka, głęboka i silna może być dusza, wypełniająca to miejsce, o ile w ogóle takowa w tym miejscu była. Chyba była, bo nie sądziła, że ot tak, można mieć tak ponure, w dodatku spokojne myśli o śmierci. Miała wrażenie, jakby właśnie w tym miejscu zaczynał się koniec.
- Co? - Zapytał niezrozumiale.
- Nic... - Zwątpiła i rozejrzała się niepewnie po zagraconym wnętrzu. Jedyne co przykuło jej uwagę, to porozbijane deski niemalże na środku. Zerknęła więc w górę, ale równie drewniany sufit nie mówił o tym, żeby był zarwany.
- Powiedz. - Przyglądał się jej uważnie.
- Mało ważne... Chciałabym powiesić jeden z tych obrazów - zaczęła niepewnie.
- Jaki? - Uniósł już brew pod względem nadchodzącej, znanej odpowiedzi 'nie', jakiej zaraz miał użyć.
Odsunęła się od chłopaka i wygrzebała jeden z większych obrazów. To był ten, który odwzorowała z sali w tym strasznym pałacu.
- Nie. - Od razu powiedział, nim zdążyła mu go zaprezentować. - Nie będzie w tym domu...
- W moim pokoju! - Przerwała mu.
- To jest straszne! - Wykrzywił twarz. - Wygląda jak diabeł. Demon. Czarna siła. Ma pazury, skrzydła! Czemu nie ma rogów? - Skrzyżował ręce na piersi i przekrzywił głowę, wgapiając się w mroczną postać.
- Bo nie ma rogów. To nie jest Diabeł. To jest ANIOŁ - zaznaczyła.
- Jesteś jebnięta. - Westchnął. Chciał się odwrócić i pokierować już do wyjścia, ale jednak zaniechał. - W sumie? Jakbyś go powiesiła w holu, naprzeciw drzwi wejściowych, to by odstraszał ludzi i nikt by nie chciał tu przychodzić - wymyślił.
- Eh... Nie ma odstraszać ludzi. On jest dobry, tylko... Chyba trochę się pogubił.
- Ty sama się pogubiłaś... Ale dobre to jest. Dawaj to. - Sam wziął od niej ten obraz i wyszedł z piwnicy, a ona za nim.
Od razu ściągnął jakiś mało ciekawy krajobraz z o tapetowanej ściany i zawiesił jej dzieło.
Uśmiechnęła się szeroko i aż ścisnęła sobie ręce z tego podniecania.
- Wygląda bosko - wycedziła wniebowzięta.
- Chodźcie zobaczyć! - Zawołał do kumpli, a ci prawie natychmiast się zjawili w holu.
Czuła się jak autorka najbardziej widowiskowej wystawy sztuki.
Każdy z nich wymienił między sobą nietęgie spojrzenia, ale uśmiechnęli się, choć było czuć już na kilometr od nich, że nie było im wcale do śmiechu.
- Kto to jest? - Zapytał Dan.
- On - odrzekła z zachwytem. - Mój Czarny Anioł.
- Twój?
- Tak.
Steven obdarzył ich swoim wzrokiem.
- Amelia twierdzi, że z nim rozmawia i wygląda tak naprawdę.
- Tak - zatwierdziła śmiało. - Nie jestem psychiczna - dodała od razu dla jasności, choć nie wątpiła, że właśnie już za taką w ich oczach uszła. - Naprawdę On istnieje.
- Spoko. - Zaśmiał się nerwowo Ricky. - Co ćpiesz? Też to chcę.
- Haha! Ja bym nie chciał, jeśli miałbym widzieć takie coś - zawołał Matt.
- Nie ćpie... - Poczuła się urażona.
- Czasem bierze tylko twarde - odrzekł Steven i skinął do niej głową.
Już chciała zaprzeczać i wyzwać go za to, ale zdążyła tylko otworzyć usta, bo już zrozumiała. Nie chciał się chwalić kolegom z tego, co ona przeżywa. Może miał rację. Co ich to obchodzi? Nie zaprzeczyła z lekką niechęcią...
- W sumie trochę jest przerażający, jak się długo na niego patrzy - zauważył Rick.
- Też tak twierdzę - przytaknęła szczerze.
Rozpakowała swoje rzeczy. Steven miał rację. Za wiele ich nie miała, ale nie przejmowała się. Była zachwycona pokojem. Najbardziej chyba siedziskiem pod oknem, za którym rozciągał się nudny krajobraz pola zakończone klifem. Duże sypialniane łóżko, z którego nie dawno wstała dziwnie bardzo wypoczęta, było od samego początku posłane.
Cieszyła się, że Steven jednak okazał się miły. Choć wolała mieć swoje obrazy w pokoju, tak stwierdziła, że dzięki temu, że ich nie ma, może tworzyć więcej, żeby znowu zapełnić swój pokój. To było właśnie z tej jednej strony dobre.
- Może Steven był taki oschły i okropny, bo Miki był? Całkiem możliwe... - Gdybała sobie w myśli.
Wpatrywała się w ten szary, nudny obraz za oknem, analizując chwilę wszystko to, co się działo w jej życiu w ostatnim czasie. Zauważyła, że na początku tylko się jej śnił. Potem zaczęła go czuć, a teraz już go może widzieć, a nawet i dotknąć jego lodowatego ciała. To znaczyło, że rósł w siłę. A wtedy, gdy jej nie odwiedzał tak długo, wyjaśnił, że przestała w niego wierzyć, że coś przerwało im kontakt. Wtedy Steven zniszczył jej obraz...
- Czyżby Steven miał jakąś dziwną anty moc, która przerywa nam kontakt? - Aż się wyprostowała na tę myśl. - Co, jeśli teraz w ogóle do mnie nie przyjdzie, bo jestem tu z nim, w nowym miejscu!? A może właśnie wtedy, gdy mnie tu przyprowadził, to było ostrzeżenie? Może wiedział o tym, co się stanie i chciał mnie przed tym ustrzec? - Spanikowała.
- Bill? - Zawołała niepewnie. Nawet nie wiedziała, czy naprawdę ma tak na imię. Nie miała pojęcia nawet, skąd przyszło jej do głowy to imię, ale wydawało jej się, że już dawno się o tym dowiedziała, tylko że zapomniała. - Billy? - Powtórzyła. - Billy. - Przypomniał jej się ten zacny, boski amorek. Uśmiechnęła się do siebie. Pragnęła poznać jego teksty... - OMG! - Zawołała sama do siebie, na widok w swej głowie kawałka papieru na biurku w tym starym pokoju z ni to snu, z ni to wędrówki...
Od razu sięgnęła po swój brudnopis i chwyciła mazak, by stanąć nad swoim stolikiem. Obraz, a raczej niezrozumiane jej napisy przelatywały jej przed oczami, ale jakby nie mogły nabrać ostrości, gdy przed chwilą sądziła, że jest wstanie je odczytać.
Zacisnęła dłoń na mazaku i zamknęła powieki, chcąc na siłę przeczytać to zdanie. Nie umiała... Ale na siłę przyłożyła nasiąknięty tuszem czubek mazaka do papieru i zaczęła na oślep kreślić, to co mniej więcej widziała. Gdy już sądziła, że jej się udało, zerknęła podekscytowana na papier.
"Zbliżają się, są tuż za nami..."
Wykrzywiła twarz i przełknęła ślinę. Nic sobie nie pomyślała, ale i tak się odwróciła za siebie dla własnego, sumiennego spokoju.
Kartki brudnopisu już miały parę haseł, które nic jej nie mówiły, a chcąc je połączyć w jedną całość, wychodziło jedynie "Z każdym wierszem umiera uczucie. Świat powinien milczeć i na zawsze pozostać sam. Twoje drżenie za bardzo mi nie pomaga. Puść mnie. Zbliżają się, są tuż za nami." - To był jedyny logiczny ład chyba, jaki mógłby powstać z tych zdań.
- Bill... - Wyszeptała ponownie, wgapiając się w tę krótką wypowiedź, jaką właśnie stworzyła. - Ty się bałeś czegoś? Chciałeś przed czymś uciec?
Poczuła na swym ramieniu lodowatą dłoń, aż się wzdrygnęła, ale też od razu się opanowała. Już myślała, że przeprowadzka to koniec...
- Nigdy nie miałem spokoju ducha. Zawsze pragnąłem czegoś, co było dla mnie nieosiągalne... - Odrzekł swym charakterystycznym, mrocznym tonem głosu, choć dało się wyczuć spokój. - A dzięki temu, że chciałem tego, czego nie mogłem dostać, byłem nieszczęśliwy.
- Dlatego tu jesteś... Pragniesz dostać tego, czego nie dostałeś...
- Można to tak nazwać.
- Ta dziewczyna... - Zaczynała w końcu myśleć logicznie, bazując na zebranych informacjach. - W tym pałacu, czy zamku... W tej komnacie. To była Twoja miłość, tak? Pisałeś do niej listy... Nie za bardzo miłosne... - Wpatrywała się nadal w brudnopis.
- Na żaden nie dostałem odpowiedzi...
- Dlatego ją zab... Zaraz... - Zmarszczyła brwi w skupieniu. "Puść mnie. Zbliżają się, są tuż za nami" - Przeczytała w myśli ponownie. - Ukrywaliście się z miłością. - Wywnioskowała. - Ktoś się o tym dowiedział, dlatego ich zabiłeś wszystkich, bo chciałeś żyć z nią, tak? - Odwróciła się w końcu do niego przodem, natchniona, ale nikogo nie było. - Dlaczego się nie pokażesz? Wylałam już tyle łez, że powinieneś już chyba żyć normalnie... - Zażartowała nieśmiesznie.
Czyste płótno, które było przygotowane do zapełnienia na sztaludze, zaczęło się pokrywać czarnym atramentem, jej, choć w prawdzie Jego czarnego, dużego pióra, które wydawało się lewitować.
Podeszła spokojnie bliżej, napawając swe oczy widokiem pięknych, zdobnych liter, niezbyt starannego pisma, aczkolwiek robiącego wrażenie.
"Sępy krążą nad Naszym rewirem. Zabijają resztki Ciebie i resztki Mnie. - To mnie zabija."
- To znaczy... Czy to znaczy, że to Ktoś Was zabił!? - Zaskoczyła się. - Czy to jest część z kolejnego listu? - Nie wiedziała.
Stanął tuż przed nią. Tak blisko, że o mało co się nie przewróciła. Nie lubiła, gdy ktoś jej tak robił znienacka. Uniosła głowę, by móc spojrzeć w jego obsydianowe oczy.
- Czy to znaczy... Że to Ty mieszkałeś w tej starej chacie nad jeziorem? To znaczy, że miałeś brata?
- Mój brat... - Zaczął, ale nie dokończył, więc zrozumiała, że tylko powtórzył słowa.
- Twój brat ciągle płakał... Krzywdziłeś go.
Wykrzywił twarz, a jego oczy zapłonęły. Z jego rąk wyrosły pazury, a skrzydła skrępowane zbyt małym pomieszczeniem, nie w pełni się rozłożyły. A widok tak samo ją przeraził, jak i zabolał, wyobrażając sobie jego ból, który poczuł przy tym uderzeniu skrzydeł o ściany. Nie mówiąc już o tym, że po zrzucał niektóre wolno stojące przedmioty na podłogę. Nie zdążyła nic zrobić z tego szoku, a dostała tak mocno w twarz, że przeleciała na drugi koniec pokoju, uderzając o ścianę i spadając, całe szczęście na łóżko.
Zrobiło się jej ciemno przed oczami. Jakby właśnie zapadła w sen, który jej się należał. A to, co się wydarzyło, nie miało wcale miejsca.
Poczuła, jak jej ciało się unosi. Przez chwilę nie rozumiała, o co chodzi. Jakby zbudzona ze snu.
Ciemność rozjaśniała dopiero po chwili, a ona ujrzała surowe pomieszczenie. To był jej pokój, ale jakby dopiero świeżo zrobiony, który nie został jeszcze wykończony. Dookoła widniał szary beton, w niektórych miejscach ciemniejszy. Jakby poplamiony. Duże okno zniknęło w ciemności.
Bicie serca przyśpieszyło tempo. Nie miała pojęcia, czego ma się spodziewać. Zerknęła w dół. Znajdowała się z ponad metr nad swym łóżkiem. Ponownie uniosła, coraz bardziej przerażony wzrok. Nic się nie działo. A ona trwała tak na wysokościach.
Wiedziała, że nie była sama w tym miejscu, czuła to coraz bardziej, ale nikogo nie widziała. A gdy uwierzyła swoim odczuciom. Uwierzyła, że to On, opadła na ziemię.
Łóżko wyparowało. Pojawiła się duża, stara szafa za łóżkiem, która w rzeczywistości była jej szafą, którą dopiero teraz dostrzegła.
Ból po upadku, wcale nie był mocno odczuwalny. Dlatego miała zamiar się podnieść z czworaka na równe nogi. Gdy to zrobiła, ponownie się rozejrzała, niczego nie widząc. Za to poczuła silne pchnięcie, po czym wpadła całą sobą w drzwi szafy. To nie było wcale straszne. Bardziej przeraziło ją to, że straciła znowu grunt pod nogami i nie może zapanować nad swoim ciałem.
Jej twarz wygięła się w bólu; bólu, którego znowu zbytnio nie poczuła, lądując na ścianie. Gdy się odczepiła od niej, ponowne silne pchnięcie spowodowało, że całą sobą uderzyła w to samo miejsce. Miała wrażenie, że się cała na niej rozbiła, jakby była rzuconym jajkiem.
Jej klatka piersiowa nie nadążała się poruszać przy tak szybkim oddechu strachu. Panika przed niewidocznymi mocami, które mogły ją zaatakować zewsząd, i nie moc ochronienia, ani nawet przygotowania się na cios, były w tym wszystkim najbardziej przerażające.
Nie zdążyła się sama odkleić od ściany, zrobił to za nią, unosząc ją wysoko ku górze. Siła była tak ogromna, że podczas lotu nie mogła złapać oddechu. A ona zawisła nad betonem, jakby leżała na brzuchu, na swoim łóżku.
Wydała z siebie dźwięk przerażenia. Jej oczy zaszły łzami. Świadomość, że nie może nic zrobić, nie może uciec, nigdzie się schować była okropna i tak samo przerażająca. Nie miała się czego złapać, powstrzymać swego ciała przed upadkiem na ziemię. Bała się, że spadnie.
Spadła, dodatkowo pchnięta w beton. Jakby ktoś nadepnął na nią wielkim butem, by przestała się unosić.
Nie widoczne łzy wypłynęły z przerażonych oczu, ale nie poddawała się. Gdy tylko upadła, od razu się sama podniosła, czując już, że braknie jej tchu.
- Zostaw mnie! - Zawyła przerażona, patrząc w powietrze. Jej gałki poruszały się tak szybko, jakby dostała epilepsji. Nie miała pojęcia, gdzie jest. Chciała go ujrzeć, by móc się uchronić od kolejnego ciosu.
Po raz kolejny wpadła na ścianę. Nie zdążyła się otrząsnąć od uderzenia, a już wylądowała naprzeciwko, na szafie. Brutalnie wgnieciona w beton i znowu uniesiona, ponad ziemię, by móc wkleić się w ścianę. Jedyne co mogła zrobić, to wydawać z siebie dźwięk ogromnego przerażenia, na zmianę z głośnym, wywołującym dreszcze na plecach płaczem, który cichł z każdym lotem w coś. Ponieważ ta siła paraliżowała jej ciało, nawet głos.
- Nie wytrzymam dłużej! - Zawyła w bólu, powstając ostatkami sił na czworaka, patrząc się tempo w beton.
Ale to nie chciało jej dać spokoju. Poczuła ponowny brak gruntu pod kończynami. Zacisnęła mocno powieki i spięła ciało przed kolejnym uderzeniem w szafę. Zjechała po niej na zimny beton.
- Zostaw mnie! - Zawyła błagalnie. Po czym rozległ się głośny krzyk. Tak głośny i przeraźliwy, że bolało ją gardło. A ona dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Przerażona zacisnęła pięści, wszystkie swe mięśnie, zacisnęła powieki i wydarła się tak głośno, że czuła w gardle aż chrypę. A wypłynęła z niej ponownie tylko głucha cisza.
Gardło ją bolało. Wszystko ją bolało. Płakała cicho, nic z tego nie rozumiejąc. W szparach swych przymkniętych oczu ujrzała chłopca. W pierwszym momencie nie zwróciła na niego uwagi, ale gdy do niej podszedł, otworzyła oczy i zerknęła w górę. Stał nad nią i przyglądał się jej bardzo zainteresowany jej osobą. Jego czarna czupryna przypominała jej przerażającego chłopca z domu nad jeziorem. Nie miał czarnych oczodołów i nie był przeźroczysty, więc na pewno to był ten jeden z braci.
Wspięła się zbolała na łokieć, a potem do pozycji siedzącej.
Wyciągnął do niej swą małą dłoń. Była spięta, ale nie miała siły na żadną obronę. Przez myśl jej przeszło, że raczej i skoro się tu pojawił, to znaczy, że nie chce jej niczego zrobić.
Przyłożył ją do jej mokrego policzka, w który dostała cios szponami Czarnego Anioła. Pogłaskał ją niesprawnie, po czym dotknął jej włosów, wodząc za swą ręką swymi w pełni czarnymi oczami.
- To koniec... - Odrzekł upiornym, a co lepsze Jego głosem, przez co jej ciało zadrżało.
W jego oczach pojawił się ogień, a jego dłoń złapała jej szyję, wbijając w nią swoje małe palce z nadzwyczajną wielką siłą.
Złapała jego zimnej ręki, chcąc się wydostać z jego uścisku. Czuła jak jej całe ciało, zaczyna drżeć pod wpływem nacisku, jakby co najmniej poraził ją ktoś prądem. Pchnął nią na podłogę i wszedł kolanami na jej klatkę piersiową. Dokładnie to odczuwała. Wielki ucisk i nie możność złapania oddechu. Przed jej oczami znowu pojawiła się rażąca szarość światła, tylko tym razem usłyszała trzepot skrzydeł jakichś ptaków nad uchem. Wielki huk spowity łamanym drewnem i ciemność, która rozjaśniała przez lampy jarzeniówek szpitalnych.
To nie mogło się tak wydarzyć. To nie mogło się tak skończyć. Wyrwała się z rąk lekarzy i uciekła. Nie zamierzała leżeć po raz kolejny w szpitalu. Już była tak blisko rozwiązania zagadki, że nie mogła tego tak odstawić na bok. Zresztą nic jej się nie stało. Bolała ją jedynie klatka piersiowa, a nogi trochę odmawiały posłuszeństwa. To nie miało znaczenia. Nawet to, że przez chwilę rzucili jej się w oczy jej rodzice, stojący przy łóżku. Nie chciała tego. Z pewnością nie chciała wrócić do domu. Co to, to nie!
Wbiegła do lasu. Nie przeszkadzała jej ciemność. Pomimo że pałac był tak upiorny, nieprzewidywalny i zagrażający jej życiu, tam dostała szansę obrony od rodziny, która tam zmarła. Wszystko się działo w tym miejscu i nie wierzyła Mu, że nie mieszkał tutaj.
Wpadła do sali, nie mogąc złapać tchu. W głowie jej się kręciło, a obraz trochę zamazywał, ale nie mogła się poddać. Weszła na sam środek sali, zabierając jedną ze świec, stojących pod ścianą. Zapaliła knot i upadła na kolana w samym sercu wypalonego w posadzce pentagramu, którego nawet nie zauważyła. Widok świecy falował, jakby odbity obraz w niespokojnej wodzie, dlatego zamknęła oczy, by uspokoić swe ciało i umysł.
CDN