Jak obiecałam, tak jestem. Zapraszam :)
16
Podniosła się z łóżka w swoim pokoju. "Sępy krążą nad Naszym rewirem. Zabijają resztki Ciebie i resztki Mnie. - To mnie zabija." - Przywitał ją napis na płótnie.
- Ja muszę tam wrócić! - Zawołała, gotowa do działania, wyskakując z łóżka. - Muszę! Pozwól mi zobaczyć, co się tam wydarzyło! Proszę! Bill! Proszę! - Wołała do powietrza.
- Jak możesz grzebać w mojej przeszłości. - Usłyszała jadowity syk.
- Nie grzebię! Tylko patrzę! - Wytłumaczyła. - Chcę tam wrócić! Proszę!
- Nigdy.
- Proszę! Wywołam ją, będziesz mógł się z nią spotkać - zachęciła.
Pojawił się.
- Niby jak to zrobisz?
- Umiem wywoływać duchy - wywyższyła się, choć w podbrzuszu poczuła niesamowite uczucie pragnienia, widząc go przed sobą, aż się skrępowała. Właśnie sobie przypomniała, co się wydarzyło w nocy...
- Powiesz mi, co się stało w tę noc?
Popatrzył na nią uważnie.
- Nastąpił koniec.
- Czego koniec, jeśli nadal żyję?
- I już nigdy nie umrzesz.
- Stałam się nieśmiertelna? - Zakpiła z wielkim uśmiechem.
- Tak jakby. Utknęłaś. Tak lepiej bym to nazwał.
- Utknęłam w czym?
- W swoim życiu.
Zrobiła głupią minę.
- Już na zawsze zostaniesz wędrowcem...
- Co to znaczy?
Do pokoju wsunął się Steven.
- O. Wstałaś już. Chodź na śniadanie.
- Zaraz. Nie przeszkadzaj mi - palnęła przez ramię i skupiła się dalej na swoim Czarnym Aniele.
- To znaczy, że już nigdy nie przestaniesz śnić - wyjaśnił.
- Co ty robisz? Mogę wiedzieć? - Zapytał Steven, przyglądając się stojącej na środku pokoju dziewczynie.
- Cicho. Idź stąd. Zaraz przyjdę - rzuciła na odczepnego. - To znaczy, że już nigdy ode mnie nie odejdziesz? - Zapytała podekscytowana.
- Ty stąd nie odejdziesz.
- To znaczy...
- Z kim rozmawiasz? - Zapytał nadal stojący w drzwiach chłopak.
- Oh! No idź stąd! - Podeszła do niego, by zamknąć za nim drzwi.
- Nie. Chcę posłuchać. - Zmarszczył czoło w ironii.
- Nie. - Zawstydziła się. - Wyjdź.
- Wyjdę, jak powiesz mi, do kogo mówisz.
- Jej! Rozmawiam z Nim! - Zawołała, wskazując na nic. Naprawdę wskazała na nic. On zniknął, dlatego się rozzłościła. - Odszedł! Przez ciebie! - Zarzuciła zła i wyszła z pokoju, wymijając go. Zeszła po schodach w dół i zawahała się na widok chłopców w jadalni przy stole. Zapomniała, że oni też tu mieszkają.
- Cześć - przywitała się nieśmiało i usiadła niepewnie do stołu. - Nie przeszkadzajcie sobie. Kontynuujcie - poprosiła, gdyż przerwała im rozmowę.
- Proszę. - Matt podsunął jej talerzyk. - Smacznego.
- Dziękuję. - Zaskoczyła się miło.
- Także, jak dla mnie było zajebiście, a wy jesteście ponurakami - dokończył Ricky.
- Ale nic tak nie pobudza, jak aspiryna - wyznał Dan, rozkoszując się płynem, który wydał po wziętym łyku dźwięk rozkoszy.
- Byliście na imprezie? - Dopytała, chcąc zrozumieć chociaż wątek.
- Tak. Szkoda, że z nami nie poszłaś. - Uśmiechnął się do niej Ricky.
- Nie poszłam? Nie chciałam iść?
Znowu uciekł jej kawałek życia. Zaczynała naprawdę się z tym źle czuć. Czuła się przy nich naprawdę jak człowiek z problemami psychicznymi. Najbardziej jednak przerażała ją myśl, że może kiedyś utknąć w tym dziwnym świecie i już nie wrócić...
- Spałaś jak zabita.
- Spałam? - Zaskoczyła się. - Więc nie byłam w żadnym szpitalu?
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia.
- Prochów się nabrałaś i odleciałaś. Nic nie pamiętasz? - Steven przysiadł się do stołu.
- Pamiętam... - Skłamała, nie chcąc wyjść na głupią.
Steven chwilę się jej przyglądał i nie mogła znieść tego wzroku. Podziękowała i odeszła. Przechodząc przez hol, rzuciła okiem w stronę obrazu.
- To się nie dzieje naprawdę... Nic się nie dzieje naprawdę... Ja też pewnie nie istnieję... Czy ze mną jest coraz gorzej? - Zawróciła jednak na schodach i wyszła z domu. Wsiadła w auto i zaparkowała na Luftenstreet 308. Weszła do środka, upewniając się w ogóle, że jest w tym domu, do którego zmierzała. Tak. Wszystkie meble i wygląd przypominały ten dom, choć w rzeczywistości był nieco inny, pod względem wystroju... Już nie chciała o tym myśleć.
Nie znalazłszy nikogo na parterze, powędrowała na piętro. Tam weszła do pierwszego lepszego pokoju. Trafił się Tom, choć miała cichą nadzieję, że trafi na Billy'ego.
Leżał w łóżku okryty pościelą, dlatego ściągnęła buty i wsunęła się do jego łóżka. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że może się jej wystraszyć, gdy otworzy oczy i gdy ją tam zobaczy.
- Co ja robię? - Zapytała się w myśli i wyszła szybko z jego łóżka. Nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Podeszła do okna, wbijając wzrok w swoje splecione ręce.
- Alicia go nie kochała... Bawiła się nim, gdy on pewnie by oddał za nią życie. Nie. Nie zrobił tego. Przecież ją podobno zabił jak całą jej rodzinę... Może dlatego? Oh! Nick! - Zawołała w myśli, przypominając sobie jego imię.
- Nick - zawołała cicho, zerkając na Toma. Wolała się upewnić, czy te boskie, żyjące istoty, na pewno nie mają z nimi nic wspólnego. - Nick - ponowiła, gdy nie było żadnej reakcji. Teraz była. Obudziła go.
- Twoje drugie imię to Nick? - Zapytała od razu, gdy otworzył oczy.
- Co? - Zapytał zaspany.
- Nick. Czy to twoje drugie imię?
- Nie. Ja nie mam drugiego imienia.
- Więc na pewno nie mieli z nimi nic wspólnego - stwierdziła w myśli.
- Czemu Nick? Co tu w ogóle robisz? - Wsparł swe ciało na łokcie.
- Nie wiem, co tu robię. Toom... - Złapała się za głowę. - Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja nie wiem, co ja w ogóle robię. Ja nic nie wiem. Dzieją się Takie rzeczy, że ja po prostu już nie wiem, co jest naprawdę, a co nie. Ja nawet nie wiem, czy teraz ten moment czasem mi się nie śni. Ja jestem chyba naprawdę chora. Miki miał rację. Ja powinnam się leczyć... Może, jakbym brała jakieś leki, to...
- To byłabyś pewna, że stoisz właśnie w mojej sypialni.
- Dokładnie... - Opadły jej ręce. - Lubisz mnie w ogóle?
- Słucham? - Zaskoczył się.
Westchnęła i się zakręciła w kółko.
- Przywołałam do siebie kogoś, kto nie powinien znowu żyć... Jest Upadłym Aniołem, nad którym ma władanie ktoś bardzo niedobry... Wiesz, co?
- Wiesz, co? - Wtrącił. - Ja bym ci radził w ogóle to zostawić i zająć się swoim życiem.
- Eh... Nie potrafię... - Opadła na skrawek łóżka i złapała się znowu za głowę. - Nie mów nikomu o tym, co ci właśnie powiedziałam... Czuję się jak psycholka... Poznałam Alicie... Tę jedynaczkę z pałacu Showensów. On w niej był zakochany, a ona tego nie odwzajemniała. Na dodatek był jeszcze Nick. Jego brat. Brat Billa, który z nią rozmawiał. Sądzisz, że oni we dwoje mogli się w niej zakochać? Dlatego ten miałby powód, żeby ją zabić?
- Zabić? Eh...
- No nie patrz na to normalnie. Wyobraź sobie, jakby to było naprawdę i mi odpowiedz... - Poprosiła błagalnie, chcąc pominąć wątek wyjaśniania i tłumaczenia, że to naprawdę się działo.
- Spróbuję... Em... Sądzę, że... Zależy, kim był dla niego ten Nick.
- Jego starszym bratem.
Tom uniósł brew, dlatego szybko kontynuowała.
- Wiem, że dziwnie to brzmi, ale oni naprawdę żyli i Billy naprawdę jest do niego podobny.
- A ja? Też ma taką klatę? - Poklepał się po swojej.
- Nie wiem... - Uśmiechnęła się pod nosem, rzucając okiem na jego nagość. - Nie widziałam go.
- Szkoda. - Odwzajemnił uśmiech.
- Czemu ty zawsze potrafisz mi poprawić humor?
- Nie wiem. Może jestem już taki zajebisty?
Zaśmiała się.
- Mógłbyś się skupić na tym, co powiedziałam?
- Taa... Co tam było? Nick? Bill? Alicia? Śmierć? Moja mama też tam jest? I Cooper?
- Ehh... Tom! - Zawołała z pretensją.
- No co? - Rozłożył ręce i położył się z powrotem, krzyżując je pod głową. - Okay. Bill miał zabić Alicie, za co?
- Nie wiem... Za to, że się dowiedział, że go nie kocha i że udawała...
- Zapytaj Billy'ego, czy by zabił laskę za to, że go okłamała. - Uśmiechał się pod nosem.
- Nie naśmiewaj się ze mnie...
- Nie naśmiewam się. Mówię serio. Billy! - Zawołał, a po chwili Amorek pojawił się w pokoju. - Siadaj tu braciszku i odpowiedz na pytanie. - Poklepał miejsce obok siebie.
- Cześć Amelia - zawołał uśmiechnięty, na jej widok.
- Cześć. - Skrępowała się. Chyba nikt nie wiedział, jak bardzo jej się on podobał. Te tlenione, roztrzepane piórka były tak bardzo mu do twarzy, że to było coś niesamowitego. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a odwracała go jedynie wtedy, gdy ten na nią zerkał, słuchając streszczenia Toma.
- Pewnie, że nikogo bym nie zabił! To jest szaleństwo! Ja też czasem kłamię... - Wyznał.
- A co byś zrobił, gdyby Tom na przykład zakochał się w tej samej dziewczynie, co ty?
- Mieliśmy już taką sytuację. Zostawilibyśmy wybór dziewczynie - wyjaśnił miło.
- Eh... To nie pomaga wcale. Naprawdę jesteście inni, od tamtych... - Westchnęła.
- Jeśli ten ktoś wygląda tak samo, jak ja i ma w dodatku na imię Bill, to ręczę za to, że na pewno by jej nie zabił.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem. Ja bym tego nie zrobił, a jeśli On jest jak ja, to pewnie też tego nie zrobił. Tacy, jak 'my' nie zabijamy.
- Eh... On jednak zabił, więc nie jesteście tacy sami.
- Może ktoś go zmusił? Albo to tylko ploty?
Serce zabiło jej mocniej. Już się podekscytowała, ale jak szybko to szczęście przyszło, tak szybko odeszło.
- To na pewno nie ploty, bo przyznał mi się do tego, w dodatku stanął po drugiej stronie...
- Może przyznał się do tego, bo chciał bronić brata? - Uniósł finalnie brew.
- Co? Oszalałeś! Ja też bym nigdy nikogo nie zabił - zawołał Tom.
- Nie wiadomo, kim był Nick. - Wzruszył ramieniem, z wrednym uśmiechem.
- Nick na pewno nikogo nie zabił, a jeśli ta Alicia była ładna i miała czym oddychać, to jedynie mógł ją przelecieć.
- Oh! Przeleciałbyś Moją miłość życia? - Zaskoczył się Billy.
- Ja nie, ale Nick może tak - odgryzł mu się.
- Pf... To nie zabiłbym jej, tylko ciebie.
- O matko! - Aż się podniosła, wspominając sobie powód trafienia jej do szpitala. Powiedziała mu, że krzywdził brata, a On się tak wściekł, że... Wylądowała w szpitalu.
- To może być to! - Zawołała olśniona.
- Bill wściekł się, gdy powiedziałam, że krzywdził brata. Może Nick naprawdę był z Alicią, On się o tym dowiedział i się wściekł! Jej! Kochani jesteście. - Dała im buziaki w policzek. - Muszę iść.
- Dokąd?
- Na spotkanie... - Wypaliła, nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież nie powie, że idzie wywoływać duchy.
Usiadła na podłodze w lekkim stresie. Wszyscy byli w domu. Nie chciała, by Steven czasem ją nakrył...
Złapała się pióra i przeniosła się w konkretne miejsce. W ten marny pokój. Bill był jej wrogiem w tym miejscu. Raz ją już próbował utopić... Nie mogła na niego wpaść. Musiała wpaść na drugiego chłopca.
Przemierzając wąski korytarzyk, nie dało się iść cicho. Wszystko skrzypiało. Całe szczęście odnalazła ich przed domem. Czarny kucał jak zwykle przy stawie, a drugi chodził między drzewami na skraju lasu, coś zbierając z ziemi.
Natychmiast do niego ruszyła i skryła się za jednym z drzew, tak by Czarny jej nie dostrzegł.
- Nick - szepnęła.
Chłopiec podniósł się z pozycji kucania i odwrócił się za siebie, a ona przyłożyła palec do ust i wskazała na jego brata.
- Kim jesteś? - Zapytał cicho z wielkimi oczami.
- Jestem Amelia. Nie chcę ci nic zrobić.
- Dlaczego nas nawiedzasz? Nic nie zrobiliśmy - tłumaczył się niczym poszkodowany.
- Nie nawiedzam was. Przychodzę tutaj w moim śnie... Tak jakby... Długa historia. - Machnęła ręką, krzywiąc się. - Czemu twój brat ciągle siedzi nad wodą?
- Mówi, że chce być jedną z gwiazd... - Obejrzał się za siebie, by zerknąć na niego. - Mówi, że jak wszystkie spadną, wtedy nadejdzie prawdziwa noc i wtedy wszyscy zginą. Dlatego z każdą spadającą gwiazdą, musi ktoś umrzeć, żeby ją zastąpić...
- Wierzysz mu?
- Niee... - Odrzekł niepewnie. - Ale boi się, gdy na niebie ich nie ma. Mówi zawsze, że poszły spać, choć tak naprawdę siedzi w strachu i myśli, że już nigdy się nie obudzą. Czasami przez te gwiazdy boję się, że odejdzie, żeby zabłysnąć na niebie... - Spuścił głowę, obracając w dłoniach jakiś kamyk.
- Dlatego płaczesz?
- Nie... Wiem, że zawsze będziemy razem. Mówi, że jak połączymy siły, to wygramy.
- Z czym wygra... Zaraz... Że połączycie siły? - Zaskoczyła się. - Nawet jeśli siły się połączą. Jesteśmy straceni. To koniec. - Przeszło jej przez myśl i oparła się o drzewo, analizując dalej.
- Z czym On chce wygrać? - Zapytała nagle.
- Z nimi.
- Czyli, z kim?
- Z nimi.
- Z ludźmi? Ze światem? Z czym? Z gwiazdami?
- Tak. Mówi, że one mówią, że wszystko można dostrzec z zamkniętymi oczami, gdy tylko się w coś wierzy. I że wszystko ma swoje odbicie, wszystko zostawia po sobie ślad.
Przypomniało się jej chyba pierwsze ich spotkanie. W salonie, gdy kazał zamknąć jej oczy... Uśmiechnęła się do siebie. Był taki kochany... Nie rozumiała, dlaczego Alicia go nie chciała... Na ten moment śmiała twierdzić, że była głupią idiotką...
Jednakże szybka analiza pozwoliła jej zmarszczyć czoło. Nigdy nie widziała go z zamkniętymi oczami. Ciągle widzi tę przerażającą czerń, która się na nią gapi. Nigdy nawet nie mrugnął.
- Okłamywał sam siebie? Nie wierzył w to, że można dostrzec coś z zamkniętymi oczami... Czyżby nie umiał sobie tego wyobrazić? Nie wierzył? - Rozejrzała się po ciemnym lesie. - Chciał oświetlać drogę ślepcom. Ślepcom... Ślepcy nic nie widzą, a więc muszą wierzyć, że coś jest. Czyżby... On cały czas mówił o sobie!? - Odsunęła się od drzewa, natchniona myślą. - Chciał oświetlić drogę sobie! A to znaczy, że nie widział swojego życia; że był zagubiony i szukał swojej drogi!
Skupiła na chłopcu swój wzrok. Już chciała się z nim podzielić swoją myślą, ale zwątpiła w ostatniej chwili.
- Ładny kamyk... - Wypaliła ot tak i zaraz potem zerknęła na Czarnego w dali, po czym znowu na niego.
- Chcesz zobaczyć mój najlepszy? - W jego ciemnych oczach pojawiły się iskierki.
- Tak. - Uśmiechnęła się, a on wyciągnął go ze starych łach. - To mój skarb. - Cieszył się.
Wzięła go w dłoń i przysunęła bliżej twarzy, by mu się przyjrzeć.
- Co tu robisz? - Usłyszała głos Czarnego.
Aż cała zadrżała, widząc jego błysk nieprzewidywalności w oczach. Serce jej zabiło tak mocno w dodatku na widok skrępowanego Nicka.
Otworzyła oczy i poczuła jak sunie kawałek ciałem po podłodze, po czym unosi się w powietrze i opada z wielką siłą na swoje łóżko, przez co kamyk wyleciał jej z dłoni gdzieś w pościel.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie grzebała w moim życiu - warknął zły, stając nad nią.
- Ja tylko... Ty to wiesz? - Zaskoczyła się.
- Zapisuje mi się to we wspomnieniach - wyjaśnił.
- Chcę się dowiedzieć, kim jesteś i dlaczego mnie nawiedzasz.
- To Ty nawiedzasz mnie - wysyczał.
- Ja!? Ja tylko... - Zacięła się. Na to by wychodziło. Gdyż to on żył wcześniej... - Cóż... - Zaskoczyła się. - Więc jeśli ja nawiedzam ciebie, a ty mnie, to jesteśmy kwita - wydedukowała ostrożnie.
- Ostatni raz to zrobiłaś - zagroził.
- Dlaczego zabiłeś Alicie?
- Nie zabiłem jej! Ile razy mam ci to powtarzać!?
- Dlaczego zabiłeś Nicka?
- Nie zabiłem go - wysyczał, rzucając się na nią i przedzierając jej bluzkę szponami.
Przełknęła ślinę. Czas było chyba się opamiętać ze słowami.
- Dlaczego mi to zrobiłeś?
- Co?
- Też ją tak krzywdziłeś?
Zmrużył wściekły oczy, a ona już czując nadchodzącą burzę, uciekła z pokoju. Nie miała zamiaru znowu latać po pokoju jak opętana.
- Teraz uciekasz? - Wysyczał, zjawiając się na schodach.
- Zostaw mnie! Odejdź ode mnie! - Zawołała spanikowana. - Jesteś nienormalny! I byłeś nawet za życia! Gwiazdy to nie są dusze, tylko ciała niebieskie latające w kosmosie! - Wyrzygała, na co ten ją pchnął tak mocno, że wleciała prawie na drzwi od jednego z pokoi, gdyby się nie otworzyły, ale całe szczęście w nich stanął Steven.
- Co ty robisz? - Zaskoczył się, powstrzymując ciało brunetki od upadku.
- Zabierz go ode mnie! On chce znowu mnie krzywdzić! - Poskarżyła.
- Kogo? - Zaskoczył się i rozejrzał.
- On ci nie pomoże. - Zaśmiał się złowrogo.
- Dlaczego tak bardzo się wściekasz!? - Zawołała z pretensją. - Nie chcę cię denerwować! Chcę tylko porozmawiać! Poznać prawdę! Dowiedzieć się, czemu Ja muszę na to zasługiwać! - Krzyczała, czując się niewinnie oskarżoną. - Chciałam, żebyś mnie stąd zabrał... Ale wiesz, co!? ... Nadal tego chcę... - Westchnęła. - Dlaczego tak mnie traktujesz? Nie chcę cię krzywdzić. - Odważyła się zrobić w jego stronę krok, po czym podchodziła do niego powoli i niepewnie, a jej ton głosu stał się milszy. - Przecież wiesz, że... Wtedy... Nie kłamałam... Jest mi przykro, że tak musiałeś cierpieć. Jest mi przykro, że byłeś taki... Sam... Że musiałeś to znosić, że trafiłeś na takiego kogoś, jak ona... Nie zasługiwała na ciebie... - Spłynęła jej łza. - Nie kłamałam... - Wyciągnęła do niego dłoń. Sądziła, że ucieknie, ale nie zrobił tego. Pozwolił się jej dotknąć. Pogłaskała jego zimny policzek. - Jest mi cholernie przykro... Chciałabym ci pomóc... I wiem, że jesteś tu, żeby ją spotkać...
- Ty nic nie rozumiesz - wysyczał.
- Więc mi wytłumacz, a przestanę grzebać w Twoim życiu.
- Nie szantażuj mnie. To Ja tu przeszedłem na drugą stronę, nie ty! Ty jesteś tu tylko gościem - warknął.
- Wiem, że nie zrobiłeś tego, bo chciałeś, tylko, musiałeś... - Odrzekła spokojnie. - Czuje to... Przestań mnie okłamywać... Przestań udawać kogoś, kim nie jesteś... Wierzę, że masz serce... Chcę je dotknąć... Nie chcę, żebyś cierpiał... Chcę, żebyś w końcu oświetlił swoją drogę...
- Nie rozumiesz... - Pokręcił głową. - Ja jestem taki i taki pozostanę.
- Nie. To, co zrobił umysł, nie zawsze jest zgodne z tym, co czuje dusza. A Twoja była wypełniona miłością i powinieneś pozwolić jej powrócić...
- Moja dusza już nie istnieje - przypomniał. - Została zabita.
- Duszy nie można zabić.
- Owszem. Można.
- Jak? - Nie rozumiała.
- Gdy przyjmuje zbyt wiele ran, zbyt wiele błędów się popełnia, w końcu umiera i pozostaje tylko złość, żal, ból i zemsta...
- Kto cię tak bardzo skrzywdził? - Była przerażona i zmartwiona. Miała wrażenie, jakby to ona została właśnie zabita. Jakby czuła jego ból...
- Wszyscy... A najbardziej Ja sam... - Zniknął.
Amelia otworzyła aż usta. Myśl o tym, że brak wiary w swoje dobro, w swoje możliwości, w siebie samego może zabić duszę, było czymś... Nigdy tak o tym nie myślała! Nie wiedziała nawet, co i ile rzeczy musi się stać, żeby osiągnąć samoistną śmierć!?
Oparła się o ścianę, a sceny z ostatnich przeżyć przeleciały jej przed oczami.
- Ludzie naprawdę są głupi - stwierdziła, zerkając na przyglądającego się jej cały czas Stevena.
- Żyjesz? - Zapytała spokojnie.
Spojrzał na nią krzywo.
- Głupi, powierzchowny, terrorysta - przeszło jej przez myśl.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz?
- Gówno - chciała burknąć, ale powstrzymała się. Nie miała pojęcia, skąd znowu w niej tyle złości. Czasami sama siebie się bała, ale miała dziwne wrażenie, jakby Steven był jej wrogiem, a nie przyjacielem. Jakby to on właśnie w tym śnie lewitował, gdy trzy maskarady, czyli jego przyjaciele, prowadziły ją przez te ogromne korytarze...
- Kochasz mnie? - Zapytała spokojnie.
- Co to za pytanie?
- Normalne. Wziąłeś mnie tu, ponoć się o mnie martwiłeś, chciałeś, żebym z tobą mieszkała, chyba nie robiłeś tego bez powodu?
- Bez powodu nie.
- Więc miłość nie była powodem.
- Była. Jedna i do samego końca.
- Jakiego końca?
- Dlaczego zadajesz takie dziwne pytania?
- Dziwne? Chcę wiedzieć, co masz na myśli, mówiąc koniec.
- Do śmierci.
- Więc gdy umrzemy, już się nie będziemy kochać.
- A kochasz mnie?
- Chyba... Kocham kogo innego.
- On nigdy nie będzie Twój.
- Życie w marzeniach czasami sprawia przyjemność... - Stąpnęła skrępowana z nogi na nogę.
- Nie możesz żyć całe życie w marzeniach.
- Mogę. Dopóki mnie nie wypuścisz...
- Nigdy tego nie zrobię.
- Więc zawsze będę tak żyć.
- Amelia. Masz o nim zapomnieć.
- Nigdy o nim nie zapomnę, bo nigdy nie opuści mojego serca. Do ciebie na zawsze pozostanie tylko jakiś naiwny sentyment...
- Jeszcze jedno słowo - zagroził.
- To co? Uwięzisz mnie? Zamkniesz w pokoju? Co ci po tym, jeśli On cały czas ze mną będzie. Tutaj. - Złapała się za lewą stronę piersi. - Żebym o nim zapomniała, to nawet chyba zabicie mnie nie pomoże. Jak mówisz. Do śmierci będziemy się kochać, po śmierci będę kochać, kogo chcę, a najważniejsze, w końcu się od ciebie uwolnię.
Patrzył na nią chwilę, po czym schował się do swojego pokoju.
Uśmiechnęła się przebiegle pod nosem i wróciła do siebie. Dostała ogrom natchnienia, dlatego złapała pędzel i usiadła na swym stołku przed płótnem. Obraz miał się nazywać "Love", gdy akt zaczął się ujawniać, na tle 'zaczarowanej' komnaty w pałacu. Podczas tworzenia, wspominała sobie wszystkie ich dialogi. Był taki zły na coś, taki niemiły czasem, ale gdy opowiadał o gwiazdach... Gdy opowiadał o duszy, o miłości, gdy dotknęła jego ust, był zupełnie inny... Miał swoje dwie twarze... Ale raczej każdy je ma. Ona sama raz się nie bała i szła w najmroczniejszą ciemność, a raz płakała, uciekała i krzyczała. Wędrowała... Tak jak powiedział. "Już na zawsze zostaniesz wędrowcem... To znaczy, że już nigdy nie przestaniesz śnić. "
Zaprzestała mazania pędzlem po płótnie i zmrużyła oczy.
- Podróż Astralna... Czemu ja o tym zapomniałam? Przecież to tłumaczy wszystko! Dlatego ciągle się budzę w łóżku. To się dzieje podczas snu. Moja dusza wychodzi ze mnie. Dlatego widziałam siebie, leżącą na łóżku, gdy Miki do mnie zajrzał - zdumiała się po raz kolejny. - Dlatego odwiedzam ciągle te same miejsca. On ma rację. Utknęłam, ale czy to znaczy, że nigdy nie poznam prawdy? Całe życie będę się dowiadywać jej skrawków, ale nigdy nie poznam jej do końca? To ma znaczyć właśnie utknięcie?
Zerknęła bacznie na obraz.
- Jeśli tak, to mogę tu tkwić, byle, żebyś nie zmieniał się w paskudnego a'la nietoperza. - Uśmiechnęła się pod nosem i dopisała przed słowem 'miłość', drugie słowo, by powstało to, o czym mówił Billy. "Astral Love" to był świat przepełniony tajemnicą, żalem i ogromnym bólem, z chorą miłością, która miała nigdy się nie spełnić i była tak wielka, że aż nierealna.
- Mimo wszystko... I tak cię kocham... Jeśli ich zabiłeś... To na pewno musieli cię bardzo skrzywdzić... Wybaczam ci to... Nie musisz być już zły... Zaraz... - Wyprostowała się. - Nie umarłeś. Bo gdybyś to zrobił, to byś nie czuł nic. Nawet gniewu, bólu i żalu. Nie istniałbyś wcale ani w postaci zła, ani dobra. A jednak o tym mówisz, jednak jesteś. A więc nadal cząstka ciebie żyje! - Rozpromieniła się.
CDN
Myślałam, że będziesz kontynuować tę akcję z Alicią, ale taki rozdział też mi się bardzo podobał. Chyba jest moim ulubionym, jak na razie. Coś się ruszyło do przodu, jednak wciąż gdzieś są jakieś niedomówienia.
OdpowiedzUsuńKurczę, tyle masz przystojnych mężczyzn w tym opowiadaniu, że nie wiem, którego bym wybrała. Chyba Billy najbardziej do mnie przemawia. Bill jest zbyt przerażający. Nie wiem, jak Amelii może się podobać. Chyba serio ma coś z głową.:D