NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

niedziela, 10 czerwca 2018

Pióro 19

W końcu jestem... Przepraszam za nieobecność ale czekał mnie wyjazd, tak jak pisałam. Mam nadzieję, że uda mi się w tym nowym miejscu dodawać odcinki regularnie. W sumie zostało już tylko 6. :o  Po tym opowiadaniu też, jak już pisałam - planuję dodać nowe na tego bloga, ale nie wiem, jak będę stać z czasem. Na pewno zrobię jakąś przerwę i ale na pewno tu wrócę :)

Także zapraszam do czytania i komentowania :)

19

Między murami sali, między wielkimi łukowatymi dziurami na okna, ukazał się prześladowczy chłopiec. Nadal nie rozumiała, kim on jest. Do niedawna sądziła, że to chłopiec ze snu, w którym go przygarnęła. Dziś już wiedziała, że to nie jest ten sam. Może i był podobny, ale tamten żył. Ten wyglądał jak upiór...
- Kim jest ten chłopiec?
- Jaki chłopiec?
Wskazała na chłopca wzrokiem. Spojrzał, rozejrzał się i wrócił do niej swymi czarnymi, błyszczącymi kamieniami.
- Nie wiem, o kim mówisz?
- Nie żył w tym pałacu żaden chłopiec?
- Nie znam żadnego chłopca. - Pokręcił głową.
Czuła, że mówi prawdę, ale to właśnie przez to teraz tak bardzo ją to zaciekawiło.
- Pójdziesz ze mną? - Zapytała dla upewnienia się.
- Wszędzie.
Uśmiechnęła się, słysząc radującą odpowiedź. Nieco ją to zaskoczyło, ale w dobrym znaczeniu. Oczywiście, że wzięła do siebie tę wypowiedź bardzo dosłownie, dzięki czemu jej radość w tym momencie wskoczyła na największy poziom. Złapała niepewnie jego zimną dłoń i ruszyła radośnie w stronę wejścia do pałacu. Przemierzyli wypełniony ciemnością korytarz i zatrzymała się na wejściu do sali. Chłopiec stał na samym jej środku. Był naprawdę przerażający. Zacisnęła dłoń na jego zimnej.
- Kim jesteś? - Zapytała pierwszy raz tak pewna siebie. Na pewno to było spowodowane tym, że On był przy niej.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się przebiegle. Tak samo, jak wtedy, gdy ją dusił w jej pokoju.
Przełknęła ślinę.
- Jak masz na imię? - Nie poddawała się. - Mieszkałeś tutaj? Jesteś z rodziny Showensów? - Właśnie została olśniona, przypominając sobie ten wielki rodzinny obraz, wiszący niegdyś na przeciwnej ścianie.
- Dlaczego wszystkie kobiety tutaj ginęły? - Zwróciła się do Billa.
- Wszyscy zginęli - poprawił.
- Dlaczego? To chyba naprawdę nie ty ich zab...
- Nie - zaprzeczył stanowczo.
Aż przez chwilę miała wrażenie, że znowu go bezpodstawnie oskarża... Ponownie oblał ją wstyd.
- Przepraszam... - Szepnęła. - Ale sam mówiłeś, że zabiłeś wszystkich, którzy wiedzieli o Twoim istnieniu.
- Za śmierci. Nie za życia - wytłumaczył.
No i to było jasne! Ucieszyła się, że się nie myliła z tym, że ma dobre serce! Ale... Zerknęła na tego chłopca, który wydawał się trwać w bezruchu. Zmarszczyła czoło.
- Więc, dlaczego wszyscy ginęli? - Ponowiła pytanie.
- To była klątwa.
- Jaka klątwa?
- Kochali się tak bardzo; byli ze sobą zżyci tak bardzo, że jeśli jeden odszedł, drugi cierpiał tak mocno, że szedł za nim... To były słowa pradziada, iż 'rodzina ma być w komplecie'. Ich wierzenia i mentalność doprowadziła ich do śmierci...
- To jest... - Rozszerzyły się jej oczy. - To jest chore! - Zawołała przerażona. - Ale... Alicja... Ona...
- Gdy odeszła jej mama, została jedyną kobietą w tym domu.
- To znaczy... O matko! Już chyba wszystko rozumiem!
- Co takiego? - Teraz On wydawał się nie rozumieć. Pierwszy raz.
Wbiła wzrok w uśmiechniętego przebiegle chłopca.
Chłopiec w setną sekundy zjawił się tuż przed nią, a ona zacisnęła mocno dłoń na tej zimnej. Ciśnienie jej wzrosło. Miała wrażenie, jakby to właśnie ten chłopiec stał za tym głębokim cieniem panującym tu wszędzie.
Wyciągnął do niej dłoń. Tak samo, jak w jej pokoju.
- Pójdź ze mną... Nadszedł już czas. - Odrzekł swym dziecięcym głosikiem.
Przełknęła ślinę.
- Jaki czas? - Wydusiła z siebie.
- Na ciebie... - Podszedł do Billa i złapał się jego guzika od płaszcza. W jednej chwili zaczął się  wskrabać po nich jak po drabinie i usiadł mu na ramionach, a ten ani drgnął. Przytulił swój policzek do jego czarnych włosów i wbił swój wzrok prosto w nią.
Amelia zakryła usta, odskakując od nich.
Mieli identyczne oczy. Jakby...
- Bill! - Zawołała. - Ty miałeś dziecko!?
- Za życia Nigdy.
- Po śmierci? - Sama nie mogła uwierzyć w to, co mówi. Słowo śmierć zaczynało się stawać czymś normalnym i wcale nie oznaczało to koniec, jak sądziła poniekąd jeszcze nie dawno. Słowo śmierć zaczynało się stawać tak samo ważne, jak słowo narodziny. Drugie narodziny...
- Nie przypominam sobie - wyznał.
- Przypomnij sobie! - Zawołała.
Pokręcił lekko głową.
Usłyszeli kroki, które wydobywały się z wejścia pałacu. Jakieś męskie rozmowy i lekka szamotanina.
- Musimy się schować! - Zawołała przerażona i ruszyła biegiem do okna.
- Nie musimy.
- Ciebie nie widzą. Mnie tak! - Zawołała, jakby to było logiczne.
Bardzo nie chciała przerywać tej refleksji na temat chłopca, spoczywającego mu na ramionach, ale nie mogła dać się tym psycholom w szatach.
Skryła się w swym miejscu, między wejściem od podwórza i jednym z łuków od wysokiego okna. Stęchlizna ziemi dała o sobie znać, przez co wykrzywiła twarz. Ta ziemia pod nią była podmokła.
Wyjrzała zza gładkich, pół okrągłych cegieł, przez dziurę okna. Ustawiali wszystkie świece, a obraz Czarnego Anioła zawisł na ścianie. Jedyną myśl teraz jaką miała, to wyciągnięcie telefonu. Z drżącą dłonią włączyła nagrywanie. Bill i chłopiec wyparowali. Nie miała pojęcia, gdzie są, ale nawet o tym nie myślała. Skupiła się na Czerwonym i jego świcie.
- Mur zaznał drugich drzwi. Większych i potężniejszych... - Głosił Czerwony. - Zegary się wstrzymały, by zacząć bieg od początku i zatrzymać się w decydującym momencie. Gdy połączą swe siły, będzie to nasz czas. Nowa era, w której wszystkie kłamstwa, grzechy, gniew, zadość uczynienie, przestaną nimi być. Zostaniemy wolnymi ludźmi...
Amelia skwasiła się, nie mogąc słuchać tych bredni. Nie miała pojęcia, skąd Czerwony to bierze, ale musiała przyznać, że miał niezłą wyobraźnię, a co najlepsze. Coraz większy tłum, słuchający go. TO było w tym najgorsze. Robił tym ludziom pranie mózgu... Ale czy rzeczywiście był gorzej chory psychicznie od niej samej? To ona się z Nim kontaktowała...
Gdy zaczął wypowiadać łacińskie słowa, strach oblał jej ciało tak bardzo, że poczuła niepewny grunt pod nogami, gorzej niepewny niż w rzeczywistości był. Zaschło jej w gardle i panika wzięła nad nią górę. Przypominając sobie te łacińskie słowa, gdy leżała obnażona przy nich wszystkich, nie miała ochoty leżeć tam znowu.
Uciekła.
Wbiegła do domu. Nikogo w nim nie zastała, dlatego zamknęła się w pokoju. Najgorsze było to, że panika kłębiąca się w jej duszy nie przechodziła. Chodziła w kółko po pokoju i nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Łacińskie słowa przelatywały jej przez głowę, których chciała się na siłę pozbyć.
Ściągnęła zapisane płótno przez Billa ze sztalugi i położyła w to miejsce duży brystol. Ujęła w dłonie mazak i wykreśliła tabelkę, tworząc kolejno kolumny. "Przeszłość", w której znaleźli się bracia z chaty. "Przeszłość 2", w której znalazła się Alicja. "Przeszłość 3", w której znalazł się Bill, jako dusza w postaci człowieka, "Przeszłość 4" Bill, który znalazł się w postaci Czarnego Upadłego Anioła. "Teraz", w którym znalazła się Ona sama.
Wypisywanie kolejno podpunktów zdarzeń, a w szczególności zdań, które zdołała czytać w tych światach, zauważyła jedną znaczącą rzecz. Mianowicie był to brak zgody między tymi światami. Jakby wcale nie były przeszłością, a istniały w tym samym czasie. Mówiły jej o tym zdania, które udawało jej się czytać. Mały Bill w chacie krzyczał, żeby go puszczono. To samo mówił w pałacu. Różnica czasowa była między tym jakieś ponad czterysta osiemdziesiąt trzy lata, a pokazywało jej się, jakby jedno i drugie było w tym samym czasie. Nie potrafiła tego pojąć...
- Może to w ogóle nie miało mieć sensu, a ja się doszukuję w tym jakichś ukrytych szlaków? - Skwasiła się. - Ale jedno jest pewne. Przechodząc w świat małych braci i chaty, mam wpływ na to, co jest teraz... A więc... Gdybym się przeniosła w czas, w którym ich rodzice jeszcze żyli, nie cierpieliby... Jak to zrobić? - Kręciła się w kółko po swym pokoju, ale zaraz się zatrzymała. - Nick! - Zawołała. - Co z nim w końcu się stało? Dlaczego nigdy go nie ujrzałam jako dorosłego? Czyżby... Odszedł? - Przeraziła się. - Może to On jest tym chłopcem z pałacu!? Nieee... - Pokręciła głową. - Alicja mówiła, że zna ich obu, więc nie mógł zginąć za dziecka... - Analizowała. - No i czyje jest to pióro? Zaraz! Przecież mam jego kamień! - Ucieszyła się.
Wskoczyła na łóżko po przypomnieniu sobie, gdzie go ostatni raz miała w ręku. Wzięła go w dłonie usatysfakcjonowana, że zdoła się dostać do Nicka.
Ciemny korytarzyk rozprzestrzenił się przed nią. Zmarkotniała. Miała nadzieję, że dostanie się do Niego - dorosłego... Weszła do jego pokoju. Nie znalazła go tam, dlatego ulotniła się stamtąd z zamiarem wyjścia z domu. Jednakże jej uwagę przykuła klapa w suficie. Nie widziała jej wcześniej, a ona była zbyt niska, by tam sięgnąć... Chwilę kombinowała, jak się tam dostać i wykombinowała. Wzięła drewniane krzesło z Billa pokoju i sięgnęła dłonią do klucza, który dopiero teraz się tam pojawił. Przekręciła go, a klapa z hukiem opadła w dół, bujając się z piskiem rudego bez smaru na zawiasach, mało tego, wyleciały z niej ptaki, przez które straciła równowagę, chcąc ochronić swą głowę. Przed jej oczami pojawiła się znana, rażąca w oczy szarość nieba. 'Kraczenie' kruków było tak głośne, tak samo, jak trzepot ich skrzydeł. Jakby zaatakowało ją mordercze stado. Straciła grunt pod nogami. Wszystko podniosło jej się ku górze, jakby miała wypluć swoje wszystkie flaki. Otworzyła oczy zdyszana i gdyby nie stołek, który znalazł się w pobliżu, przewróciłaby się. Zawroty głowy dopiero po chwili ustąpiły. Dyszała, jakby właśnie była krok od śmierci. Serce biło jej jak szalone. Przełknęła ślinę i nawilżyła zaschnięte usta. Odłożyła kamień na biurko, nie chcąc go więcej dotykać.
Wyszła z pokoju, opanowując swoje emocje. Szarość nieba, którego promienie rozświetlały wnętrze domu, mówiły, że w końcu nastał ranek. Zegar z liczbami rzymskimi na dole w holu powiedział jej, że jest szósta trzydzieści siedem. Odetchnęła z ulgą i powędrowała do kuchni.
- Cześć - przywitała się nieśmiało i usiadła niepewnie do stołu. - Nie przeszkadzajcie sobie. Kontynuujcie - poprosiła, gdyż przerwała im rozmowę.
- Proszę. - Matt podsunął jej talerzyk. - Smacznego.
- Dziękuję. - Zaskoczyła się miło. Miała dziwne przeczucie, że to już było. Matt w tej białej koszulce. Dan okropnie wyglądający, jakby hulał całą noc. Ricky stonowany, choć rozweselony...
- Także jak dla mnie było zajebiście, a wy jesteście ponurakami - dokończył Ricky.
- Ale nic tak nie pobudza, jak aspiryna - wyznał Dan, rozkoszując się płynem, który wydał po łyku dźwięk rozkoszy.
- Byliście na imprezie? - Dopytała, a mrowienie w jej brzuchu nastało. Przecież wtedy również o to pytała... Złapała się za głowę.
- Tak. Szkoda, że z nami nie poszłaś. - Uśmiechnął się do niej Ricky.
- Nie poszłam? Nie chciałam iść?
Znowu uciekł jej kawałek życia, zaczynała naprawdę się z tym źle czuć. Czuła się przy nich naprawdę jak człowiek z problemami psychicznymi. Najbardziej jednak przerażała ją myśl, że może kiedyś utknąć w tym dziwnym świecie i już nie wrócić... A teraz... Teraz była już pewne słów Billa. Naprawdę utknęła!
- Spałaś jak zabita.
- Spałam? - Zaskoczyła się. - Więc nie byłam w żadnym szpitalu?
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
- Prochów się nabrałaś i odleciałaś. Nic nie pamiętasz? - Steven przysiadł się do stołu.
- Pamiętam... - Skłamała, nie chcąc wyjść na głupią.
Steven chwilę się jej przyglądał i nie mogła znieść tego wzroku. Podziękowała i odeszła. Przechodząc przez hol, rzuciła okiem w stronę obrazu.
- Nie. To nie może być prawda... - Mówiła do siebie oszołomiona.
Wróciła do kuchni i usiadła z powrotem przy stole. Zajęła się śniadaniem. Wypiła herbatę.
- Co zrobiłaś? - Zapytał Matt, przechodząc tuż za nią, by dostać się do lodówki.
Zerknęła za siebie, a on dotknął palcem jej łopatki.
- Co zrobiłam? - Nie wiedziała, o co chodzi.
- Twoje blizny... - Wiódł po jednej z nich palcem.
Przeraziła się.
- To nic takiego... - Zaczęła niepewnie, czując na sobie już tę wypalającą szarość w oczach Stevena.
Podszedł do niej, łapiąc ją od razu za ramiona.
- Pentagram? - Zawołał, odsłaniając jej plecy. - Co zrobiłaś?
- Nic nie zrobiłam... - Nie wiedziała, co ma powiedzieć, nawet nie pamiętała, kiedy włożyła na siebie koszulę do spania, przez którą ją nakryli, gdyż była na ramiączkach.
- To, co to jest? - Wskazał na jej sine nadgarstki.
- Ja pierdole... Co ty zrobiłaś? - Zaskoczył się Ricky, wychylając się zza Dana, by zobaczyć jej plecy.
Amelia natychmiast skryła ręce pod stołem. Czuła się osaczona. Zdała sobie sprawę, że wolała przebywać z Billem, w jego świecie, niż tutaj czując się jak wariatka.
- Wypalone... - Dodał zaskoczony Dan.
Steven usiadł z powrotem do stołu, by dalej wypalać jej osobę wzrokiem.
- Kto ci to zrobił, jeśli 'Ty nic nie zrobiłaś'? - Jego stanowczy głos poczuła aż w piętach.
- On... - Szepnęła.
- Kto?
- On...
- KTO "ON"!? - Ryknął. - Ten z obrazu!? - Zakpił.
Skinęła głową, czując się taka mała przy nich wszystkich.
Steven prychnął i oparł się zniecierpliwiony o oparcie krzesła. Wyglądał, jakby zbierał w sobie spokój, którego mu brakło w tym momencie.
- Skąd wiesz, że to On? - Udało mu się. Zapytał spokojnie, choć niecierpliwie.
- Widziałam go... - Jej oczy nakryła szklana powłoka. Czuła się przy nich taka samotna. Taka niezrozumiana... Taka grzeszna, że była wstanie nawet prosić ich wszystkich o wybaczenie, nawet nie wiedząc, dlaczego...
- Dlaczego ci to zrobił?
- Przemienił się... Ale... Oddałam mu swą duszę... I powiedział, że to koniec... Że utknęłam... Że już na zawsze pozostanę wędrowcem...
Chłopcy wymienili się spojrzeniami.
- Oddałam mu swą duszę... - Powtórzyła w myśli. - Żeby go ratować... Nie, żeby oddać mu się... - Zaskoczyła. - On źle to odebrał! - Przeraziła się.
- Teraz też tu jest? - Zapytał niepewnie Ricky.
- Nie... - Pokręciła głową. - Ale na pewno przyjdzie - dodała po chwili. - Zawsze przychodzi... Nie jestem wariatką. - Popatrzyła na nich wszystkich. - Nie tylko ja wierzę w jego istnienie - zapewniła.
- Ktoś jeszcze go widział?
- Nie wiem, czy widział, chyba nie, ale wierzą w niego. Ci debile, którzy robią dla niego msze...
- Jakie debile? - Zapytał Matt.
- Idioci... - Spłynęła jej łza i z nerwów zaczęła ściskać sobie ręce pod stołem. - To Oni mnie uwięzili... Dla niego... Nienawidzę ich... - Syczała. - Oni go dopingują... Sprawiają, że jest zły... On wcale taki nie jest...
- Co mówił, gdy ci to robił?
- Że... Ktoś się zbliża, że chcą jego i mnie; że sępy krążą nad nami, że one zabijają nas; że... To go zabija... Że mam go puścić... Że nie może dłużej wytrzymać... Że jesteśmy straceni, nawet kiedy siły się łączą... Że to koniec... To o nich mówił - zawyła z drżącą brodą. Czuła się, jakby ten horror przeżywała na nowo. - Jestem pewna, że mówił to o tych debilach. Gdy przyszli... Zamienił się w potwora! Ale nie pozwoliłam na to... - Ponownie się zaskoczyła. - Oddałam mu siebie... - Dokończyła już szeptem.
- Oddałaś się w ofierze dla jakiegoś Diabła!? - Zawołał Steven, a ona jeszcze bardziej się przeraziła. Nie patrzyła na to wcześniej z takiej strony. - Jesteś normalna!? - Bluzgał.
- To nie jest diabeł... Nie ma rogów... To jest tylko Upadły Anioł...
- Ale powiedziałaś przed chwilą, że się przemienił w potwora - zauważył Ricky.
Zadrżała, przyznając rację.
Złapała się za głowę i zacisnęła pięści na włosach.
- Dlatego powiedział, że utknęłam... - Wyszeptała. - Przecież to takie proste... Czemu ja się w tak prostych rzeczach doszukuję, czegoś, co jest nie jasne, gdy wprawdzie jest chyba jaśniejsze od słońca... - Pomyślała.
- Nie chcę tego... - Wymruczała załamana. - Chcę być z Nim, nie chcę, żeby ktoś jeszcze przy mnie był... Chcę tylko Jego...
- Oni to widzieli? - Zapytał Ricky.
- Nie... Patrzyli tylko na mnie... - Przeszła przez jej ciało fala okropnego wstydu. - Psychole... - Warknęła z żalem. - Żaden mi nie pomógł...
- Dlaczego tylko Ty go widzisz? - Zapytał skwaszony Matt.
- Przecież oddała mu siebie - prychnął Steven.
- Ale już wcześniej mówiła, że go widzi - zauważył Dan.
Poczuła na swym ramieniu tę zimną dłoń. Drgnęła. Już nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że jest przy niej, czy nie. Znowu miała mętlik w głowie.
- Jesteś moja. Nie musisz się niczego obawiać - szepnął jej do ucha.
Zacisnęła powieki i jeszcze mocniej pięści na swych włosach, przypominając sobie, jak wyznaje mu miłość... I to parę razy...
- Co jest? - Zauważył Matt, siedzący naprzeciw niej.
- Przyszedł... - Szepnęła.
Chłopcy znowu wymienili między sobą spojrzenia.
- Oh taak... Oni już we mnie wierzą, ale im więcej im powiesz, będą straceni - odrzekł straszliwym tonem.
Przestała go czuć. Sądziła, że zniknął, dlatego uniosła głowę. Nic z tych rzeczy. Stał przy Rickym.
- On będzie następny - odrzekł z cwanym, wrednym uśmiechem.
- Czemu się tak na mnie gapisz!? - Zawołał Ricky i obejrzał się za siebie.
Matt się zaśmiał pod nosem, widząc spanikowanego kumpla. Dan dołączył do śmiechu. Tylko Amelii i Stevenowi nie było do śmiechu.
Podniosła się z miejsca. Czuła jak braknie jej znowu sił na cokolwiek. Nie znała powodu tego uczucia, ale jeśli wczoraj był znowu piątek, bo byli na imprezie, to znowu musiała 'przespać' cały tydzień. Wtem widok pustej już szklanki, którą sama opróżniła, pozwoliła jej uwierzyć w słowa Ricky'ego. Nigdy nie ćpała, a raczej nigdy nie świadomie.
Zerknęła na Matta, gdyż to on był w tym domu 'kucharzem'. Za to Steven ciągle się u niej zjawiał i przeszkadzał w kontaktowaniu się z Nim. Coś jej zaczęło tu nie grać... Jeśli spiskowali przeciwko niej, to dlaczego Ricky jej o tym powiedział? Może to był spisek tylko Matta i Stevena? Dana prawie w ogóle nie widziała w tym domu. W ogóle czuła się, jakby rzadko bywała w tym domu, a gdy się z nimi spotykała, zawsze czuła się tak, jakby nie wiedziała w ogóle, co się z nią dzieje.
Odsunęła się od stołu, czując drętwienie ciała. Serce biło jej z przerażenia. Nie chciała nawet myśleć, co było w tej herbacie... Nie chciała myśleć, co się dzieje, gdy nie była świadoma swojego istnienia i na pewno nie były to żadne aspiryny.
Wpadła tyłkiem o stolik, na którym stał jakiś wazon, o mało co go nie przewracając. Zachwiał się tylko niebezpiecznie.
- Co się dzieje? - Zauważył cały czas poważny Ricky, który z powodu swojego lęku nie spuszczał z niej wzroku.
Bill wyciągnął dłoń nad jego głowę, a po chwili wsiąkł w niego, by oczy Ricky'ego, tak jak kiedyś Stevena, stały się wypełnione czernią.
Wstał od stołu.


CDN

1 komentarz:

  1. Zakończyłaś w najlepszym momencie! Chyba specjalnie to zrobiłaś. Jednak dobrze, że nie czytam na bieżąco, bo chociaż mogę przejść od razu do kolejnego rozdziału.
    Jestem ciekawa, czy naprawdę chłopaki coś jej dodają do herbaty i faszerują ją prochami. Aż nie chce mi się wierzyć, że to już niedługo koniec. Jest tak dużo rzeczy do wyjaśnienia, że nie wiem, jak to zbierzesz w tych kilku odcinkach.

    OdpowiedzUsuń

Twoje kilkanaście sekund na komentarz jest dla mnie motywacją do publikacji nowych odcinków :)