Kolejne koszmary przed Wami :) Mam nadzieję, że się odcinek spodobał. Tym razem 'krok w przyszłość' nie w przeszłość, także coś innego dzisiaj :D
Zapraszam do czytania i komentowania :*
21
Pobiegła do swojego pokoju. Zgarnęła swój notatnik, swe cztery zdobycze, coś do pisania i zbiegła z powrotem na dół.
- Dokąd to!? - Zawołał z kuchni Steven.
Nie odpowiedziała mu. Po prostu uciekła jak najdalej z tego miejsca.
- Dlaczego ja! - Wrzeszczała na cały las. - Co ja zrobiłam takiego, że to akurat ja!? Dlaczego!?
- Masz po prostu w życiu pecha i nieodpowiednie przy sobie osoby.
- Nie chcę tego!
- Więc weź się w garść i zrób coś z tym wreszcie.
Szedł za nią. Tak. Szedł, gdy ona biegła. Nie mogła złapać tchu, gdy on w ogóle się nie męczył. Serce jej biło jak młotem. Ściskała w dłoni pióro. Było zbyt wielkie, by je schować. Drzewa zagęszczały się z każdą chwilą coraz bardziej, a ona po chwili wybiegła na tę przestrzeń, na której widniała stara chata i staw.
Zatrzymała się, widząc małego chłopca przy stawie. Obróciła się za siebie. Jego już nie było. Nie wiedziała, co ma zrobić. Przykuł jej uwagę mały Nick, kroczący przy linii drzew, zbierający kamyki. Ponownie się obróciła. Czuła się taka w kropce... Zaczynała w końcu dostrzegać, że ciągle dzieje się to samo w tym miejscu. Nic nie idzie naprzód ani w tył.
- Byłeś aż tak załamany po stracie rodziców, że wspomnienie z tych ciemnych dni, jest aż tak dla ciebie znaczące!? - Zawołała, rozkładając ręce.
Nie uzyskała odpowiedzi, choć wcale jej nie oczekiwała. Ruszyła dalej przed siebie, znowu wkraczając w gęsty las. Jej nogi zaczynały się jej sprzeciwiać, a ona zwalniała tempo. Zatrzymała się przy kolejnym stawie. Znanym jej równie doskonale. W tle widniał pałac. To właśnie tu chciała przyjść. Natychmiast udała się do 'zaczarowanej' komnaty. Gdy tylko otworzyła drzwi, wpadła na mężczyznę. Tego samego, który wyszedł za Alicją w noc jej śmierci. W tle zobaczyła przykrywającą się dziewczynę. Ten ją zamordował wzrokiem, przynajmniej chciał to zrobić i gdy już jej ciało się spinało ze stresu, obraz się rozmył i zobaczyła przechadzającego się Billa po wnętrzu sypialni.
- Matko... - Sapnęła. - Wiedziałam, że to nie ona! - Serce podskoczyło jej do gardła. - Co zrobiłeś z Nickiem!? - Doskoczyła do Billa.
Ten spojrzał na nią swym pełnym wzrokiem.
- Co mu zrobiłeś!? Gdzie on jest!? - Poszarpała go, przez co się zdenerwował.
- Zapłacił za to, co zrobił.
- Co zrobił!? Co mu zrobiłeś!?
- Kochaliśmy się na zabój... To mnie zabiło, bo nasze marzenie leży w gruzach... - Wyszeptał.
- Jak zginąłeś? - Zdała sobie sprawę, że cały czas tego nie wie.
- Gdy tu wróciłem, jak się dowiedziałem w mieście, że rodzina Showensów wymarła... To był mój koniec. Drzwi się zblokowały jego ciałem... Gdy udało mi się tu wejść... Spojrzał na mnie ślepym wzrokiem... "Twoje drżenie za bardzo mi nie pomaga... To mnie zabija..." Złapałem go w ramiona... Odrzekłem, że "nawet jeśli się zgubiliśmy... Będziemy razem, bo... Kochaliśmy się na zabój." Opadł z sił, a ja już nie myślałem o niczym... - Recytował powoli, jakby opowiadał piękną baśń. - Słońce już dawno nad nami zgasło, ale wtedy zgasł i księżyc... Wróciłem do domu. Złapałem pióro i napisałem list. Trzymałem go w moich zimnych dłoniach. Ostatnie zdanie było długie. Przyglądałem się mu, póki jeszcze płonął. Wiedziałem, że nasze marzenie leży w gruzach, że jedyne, co zostało, to ciemność. Było mi tak wstyd, że pragnąłem, żeby świat zamilkł i na zawsze pozostał sam. Chcieliśmy tylko wolności... Planowaliśmy uciec. Myśleliśmy, co ze sobą zabierzemy, okazywało się, że nic nie jest warte prócz nas samych, razem... Bo wszystko, co mieliśmy to siebie. Alicja miała nam w tym pomóc. Zakochaliśmy się w sobie, ale to On był zawsze dla mnie ważniejszy. Nie mogła tego zrozumieć... Chciała przeciągnąć go na swoją stronę. Była jak ten sęp krążący nad nami. Chciała mi go odebrać... Zawsze byliśmy razem i tak miało pozostać... Dlatego wszedłem na strych, zamknąłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, że to właśnie ta miłość nas zabiła. Że to wszystko przez nią. Gdyby jej nie było. Nie czułbym żalu, gniewu i pozwoliłbym mu ją wziąć, a ja usunąłbym się na bok. Nie zrobiłem tego... Skutek był dla mnie tragedią i nie chciałem więcej tego przeżywać... Pomyślałem "Puść mnie. Nie mogę już dłużej... To mnie zabija", ale nie puścił, a ja zawisłem na belce...
Podciągnęła nosem, tonąc we łzach. Brakło jej słów... Na pewno nigdy, by nie pomyślała o tym, że te wszystkie zdania, te wszystkie listy, pisane były do brata i choć cały czas mówiły o śmierci, tak nie zdawała sobie sprawy z tego, że naprawdę 'kochanie na zabój' jest tak bardzo prawdziwe.
- Obydwoje mnie zdradzili - syknął, zerkając na łóżko Alicji. Po czym podszedł do komody i wysunął szufladę. - Obiecał, że nikt nas nigdy nie rozdzieli... Kłamał... Dałem mu szansę... Ale nikt go nie chciał odnale... Gdzie jest klucz?
Amelia podeszła do niego, również zerkając w pustą szufladę. Nawet cienia listów nie było.
- Grzebałaś tu!? - Wrzasnął spanikowany.
Drugi raz w życiu widziała go takiego pobudzonego. Za pierwszym razem stał się taki, gdy zarzuciła, że krzywdził brata. Zlękła się nie na żarty. Pokręciła szybko głową, ocierając nadal wypływające z oczu łzy.
- To nie możliwe... - Odszedł, kręcąc się w kółko. - Nikt go nie znalazł. Nikt tu nie zaglądał... - Rzucił się do innych szuflad.
Amelia poczuła prawdziwe ostrze przy swej skórze szyi. Jej mózg jeszcze nie przyjął do siebie tej strasznej opowieści. To wszystko działo się za szybko.
- Ten klucz... - Zaczęła niepewnie, zasmarkana. - Otwierał drzwi pokoju, w którym zamknąłeś jej kochanka? - Nie mogła uwierzyć.
- Tak. Miał odsiedzieć karę... Miał mi za to zapłacić... Wierzyłem w to, że ktoś go odnajdzie; że ktoś go wypuści...
- Tam... Zmarł? - Zapiszczała prawie, przerażona.
- Tak... - Szepnął z żalem. Jego oczy zabłysły pierwszy raz łzami, a razem z nimi ogromny smutek i żal.
Przełknęła kluchę w gardle. Serce znowu ją zabolało tak samo, jak na widok śmierci Alicji.
- Co to za miejsce, jeśli nikt go nie znalazł? - Zapytała niepewnie.
- Piwnica.
- W tym budynku?
- Tak.
Wystrzeliła z sypialni jak oparzona, wyciągając po drodze klucz z kieszeni jeansów.
- Dokąd biegniesz? - Stanął u dołu schodów, po których właśnie zbiegała.
- Muszę tam pójść! - Zawołała płaczliwie, zbiegając pierwszy raz, tymi bocznymi schodami jeszcze niżej.
- Po co chcesz to widzieć? - Pojawił się na ciemnym korytarzu piwnicy, a obok niego ten przerażający chłopiec.
- Muszę! Gdzie to jest? - Czuła się w tym momencie, jak osoba, która miała decydujący głos przy czyjejś śmierci.
- Tutaj. - Wskazał palcem zamurowane przejście.
- Da się tam wejść inną stroną?
- Nie.
- Oknem?
- To miała być cela, nie pokój - zauważył.
- Cicho - szepnęła, słysząc coś w tle.
Dzieciak się roześmiał wniebogłosy, tak podle, jak nigdy wcześniej.
- To jest już twój czas. Decyduj - zawołał, podchodząc do niej.
Nie tego chciała słuchać. Jej serce biło jak młotem, to doskonale słyszała, razem z tym pikanie sprzętu, ale coś jeszcze w tym było... Płacz przeplatany ze znanym jej spokojnym, ciepłym głosem. Dochodziło to... Zewsząd. Dlatego rozglądała się wzrokiem, chcąc wyłapać, skąd te dźwięki dochodzą.
- Co się dzie...
- Decyduj - zagrzmiał dzieciak.
- Cicho - uciszyła dodatkowo ruchem ręki, wytężając słuch. Jej serce coraz mocniej biło, a razem z nim pikanie i ciepły głos z płaczem. Nie wiedziała chwilę, na czym ma się skupić, dlatego zamknęła oczy, oddając swe bębenki dźwiękom. Jakby ktoś chory nadal żył pomiędzy tymi murami. Jakby to nie tylko Nick się tak umęczył...
- To nie ja... - Wył rozpaczliwie głos.
- Słyszysz mnie? - Zagrzmiał drugi, ciepły.
- Kochałem cię... - Wył.
- Jeśli tak... - Westchnięcie ciepłego głosu.
- Nigdy bym ci tego nie zrobił... - Ryk.
- To wiedz, że mamy dzisiaj piękny dzień... - Jakieś dźwięki i kroki oddalające sie.
- Pomocy! Słyszy mnie ktoś!?
Płakała, zagryzając usta i spinając mięśnie. Nie rozumiała, o co tu chodzi. Z obydwóch głosów czuła ciepło, ale i smutek. Swego rodzaju poddanie się... Ale dlaczego jeden dla drugiego był tak oschły, gdy drugi prosił o pomoc? To było przerażające.
- Czujesz to słońce? Świeci ci na twarz. - Zbliżył się z powrotem i znowu cicho westchnął.
- Bill! Nie bądź głupi! Nie zostawiaj mnie tu!
- Opalisz się może trochę...
- Nick... Pomogę ci... Obiecuję... - Wyszlochała, zaciskając rękę na kamyku i drugą na kluczu. Nie mogła już tego znieść.
- Kto tu jest!? - Zawołał.
- Amelia? - Obydwa głosy oznajmiały zaskoczenie.
- To ja... Kto mnie woła? - Rozglądała się ślepo, ale naprawdę nic nie widziała i nie rozumiała.
- Wypuść mnie stąd!
- Amelia? - Poczuła ciepłą, delikatną dłoń na swojej.
- Wypuszczę! Obiecuję! - Zawołała, a stłumione pikanie zwiększyło na częstotliwości.
- Amelia. - Poczuła szarpnięcie. - Amelia! Słyszysz mnie?
- Słyszę cię. Kim jesteś?
- Już dłużej nie wytrzymam! Wypuść mnie stąd! - Huk walenia w drzwi wypełnił jej uszy, pomimo że przejście było zamurowane.
- Amelia... - Ścichł ten ciepły.
- Już idę, do ciebie! Zaraz przyjdę! Obiecuję! - Zawołała, zdając sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Natychmiast je otworzyła.
Rażąca jasność poraziła jej źrenice, dlatego wykrzywiła, oszołomiona twarz. Już dawno nie widziała takiej jasności. Przyłożyła rękę do twarzy, zasłaniając oczy.
- Amelia! - Zawołał znany jej ciepły głos, który był już bardziej wyrazisty.
- Światło... - Poskarżyła, prawie jak nietoperz, wyciągnięty w samo południe na świat.
Chłopak zerwał się z miejsca i natychmiast zasłonił okno.
Amelia odsłoniła oczy i mrużąc je, wspięła się z wielkim trudem na łokcie.
- Szpital? - Zapiszczała zniechęcona. - Czemu znowu? - Zamarudziła, opadając na poduszkę. Czuła się, jakby przespała z tydzień, a myśl o podłym Stevenie przeleciała jej przez głowę.
- Amelia... - Znowu powtórzył zaskoczony, już nawet nie siadając na krzesło.
Spojrzała w końcu na niego. Nim zdołała coś powiedzieć, przyjrzała mu się. Był taki dziwnie... Inny.
- Co ci się stało? - Wypaliła.
- Mi? - Zaskoczył się.
- Tak... Dziwnie wyglądasz... - Znowu wypaliła bez zastanowienia. Wcale nie wyglądał tak cudnie i bosko. Nie był aż tak idealny, jak nie dawno. Miał blond włosy, ale nie takie roztrzepane słodko... Miał zarost... Wyglądał... Za męsko... Speszyła się. Znowu musiała przespać ileś czasu, a najgorsze było to, że nie wiedziała, ile, a w szczególności dlaczego? Była tym już tak zmęczona, zdołowana, zrozpaczona, że już chyba nic więcej jej nie zaskoczy... No i była już pewna tego, że jest wędrowcem i była wściekła, że musiała 'wrócić' akurat w Takich momencie!
- No... Trochę urosłem... - Wyznał zakłopotany, zerkając na siebie.
- Trochę urosłem? - Powtórzyła. Chciała się zaśmiać, ale brakło jej sił, cały czas raziła ją ta jasność pół mroku.
- Zaczekaj... To znaczy... Nie idź spać... Pójdę po lekarza - zawiadomił w końcu. Wyglądał na oszołomionego.
- Nie! - Zawołała od razu. Od razu siła jej powróciła, na słowo 'lekarz'. - Nie idź po nikogo. Proszę. Muszę stąd wyjść - przypomniała sobie tę tragiczną sytuację, w której przed chwilą była, a raczej tak jej się wydawało, że przed chwilą była.
- Wyjdziesz na pewno, ale lekarze muszą cię zbadać.
- Nie. Nic mi nie jest. Już wiem, co się stało. Wiedziałam, że On wcale nie jest zły! Pomylił się! Alicja miała rację! Nie wiem, co robiła z Nickiem, ale On się tak bardzo pomylił! Nick go nie zdradził! Kochał go! Nie powiedziałam mu tego... - Zdała sobie sprawę. - Muszę iść się z nim spotkać. Bill! - Zawołała. - Muszę mu to powiedzieć. Muszę uwolnić Nicka! On nie może tak zginąć. Powstrzymał mnie przy Alicji, ale Nicka nie odpuszczę! Nie zasłużył na taki koniec! Nigdy! - Zaszkliły się jej oczy, czując ten tragizm. - Ona go kochała... Prawdziwie go kochała i nie zdradziła go z Nickiem. - Kręciła głową. - To jej ojciec do niej przychodził w nocy, widziałam to! To nie Nick! Nick jest niewinny!
Blondyn nacisnął guzik nad jej łóżkiem, przywołujący pielęgniarki, jakby w ogóle sobie nic nie robił z tego, co do niego mówiła.
Zaskoczyła się. Był naprawdę dziwny. Jak nie jej Billy.
- Co ty zrobiłeś?
- Amelio... Ja nie wiem, o czym ty mówisz... To na pewno się wszystko wyjaśni, gdy lekarze cię zbadają... - Wytłumaczył z przepraszającą miną.
- Nie chcę lekarzy! Ja muszę stąd wyjść! Przez pomyłkę zginął ktoś, kto był niewinny!
- Amelio... To musiało ci się przyśnić...
- Przyśnić!? Co ty pieprzysz! Przecież znasz tę historię!
- Co się dzieje? - Pielęgniarka zajrzała do sali. - Oh. W końcu się panienka obudziła. - Uśmiechnęła się do niej kobieta.
- Muszę stąd wyjść! Nic mi nie jest!
- Na pewno panienka wyjdzie i wróci do domu. Proszę się nie stresować.
- Nie chcę wracać do domu! Ja muszę się spotkać z nim. Bill! - Zawołała.
Blondyn zakrył usta dłonią. A ona była tak wściekła, że miała ochotę pobić Billy'ego za to, że robi z niej wariatkę.
- Z kim musi się panienka spotkać? - Zagadnęła pielęgniarka, grzebiąc coś przy sprzęcie.
- Co panią to obchodzi - fuknęła. - Muszę stąd natychmiast wyjść. Proszę wypis.
Kobieta zachichotała pod nosem.
- Nie mogę czekać! - Wspięła się na łokcie, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Dlatego się z nim mocowała.
- Proszę się nie podnosić. Chce panienka sobie coś zrobić i dłużej tu leżeć?
- Nie - warknęła. - Ja stąd wychodzę...
- Proszę się uspokoić i położyć do łóżka! - Zawołała miłym tonem, napierając na jej ramiona, by położyć ją z powrotem. - Za chwilę przyjdzie doktor i wszystko się wyjaśni. Panienki rodzice też za chwilę na pewno się zjawią. - Zerknęła z uśmiechem na chłopaka, który trzymał się z dala od łóżka.
- Nie! Pani do nich nie dzwoni! - Przeraziła się. - Nie chcę ich tutaj widzieć. Odwiedzę ich sama, gdy stąd wyjdę.
Kobieta się zaskoczyła.
- Jak to? Muszę ich powiadomić, że księżniczka się zbudziła.
Amelia się skwasiła.
- Sama to zrobię. Nie chcę z nimi rozmawiać. Proszę!
- No... No dobrze... - Zerknęła na chłopaka, ale ten wzruszył lekko ramionami i pokręcił głową, nie wiedząc, o co chodzi.
- Billy, zabierz mnie stąd, proszę. Ja muszę natychmiast się z nim spotkać.
- Amelio... Chyba nie musisz się z nikim spotykać... - Zaczął niepewnie.
- Pójdę po lekarza. Proszę chwilę z nią zostać - szepnęła do chłopaka pielęgniarka i wyszła, gdy ten skinął głową.
- To naprawdę musiało ci się przyśnić - mówił zmartwiony i przerażony całym zajściem.
- Billy, co ty mówisz? Dlaczego tak mówisz? Przecież wiesz, jak było.
Pokręcił niepewnie, przecząco głową.
- Dlaczego tak mówisz? - Rozżaliła się. - Dlaczego tu jestem? Miki mnie zabrał tu, tak? - Miała łzy w oczach. - Teraz wszyscy będziecie robić ze mnie psychiczną, tak? Gdzie jest Tom? - Przypomniała sobie. On jedyny zawsze jej słuchał. - Chcę się z nim spotkać.
- Zadzwonię po niego... - Zaoferował.
- Dziękuję... - Złapała się za głowę, wbijając wzrok w sufit, a potem znowu na niego. Był taki inny...
- Dlaczego oni robią ze mnie nienormalną? Dlaczego uciekają mi sceny z życia? Dlaczego w ogóle się to dzieje? - Zastanawiała się. Pragnęła się zbudzić z tego koszmaru, dlatego zamknęła mocno oczy, wywołując przed chwilą zaistniałe sceny.
- Amelia się obudziła - powiadomił, a zaraz się uśmiechnął. Gdy to usłyszała, od razu wbiła w niego wzrok. - Tak. Chce się z tobą widzieć, możesz tu przyjechać? - Przeszedł się w kółko, a ona nie spuszczała z niego wzroku. - Tak, z tobą... Nie wiem... Chce z tobą rozmawiać... - Zerknął na nią i widząc jej wzrok, uśmiechnął się lekko. - Okay. Czekamy. Bye. - Rozłączył się. - Już tutaj jedzie.
Uśmiechnęła się.
- Zapuściłeś brodę... - Musiała to powiedzieć. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej zaczynał jej się taki podobać.
- Tak. - Uśmiechnął się niepewnie.
- Lepiej... Wyglądasz niż bez... - Wyznała, czując, jak serce bije jej coraz mocniej. - Pomożesz mi wstać? - Wyciągnęła do niego dłoń.
- Nie możesz... - Zaczął, ale chwycił jej dłoń, nie mogąc znieść jej iskrzącego wzroku.
Poczuła, jak fala ciepła oblewa jej ciało. Aż się zawahała ze wstaniem, czując te wszystkie emocje. Zerknęła na ich dłonie. To ciepło było jej tak znane, jakby już nie raz byli złączeni w taki sposób. Były takie realne jak wszystko dookoła. Za bardzo realne, że aż nieprawdziwe. Serce zabiło jej jeszcze mocniej, co oznajmił pikacz.
Bill się zmieszał. Już wszyscy dookoła jasno utwierdzili go w przekonaniu, że Amelia się w nim kochała. Nie sądził jednak, że jego dotyk może wywołać u niej tak znaczące bicie serca i to po tak długim czasie. W sumie pierwszy raz w życiu miał okazję przeżyć taką sytuację. I choć nie bardzo im wszystkim wierzył, gdyż nigdy prócz jednego wydarzenia, nie miał z nią nic wspólnego. Nie wiedział, co ma zrobić. Ich wzrok się spotkał, a on zamarł na chwilę
Jej serce biło, jak szalone, a on stchórzył. Puścił jej dłoń zmieszany i bardzo się cieszył z tego, że właśnie do sali wszedł doktor, dzięki czemu mógł się ulotnić. Tak. Wyszedł w ogóle z sali i stanął przy szybie, przekładając przez tors rękę i drugą wsparł się na niej na łokciu, by móc rozpocząć swe nerwowe triki bawienia się palcami dolną wargą.
Tom zjawił się obok niego, witając go męskim przytulasem. Bill od razu nakreślił mu całą sytuację, a Tom tylko westchnął, przyglądając się dziewczynie.
- Dzwonili już do jej rodziców?
- Nie. Zakazała to robić. Powiedziała, że nie chce z nimi rozmawiać ani ich widzieć. Ona... Ona jest straszna, Tom. Gdybyś ty to widział, to...
- NIE! - Usłyszeli jej krzyk.
Wymienili się spojrzeniami.
- To nie jest prawda! Cały czas tu jestem! Nie będę z wami rozmawiać! Chcę rozmawiać z Tomem!
Ponownie wymienili się spojrzeniami, Bill w dodatku zrobił minę 'a nie mówiłem?'.
- Może to jest jakiś szok, czy coś... - Wyciągnął telefon i napisał informującą wiadomość do jej mamy.
Bill tego nie skomentował.
- Pan Tom? - Wyszedł lekarz. - Amelia prosi...
- Słyszałem. - Uśmiechnął się pod nosem, znacząco.
- Boję się tam wejść... - Wyznał przerażony Bill.
- Chodź - ponaglił Tom.
- Nie możesz iść sam? Z tobą chce rozmawiać, nie ze mną - wymigiwał się blondyn.
- Ja jej nawet nie znam! - Zawołał cicho.
- Ja też! - Zawołał tak samo.
- Chodźmy razem. - Pociągnął go.
Weszli do środka.
- Cześć. - Uśmiechnął się od razu Tom.
- Tom. - Otarła łzy i podniosła się. Też miał zarost. Trochę mocniejszy od Billa. Wyglądał... Był taki... Przystojny... Przełknęła ślinę, widząc jego bosko rozbudowaną klatkę piersiową.
Tom uśmiechnął się miło, w Amelii mniemaniu 'jak zawsze' i przysiadł przy niej na krześle.
- Mów, co się dzieje.
- Muszę stąd wyjść. Nie obchodzi mnie żaden wypadek. Po prostu muszę stąd wyjść. Zabierz mnie stąd. Poznałam prawdę. On wcale nie był zły - zaczęła jak najęta.
Bracia wymienili spojrzenia, a gdy skończyła swe przemówienie, zabrał głos.
- Amelia, super, że poznałaś prawdę. Na pewno uda ci się z nim spotkać, ale musisz jeszcze tu poleżeć. Nie mogę nic zrobić, choćbym chciał, tak nie mogę. Naprawdę.
- Możesz! Po prostu pomóż mi wstać - zachęciła, wyciągając do niego dłoń.
Pokręcił głową z przykrością.
- O co wam chodzi! Jestem tu cały czas! Przychodziłam do was! Cały czas!
- Do nas? - Zaciekawił się Tom, a Bill go szturchnął, by przypomnieć mu, żeby nie zwracał uwagi na to, co mówi.
- Tak. Na Luftenstreet trzysta osiem! Cały czas! - Rozłożyła, rozżalona ręce. - Dlaczego tak mnie traktujecie?
Teraz to sam Bill się zaskoczył. Bracia wymienili spojrzenia między sobą.
- Nie wiem, skąd znasz nasz adres, ale to... To dziwne - Tom bardzo się zaskoczył tą informacją i chyba przestał jej nie wierzyć tak bardzo, jak nie wierzył, gdy Bill mu opowiadał o tym, co mówiła.
- Nie obchodzi mnie to! Robicie ze mnie wariatkę! Miki to zrobił, co nie! A mówiłam, że nie chcę żadnych lekarzy, bo zrobią ze mnie psychiczną! Mówiłam! - Rozpłakała się. - Nienawidzę go! Gdzie on jest!? Muszę go zabić! Ja muszę się z nim spotkać... - Zakryła twarz.
- Z kim?
- Z Billem, a z kim!?
- Przecież Bill jest tutaj.
- Nie! To jest Billy, nie Bill! Z moim Billem muszę się spotkać!
Bill zrobił głupią minę i zerknął na brata, gdy ta nie widziała.
- Z jakim 'twoim Billem', bo... Nie pamiętam...
- No z Billem... Z moim Czarnym Aniołem...
Tom otworzył szerzej oczy, już chyba wszystko rozumiejąc.
- Muszę się z nim spotkać. On się pomylił i przez tę pomyłkę cierpi... Nick mu nic nie zrobił... Muszę go uwolnić... Nie róbcie ze mnie wariatki. Proszę... - Błagała.
- Nie no spoko... Mogę iść z tobą, jeśli chcesz. - Wzruszył ramieniem Tom, a Bill znowu go szturchnął. Był zaskoczony tym, że jego brat z jej kalectwa robi sobie jaja.
- Zawsze jesteś taki kochany...
- Zawsze? - Uniósł swą gęstą brew.
- A nie jest tak?
- Nie no, jest. - Uśmiechnął się krzywo.
- Pomóż mi, proszę...
- Nie mogę. Przykro mi. Świat, o którym mówisz, dział się chyba tylko w Twojej głowie, a ja nie mogę do niej wejść.
- Dlaczego tak mówisz!? Miki cię już wziął na swoją stronę!? - Ryczała. - Bill! - Zawołała zrozpaczona. - Zabierz mnie stąd, proszę!
- Zaraz będą tu twoi rodzice, oni chyba najlepiej ci wytłumaczą wszystko, co się stało.
- CO!? Przecież powiedziałam, że nie chcę ich widzieć! - Zawołała do blondyna.
- To nie ja zrobiłem - zawołał przerażony jej wybuchem agresji.
- NIE! Oni nie mogą mnie tu zobaczyć! Ja nie chcę! Ja nie mogę tu być!
Wezwali zgodnie lekarza. Jej krzyk sprzeciwu niósł się po korytarzach, ale leki poskutkowały. Ucichła.
Otworzyła oczy, cała spięta i zlana potem. Biały sufit i sala szpitalna mówiła jej tylko o jednym. "UCIEKAJ". Dlatego podniosła się i wyskoczyła z łóżka, niczym się nie przejmując i wpadła wprost w ramiona jej boskiego Anioła.
Wtuliła się w jego tors mocno.
- Już myślałem, że cię straciłem...
- Nie... To był tylko zły sen... Byłeś tu... Cały czas?
- Wołałaś mnie...
Zerknęła płacząco w górę, w jego czarne oczy. A on pogłaskał ją po włosach.
- Nie rób mi tego więcej... - poprosił niepewnie.
- Oni mi mówili takie straszne rzeczy... Nie chcę o tym myśleć. Wszyscy byli przeciwko mnie! Wszyscy byli fałszywi! Nie chcę wracać do szpitala! Zabiję Mikiego za to, co zrobił! - Pokręciła głową. - Muszę ci coś powiedzieć! - Zawołała. - Pomyliłeś się! - Oprzytomniała.
CDN
I teraz nie wiem, co dzieje się naprawdę, a co tylko w Amelii głowie... Nieźle namieszałaś i przez to jeszcze bardziej jestem ciekawa, jak ta historia się skończy.
OdpowiedzUsuń31 yr old Clinical Specialist Adella Shimwell, hailing from Cottam enjoys watching movies like Blood River and Sudoku. Took a trip to Gusuku Sites and Related Properties of the Kingdom of Ryukyu and drives a Corvette. klikajac tutaj
OdpowiedzUsuń