NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

sobota, 7 lipca 2018

Pióro 25

No i nadszedł ten dzień. Ostatni odcinek przed Wami. Nie koniecznie może i będzie on ostatni z ostatnich, ponieważ zakończyłam tak, że może pojawić się część druga. Nie koniecznie też od razu, ponieważ planuję tutaj dodać zupełnie inną historię, którą piszę od niedawna. Jeśli mi się nazbiera parę odcinków, na pewno dodam. :)


Mam nadzieję, że historia przypadła Wam do gustu. Osobiście twierdzę, że mogłoby być lepiej, ale teraz też nie jest aż tak źle. Bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie. Tyle Was tu wchodzi, więc mam nadzieję, że chociaż pod ostatnim odcinkiem napiszecie parę słów i może to, czy chcielibyście czytać część drugą?


Mam nadzieję, że niebawem tu wrócę. No i dodam jeszcze, że "I'm sorry Mr. Kaulitz" oraz "Lux Hotel" funkcjonuje, więc znajdziecie mnie tam :) 

Dziękuję za odwiedziny mojego bloga podczas tej historii i pozdrawiam serdecznie. Życzę miłego czytania i udanych wakacji :*


25

Na filmach nie było nic szczególnego. Oglądała je każdego dnia po parę razy. Niczego dziwnego, czego się spodziewała, nie widziała. Przeglądała wszystkie notatki lekarzy z jej pobytu w szpitalu i sprawiło to, że wyjaśniła sobie kolejne rzeczy.
Każdy jej bezsił, każde jej uczucie ucisku klatki piersiowej, które we śnie ukazywało jej się walką, duszeniem, czy też nawiedzonym chłopcem, który siedział na jej klatce piersiowej, był to po prostu moment reanimacji, przypięta do łóżka, co również tłumaczyły senne krępowanie jej kończyn w pałacu.
Uczucie wirowania, spadania, oślepiające szare światło. To wszystko było naprawdę. Ta ciepła dłoń na jej ciele, którą bardzo często czuła; którą nie raz zamieniła w lodowatą dłoń Anioła, to był po prostu realny Bill, który miał ją na sumieniu, dlatego ją odwiedzał często w szpitalu...
Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że pierwszy rysunek, mianowicie, rysunek tego pokoju w chacie, narysowała dopiero po roku śpiączki. A każdy następny był z około miesięcznymi odstępami, gdy w śnie czuła się, jakby to był jeden ciąg.
O rysunkach wiedział tylko ksiądz, jej znajomi i rodzice, z którymi unikała wszelakich rozmów, bo wolała siedzieć zamknięta w swoim prawdziwym pokoju, który przypominał pokój z jej snu w tym pierwszym domu. Naprzeciwko nie było pokoju Mikiego i Kim. Był to pokój gościnny.
Miesiące mijały jej tak szybko, jakby były tygodniami. Psychiatra, który wybijał jej z głowy te wszystkie sny, uświadamiając jej, że one nie były prawdą, nauczył ją tylko roli kłamcy. Mówiła mu to, co chciał usłyszeć, gdyż zauważyła, że kłócenie się z nim sprawia, że wszyscy dookoła mają ją za jeszcze większą wariatkę, a leki dostawała naprawdę mocne...
Bracia nie odwiedzali jej w ogóle. Przez te trzy miesiące, odkąd wyszła ze szpitala, zadzwonili do jej rodziców zaledwie kilka razy. Nie mogła się pozbierać, gdy fizycznie już dawała trochę radę dzięki rehabilitacjom. Ileż razy wołała Go wieczorami, by do niej przyszedł. Tęskniła za Nim tak mocno, jakby związana z nim była od dziecka... Bardzo jej Go brakowało...
Gdy pewnego razu, doznała miłego złudzenia, które okazało się horrorem.
Po wykonaniu ludzkich czynności, czyli wzięciu kąpieli, zjedzeniu płatków na kolację, położyła się spać, dalej rozmyślając i przyglądając się wiele mniejszemu, zwykłemu pióru kruka. Było jej smutno i co wieczór modliła się, żeby jej się przyśnił raz jeszcze...
Poczuła na swej łydce znany zimny dotyk. Przez chwilę jeszcze miała to gdzieś, gdyż była w pół śnie, a jej wyobraźnia już poskładała zewnętrzne czynniki w wyobrażalną całość w jej głowie. Tak bardzo się ucieszyła, że do niej wrócił, gdy poczuła zmierzający dotyk na jej udzie. Gdy jednak pojawił się na jej wewnętrznej stronie, obraz Anioła zmienił się w Stevena, dlatego jej serce przyśpieszyło tempo. Najpiękniejszy sen zamienił się w koszmar, gdy dłoń już sięgnęła jej kroku i poczuła ją doskonale pod swoją bielizną. Otworzyła oczy, by natychmiast je zamknąć, czując również znany jej męski zapach. Wstrzymała oddech, gdy jego palce przekroczyły granicę, a jego druga dłoń bawiła się jej włosami.
Zawsze miał zimne ręce i zawsze udawała, że śpi, by tym razem kolejne puzzle złożyć w całość, gdy wsunął się pod pościel, a zaraz potem w nią.
Spłynęły jej łzy. Nienawidziła tego świata. Nienawidziła Alicji i jej ojca. Nienawidziła wszystkiego, co było prawdziwe. Nie rozumiała tylko, dlaczego przedstawił jej się tak jej Upadły Anioł? Czy to dlatego, że nie znała innej formy zbliżeń, a dalsza część miała być już jej wyobraźni? Ale czy to właśnie nie miał być proroczy sen? Powinna iść i się utopić, nie chcąc żyć, tak jak Alicja, bo nie miała innego wyjścia?
Zaciskał dłonie na jej nadgarstkach i sapał jej w szyję, mocno, energicznie, jak zwierzę rozpychając jej ciało. To był ten sam ból.
- Jesteś moja... - Sapnął tuż przy jej uchu. - Już nikt nie będzie mógł cię dotknąć... - Dyszał, mocno ją wypychając, po czym zadrżał, wydając z siebie stłumiony, obleśny dźwięk rozkoszy. - Jesteś moją małą dziewczynką... - Pogłaskał ją po włosach i pocałował jej czoło, odchodząc.
Skuliła się na łóżku i rozpłakała, zatykając twarz poduszką, jakby co najmniej chciała się udusić.
- Weź mnie stąd... Proszę... Chcę być w Twoim świecie... - Błagała w myśli. - Chcę się wyprowadzić...
Pomimo lekkiego deja vu i tak naprawdę tego pragnęła. Wolała już przeżywać te męki z osobami, które były bardziej przyjazne wizerunkowo. A realia były zbyt okrutne, by jej Upadły Anioł mógł stanąć przy jej łóżku. Złapać jej dłoń, swą zimną... Właśnie znienawidziła to jego zimne ciało, ale nie znienawidziła jego... Broniła się przed myślą, że tym Upadłym Aniołem był tak naprawdę jej ojciec w postaci jej miłości szkolnej. Takiej porażki nigdy do siebie nie przyjmie.
- Nigdy ci tego nie wybaczę... Nigdy... Jesteś potworem... - Wyzywała w myśli zrozpaczona.
Nie pomagał jej psychiatra, leki, a nawet i ksiądz, do którego jakiś tydzień temu się udała. Rozmowa z nim nie dała nic, prócz złudnej, beznadziejnej i bolącej nadziei.
- Przeszukałam sieć i wszystko, co było możliwe... Jak to możliwe, że podczas snu byłam wstanie rysować? - Zadała pytanie mężczyźnie, który miał identyczny głos, jak ksiądz w jej śnie. Już rozumiała, skąd się tam wziął. Po prostu czasem wracała do swojego ciała i słyszała ich wszystkich rozmowy. Dlatego czasem miała wrażenie, że Miki mówi głosem jej mamy, a Steven...
- To nie był sen - zaprzeczył od razu. - Byłaś w podróży.
- Tylko że w śnie... W tej podróży ponoć utknęłam... Tak mi powiedziano. Powiedział mi też, że już na zawsze z nim będę.
- Masz tendencję do podróży. Twoja dusza została naruszona. To tak jak z zębem. Jeśli się go wyrwie, można go włożyć z powrotem w dziurę, ale już nie będzie się trzymać tak mocno, jak się trzymał.
Zamrugała parę razy. Właśnie ujrzała dla siebie słońce. To znaczyło tylko, że jeszcze kiedyś dane było jej Go spotkać! Pomimo że 'nie śpi' już około trzech miesięcy i ani razu jej się nie przyśnił, przez co każdego ranka, widząc swój realny pokój, czując potrzeby ludzkie, ubolewała.
- Kogo spotkałaś na swojej drodze? Jak wyglądał ten świat?
- Nie wiem... - Odparła zaskoczona. - To wyglądało jak sen...
- Nie było niczego dziwnego? Jakiejś postaci? Miejsca? Przedmiotu?
- Niee.... - Pokręciła głową. - Był tylko Anioł... Moi znajomi, jacyś ludzie, których nigdy... - Zacięła się, gdyż właśnie przypięła kolejne prawdziwe osoby do postaci ze snu. To Lena była Alicją. Przecież były identyczne! Dlatego to Nick z nią był, a nie Bill! A Leny tata, był prawdziwym jej tatą, a Hans był jej bratem. Sprzątaczka była bufetową ze szkoły.
Westchnęła, kręcąc głową i nie mogąc się nadziwić.
- Wszyscy ludzie, którzy mi się śnili, znam ich. Tak samo, jak miejsca. Domu braci nie znałam, ale musieli rozmawiać o przeprowadzce przy mnie, gdy spałam, dlatego zapamiętałam ich adres. Zmieniali szkołę, przeprowadzali się. Wyspę też znałam... Wszystko znałam... Było trochę... Trochę bardzo zmienione, ale wszystko znałam.
- Na pewno?
Rozmyślała.
- Chłopcy z chaty to bracia. Widziałam ich zdjęcie z dzieciństwa. Dziewczyna jednego z nich pokazywała nam je w szkole. Tak. Wszystkich znałam. A wszystko, czego nie, zaraz sobie tłumaczyłam i wplatałam w całość. Na przykład wasze rozmowy. Pamiętam, jak pan czytał jakąś przepowiednie o Matce Boundary.
Oczy mężczyzny się rozszerzyły, tak jakby sobie coś przypomniał.
- Przepowiednia - powtórzył, rzucając się do biblioteczki.
- Coś nie tak? - Serce jej mocniej zabiło, gdyż sądziła, że może w końcu się dowie czegoś nowego.
Milczał, szukając odpowiedniej księgi i strony, a gdy trafił, stanęła nad nim i w myślach oboje przeczytali ją jeszcze raz.
- Więc... - Zaczęła spokojnie, analizując. - Chodziło o to, że miałam się dowiedzieć, że jestem tam we śnie i przez to utknąć?
Ksiądz zerknął na nią w górę.
- Ja wiedziałam, że doznaję snu, w którym się widzę z Aniołem, ale zawsze wracałam w jedno miejsce. Nie byłam świadoma, że miałam sen w śnie - wyjaśniła.
- Sen w śnie?
- Tak. Budziłam się w swoim łóżku, wiedząc, że przed chwilą śnił mi się Anioł. Później to już nie były sny, tylko... Matko... No tak. Połączyło się to w końcu ze sobą i nie było już snów, tylko jedność. - Zaskoczyła się. - Jeden wielki sen... Myśli pan, że gdybym dłużej tam była to i mój świat z tym snem by się mógł połączyć?
- To nie był sen - poprawił zniecierpliwiony.
- No to, co to w końcu było!? - Zawołała również zniecierpliwiona. - Zapadłam w śpiączkę i widziałam inne życie, ale to nie był sen!?
- Dokładnie.
- Przecież Anioły nie istnieją! Nikt nie umie latać, znikać, nikt nie ma skrzydeł! To moja wyobraźnia to zrobiła! - Zamilkła w końcu. Poczuła się ironicznie. Przez ostatnie miesiące wmawiała swojemu psychiatrze, że to nie był sen, a teraz sama mówiła to księdzu... - Co to było? Inny wymiar? Jaka ścieżka? Co ma się połączyć? Co to znaczy 'uwięziona w wieczności?' - Gestykulowała.
- To nie był sen - zarzekał pewnie. - Nie wiem, co to znaczy. Będę musiał to przeanalizować i na pewno się dowiem. Ale to nie był sen. Gdy się dowiedziałem od twoich znajomych, że wywoływałaś duchy, byłem przekonany, że jeden z nich cię wyciągnął. Że złapałaś z nim kontakt.
Pokręciła głową.
- Nie było czegoś takiego... Mówili, że jestem Matką. Czego dokładnie jestem Matką? Przez chwilę rozumiałam to tak, że po prostu byłam z tym Aniołem od poczęcia - tak powiedział - więc odebrałam to, jako że sama go zwołałam na świat, więc jakby się narodził na nowo przeze mnie...
Ksiądz słuchał jej uważnie.
Rozmowa ta do niczego nie doprowadziła, Amelia więc się stamtąd ulotniła, gdy ten poprosił ją jeszcze, żeby przyszła w niedzielę na mszę. Zgodziła się, nie widząc problemu.
Przez ten tydzień, dziś po mszy, dziś po tylu godzinach od spotkania z księdzem była pewna jednego. Chyba nie wszystko mu powiedziała i to raczej nie świadomie, bo po prostu dzięki analizom 'po' zaczynała widzieć pewne różnice i niedopowiedzenia. Poza tym, że jej ojciec dziś grzecznie składał ręce i odmawiał modlitwy, gdy później czynił takie absurdalne rzeczy. Zasyfiony świat.
Na pewno te niedopowiedzenia nie dotyczyły jej ojca, przez którego właśnie wylewała łzy. Nienawidziła go jak psa, a jeśli miałaby się zabić, nie chcąc tak żyć, to chyba wolała zabić jego, by później trafić do piekła i spotkać się z Nim... Tęskniła za nim i zarazem bardzo się bała swoich myśli. Zawsze chciała się stąd wyprowadzić z wiadomych przyczyn, ale teraz już nie chciała, bo widziała łatwiejszą drogę. Zabić.
Była przerażona.
Nie mogła tego znieść. Wstała z łóżka, wciągnęła na siebie ciuch i wymknęła się z domu. Zmierzyła taksówką pod Luftenstreet trzysta osiem. Miała nadzieję, że widok jej wyśnionego naprawi jej chore myśli. Drzwi jak na złość były zamknięte, co przypomniało jej, że to nie jest sen, w którym wszystko było takie proste. Przemknęła przez uchylone okno, od strony ogrodu, którego nigdy nie widziała i znalazła się w środku. Wnętrze wyglądało kompletnie inaczej, ale to było już  chyba logiczne...
Popędziła na górę i wbiła się w pierwsze lepsze drzwi. Widok śpiącej pary wbił kolejną szpilę w jej duszę. Jej wyśniony, najprzystojniejszy, jej Anioł, któremu się oddała, któremu wyznała miłość, spał wtulony w jakąś blondynkę. Wycofała się, zatykając usta, by powstrzymać szloch. To jednak nie pomogło, a Tom, który właśnie wychodził z łazienki, odskoczył w tył z zaskoczenia.
- Matko... - Odsapnął. - Co tu robisz? Jak tu weszłaś? - Naprawdę się jej zląkł. Zawsze zakluczali wszystkie drzwi, gdy szli spać. Nawet mieli alarm przeciw włamaniowy.
- Ja... Ja nie mogę tak dłużej... Ja... Ja chcę wrócić...
- Dokąd? Co się stało?
- Ja... Tak naprawdę rozmowy z psychiatrą... One mi nie pomagają... Ja nadal w to wierzę... Udaję, że nie, żeby wszyscy mi dali... Spokój... Chcę wrócić...
Tom westchnął.
- Nie płacz... - Zamknął ją w ramionach. - Wiesz, że to były tylko sny...
- Nie, Tom... Ja nie mogę...
Przebudził się, słysząc stłumione dźwięki za jego ścianą. Chwilę leżał i się w nie wsłuchiwał, ale zaraz podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi, gdyż nie przypominał sobie, że zostawiał je otwarte. Zawsze je zamykał. Gdy ujrzał Amelię w ramionach swojego brata, zaniechał ujawniania się.
- Ja... Ja mówiłam mu, że wszystko było takie samo... - Mówiła przez płacz. - Ale nie powiedziałam mu o stworze, który raz... O dwóch potworach, którzy się pojawiali w moim śnie. Naprawdę nie wiem, kim oni byli. Był to przerażający chłopiec... Nie powiedziałam mu o tym przerażającym cmentarzu, o tej piosence, o tej głuchej ciszy i o tym przeraźliwym smrodzie w pałacu nad jeziorem... To nie była zgnilizna... Teraz już wiem, gdy mama zapomniała o pałkach od kurczaka i zaczęło to gnić... To był ten sam smród... To było ohydne i nie wiem, skąd on się brał... Rozumiesz? - Zerknęła mu w oczy z pełnią nadziei, ale jego milczenie mówiło jej wszystko... - Czasami was słyszałam... - Kontynuowała z kolejną porcją łez. - Słyszałam wasze głosy... Słyszałam mamę, jak mnie prosi, żebym wróciła, a ja... A ja nie chciałam jej słuchać. Nie chciałam wracać... Broniłam się od tego... Chciałam być z Nim... Z moim Upadłym Aniołem... Kocham go... On był ze mną wszędzie. On był zawsze przy mnie... Nigdy nie byłam sama. Myślałam, że go wywołałam, ale tak naprawdę to on wywołał mnie. Pokazał mi swoje życie... Jak wytłumaczysz to, że mój sen był logiczny? Przecież sny takie nie są. To był inny świat... To był mój świat... Krążyłam w tych czterech wymiarach i pomagałam im. Kłamałam, że wszystkie postacie znałam... Raz pojawił się prawdziwy potwór... Był wielki... Ohydny i wstrętny... Nie pamiętam go zbyt dobrze, bo to była chwila... Ale stoczyłam z nim walkę... Wyciągałam z siebie kawałki mej duszy i go... I go chyba zniszczyłam... Wiem, że to przez to, że wierzyłam, że On wcale nie jest zły... Wierzyłam, że jest dobry... Kochałam go... Oddałam mu całą siebie, a On... A On zaświecił jak Księżyc. - Beczała, podciągając nos, mając również gdzieś to, że właśnie robi z siebie przy nim idiotkę. Miała po prostu nadzieję, że jej uwierzy. Miała nadzieję też na to, że nie oceni jej i po prostu ją wesprze. Ileż można dusić w sobie tylu słów? Trzy miesiące z pewnością był to wystarczająca ilość, żeby w końcu pęknąć. - Powiedział, że sama go stworzyłam, że wrócił do mnie, żeby mi się odwdzięczyć... Kazał mi odejść, a ja tak bardzo nie chciałam tego robić! - Poskarżyła załamana, drapiąc się po ręce i poprawiając ramiona, gdyż na plecach również coś ją zaswędziało. - Chciałam przy nim być... Tak bardzo go kocham... Od zawsze go kochałam... Odkąd go tylko pierwszy raz zobaczyłam... I jeśli naprawdę... Ale to naprawdę to wszystko nie istniało... To nic nie zmienia... Nadal go kocham... Tutaj... Już nie wiem dokładnie, kogo... Ale jestem pewna, że to był On... To znaczy... Tylko jego wizerunek, ale On... Nie mogę tak żyć... Jeśli nie mogę mieć go tutaj... To chcę go mieć tam... Chcę odejść... Chcę znowu zasnąć i już nigdy się nie obudzić... Chcę znać was takich, jakimi byliście w moim śnie... Byliście tacy dobrzy... Tacy wspaniali i boscy... Tacy kochani... Byliście moimi przyjaciółmi... Jako jedyni nie patrzyliście na mnie jak na wariatkę... A wasz dom... Był zawsze dla mnie otwarty. Zawsze byliście, gdy was potrzebowałam... Potrzebuję tego... Ja... Ja za nim tęsknię... Za jego skrzydłami, którymi mnie otulał... Za nim całym... Tak bardzo mi go brakuje... Przy nim wszystko było możliwe... Tak bardzo go kocham... Nie chcę żyć z myślą, że On nigdy nie będzie mój... Nie chcę myśleć, że znalazł sobie inną miłość... Wiem, że go nie znam... Ciebie też... Ale czuję się przy was, jakbym wiedziała o was wszystko... Nie chcę... To mnie boli... Tak bardzo boli Tom...
Tom nie wiedział, co ma powiedzieć, za to jego myśli krążyły tylko przy szpitalu i lekach na uspokojenie. To wszystko, co mu właśnie powiedziała, nabawiło go jedynie obaw. Jeśli zdołała się dostać do ich domu, nie wiadomo jak. Tak bardzo się zakochała w jego bracie, żyje życiem nierealnym, to zaczął się obawiać poważnie o swojego brata. Co, jeśli, kiedyś przyjdzie i go zabije, a zaraz i siebie, bo będzie myśleć, że spotkają się w innym świecie?
Serce mu biło mocno. Już czuł, że ma noc z głowy. Tak bardzo go nastraszyła...
- Amelio... - Wyłonił się z pokoju Bill, dzięki czemu Tom nieco odsapnął.
Jak tylko go usłyszała, wycofała się. Zbiegła po schodach, chcąc natychmiast stamtąd uciec. Zapomniała jednak, że drzwi są zamknięte, a zamki ich nie otwierały bez klucza. Wbiła się w nie.
- Ona zwariowała... - Szepnął do brata, przerażony Tom.
- Słyszałem wszystko...
- Zadzwonić po jej rodziców?
- To chyba będzie najlepsze wyjście. Powiedz, że mają wziąć leki ze sobą.
- Nie chcę tego dla niej... - Zmartwił się.
- Widzisz inne wyjście?
Wymieniali się chwilę spojrzeniami.
- Może zrobię jej drinka i pójdzie spać, a rano będzie wszystko dobrze?
- Rób jak uważ... Spójrz... - Przeraził się blondyn, widząc dziewczynę, zjeżdżającą po drzwiach na podłogę, która pociera tyły swoich łydek, jakby pokąsało ją w nie stado komarów.
- Boję się, że coś ci zrobi... Ona się w tobie psychicznie zakochała.
- Nic mi nie mów... - Rzucił karcące spojrzenie bratu, które również oznajmiało przerażenie i zszedł na dół.
- Amelio, proszę, żebyś się natychmiast podniosła z podłogi - zaczął poważnie i stanowczo.
Zaskoczenie dziewczyny było niemałe. Zerknęła na jego tors, ocierając łzy, bo w oczy zbyt bardzo się wstydziła. Podniosła się po chwili, czując się jak idiotka.
- Otwórz mi drzwi - poprosiła cicho.
- Nie. Dopóki się nie uspokoisz i nie wyjaśnisz tego, co robisz w moim domu, w środku nocy. - Pociągnął ją za rękę i posadził na kanapie.
Zaciekawiony Tom przyłączył się do brata.
- Weszłam... Weszłam oknem... Było uchylone, przepraszam... Chciałam tylko się z wami... Z Tomem spotkać - Znowu potarła rękę.
Bracia wymienili spojrzenia, choć nie sądzili, że nawet uchylonym oknem można się dostać do środka domu, gdy tak naprawdę było to, jak najbardziej możliwe...
- Nie wiem, czy nie pamiętasz, ale do takich spotkań używa się telefonu i zawiadomienie o swoich odwiedzinach, tym bardziej w środku nocy. Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy? Twoi rodzice wiedzą, że wyszłaś?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Więc zaczekasz tu, a ja dzwonię po nich, żeby cię odebrali.
- Nie! Proszę! - Zawołała poruszona.
- Nie krzycz. Moja dziewczyna śpi - skarcił ją wzrokiem.
- Sama wrócę. Nie musisz po nich dzwonić.
- Chyba śnisz. Nie wypuszczę cię z domu w takim stanie. Nie chcę mieć cię na sumieniu kolejne lata.
Broda jej ponownie zadrżała.
- Wybacz mi, że zrobiłam ci taki problem...
- Wiem, że chciałaś dobrze i dobrze, że w twoim śnie kazałem ci wracać, bo pewnie bym przez Stevena i resztę poszedł siedzieć za kratki, za coś, czego nie zrobiłem.
Zakryła twarz dłońmi, widząc, jak bierze już telefon w dłonie, a później czeka na połączenie, a Amelia zauważyła wyłaniającą się małą bliznę spod rękawa. Nieoniemiała się tam nie zajrzeć. W pierwszym momencie nie skojarzyła, ale gdy poczuła kolejne natarczywe pieczenie na nogach i plecach i gdy zajrzała pod nogawkę, wcale nie zwracając na siebie uwagi bliźniaków, oczy jej się otworzyły szeroko, a płacz jakby wyparował w niepamięć.
- Za chwilę tu będą. Proszę cię, żebyś następnym razem zadzwoniła, jak będziesz chciała porozmawiać, czy się spotkać. Słyszysz mnie? - Ściskał w dłoni telefon i znowu napierał na brunetkę swym niezadowolonym wzrokiem.
- Tak... - Wychrypiała. - Przepraszam... Muszę skorzystać z toalety.
- Wybaczę ci, jeśli obiecasz, że zrobisz to, o co cię proszę.
- Obiecuję. Mogę? - Podniosła się, ocierając łzy.
- Co się stało? - Podejrzliwy i ostrożny Bill już coś zauważył.
- Nic. Muszę skorzystać z toalety.
Musiała się upewnić, czy to naprawdę to, o czym myślała. Serce jej mocno biło na myśl, że miałaby namacalny dowód na to, że to nie był sen!
Bracia puścili ją do toalety, ale czuwali pod drzwiami, gdy Amelia zsunęła z siebie spodnie i bluzkę, by zerknąć na swój tył ciała w odbiciu lustra.
Tuż nad nadgarstkami, pionowo do nich, wzdłuż po ramionach, wszerz na plecach, górnych częściach ud i pionowo do kostek u stóp. To było nic innego jak ślad po wypalonych liniach pentagramu, które mocno jej dokuczały.
- Jak to możliwe? Skąd? Dlaczego teraz? - Wypowiadała szeptem sama do siebie, naładowana emocjami.
- Co robisz!? - Usłyszała stanowczy i kontrolujący głos jej wyśnionego.
- Jak to możliwe? Jesteś tutaj? - Mówiła cicho, jak w transie, rozglądając się ślepym wzrokiem po suficie dość sporej łazienki.
- Zwyrodnialec! Zdechnij szmato, za to, co zrobiłaś! - Przeszły jej przez myśl słowa tego upiornego dzieciaka. W sumie nie wiedziała, czy pomyślała je, czy usłyszała. Powiew wiatru, identyczny, jaki czuła, gdy zjawiał się jej Upadły Anioł w śnie, poczuła doskonale teraz i zarazem widziała w lustrze, jak jej włosy na to dostatecznie reagują.
Jej oczy błysły euforią, żołądek się ścisnął z podekscytowania, ale po chwili skupiła się na tych dziwnych słowach.
- Co ja zrobiłam, że mam 'zdechnąć'? Skąd ten wiatr, skoro Bill nie jest już Aniołem? Czyżby... Czyżby nic się nie udało? - Przeraziła się. - Ale dlaczego?
- Powinnaś zdechnąć za bycie zwyrodniałą! KŁAMCA I ZWYRODNIALEC! - Przelatywały jej krzyki upiora przez myśli.
- Co robisz!? Wchodzę! - Ostrzegł Bill, a ona musiała się ocknąć. Wciągnęła na siebie spodnie i gdy wsuwała na siebie bluzkę, drzwi się otworzyły, a ta szybkim ruchem dłoni zakryła ostatni skrawek nagiego ciała, jakim był w tym przypadku brzuch i wbiła wzrok w drzwi, w których stał jej wyśniony.
Jego oczy błysnęły czernią i dzikim płomieniem, a ta zamarła.


KONIEC

poniedziałek, 2 lipca 2018

Pióro 24

No to pojawiam się z nieformalnie ostatnim odcinkiem tej historii, która kończy się na 2 rozdziały. Mogłabym śmiało zakończyć to opowiadanie w tym momencie, ale jednak jest jeszcze parę ważnych spraw, które pojawią się w następnym odcinku, który również jest zachęcający.
Dziś wszystko czarno na białym, a więcej - w następnym - ostatnim odcinku.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba zakończenie ;) 

24

Białe światło znowu oślepiło jej oczy i gdy chciała je osłonić ręką, zdała sobie sprawę z tego, że nie może się ruszyć. Jej ręce znowu były skrępowane, tak samo, jak nogi.
- Kochanie... Kochanie! - Usłyszała głos swej matki i poczuła jej miły dotyk na ręce.
Zmrużyła oczy, by obadać sytuację. Ujrzała tylko biały sufit i rażące promienie, które po chwili zmniejszyły ton. Odetchnęła, próbując uwolnić swe ręce. Płacz matki wcale jej nie pomagał, a gdy poczuła znany jej dotyk na jej łydce, zdrętwiała. Otworzyła szerzej oczy. Widok swojego ojca wprawił ją w ogromny strach, pomimo że patrzył na nią z czułością.
- Nie! - Zawołała. - Zostaw mnie! - Wyrywała się ze szpon skórzanych kajdan, ale to nic nie dawało.
- Idź po lekarza... - Szepnął do swej żony.
- NIE! Zostaw mnie! Odejdź ode mnie! - Wrzeszczała.
Po chwili wpadła pielęgniarka. Widząc rozwścieczoną pacjentkę i słysząc jej krzyki, poprosiła, żeby jej rodzice opuścili salę.
- Uwolnijcie mnie - błagała przerażona.
- Miała pani napad, nie mogliśmy inaczej postąpić - wytłumaczyła.
- Nie chcę ich widzieć... Nie chcę!
- Rodziców?
Skinęła głową.
- Uwolnij mnie, proszę...
- Jeśli się pani uspokoi.
- Obiecuję, ale niech oni tu nie przychodzą...
- Coś pani zrobili? - Pielęgniarka wyglądała na bardzo zaskoczoną i szczerze zainteresowaną.
- Nie chcę ich widzieć... Nie chcę... - Zaciskała powieki i kręciła głową.
- Pójdę po lekarza. Oceni, czy panią odpinać. Proszę o chwilę cierpliwości.
- Nie wpuszcza pani tu ich. Proszę...
- Dobrze... - Zaskoczona kobieta wyszła z sali i taką samą informację przekazała jej rodzicom, przez co matka się załamała, skryta w ramionach męża.
- Jak się czujemy? Wszystko dobrze? Pamięta mnie pani? - Wszedł ten sam doktor ze swoją świtą, co w poprzednim horrorze.
- Tak. Proszę mnie uwolnić.
- Jak samopoczucie? Od jeden do dziesięciu, ile?
- Zero - mruknęła zła.
- Nie dobrze. Coś boli? Jakieś dolegliwości?
- Nie.
- Jak się pani nazywa? Gdzie pani mieszka? Jak mają na imie pani rodzice?
Zaczęło się.
Przeżywała na nowo cały ten okropny wywiad, ale gdy usłyszała znowu to samo...
- Była pani w śpiączce po wypadkowej trzy lata. Przypomina sobie pani coś z momentu wypadku?
Chyba zaczynała wierzyć, że poprzednie przebudzenie wcale nie było koszmarem sennym, a rzeczywistością. Jej Billy naprawdę miał brodę i wyglądał starzej i to samo było z Tomem. I... I chyba nie udawali, że nie mają pojęcia, o czym do nich mówi... Ale Tom chyba wiedział. Tak przynajmniej się wtem przedstawiał...
- Nie byłam w żadnej śpiączce! - Zawołała znowu oburzona. - Jestem tu cały czas!
Przecież dokładnie pamiętała moment, w którym ucieka z tego miejsca i trafia prosto w ramiona swojego Anioła.
Lekarz zaczął ją badać, nie zwracając uwagi na to, co mówi, gdy ona miała w głowie istny chaos.
- Utknęłaś tu już na zawsze - przelatywały jej słowa Anioła przez głowę, choć z drugiej strony, ten cmentarz, Jego wyśpiewywane słowa, mówiące konkretnie o tym, że to wszystko sobie stworzyła w głowie... Pożegnalny list...
Pokręciła głową, zagryzając wargę i powstrzymując łzy. Nigdy go nie zobaczy? Jeśli tak, to nikt nie miał pojęcia, jak bardzo żałowała, że sprawiła go dobrym... Gdyby wiedziała, że to się tak skończy, nigdy by tego nie zrobiła!
- Co pani pamięta w ogóle? Sprzed wypadku.
- Nikt mi go nie przywróci... - Rozkleiła się.
- Kogo?
Zerknęła na mężczyznę.
- Chcę rozmawiać z Tomem i Billy'm.
- Ci dwaj bracia byli z panią w momencie wypadku. Przypomina sobie coś?
- Chcę z nimi rozmawiać.
- Pan Bill został nieformalnie winnym wypadku. Przyjdzie dzisiaj do pani śledczy w celu przesłuchania. Czy pamięta pani coś z tamtej nocy?
- Billy? Oskarżony? - Zaskoczyła się.
- Tak. Był z panią w pomieszczeniu, w którym stał się wypadek. Nikt tego nie widział, prócz jego.
- Billy by muchy nie skrzywdził! - Zawołała oburzona.
- A więc przypomina sobie pani coś z tamtej nocy? Kto z panią był w tym opuszczonym domu i co tam robiliście? Co się stało, że pani spadła z drugiego piętra do piwnicy?
Jej oczy się rozszerzyły na wspomnienie desek leżących w piwnicy, w której stała ze Stevenem.
- Chcę stąd wyjść. - Chciała się podnieść, ale znowu przypomniała sobie o skórzanych pasach. - Proszę mnie uwolnić. Ja muszę pojechać do tego domu - odrzekła poważnie. - Chcę rozmawiać z Billy'm i Tomem.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe przed zeznaniami.
- Bill jest na pewno niewinny! Nikt mi nic nie zrobił! - Zawołała poważnie.
- Więc, co się wydarzyło?
- Chcę z nimi rozmawiać. Proszę.
Została odpięta nie tylko z pasów, ale i wszystkich kabli. Swą nieudolność zobaczyła tylko wtedy, gdy podano jej obiad. Dziwnie było jej trzymać widelec i w ogóle żuć. Cały czas płakała. Nie mogła uwierzyć w to, że spała trzy lata. Nie mogła sobie tego poukładać. Nie wiedziała, w którym momencie jej życie stało się snem. Czy wtedy, gdy mały Bill ją pchnął do wody, czy może wtedy, jak wyszła ze swojego ciała i poprawiała na sobie ciuchy?
Słowa Anioła natarczywie dudniły jej w myśli. "Wyrzeźbiłeś go, chcąc pokonać zło. Wrócił, żebyś żył, byś nie opadł z sił." To by znaczyło, że Bill wiedział o tym, że śni, dlatego powróciła myślami do momentu, w którym po raz pierwszy usłyszała, że jest wędrowcem, że utknęła. Powiedział, że to koniec i już na zawsze nim pozostanie. Była pewna, że to się stało właśnie wtedy. To był jej decydujący moment.
- Cześć. - Do sali weszli bracia. Męscy bracia, jakich w śnie nigdy nie widziała. Cały czas powtarzała sobie w myśli, że naprawdę spała tyle miesięcy, choć miała wrażenie, że i tak trwało to z jakiś miesiąc... Wspomnienia były tak realne, że na siłę musiała sobie wmawiać, że w ogóle był to sen.
- Dlaczego udawaliście, że nie wiecie, o co mi chodzi? - Zaczęła spokojnie, robiąc miejsce dla ich wyjaśnień, już nie trzymając się tak bardzo swych przekonań.
- Naprawdę nie wiemy - wyznał Tom.
Pokręciła głową.
- Przecież przychodziłam do was. Poznaliśmy się na wyspie... - Odrzekła ostatnie słowo już mniej pewnie.
- Na jakiej wyspie?
Nie wiedziała, czy ma mówić dalej, ponieważ nie wiedziała, czy się bardziej pogrąży, czy nie.
- Na wyspie... - Tom zaczął analizować. - Wyspę pamiętam tylko z tego, jak byliśmy na wycieczce szkolnej. - Starał się ją odszukać w swojej myśli, pomagając sobie zerknięciem na brata. - Tak - zapewnił po chwili. - Byliśmy w hotelu. Przyszedłem do waszego pokoju, zahaczyłaś wtedy o rozwalone ciuchy Leny i się przewróciłaś. Walnęłaś wtedy głową o szafkę i na chwilę odleciałaś. To nie było zbyt fajne - zapewnił.
Amelia przybrała zaskoczony i zarazem niezrozumiany wyraz twarzy. Dokładnie to pamiętała... Dziewczyny się z niej śmiały, mówiąc, że jest niezdarą. Tylko Tom wyciągnął do niej pomocną dłoń. Pamiętała, jak bardzo kąpana była wtem we wstydzie.
- Byłeś z Leną... - Przypomniała sobie, jak bardzo jej zazdrościła tego, że ma z nimi kontakt.
- Tak. Chodziłem z nią chwilę.
- To ona powiedziała całej szkole... Nie. To, Kim powiedziała całej szkole, że... - Wolała to uciąć. - Że wszyscy mieli mnie za wariatkę i czarownicę...
- Tak... - Mruknął Tom.
- My... - Zerknęła na nich zaskoczona. - My naprawdę się nie trzymaliśmy ze sobą... - Szepnęła.
Bracia wymienili spojrzenia i niepewnie przytaknęli.
- Trzymaliśmy się z Mikim. On się z tobą przyjaźnił. Zawsze cię bronił. Wszyscy mówili, że się w tobie kocha, gdy on zaprzeczał i mówił... Mówił co innego... - Zwątpił, zerkając na brata, który również poczuł się niekomfortowo.
Nie była głupia. Wyczuła to i rozumiała, co chciał powiedzieć, dlatego jeszcze bardziej zlana wstydem rzuciła okiem na blondyna, który wbijał ślepy wzrok w pościel, pod którą leżała. Przełknęła ślinę.
- Wiecie o tym... - Szepnęła zażenowana.
- Tak... Wszyscy już o tym wiedzą, zwłaszcza gdy zaczęłaś go rysować.
- Rysować? - Zaskoczyła się.
Tom się zaśmiał nerwowo.
- Nie odbierz tego źle, ale pewnego razu, gdy przyszedłem do ciebie z Billem, zaczęłaś coś majaczyć i się rzucać... Wtedy wpadliśmy na głupi pomysł włożenia ci do ręki ołówka i podsunięcia kartki. Bill trzymał ci rękę i... No... - Nabrał powietrza. - Trochę wyszło dziwnych obrazków. Gdy zasnęłaś, zaczęliśmy się interesować tym wszystkim, co się dzieje z mózgiem człowieka w śpiączce. Trafiliśmy na artykuł, w którym było napisane, że dusza opuszcza ciało, że ciało wtedy leży puste, dlatego Szatan ma miejsce dla siebie. Opętuje takie ciało. Nie wierzyliśmy, to znaczy, już we wszystko wierzyliśmy. Bill nawet nazwał te dziwne obrazki 'Astral Love'...
- Jakie? Masz je? Chcę je zobaczyć.
Bill wyciągnął ze swej torby pliczek kartek i jej podał. Już jak tylko zobaczyła pierwszą kartkę z paskudnym, nieporęcznym szkicem aktu, odechciało jej się oglądać reszty. Zasłoniła kartkę pomimo świadomości, że pewnie już wszyscy to widzieli, a w szczególności Bill, który właśnie podszedł do okna, odwracając się do nich tyłem.
- Cały czas się zastanawialiśmy, czy to ci się śni, czy to jest coś... Po prostu ot tak... Gdy się obudziłaś i powiedziałaś o tym Czarnym Aniele... Serio to było prawdziwe? - Zerkał to na nią, to na jej rysunki.
- To było... - Szepnęła. - Malowałam te obrazy... Ale były... - Właśnie zdała sobie sprawę, że w śnie ani razu nie użyła farby. Po prostu siadała i malowała... I chyba wcale tak ładnie nie umiała malować, widząc te niestaranne szkice... - Ładniejsze... - Przejechała dłonią po twarzy jej skarykaturowanego Anioła. - To było naprawdę - szepnęła. - To wam pokazywałam. Właśnie to zdjęcie zobaczyłeś, gdy się poznaliśmy... Zmartwiłeś się, że namalowałam; narysowałam twojego brata. Bałeś się, że pomylę ich ze sobą.
- Więc to nie Bill?
- Bill. - Kiwnęła głową.
- Ale inny.
- Nie. To był Bill, twój brat to Billy.
- Nie. Mój brat ma na imię Bill, nie Billy.
Zerknęła na blondyna, który podszedł do nich z powrotem.
- A to... - Zerknęła na szkic, w którym wisiała na ścianie, a On przy niej z tymi wielkimi skrzydłami lewitował...
- To było straszne. Gdy to zrobiłaś, pokazaliśmy to twoim rodzicom. Po jakimś czasie postanowili wezwać do ciebie księdza. Lekarze rozkładali ręce, kazali czekać, ale ksiądz, gdy zaczął się tobą zajmować, powiedział, że jesteś wędrowcem. Steven stwierdził, że to brednie. Że przedstawiasz po prostu tak Billa, mojego Billa, bo to on cię zepchnął. Wcale cię nie zepchnął, ale on tak rozgadał wszystkim. Zrobił z niego potwora, zresztą od samego początku go oskarżał. Mieliśmy przez niego problemy, w szczególności Bill. Musieliśmy się przepisać do innej szkoły. Nie dało się żyć normalnie. Nawet Mikiego oskarżył o to, że cię podniecał do wywoływania duchów. Mówił okropne rzeczy... Że przez to ten Diabeł cię nawiedził...
- To nie był Diabeł. Nie ma rogów. To był Anioł... Upadły Anioł...
- Ale to nie Bill cię zepchnął! - Poruszył się Tom.
- Chciałabym pojechać do tego domu... - Odrzekła, widząc obrazek z biurkiem, oknem i łóżkiem... Przejechała palcem po piórze...
- Pióro... - Szepnęła. - Skąd się wzięło to pióro? - Wbiła w nich swój wzrok, ale zaraz po spotkaniu się nim z Billem, skupiła go na Tomie.
- Nie wiem o żadnym piórze - wyznał Tom.
- Na strychu siedziały gołębie - zaczął Bill. - Chciałem podejść do tego białego... Przyszłaś za mną. Nie wiem, co się stało, ale wzburzyłaś wszystkie ptaki, które tam siedziały, a deski się pod tobą załamały. Spadając, chwyciłaś akurat przelatującego koło ciebie kruka. Zleciał z tobą na sam dół. Gdy zbiegłem...
- Zaczął krzyczeć, że spadłaś. Myśleliśmy, że kłamie, bo Steven, Dan i Ricky wywoływali duchy i robili sobie jaja, ale widząc po jego oczach, no i huk, uwierzyłem mu i ruszyłem za nim, a potem cała reszta - wtrącił Tom.
- Leżałaś poobijana na betonowej ziemi piwnicy, pod deskami. W dłoni trzymałaś pióro... Nie wiem, czemu... Ale, gdy karetka cię zabrała, wziąłem to pióro i włożyłem ci je w dłoń, gdy spałaś...
Tom wysunął szpitalną szufladę i wyciągnął je.
Ujęła je w dłoń dogłębnie rozczarowana. Zwykłe ptasie pióro... Szkliły się jej oczy.
- A kamień... - Szepnęła. - Był jeszcze kamień...
Pokręcili głowami.
- Rzucaliście kamieniami w to oczko - przypomniał bratu Bill.
- Faktycznie. Puszczaliśmy kaczki.
- A spinka? Spinka Ali... Spinka Kim? - Już sama nie wiedziała.
- Tak. Kim zgubiła tam spinkę. Szukaliśmy jej, bo jęczała jak nienormalna - wyjaśnił skwaszony Tom.
- Klucz?
- Jaki klucz?
- Ja znalazłem jakiś klucz - wyznał Bill.
- Widziałam to... - Przypomniało jej się. - Poszedłeś z nim na górę...
- Tak. On właśnie otwierał tę klapę w suficie...
- I ja za tobą poszłam... - Olśniło ją. - Patrzyłeś się na gołębie, a przed tobą była dziura. Dzielił cię od niej krok, dlatego do ciebie ruszyłam, żeby cię powstrzymać; żebyś nie spadł... To był ranek. Było szare niebo... Szósta trzydzieści siedem... - Rozszerzyły się jej oczy. Taką godzinę ciągle widziała we śnie! Coraz bardziej była pogubiona...
- Tak... - Blondyn skinął głową.
- Ale jeśli... Jeśli się ze sobą nie trzymaliśmy... To, co robiłam tam z wami?
- Nie pamiętasz?
Pokręciła głową.
- Steven chwalił się tym domem od tygodni. Mówił, że jest nawiedzony i chciał tam pójść. Dan, Matt i Ricky się wkręcili, no i jak oni się wkręcili, to ciągnęli nas i Mikiego. Mieliśmy spędzić tam noc... Lena się wyłamała, a Kim nie chciała iść z nami tam sama, więc wyciągnęła ciebie. Steven...
- Steven powiedział, że lepiej, jak ty pójdziesz, a nie Lena, bo podobno wywoływałaś duchy - przerwał bratu pośpiesznie Bill.
- Tak. Mieli radochę z tego, że może wywołasz jakiegoś ducha... Namawiali cię, żebyś to zrobiła, gdy tam byliśmy, ale ty nie chciałaś tego robić. Steven był uparty i tak podjarany, że zaczął na holu tego domu rysować pentagram i zapalać świeczki. Miki się zdenerwował. Kim się bała i chciała wrócić do domu. Steven się pokłócił wtedy bardzo z Mikim. Bo Steven chciał...
- Ale nikt się na to nie zgodził. - Znowu przerwał pośpiesznie Bill. - Skończyło się na głupim rysunku. Siedzieliśmy tylko i opowiadaliśmy sobie straszne historie...
- O pałacu Showensów... - Zrozumiała.
- Też, między innymi.
- Nikt się nie zgodził na co? - Dopytała.
Bracia wymienili się spojrzeniami.
- Steven był głupi. Chciał robić głupie rzeczy, których wszyscy się bali - wytłumaczył Tom.
- Co to za głupie rzeczy? Ja chciałam je robić?
- Nie wiem. Ty milczałaś. Prawie cały czas milczałaś. Zachowywałaś się tak, jakbyś w ogóle tam z nami nie była, ale... Zawsze się tak zachowywałaś. Z nikim prawie nie rozmawiałaś... My... Też ze sobą nigdy nie rozmawialiśmy. Jakoś nigdy nie było okazji - odrzekł Tom.
- Więc... Pewnie dziwne dla was było to, że chciałam z wami rozmawiać... - Przełknęła gorzką prawdę.
- Trochę tak... - Westchnął Tom.
Broda jej zadrżała. Tak bardzo żałowała, że to, co przeżyła we śnie, nie miało w ogóle wpływu na realne życie; że w ogóle było to wszystko na marne; że ratowała, że oddała duszę, że wyznała miłość komuś, kto nigdy miał się o tym nie dowiedzieć... Kto nigdy nie był jej... A to wszystko, co przeżyła, było tylko jej wyolbrzymioną wyobraźnią, która tylko sprawiła jej mocniejszy ból za życia.
- Chciałabym pojechać do tego domu... - Przypomniała. - Zrobicie dla mnie tę ostatnią rzecz? - Wychrypiała zawiedziona.
Pamiętała ich. Okazało się, że wspomnienia, które były w śnie - one jedyne nie były snem a najprawdziwszą, bolesną prawdą. To siedzenie na stołówce i słuchanie Leny o braciach, ta zazdrość, jaką wtedy zawsze czuła, była prawdą. To osamotnienie i wstręt do szkoły również. Moment, gdy wszyscy się z niej naśmiewali; moment, gdy Bill ją w końcu zauważył, w tej dla niej tragicznej sytuacji, było czymś, przez co miała ochotę zniknąć...
Parę następnych dni przepłakała w milczeniu. Spotkanie z rodzicami było nijakie. Nie rozumieli, a raczej mama nie rozumiała, dlaczego nie chce ich widzieć. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Po prostu nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Zupełnie tak jak we śnie. Tyle że w śnie chciała mieszkać ze swymi przyjaciółmi i tak było, w prawdziwym świecie nawet musiała chodzić się wypróżniać, myć i czuła głód. W śnie było wszystko takie proste...
Potem pojechała z nimi do tego domu. Zabrali ją. Nie odzywała się do nich zbyt często. Cały czas sobie uświadamiała, że są dla niej tak naprawdę obcy, a to, co chciała im powiedzieć, nie miało żadnego sensu, gdyż to nie była prawda. To właśnie ściskało jej serce najbardziej. Wspomnienie obojętnego wzroku jej wyśnionego stało się znowu realne.
Przemierzali ruderę, a wszystkie wspomnienia zaczęły do niej wracać, by poczuć się, jakby właśnie przed chwilą była tam z nimi wszystkimi. Pamiętała, że Bill również się niezbyt dużo odzywał, a ona prawie cały czas mu się przyglądała. Gdy tak świecili latarkami telefonów, widząc stary hol, w którym wtedy siedzieli przy świeczkach, dokładnie chyba wszystko do niej powróciło.
Steven chciał, żeby Amelia się położyła na pentagramie, by wywołała samego Diabła. On się niczego nie bał i zawsze ukazywał się jako silny chłopak, niebojący się wyzwań. I nigdy z nim nie była. Podobał się jej tylko. W tym nie było nic dziwnego. Jej wyobraźnia, wszystkie te mniej ważne i ważniejsze szczegóły, rozmowy, sceny przeobraziła w swej głowie w jedną wielką historię. Nie chciała brać w tym udziału, ale nie powiedziała tego głośno. Miki robił to za nią. Dlatego Steven wygnał go z tego domu, razem z panikującą Kim. Dokładnie, jak zrobił to we śnie. A Bill wtem tylko stał z boku i już nie był taki pewny siebie. Rozumiała go. Przecież nakryła ich w szkolnej piwnicy. Steven już nie raz bawił się w taką czarną magię, której ona cholernie się bała. Bill był wtedy przecież z nimi. Zakazał o tym mówić komukolwiek. Tajemnica raczej do dzisiejszego dnia została tajemnicą. Stała wtem w tym holu i bardzo dobrze go rozumiała. Jego mina była wtem bez wyrazu, jego oczy były czarne przy tym świetle, a płomień świec odbijał się w nich. Nie mogła uwierzyć tylko w to, że jej wyobraźnia naprawdę potrafiła zrobić z niego Anioła. I nie rozumiała tylko, dlaczego upadłego? Czyżby uraza, jaką do niego czuła, przez brak jego uwagi na jej osobę, była tak silna, że objawiła się w takiej postaci? Najwidoczniej tak. Cała reszta była stworzona przez nią. Pragnęła, żeby ją widział, dlatego ją widział zawsze i wszędzie, nawet gdy go nie było...
Czasami miała ochotę śmiać się z samej siebie. Czuła się żałośnie ze swą wyobraźnią, a rysunki aktu z Billem ją tak pogrążały, że odkąd je zobaczyła, ani razu nie spojrzała mu w oczy. To było chyba bardziej żenujące niż sam fakt, że wywoływała duchy. Każdy przyjął do siebie to, że śni jej się seks z Billem... Pragnęła umrzeć, myśląc o tym...
Matt i Dan odpadli wpadając w sen. Tomowi opadały wtem powieki. Steven był podniecony opowieściami razem z Ricky'm, a Bill podniósł się ze swojego plecaka, na którym spoczywał i przechadzał się po domu. Amelia siedziała wtem na jednym z drewnianych stopni, jak zwykle w świecie swojej wyobraźni, kreując życie niegdyś żyjących ludzi w tym domu, ale również obserwując swego wyśnionego, który w końcu z kluczem w ręce przeszedł obok niej, kierując się na górę. Niezauważona powędrowała za nim. Chciała zobaczyć, co robi, ale też miała nadzieję, że może w końcu uda jej się z nim porozmawiać normalnie. Chociażby wymieniając zdania typu 'co robisz?' lub 'jest tu strasznie, nie?'.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę, wkładając głowę w pokrywę sufitu. Stał najpierw przy tym starym oknie. Gdy gołąb zagruchał i ten odszukał go wzrokiem, ruszył powoli do niego, jakby chciał go złapać. Amelia, widząc zarwane deski, na które w ogóle nie patrzył, weszła tam, ale zatrzymała się, gdy ten się zatrzymał. Serce miała już w gardle. Bała się, że zrobi ten krok w przód. I gdy chciał już go robić, ruszyła się energicznie z miejsca. Chyba zbyt energicznie, bo deski się pod nią zarwały, gdy pod nim wcale. Po prostu miała pecha...
- Chciałabym pojechać do pałacu Showensów.
Bracia wymienili ze sobą wzrok.
- Do szkoły?
- Nie. Tutaj w lesie... Nie daleko... Pojedziecie ze mną?
Znowu wymienili ze sobą wzrok.
- To jest park, nie las - zauważył Tom.
Bill się prawie w ogóle nie odzywał. Zachowywał się zupełnie tak jak ona. Jakby w ogóle go nie było z nimi.
Po krótkiej dyskusji z Tomem przemierzyli dookoła park, w którym siedziała we śnie z Tomem na ławce. A zamiast pałacu, zobaczyła swą szkołę. Ich byłą szkołę.
To był dopiero szok, który jak opadł, roześmiała się wniebogłosy.
- Dacie wiarę, że ja stworzyłam ze szkoły, nawiedzony pałac?
Tom odwzajemnił śmiech.
- No w sumie jakby nie patrzeć jest nawiedzona. Kto lubi do niej chodzić? Same potwory i zagrożenie w niej.
- Haha! Nie mogę w to uwierzyć!
Widząc, zamiast czarnego stawu, wielką fontannę i te wszystkie mury, swoją 'salę sekty', w której była aula, do której nienawidziła chodzić, gdyż kojarzyła jej się tylko ze wstydem, gdy raz występowała w postaci drzewa w czerwonym kapturku, którą grała Lena, a babcię Kim, no i Bill był wilkiem... To było tragiczne...
- Pałac Showensów... - Westchnęła pod nosem. - Założyciele szkoły...
Szkoła ta, a raczej budynek, zaliczał się do zabytków miasta. Tę szkołę założyła rodzina Showensów. Krążyło mnóstwo legend i pogłosek, które wymyślały dzieciaki i przekazywali je z pokolenia na pokolenie. Między innymi właśnie tę, którą użyła we śnie. Przeklęta rodzina... Właśnie te historyjki opowiadali sobie w tamtym domu. Każdy znał inne szczegóły, przez co legenda nie zaznała końca. Do dzisiaj co niektórzy twierdzą, że są świadkami dziwnych nadprzyrodzonych mocy w tym budynku. Dlatego, gdy uczniowie się dowiedzieli, że wywołuje duchy, została nazwana czarownicą. A historia Alicji, która miała być uwięziona niegdyś w tym budynku stała jej się bardzo bliska, choć za wiele nie miała z nią wspólnego.
- Nie wiem, czy wiesz, ale są filmy, na których ksiądz odprawia msze... - Przypomniał sobie Tom, gdy weszli do auli.
- Gdy spałam? - Dopytała, a dziwne uczucie pieczenia ramion, pleców, skrajów łydek i rąk pojawiło się na jej ciele. Skwasiła się lekko i potarła jedną z rąk, tuż nad nadgarstkiem.
- Tak.
- Chcę je zobaczyć. - Zaskoczyła się, ale i znowu skwasiła, pocierając to samo miejsce, gdyż chyba najbardziej jej dokuczało. Gdy podciągnęła rękaw ciemnej bluzy, by ujrzeć, co tam się dzieje, ujrzała prostą linię, która wyglądała, jak wypalona w jej skórze.
Serce jej zabiło mocniej. Przez ostatnie tygodnie wmawiała sobie na siłę, że to wszystko nie było realne, gdy teraz miała naoczny dowód kawałka jednej z linii pentagramu, który znajdował się w tej auli, na tej kamiennej podłodze, do którego była przypięta na kołki i liny.
- Co jest? - Zapytał Tom, widząc Amelii minę.
Spojrzała mu w oczy i przez chwilę miała wrażenie, że jednak to wszystko się działo, a oni bezczelnie jej wmawiają te wszystkie bajki. No bo, jeśli to był tylko sen, tylko śpiączka, tylko marzenia, czy też koszmary senne, to skąd by się to wzięło!?
- Nic. Muszę zobaczyć te filmy - rzuciła pewnie i bardzo poważnie.


CDN

sobota, 23 czerwca 2018

Pióro 23

No i zbliżamy się już ogromnymi krokami do końca historii.
Już w tym odcinku jest wyjaśniona cała sytuacja w tym opowiadaniu, dlatego jestem ciekawa, czy po tych wszystkich wydarzeniach mających miejsce w tej historii, jesteście wstanie odczytać to? Napiszcie, proszę w komentarzu :*
23

Wycofała się. Przeszła za parkan i jeszcze raz się odwróciła za siebie, zerkając na cmentarz. Uczucie wolności przeminęło z wiatrem, by zrobić miejsce dla smutku i żalu. Usłyszała dźwięk trąbek, rozlegających się gdzieś w tle, a przed nią pojawiły się cztery groby na krzyż. Co dziwne, a może i nie... Zwrócone były w jej stronę, co bardzo ją zmartwiło. Tablice wcale nie były puste...
Ten przerażający chłopiec z pałacu stanął tuż za nimi. Duże krople, słonych łez, w których był pogrążony, pozwoliły jej na krótką refleksję, do której przyłączyły się trąbki, wygrywając tragiczną melodię. Miała wrażenie, jakby to ona właśnie była chowana...
" ... W zatroskaniu patrzysz... "  - Pojawiły się i słowa, którymi wiódł ten chłopiec ruchem warg, choć bezdźwięcznie.

" Na Twój pierwszy grób pełen szczerych prób.
Na ten drugi, co szans w nim leży sto
i nadzieja tuż obok, martwa już - pogrzebana śpi, żyła parę dni.
Czwarty czeka, aż kęs mu z siebie dasz, przecież cały czas, coś umiera w nas..."

Wiodła kolejno po kamiennych płytach wzrokiem. Wielkie krople chłopca odbiły się o ten pierwszy kamień. Pokręciła przecząco głową, gdy usiadł na ten trzeci i zwrócił się do niej, kontynuując...
Otworzyła oczy zdyszana. Paraliż senny dopadł jej ciało. Oddychała szybko, ale i tak zbyt wolno. Dopiero po chwili zdołała podnieść się do pozycji siedzącej, a widok jej Anioła przegonił wszystko. Po prostu odetchnęła.
- Jaki znowu miałaś horror? - Zapytał ciepło, choć bez wyrazu.
- Że... Że miałam groby... Swoje własne.
- Groby?
- Tak... Były cztery...
- Jesteś jedna.
Pokręciła głową, przecierając twarz.
- To była... Prawda, szansa, nadzieja i moje ciało... - Sapnęła, ogarniając swe emocje. - Jeden z nich był chyba tylko pełny...
- Cała ty?
- Nie. - Zerknęła na niego poruszona. - Przecież ja żyję. Nadzieja była pełna... - Wyjaśniła już spokojniej.
- Straciłaś nadzieję?
- Nie wiem... - Przeraziła się. - Jeśli tak? To jaką? Niee... Skoro były cztery i ostatni na mnie czekał, to wszystkie trzy były pełne - wywnioskowała, zaskoczona, po czym znowu się skwasiła. - Wierzę przecież w to, że uda mi się go wyciągnąć. No właśnie. - Wyskoczyła z łóżka. Otworzyła szafę i wciągnęła na siebie jedną z sukien już zawczasu.
- Co robisz? - Wspiął się na łokieć, wodząc za nią wzrokiem.
- Żeby zobaczyć pełne słońce w swoim życiu, czasem trzeba wyjrzeć zza okna, by je ujrzeć. Samo nie przebije murów.
Uniósł brew.
- Ok. Jeśli kluczem dostałam się hen wcześniej... To może kamień... Nie, kamień zaprowadzi mnie do chaty... - Patrzyła na swe zdobycze. - Spinka... No tak! Jeśli znajdę klucz, On nigdy go nie zamknie! - Pomyślała, zaraz się rozweselając.
- Zaraz się spotkamy. Obiecuję - powtórzyła.
Natychmiast zajrzała w szufladę, gdy tylko zniknął. Klucza nie było. Zdenerwowała się, ale po chwili myśl o tym, że przecież ona posiada ten klucz, więc raczej nigdzie go nie znajdzie, pozwoliła jej się klepnąć w czoło.
- A ty znowu tu jesteś - zauważyła Alicja.
- Tak, ale zaraz mnie nie będzie. - Już chciała wychodzić, gdy zauważyła jej podkrążone oczy. - Co się stało?
- Nic... - Spuściła głowę.
- Powiedz mi... - Wróciła się i złapała ją stroskana za ramiona. - Twój tata... Znowu cię skrzywdził...
- Skąd... - Szepnęła zaskoczona, unosząc na nią swój morski wzrok.
- Nie ważne, ale... Wiedz o tym, że to nie ty powinnaś umrzeć, tylko On - warknęła. - Pomyśl nad tym, bo możesz stracić swoją szansę na szczęście przy Billu... Naprawdę... - Zaszkliły się jej oczy, widząc jej stłumiony ból, który wrzeszczał niesłyszalnie głośno. - Bill myśli, że go zdradziłaś z jego bratem. Wyznaj mu prawdę. Proszę... - Trzęsła jej ramionami. - On zrozumie. Na pewno... - Odrzekła już mniej przekonana. - Trzymam za ciebie; za wasze szczęście kciuki. - Złożyła na jej czole pocałunek i odeszła.
- Dokąd idziesz?
- Ratować Ni... Ratować was wszystkich - wyznała i już otwierała drzwi, gdy jednak się zatrzymała jeszcze. - Gdyby mi się jednak nie udało... Spójrz. - Pokazała jej klucz. - Będzie on w tej szufladzie. Zaglądaj tam co dzień. Bo za drzwiami, które otwiera ten klucz. W piwnicy. Będzie spoczywał ktoś ci bliski i niewinny. Uratuj go i powiedz prawdę. W tym wszystkim chodzi tylko o prawdę. Rozumiesz?
Skinęła głową, nic nie rozumiejąc.
- Pamiętaj zaglądać w te szuflady co dzień - zaznaczyła jeszcze raz i wyszła, a raczej wybiegła. W wejściu z korytarza na hol, gdzie były schody, wpadła na chłopaka. Gdyby nie złapał jej ramion, przewróciłaby się.
- Nie możesz tego zrobić! To nie Nick! - Zawołała cicho, łapiąc go za ramiona.
- Kim jesteś? - Odsunął się od niej.
- Pamiętasz, gdy mieszkałeś z Nickiem w tej starej chacie nad jeziorem?
- To ty... - Zaskoczył.
- Tak. Twój brat nie ma z tym nic wspólnego. Jest jej tylko przyjacielem. To jej tata! - Nie wytrzymała.
Bill się rozejrzał nerwowo po korytarzu i gdy się upewnił, że nikogo nie ma, przycisnął ją do ściany.
- Kim jesteś? - Warknął.
- Ame... Ame... - Nie mogła wydusić z siebie, widząc go tak blisko siebie. Był istnym cudem stworzonym w ideał.
- Ani mi się warz to mówić. On nie istnieje - syknął. - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
- Ja.... - Zwolnił lekko uścisk. - Jestem Amelia - wydusiła w końcu. - Nawiedzasz mnie w przyszłości. Gdy już umrzesz... Wiem, że to dziwnie brzmi, ale to prawda. Przejdziesz na złą drogę, gdy ukarzesz swojego brata. Wyrosną ci skrzydła, u dłoni, będziesz miał pazury, a twe oczy, będą całe czarne, wypełnione żalem, gniewem i smutkiem. Będziesz miał moce, jakich ludzie nie mają. Ukarzesz niewinnego. Nie wierz w to, że ktoś znajdzie klucz. Nikt go nie znajdzie! - Wywaliła na jednym tchu.
- Jak śmiesz! - Zaskoczył się.
- Musisz mi zaufać. Znam ten pałac. Ukryj się i zobacz, że to nie Nick. To jej tata. Proszę.
Wymieniali się zawziętym spojrzeniem, ale nie mogła dłużej czekać. Wyrwała się i uciekła, pędząc prosto do piwnicy. Nawet nie zwracała uwagi na to, że o mało co nie przewróciła sprzątaczki, która ją wyzwała.
Stanęła przed drzwiami. Serce jej mocno biło, a zamek w drzwiach aż się prosił, żeby włożyć w niego klucz.
Przekręciła i otworzyła.
Cisza.
Przełknęła ślinę i przygotowywała się dokładnie na wszystko.
Wyłonił się z ciemności. Był taki niepewny, taki zmarnowany, że serce ją zakłuło. Już sama jego osoba wskazywała na jego niewinność. Z pewnością głównie były to, jego ciemnoczekoladowe, szczere oczy...
Wyciągnęła do niego otwartą dłoń, na której spoczywał jego kamyk.
Sięgnął po niego ostrożnie i spojrzał na nią ponownie, gdy przypomniał sobie swój skarb.
- To ty... - Szepnął.
Skinęła głową i lekko się uśmiechnęła. Łza wzruszenia spłynęła jej po policzku.
- Cały czas byłaś? - Nie wierzył.
- Wszędzie tam, gdzie twój brat czynił wielkie i mniejsze rzeczy. Wierzę ci Nick, ale nie wierzę Billowi, dlatego proszę cię, żebyś się gdzieś schował... I przebacz mu... Ludzie popełniają błędy, ale on tu jest niewinny... Alicja po prostu nie powiedziała mu prawdy...
- Dziękuję... - Szepnął, obracając w palcach kamyk.
- Nie ma za co... - Wycofała się już ze spokojnym sumieniem.
- Zaczekaj. - Zrobił do niej parę kroków. - Dlaczego to ty po mnie przyszłaś, nie on?
- Nie chcesz wiedzieć... - Przeraziła się na samą myśl i pokręciła głową.
- Chcę.
- Nie chcesz... Naprawdę... - Zapewniła, odchodząc.
- Zaczekaj. Powiedz mi, proszę...
- On cię kocha. Nigdy w życiu nie chciałby cię zabić, a wiara w ludzi go zgubiła... Jesteście wszystkim, co macie. Jesteście dla siebie i bądźcie dla siebie. Wybaczcie sobie, bo miłość Alicji... Może was zabić...
- Czyli... Że nikt po mnie nie przyszedł? A on...
Spłynęła jej kolejna łza.
- Nie myśl o tym. Nie dopuść do tego. Powiedz mu prawdę. Nie miej przed nim tajemnic, to nie jest twój wróg, a najprawdziwszy przyjaciel, jakiego posiadasz. Obcy nie, ale Wy tak.
Pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć.
- Nigdy cię już nie zobaczę?
- Nie wiem... - Pokręciła głową.
- Chcę ci się odwdzięczyć...
- Nie musisz.
- Kim jesteś naprawdę?
- Człowiekiem z dwa tysiące piętnastego roku.
Jego oczy się rozszerzyły, a ona się uśmiechnęła. Znieruchomiała jednak, widząc, jak obraz się rozmazuje.
- Amelio! Zawsze w ciebie wierzyłem! Nie bez powodu dałem ci ten kamień! Weź go! - Wyciągnął do niej dłoń.
Wyciągnęła rękę, ale zdążyła go tylko musnąć, a pojawiła się w swym pokoju, na skraju lasu. Zrobiła parę kroków w tył i spadła na siedzisko pod oknem.
- Udało się... - Szepnęła do siebie, zerkając w swą dłoń, w której trzymała kamyk. Zaśmiała się, ściskając go mocno i przykładając pełną pięść do piersi. - Ale jeśli go mam... - Uśmiech zszedł jej z twarzy. Rozejrzała się po pokoju. Pióro również nadal widniało. Spinka i klucz...
Podniosła się, nic nie rozumiejąc. Zebrała te rzeczy i dopiero przy wyjściu zatrzymała się. Odwróciła się powoli za siebie. 'Jej' pokój przybrał wygląd pokoju dziecka. Pojedyncze łóżko. Biurko, szmaciane i drewniane zabawki, jakieś książki, a u sufitu wisiała karuzela, której ramiona zdobiły piórka.
Wyszła stamtąd niepewnie. Nie wiedziała, co ma myśleć... Na korytarzu przy barierce antresoli stał koń na biegunach. Dom wyglądał na zamieszkały, ale nie taki jak wtedy, gdy ona tam mieszkała.
Ogłuszający świst i huk rozgrzmiał gdzieś we wszechświecie i to z taką siłą, że podłoga i szyby w ramach zadrżały. Nikt nie miał pojęcia, jakie to było straszne uczucie, a huk jak bardzo ogłuszający. Przez chwilę nawet słyszała tylko szum.
Zeszła powoli na dół, trąc swe ucho, by odzyskać w nim zdolność słuchu. Obraz zniknął z holu, a przez niego przeleciał mały chłopiec w sweterku, zrobionym na drutach. Nie zauważył jej. Wbiegł do salonu. Musiała się przyznać sama przed sobą, że się zlękła tego głośnego tupania przy jego pośpiesznych, małych kroczkach. To znaczyło, że już odzyskała swój słuch.
Zajrzała do kuchni, a uśmiech wskoczył jej na usta, pomimo lekkiego zaskoczenia. Nick siedział przy kuchennym stole, a Alicja gotowała obiad, którego zapach, dopiero teraz poczuła. Już wszystko rozumiała... Dziecko z wybrzeża to był synek Nicka i Alicji, ale... Gdzie jest Bill?
Przemknęła do salonu. Chłopiec leżał na podłodze i mazał coś po pergaminie. Prócz niego nikogo tam nie było.
- Myślisz, że przeżyjemy tę wojnę? - Usłyszała zmartwiony głos Alicji.
- Czemu nie? Jeśli umrzemy, to tylko razem - wyznał optymista Nick.
Już rozumiała, skąd ta wojna w jej śnie, gdy kolejny świst pojawił się w świecie. Tym razem zakryła uszy i zauważyła, że oni również to zrobili. Nikt nie chciał słuchać wybuchających bomb...
Przemknęła z powrotem na górę z myślą, że przecież ten chłopiec prosił ją, by go zabrała. Serce ją zakuło na myśl, że to była kolejna przyszłość w tej przeszłości, gdzie naprawdę się zgubi, a ona będzie jego... Aniołem. Chyba się zgubi, bo nie chciała myśleć, żeby Alicja i Nick mogliby stracić życie, a mały by przeżył... Nie mogła tego pojąć. Gdy wydawało jej się, że już coś rozumie, okazywało się, że jednak wcale. Ten chłopiec jednak wiedział, że ma z nią iść. Śledził ją, był jak jej cień. Czyżby Nick przekazał mu tę informację w razie co?
Otworzyła drzwi byłego pokoju Stevena, ale nim tam weszła, już mniejszy huk, ale nadal straszący doskonale wypełnił przedpokój. Wskoczyła i tak do pokoju, by się ukryć. Przedpokojem przeszedł Bill i powędrował na dół, a ona za nim. Tak tylko zamierzała za nim iść, gdyż zmierzyła w stronę przeciwną, widząc drabinkę, prowadzącą na strych.
Serce jej zadrżało. Wspięła się tam niepewnie i gdy stanęła na mało stabilnych deskach, zakryła usta.
- To było tutaj... - Rozejrzała się wzrokiem.
Pojedyncze łóżko pod jedną otynkowaną ścianą. Małe okno i przy nim stolik z piórem i pergaminem. Podeszła do szarej szyby i zerknęła za nie. Staw i las. Nie było żadnego pola... Nie mogła uwierzyć, że to było tuż przy niej... Dlatego tu ją przyprowadził...
Rzuciła okiem na pergamin, na którym wysychał atrament.

"Budzę się dla Ciebie. Razem nie damy rady. Nie wiesz tego. Teraz daję Siebie Tobie. Moja ostatnia wola pomaga Ci się wydostać. Nim morze pode mną się rozpadnie. Wierzę w Ciebie.
Dla mnie zawsze będziesz święta. Umrę za naszą nieśmiertelność. Moja ręka od początku nad Tobą. Wierzę w Ciebie. Dla mnie zawsze będziesz święta...
Gdy mówisz, przełamujesz lody. Każde Twoje tchnienie mnie zbawia. Kiedyś znów się zobaczymy. Oddychaj dalej, jeśli potrafisz. Nawet jeśli morze pod Tobą się rozpada...
Wierzę w Ciebie.
Patrzę przez morze i widzę światło nade mną. Tonę... Tonę... Z dala od Ciebie. Nie patrz już na mnie. Wierz w siebie. Wierzę w Ciebie.
Myślę o Tobie..."

Otarła łzę. Nie chciała myśleć, że to do niej; że jest aż tak upiornie...
      Obraz przekształcił się w cmentarz. Przełknęła ślinę, słysząc dalej te trąbki.

" ...Lecz do końca nie umiera tamta stara wiara,
której iskra tli się jeszcze,
nie zgasła na marach.
W sercu obraz ma jak któregoś dnia.
Jak z szumem piór, jasny leci stwór.
To nad cmentarz na wymarciu
nadlatuje Anioł
i przygrywa złotą trąbką
licznym zmartwychwstaniom."

Śpiewał rytmicznie donośny, męski głos. Jej groby wyglądały, jakby się na nią patrzyły. Jakby zapraszały ją do siebie, a ona tak bardzo nie chciała się poddać...
Ujrzawszy jasną, świetlistą postać zamarła. To był On. Jasny. Czysty. Prawdziwie boski. Jego skrzydła. Idealne. Białe.

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. "

Dokończył swym ciepłym tonem.
Pokręciła głową, znowu zakrywając usta.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, przekrzywiając lekko głowę.
- To naprawdę Ty... - Zachwyciła się. - Ale... Czy to znaczy... -Uniosła swe czarne pióro. -... Że nigdy już cię nie zobaczę? - Przeraziła się.

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. " 

Powtórzył melodyjnie, a upiorny chłopiec rechotał do rozpuki, skacząc po wszystkich czterech grobach, jakby bawił się w "The floor is lava".
Znowu pokręciła głową. Nie chciała słuchać już tej muzyki, ale jak na złość nikt nie chciał jej wyłączyć.
- Nie zgadzam się z tym... Chcę być z Tobą... - Zawyła, po czym poczuła, jak ktoś wyrywa jej pióro z ręki. To był kruk, który zaskrzeczał głośno, co najmniej jakby ją opieprzał, że to pióro jest jego.
Wyciągnęła rękę zza parkanu, chciała się przez niego przedostać, ale żadnego wejścia nie było.
- Nie! - Zawołała. - To nie może być prawda!

"Wyrzeźbiłeś go,
chcąc powstrzymać zło.
Wrócił, żebyś żył,
byś nie opadł z sił. " 

- Wyśpiewał raz ostatni.
- Nie. Proszę... - Błagała, rozumiejąc już wyśpiewywane słowa.
- Nadszedł Twój koniec! - Rozdarł się wrednie chłopiec, stając na czwartym grobie.
- Kim On jest? - Zapytała w końcu.
- Nie patrz na niego. Jest on przy każdym człowieku, zupełnie tak jak ja...
- Stałeś się... Jesteś... Aniołem Stróżem? - Zaskoczyła. - A on?
- On jest potomkiem Anioła Śmierci...
- MATKA! - Zawołał chłopiec.
- Chyba nie uważasz, że przy ludziach krąży tylko dobro. Gdyby tak było, nikt by nie popełniał grzechów. To jest nasz świat. Nie rozłączna całość, a ty... Jesteś wędrowcem, który uczynił ze zła dobro, które do ciebie właśnie powraca. Doceń to i dokończ swe życie. Wierzę w ciebie. Dla mnie będziesz zawsze święta.
- Nie chcę... - Rozpłakała się. - Chcę być z Tobą... - Serce ją bolało jak nigdy.
- Będę przy Tobie zawsze...
- Zdechnij szmato, za to, co zrobiłaś! - Zawołał dzieciak, aż się wstrząsnęła.
- Tak. On też przy Tobie będzie. Wiesz, dlaczego jest w postaci dziecka?
Pokręciła głową.
- Bo zło w Tobie jest mniejsze niż dobro.
- KŁAMCA! KŁAMCA! KŁAMCA! - Śpiewał upiornie dzieciak, tym razem w Jego stronę.
Nie wiedziała, co ma myśleć.
- Jaka matka? - Zapytała.
- Nie słuchaj go.
- MATKA! - Zawołał upiór. - Powinnaś zdechnąć za bycie zwyrodniałą! KŁAMCA I ZWYRODNIALEC! - Wyzywał. - Kłamca i zwyrodnialec! - Znowu skakał po grobach.
- Nie rozumiem... - Pokręciła głową.
- Nie musisz nic rozumieć - odrzekł ciepło Anioł. - To nie ma znaczenia - dodał, nie spuszczając z niej wzroku.
W jego oku błysnął znany jej płomień grozy, a muzyka ucichła ustępując głuchej ciszy.
- Odejdź już stąd - rozkazał ciepło.
- Nie! Masz mi powiedzieć, o co tu chodzi?
Upiór się podniósł z ziemi i śmiał głośno, ale jednak, jakby się oddalał. Krzyczała, ale nawet nie słyszała swojego krzyku. Jakby ktoś przyciszył ją dosłownie. Ujrzała już tylko w tle, jak Anioł kładzie swą dłoń na ramieniu chłopca, który do niej machał małą, bladą dłonią.
Otworzyła oczy przerażona i ze znanym paraliżem.


CDN

czwartek, 21 czerwca 2018

Pióro 22

No i coraz więcej się wyjaśnia, gdyż zbliżamy się do końca historii. Jestem ciekawa Waszych reakcji na sam koniec :D

22

- Co mam zrobić? Jak mam to zrobić? - Chodziła w kółko po 'zaczarowanej' komnacie. - Pióro przenosi mnie do chaty. Kamień tak samo... Klucz! - Zaskoczyła, łapiąc go w ręce.
- Co ty robisz? - Zapytał Bill, kładąc swą dłoń na jej ramieniu.
- Zaraz się spotkamy. Obiecuję - mówiła podniecona, odwracając się do niego przodem.
- Gdzie?
- Nie wiem... Chyba tutaj.
Zacisnęła dłoń na kluczu i tak samo powieki, skupiając myśli. Gdy otworzyła oczy, wszystko było takie samo, prócz tego, że nie było tam Billa, a więc musiało się udać.
Zajrzała do szuflady.
Klucza nie było, dlatego się skwasiła.
- Za wcześnie się przeniosłam... To nie ten czas... - Rozżaliła się.
- O... Jesteś... - Z łazienki wyszła Alicja.
- Ty... Ty mnie znasz? - Zaskoczyła się.
- Przecież miałaś być moją przyjaciółką. Dlaczego znowu jesteś tak brzydko ubrana?
- Mogę pożyczyć sukienkę?
- TAK - odrzekła, jakby to było logiczne, mierząc jej ciało z lekkim obrzydzeniem.
- Co słychać u Billa? - Zajrzała do jej szafy i wzięła pierwszą lepszą sukienkę.
- Co ty się tak nim interesujesz? - Zapytała znowu podejrzliwie.
- No... Jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciółkom mówi się wszystko. Tym bardziej o chłopakach.
Alicja się uśmiechnęła.
- Cwana jesteś jak na wieśniaczkę.
- Jakoś trzeba sobie radzić. - Uśmiechnęła się do niej.
- Podoba mi się to - wyznała, siadając do swej toaletki. - Chodź. Rozczeszesz mi włosy. - Wyciągnęła szczotkę, a Amelia się za to zabrała.
- A więc... Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nic się nie zmieniło. Raz jest taki, raz siaki. On sam nie wie, czego chce.
- Może on... Może on cię o coś podejrzewa? - Rzuciła niepewnie.
- O co mnie może podejrzewać!? - Zaskoczyła się.
- No... Nie wiem... Może boi się, że za często spotykasz się z Nickiem. Nie wiem...
- Sugerujesz coś? - Aż się podniosła poruszona.
- Nie. Tak tylko mówię. - Zlękła się.
Wymieniały się chwilę wzrokiem.
- Może masz rację - zaskoczyła Alicja, a Amelia odetchnęła.
Usiadła z powrotem na siedzisko, a Amelia kontynuowała rozczesywanie blond włosów dziewczyny.
- Nigdy o tym nie pomyślałam - mówiła zaskoczona. - Rzeczywiście się tak zachowuje, ale nie ma powodów ku temu. Nick nie spotyka się ze mną po to, żeby nawiązać ze mną taki kontakt. Wie, że kocham jego brata, a on mnie.
- Więc, po co się z tobą spotyka?
- Nie musisz wiedzieć. To tajemnica... - Mruknęła.
- Przyjaciółki nie mają przed sobą tajemnic - przypomniała.
- Ty jeszcze nie jesteś moją aż taką przyjaciółką - wygarnęła.
- A co Twoja mama na to, że się spotykasz z Billem, skoro masz wyjść za księcia?
- Niczego nie wie. Ona myśli, że się spotykam z Hansem... Nikt tego nie wie... Dlatego zakazałam Billowi podpisywać się na listach...
- Nie martwi cię to, że chce uciec z Nickiem?
- Mamy zrobić to w trójkę. Skąd o tym w ogóle wiesz?
- Nick mi powiedział... - Wypaliła szybko.
- Spotykacie się?
- Nie. Raz się na niego natknęłam w mieście...
- I powiedział ci naszą tajemnicę!? - Zawołała.
Czuła, że spaliła właśnie po całości.
- Przepraszam... Muszę iść do toalety... - Wycofała się, oddając jej szczotkę.
- Zaczekaj! Masz mi to wytłumaczyć!
Amelia uciekła z jej pokoju. Wybiegła na korytarz, po czym zbiegła bocznymi schodami do piwnicy. Nikogo tam, prócz szczurów nie znalazła, dlatego cofnęła się na górę. Zajrzała do tej wielkiej sali.
Rodzinny obraz przedstawiał tylko trzech zmarłych starców i jedną babcię.
- Za daleko się przeniosłam - zmartwiła się.
- Przepraszam. A panienka, czego tu szuka? - Zaczepiła ją jakaś kobieta.
- Ja... Ja... Ja jestem umówiona z panną Alicją - wypaliła, widząc w oddali mężczyznę, który odwiedza Alicję.
- Przepraszam. - Odeszła od kobiety i podeszła do wroga, przy którym serce nie pozwalało jej na równomierny oddech. - Czy zastałam pannę Alicję?
- Kim jesteś? - Zmierzył ją.
- Poznałyśmy się nie dawno. Jestem Amelia. - Wyciągnęła do niego dłoń, ale ten jej nie uścisnął.
- Kochanie... Pozwól na chwilę - zawołała inna blond włosa kobieta.
- Maria, pośpiesz po Alicję, powiedz, że ma gościa - rozkazał kobiecie, która ją zaczepiła.
- Tak jest. - Skinęła głową i natychmiast zabrała się za wykonanie polecenia.
- Proszę spocząć. - Wskazał na kanapy w otwartym salonie w tej wielkiej sali.
- Dziękuję. - Skłoniła się, biorąc przykład z kobiety i zmierzyła do salonu.
Nie miała pojęcia, co począć. Co robić? Co mówić? Kogo grać? Przecież Alicja wiedziała, że jest w jej domu, a teraz była jej gościem? Jeśli przeniosła się wcześniej, niż była kiedyś, o czym mówił jej obraz i mniejsza ilość oznaczonych zmarłych osób, to skąd Alicja ją znała? Czyżby przenosiła się tu nawet wtedy, gdy tego nie wiedziała? Poza tym, że dziwnie było jej patrzeć na tych ludzi, gdy doświadczała nimi ich śmierć. Myśl, że mogłaby ich wszystkich od tego odwieźć była bardzo zachęcająca, ale najpierw zależało jej na Nicku...
To nie mogło się tak dziać. Nie zauważona przemknęła z powrotem na korytarz i dostała się do drzwi prowadzących na dziedziniec. Wymknęła się z pałacu i ruszyła pędem dookoła stawu. Musiała przyznać, że ciężko się biegało w tej długiej sukni.
Nie wiedząc, dlaczego, tak stanęła przed swym domem na skraju lasu. Wyglądał niemalże identycznie, ale miała nadal przeczucie, że wtedy Bill jej nie przyprowadził w to miejsce bez powodu.
I nie myliła się. Cofnęła się szybko za drzewa, gdyż wejściowe drzwi się otworzyły, a w nich stanął On. Perfekcyjny, boski i taki ludzki... Rozejrzał się, jakby się przed kimś ukrywał i ruszył w jej stronę. Serce stanęło jej w gardle. Nie wiedziała, czy ma mu się pokazać, czy nie. Skryła się, a po chwili ruszyła za nim, gdyż ją minął. Szedł tą samą drogą, którą tu przybyła. Co jakiś czas się oglądał za siebie, jakby nie chciał mieć ogona. Gdy doszedł już prawie do stawu, kucnął, wkładając coś w mysią norę i przykrył ściółką. Tak bardzo chciała zajrzeć w tę jego schowaną tajemnicę, ale również bardzo nie chciała, by ją zobaczył. Odszedł, siadając dalej między drzewami, dlatego utknęła. Tylko śpiew ptaków był słyszalny, dlatego nie mogła zrobić ani kroku, by nie dać się zobaczyć. Oparła się w końcu o to swe marne drzewo, przy którym utknęła i kucnęła tak jak on, myśląc intensywnie nad tym, jak przyśpieszyć czas...
Po bardzo długim czasie usłyszała melodyjny śpiew dziewczyny, dlatego podniosła się na równe nogi. Rozejrzała się i kucnęła, ale Amelii serce mocno zabiło, widząc między drzewami jakiegoś nieznanego jej chłopaka. Alicja nie zdawała sobie sprawy z tego i sięgnęła po schowaną przez Billa rzecz. Kucnęła przy drzewie i rozwinęła kawałek papieru zwiniętego w rulon, owiniętego kawałkiem sznurka, a chłopak ruszył w jej stronę.
Czuła takie spięcie, że właśnie przez strach, że ktoś nakryje ją i Billa, wyskoczyła zza drzewa i złapała chłopaka za rękę, wciągając je za nie. Nawet był przystojny. Podejrzewała, że może to był ten Hans. Różnił się ubiorem od nich wszystkich. W szczególności od łachów Billa.
Już chciał coś powiedzieć, gdy przyłożyła swój palec do jego ust i uśmiechnęła się zalotnie, a jej druga dłoń powędrowała na jego tors, od razu zjeżdżając nią prawie na jego krocze. Chłopak był tak zaskoczony, że miał tylko wytrzeszcz. Uśmiechnęła się do niego ponownie. Znowu chciał coś powiedzieć, ale tym razem uciszyła go pocałunkiem. Ponownie się do niego uśmiechnęła i pociągnęła za rękę, zachęcająco.
On wyjrzał zza drzewa w stronę Alicji, pochłoniętej listem. Zauważyła nawet, że Bill ruszył w jej stronę. Dlatego nie mogła się teraz poddać. Złapała jego dłoń i przyłożyła sobie ją do piersi, zawieszając się na jego szyi. Na pomysł wpadła właśnie, że fajnie by było, gdyby Alicja go z nią zobaczyła i natychmiast pragnęła to uczynić, ciągnąc go za rękę.
Ponownie chciał wyjrzeć zza drzewa, ale powstrzymała go, gdyż Bill już klęczał naprzeciw Amelii i trzymali się za dłonie. Tak słodko wyglądali, że chyba by zabiła, by tylko im tego nie przerwać.
- Chodź ze mną... Pokażę ci to, czego jeszcze nie znasz, a czego pragniesz... - Wyszeptała, całując jego usta. - Ona nie jest tak szalona, jak ja. Nikt się o tym nie dowie. To będzie naszą tajemnicą. - Musnęła jego usta i jego krok ponownie.
Chłopak przełknął ślinę i dał się pociągnąć.
- Palant - przeszło jej przez myśl. Okrążyła nieco 'miejsce zakochanych' i wciągnęła go do pałacu.
- Dokąd idziesz? - Panikował przystojniak.
- Schować się przed nimi wszystkimi. - Wyjrzała z korytarza do sali, ale nie znalazła tam jej ojca, dlatego powędrowała na górę. Usłyszała go, gdzieś na schodach, dlatego pchnęła go na ścianę i zaczęła namiętnie całować. Próbował się uwolnić, ale gdy znowu złapała jego krok, tylko się spiął, cicho sapiąc i w końcu ją obejmując, przyciskając mocno do siebie. I ku zdziwieniu, przejął pałeczkę, unosząc ją ponad ziemię i skrywając się w korytarzu, tym razem on ją dociskając do ściany.
Nagle obraz się rozmył, a ona stała wklejona w ścianę komnaty.
Zerknęła na przyglądającego się jej Billa. Przełknęła ślinę, czując się nie tuzinkowo dziwnie. Odsunęła się od ściany oczywiście. Czuła się jak idiotka...
- Mówiłaś, że się spotkamy.
- Spotkaliśmy się, ale mnie nie widziałeś.
- Dlaczego?
- Nie chciałam, żebyś mnie widział. - Podeszła do niego i położyła dłoń na jego torsie, czując jeszcze resztkę dotyku chłopaka. - Wyglądałeś zbyt słodko z Alicją, by się pokazywać... Zresztą, chociaż coś osiągnęłam. Nie to, co zamierzałam, ale... Chyba dość ważną rzecz w Twoim życiu.
- Co takiego zrobiłaś?
- Ten Hans był brunetem? Miał takie przydługie włosy i malinowe usta...
- Tak? - Zmrużył oczy.
- Nakrył Alicję, jak sięga po twój list na skraju lasu. Chciał do niej podejść. Powstrzymałam go... Zabrałam go stamtąd, bo podszedłeś do niej i sprawiłam, że cię nie widział. Powinieneś być bardziej uważny - wytknęła, kując go lekko palcem. - Poza tym... Podobasz mi się taki... Byłeś romantykiem... - Uśmiechnęła się do niego. - A gdybyś miał wtedy jeszcze te swoje skrzydła, byłbyś najprzystojniejszy ze wszystkich - odrzekła z lekkim uśmiechem, marszcząc nos.
Uniósł brwi, a jego skrzydła ujawniły swój byt.
- Właśnie taki... Boski... - Zachwyciła się.
Uśmiechnął się niewidocznie, a ona od razu sięgnęła dłonią, by móc je dotknąć.
- Są takie piękne... - Zerknęła po chwili na niego i poczuła napływ wstydu. - Wybacz... - Spuściła głowę i zagryzła wargę. - Podobasz mi się w nich...
Nie zrobił w jej stronę kroku. Złapał ją za dłoń i to ją przyciągnął do siebie. Pogłaskał ją po policzku i zatopił się w jej ustach. Dreszcz jej przeszedł po ciele, czując ten lód bijący z jego ciała. Tylko w takich momentach przypominała sobie, że nie jest on żywy. Nie obchodziło ją to zresztą. Zwłaszcza w tym momencie, gdy pchnął ją na łóżko Alicji, a siebie usadowił od razu na niej.
Pragnęła go jak nikogo innego. Jego zimny dotyk na jej ciele niesamowicie ją rozgrzewał. Jej ciało z każdym zbliżeniem wołało o jeszcze. To nie było z pewnością jedno z romantycznych zbliżeń. To była czysta namiętność i szaleństwo. To było coś, czego nigdy jeszcze nie przeżyła. Obydwoje się pragnęli i dawali się ponieść emocjom jak zwierzęta. Jego dłonie na jej nagim ciele sprawiały u niej brak logicznych myśli, a ona w końcu mogła odpiąć te wszystkie jego guziki i ujrzeć jego blade, męskie ciało. Już rozumiała, skąd ten kołnierzyk. Skrywał pod nim, swą ranę pośmiertną, która nie wyglądała zachęcająco. Nie obchodziło ją to. Pchnęła go na bok i sama na nim usiadła, całując jego obnażoną pierś. Jego skrzydła zamknęły się jak brama, na jej plecach, muskając przyjemnie jej ciało. Nie bała się jego wielkości. Była wstanie chyba przeżyć dla niego wszystko. I choć ból zaistniał, nie dała po sobie tego poznać. I choć jego pazury wbijały się w jej biodra, była wstanie to przeżyć. Ich nierówne oddechy przyjemności koiły wszelaki ból, a jedność, w którą się połączyli, leczyła każdą najmniejszą ranę i przeganiała największy i ten najmniejszy gniew. Namiętność zwyciężała nawet ze śmiercią.
- Kocham cię... - Sapnęła wprost w jego usta, po czym scałowała z nich wszystkie zbędne słowa.
Jego skrzydła przyciągnęły ją jeszcze bardziej do siebie, dlatego posłusznie ułożyła głowę na jego barku, muskając ustami jego zranioną szyję. Zamknęła oczy.
- Dzięki tobie, ujrzałem słońce... - Szepnął, głaszcząc ją po nagim ramieniu.
Uśmiechnęła się.
- Jeszcze nie. To dopiero wschód... - Wyznała, przypominając sobie o Nicku.


CDN