NIM ZACZNIESZ CZYTAĆ - ZAPOZNAJ SIĘ Z TREŚCIĄ STRONY 'UWAGA' (str. Astral Love)

czwartek, 31 maja 2018

Pióro 17

No i jestem z ostatnim zaległym odcinkiem z poniedziałku i jestem już na czysto. Zaczyna się pomału nieco wyjaśniać, a za tym też idzie koniec opowiadania. Jednakże mam jedną małą, jeszcze nieoficjalną informację, iż po tym opowiadaniu, pojawi się kolejne, które też będzie bazować na całkiem dla ludzi nierealnych wydarzeniach, aczkolwiek nie już tak bardzo jak to. No i nie będzie tam tylu zagadek i Tylu niejasności. :) Będzie wiele lżejsze. Ale to jeszcze zobaczę... :) 

Tymczasem zapraszam do czytania i oczywiście jutro na kolejny - już w terminie - rozdział ;)

17

Nic nie mogła zrobić. Istniała. Ot tak sobie. W jakimś życiu, które nie miało chyba żadnego sensu. A może miał? Ciągle czuła wstyd i poniżenie. Te emocje zwiększyły się, odkąd stało się To w pałacu.
Mogła zrobić wszystko. Istniała. Ot tak sobie, bo ktoś tego chciał. W jakimś życiu, ale skoro w nim była, to musiało być to jej życie, a to miało już sens. A może nie miał? Ciągle czuła pragnienie i niedosyt. Te emocje zwiększały się, odkąd zaczął do niej fizycznie przychodzić.
Dusza umrze wtedy, gdy się już nic nie będzie czuło. Żadnych dobrych ani żadnych złych emocji. To jest prawdziwy koniec. Dlaczego więc nadal tu był? A ona? Wcale nie czuła się, jakby utknęła. Miała wrażenie właśnie, że krąży z wielkim celem, który był tak ogromny, jakby od niego miało zależeć jej życie. Bo nie wyobrażała sobie go bez Niego. Pragnęła, żeby ich dusze się połączyły.
Oddała skrawki swej duszy komuś, w kogo się przemienił. Może to właśnie znaczyło słowo 'utknięcie'. Ktoś ją posiadł, ale kto to był?
- Nie wierzę w Ciebie Diable - prychnęła pod nosem. - Tak samo, jak w Ciebie Bogu - prychnęła jeszcze bardziej. - Wy wszyscy jesteście wymyśleni przez jakichś ludzi, którzy żyli w czasach ciemnoty. - Pokręciła ironicznie głową.
Czy naprawdę nie wierzyła? Nim Go poznała, sądziła, że to pióro jest właśnie jakiegoś demona. Wstyd jej było wchodzić do budynku o nazwie kościół. To znaczy brak wiary? Raczej nie. To chyba znaczy okłamywanie siebie samego. No bo niby dlaczego widzi kogoś, kto żył czterysta osiemdziesiąt trzy lata temu, na dodatek w postaci Anioła?
Wierzyła, że istnieje, bo zdołała go ujrzeć. W resztę nie wierzyła. Tak było naprawdę.
Nie miała pojęcia, jaki jest dzień, w sumie nawet ją to nie obchodziło. Nie miała ochoty wracać do szkoły. Złe wspomnienia dawały jej naprawdę w kość i śmiała nawet twierdzić, że chodziła tam tylko z dwóch głównych powodów. Pierwsze: Uciec z domu. Drugie: Móc nacieszyć wzrok swym wyśnionym chłopakiem. Tak. Nic innego jej nie ciągnęło w te okropne mury.
- Hahaha... - Przelatywały jej upiorne dźwięki dzieciaków. A jej wyśniony tylko czasem na nią zerknął, gdy takie coś miało miejsce. Nigdy nie chciała, żeby dostrzegał ją w takich momentach. Nigdy. Miała ochotę zabić Kim za to, co zrobiła, choć i tak nie była pewna, czy to właśnie Ona wygadała tę tajemnicę.
- Idziesz z nami? - Oferował Miki, gdy jego kumple już szli naprzód, w ogóle się nie interesując jej osobą. Nigdy nie chciała spędzać z kimś czasu na siłę, dlatego odmawiała. Zazdrościła Lenie, której zawsze były proponowane takie spotkania, nawet przez samego jej wyśnionego. Wtedy każdy z nich się interesował tym, co ona odpowie. I nawet jak czasem odmawiała, to ją namawiali. Po prostu zależało im na tym, żeby była między nimi. Nie tak jak Amelia, która czasem się czuła jak niewidzialna.
Westchnęła, zaciskając mocno powieki. Nie chciała o tym myśleć. Nienawidziła tych myśli. Nigdy już nie chciała wracać do tych sytuacji. Nigdy...
Poczuła jak delikatne, choć dość obleśne palce wiodą po jej nagiej kostce w górę po łydce. Nienawidziła tego uczucia. Wtedy już nawet oczu nie otwierała, chcąc zniknąć ze świata.
Palce zatoczyły pętelkę na wewnętrznej stronie jej uda i złapały za materiał jej bielizny, by wsunąć w jej krok dłoń.
Jej łza automatycznie spłynęła po skroni. Złość i bezsilność rozpierały jej klatkę piersiową. Nie była wstanie się obronić. Zbyt wiele razy próbowała i zawsze te próby szły na marne. Zacisnęła zęby i powieki. Po chwili usłyszała stłumione pikanie monitora funkcji życiowych. Jej serce w sekundę zaczęło mocniej bić, przez co częstotliwość pikania również się zwiększyła.
- NIE! - Wydarła się, podnosząc od razu do pozycji siedzącej.
Odetchnęła z ulgą, widząc swoje rzeczy w pokoju. Opadła z powrotem na materac i wbiła wzrok w sufit, po czym na zegarek. Szósta trzydzieści siedem. Przetarła twarz dłońmi. Czuła się tak wykończona, jakby przebiegła w nocy maraton, ale pomimo tego udała się na parter. Replika obrazu z pałacu przywitała jej wzrok w holu. Uśmiechnęła się do niego i nie oniemiała się do niego nie podejść.
- Cześć. - Usłyszała męski, wesoły głos.
- Ricky... - Odetchnęła, zerkając w stronę wejścia do salonu.
- Zlękłaś się? - Uśmiechnął się.
- Trochę. - Wyznała, zerkając z powrotem przed siebie na obraz.
- Upiorne stworzenie - skomentował chudy brunet, zerkając w ten sam punkt. - Przez ciebie czytałem trochę na jego temat.
- Tak? Czego się dowiedziałeś? - Zaintrygowała się.
- Że to jakiś Upadły Anioł. - Wzruszył ramieniem. - Nie wiem, jaki, ale z pewnością nim jest.
- To jest Mój Upadły Anioł - podkreśliła z dumą i przejechała dłonią po płótnie. - Jest cudowny, gdy ma skrzydła... Ale i tak samo bardzo przerażający... Jest wtem jak... Jadowita, przepięknie opierzona czarnymi piórami, żmija. Raz pozwoli ci się dotknąć... Raz ci zrobi krzywdę... - Wyrecytowała prosto ze swojego wnętrza. - Pomimo że może zrobić krzywdę... I tak bardziej go wolę ze skrzydłami, niż bez. Jest wtem wyjątkowy i najprzystojniejszy ze wszystkich... Bóg Miłości... - Zaskoczyła. - Kto wymyślił, że Bogini Miłości jest kobietą? - Zerknęła na chłopaka.
- Nie wiem. - Wzruszył ramieniem.
- Może był nią mężczyzna - wymyśliła, po czym się uśmiechnęła do obrazu.
- Naćpałaś się znowu? - Zapytał dla upewnienia się.
- Znowu? - Ponownie zerknęła na chłopaka.
- No... Steven ci ciągle przynosi aspiryny - wyjaśnił.
- Ciągle? Aspiryny? - Zaskoczyła się.
- No... Nie wiem, czy to aspiryny. Tak mi się wydawało. - Zmieszał się trochę. - Ostatnio trochę przesadziłaś, więc tak myślałem.
- Z czym przesadziłam? - Nic nie rozumiała, a całe to dobre samopoczucie sprzed chwili rozmyło się w niepamięć.
- No z fazą. Podobno latałaś po pokoju, jak po LSD, potem wylądowałaś w szpitalu więc...
Amelia przełknęła ślinę, czując, jak wszystkie jej myśli odwracają się do góry nogami.
- LSD? - Wyszeptała oszołomiona.
- No... Spoko. Nie przejmuj się. Też czasem dla funu to bierzemy. - Zaśmiał się.
- Ale... Ja tego nie biorę... Nigdy tego nawet na oczy nie widziałam... - Mówiła przerażona.
Ricky podrapał się po czuprynie.
- To nic. Mniejsza z tym. - Machnął ręką zdezorientowany.
- Nie mniejsza z tym! Nie biorę tego! Nic nie biorę! Steven was wtedy okłamał!
- Spoko. Zwisa mi to trochę. Nie musisz się tłumaczyć.
- Ale ja mówię prawdę! Chyba... - Rozejrzała się ślepo, po czym wbiła wzrok znowu w obraz.
- Zabierz mnie stąd... Ja tu nie wytrzymam... - Zawyła błagalnie. - Proszę... Oddam ci się, jak tylko będziesz chciał. Jak tylko tego zechcesz... - Mówiła ze łzami w oczach. - Ja już nie panuję nad swoim światem... Albo ja nie wiem, co się dzieje, albo oni ze mnie robią wariatkę... Nie chcę tego... Chcę być z Tobą... - Prosiła.
Ricky zerkał na nią bacznie. Przyglądał się jej zaciekawiony. Już tyle się nasłuchał o niej i tyle widział, że był ciekaw, czy naprawdę On się jej pokazuje.
Auto podjechało pod dom, ale żadne z nich się tym nie przejęło. Po chwili drzwi się otworzyły i Steven z zakupami aż się zatrzymał, widząc dziewczynę wgapiającą się z bliska w obraz i swojego kumpla w przejściu do salonu ot, tak przyglądającego się jej.
- Coś się stało? - Zapytał dla upewnienia się.
- Nic. Amelia łapie kontakt. - Kiwnął ironicznie Ricky w stronę dziewczyny i się wyszczerzył.
Steven się skwasił i odłożył zakupy do kuchni.
- Co przy nim robisz? - Wrócił do holu i podszedł do dziewczyny. - Modlisz się? - Zapytał w żarcie, choć wcale mu się to nie podobało.
Amelia odsunęła się od obrazu, gdyż postać na nim się poruszyła. Zrobiła mu miejsce, a on bez problemu wyłonił się z niego, stając przed nią. Niestety nie w postaci Anioła. W postaci chłopaka z przydługimi czarnymi włosami i w tym swoim płaszczu.
Uśmiechnęła się lekko do niego. Łza spłynęła jej po policzku. Tak bardzo żałowała, że go ostatnio tak źle traktowała, gdy ten się zjawiał niemalże za każdym razem, gdy go wołała...
- Czemu płaczesz? - Zapytał Steven. - Gada coś do ciebie?
- Oni cię nie widzą - wyszeptała.
Przytaknął i przeszedł się w kółko.
- Mikiemu się pokazałeś, dlaczego im nie?
- Bo Miki jest tchórzem.
- Z kim rozmawiasz? - Głos Stevena jak zwykle zwracał ją na ziemię.
- Z nikim... - Poczuła się głupio, widząc dodatkowo Ricky'ego.
- Dlaczego mu nie powiesz prawdy? Dlaczego tak bardzo się go boisz? - Kpił Czarny.
Przełknęła ślinę. Sama nie wiedziała... Stąpnęła z nogi na nogę, gdy stanął obok Stevena i skrzyżował ręce na piersi tak jak on.
Czuła się przy nich jak idiotka...
- Doprowadź ją do porządku. Oddała mi się, później zwyzywała, a przecież jest Twoja. Czemu tak stoisz? - Mruknął do łysego, nie odwracając od niej swego upiornego wzroku.
Amelia wybałuszyła oczy przerażona.
- Pozbyłeś się Mikiego, jest teraz tylko Twoja. Zrób z nią porządek, bo chyba tylko myślisz, że jest twoja, a grzeszy, gdy nie patrzysz. Jest jeszcze nijaki Tom i jego brat - mówił do niego.
Steven w końcu ruszył w jej stronę.
- Co ty robisz!? - Zawołała, natychmiast się wycofując.
- Idę do salonu. - Rozłożył ręce, zaskoczony. - Jak na ciebie patrzę, to mam ochotę ci coś zrobić za to głupie zachowanie - wyjaśnił z irytowany i zarazem zdziwiony jej reakcją.
Amelia zerknęła na Czarnego. On się zaśmiał złowrogo i tak paskudnie, że aż ciarki przeszły jej po plecach. Steven ją minął.
- On tu jest - zawołała za nim, chcąc się odpłacić na Czarnym.
Steven zerknął na Ricky'ego potem na nią, zatrzymując się przy kumplu.
- Kto?
- On. - Wskazała na obraz.
Steven zacisnął zęby i się rozejrzał.
- Gdzie?
- On nie chce wam się pokazać. Tchórzy. - Odpłacała się.
Steven westchnął z ostatkiem cierpliwości.
- Wiem, że nie jesteś zdrowa, ale SKOŃCZ, kurwa, wreszcie z tym - uniósł się.
Pożałowała, że mu o tym powiedziała. Chyba lepiej było udawać, że ćpa...
- Nie krzycz tak... - Westchnęła i spuściła głowę.
Steven się zaśmiał pod nosem. Wrócił się do niej, złapał jej twarz obiema dłońmi i pocałował jej usta.
Amelia natychmiast się od niego odsunęła.
- No zrób to w końcu! Jesteście razem, czy nie! Pokaż jej, gdzie jest jej miejsce! - Zawołał Bill, stając tuż przy nich.
Amelia tym bardziej odsunęła się jeszcze o krok dalej od łysego.
Steven wyciągnął rękę i zagroził jej palcem.
- Jeśli jeszcze raz powiesz coś o nim, pożałujesz tego - wysyczał, a Amelia pokiwała szybko głową.
Steven odszedł.
Była przerażona tym całym zajściem. Czuła, że odpłaca się na niej, za to, co powiedziała do niego. Była pewna tego, że nie robiłby tego, gdyby go nie poniżyła. Bardzo żałowała tych wszystkich słów. Przecież wyznała mu, że go kocha... A później powiedziała, że żałuje, że przy niej jest... Nigdy tego nie żałowała. Może przez chwilę, ale nigdy nie powiedziała tego tak naprawdę...
Zerknęła w obraz, później na Niego.
- Wybacz mi...  Nie chciałam... Ja... Ja naprawdę cię kocham...
Steven się zatrzymał i zerknął na nią.
Amelia poczuła identyczne zakłopotanie, co w szpitalu, gdy On podarł jej wydruki, przez co Tom myślał, że to ona.
Żadne z nich się nie odezwało, za to Steven się do niej odwrócił całym ciałem.
Zerknęła na Czarnego, który się wrednie do niej uśmiechał, potem na Stevena.
- Wiem, że mnie kochasz. Wiem to od dawna. Nie może być inaczej. - Zbliżył się do niej tak bardzo, że przyłożył swe czoło do jej i wypalał jej oczy swą szarością tęczówek.
- Ja... Ja nie mówiłam tego... - Ucięła zdezorientowana. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby usłyszał prawdę. On był psycholem, nie Ona.
- O taak... Powiedz mu - namawiał Bill.
Przełknęła ślinę, widząc, że Steven się do niej zbliża jeszcze bardziej, a jego usta z powrotem łączą się z jej. Jego język wręcz od razu został użyty do zachłannego tańca, tak samo, jak dłonie, którymi przycisnął jej ciało do siebie. Zniosła to chwilę. Będąc szczerą, to nie miała mu niczego za złe. Był kiedyś jej chłopakiem. Nadal jej się podobał wizualnie, ale niestety tylko wizualnie...
- Taak... Zrób to. Jest Twoja. Pokaż jej, na co zasługuje... - Mówił upiorny głos.
Odepchnęła go w końcu od siebie, łapiąc oddech.
- Dlaczego go słuchasz? - Zawołała wręcz od razu.
- Kogo? O czym ty mówisz?
Przełknęła ślinę, uspakajając w miarę swoje ciało, będące nadal w jego silnych objęciach.
- Nie chcę tego powtarzać... Nie chcę tego znowu przechodzić...
- Więc odpuść.
Zacisnęła powieki, czując napływ znienawidzonej bezsilności. Objęła mocno jego ciało, zaciskając kurczowo wszystkie mięśnie, pragnąc zniknięcia.
To, co poczuła, zbiło ją z tropu. Znane już jej zimne usta przylgnęły do jej, a ona zamarła. Otworzyła po chwili oczy. To był On. Naprawdę to był On. Sam to zrobił. Pierwszy raz! Sam!
- Jesteś moja - wyszeptał groźnie i zniknął.
Zwolniła uścisk. Odsunęła się od Stevena, ale ten jej nie puścił. Jego dłonie jeszcze bardziej przyciągnęły do siebie jej biodra. Myśli powróciły do głowy i spojrzała trzeźwo w jego szarość.

Zamknęła się po chwili w swoim pokoju. Gdy się odwróciła tyłem do drzwi, ujrzała go. Leżał sobie na jej łóżku i bawił się jej, w sumie to swoim piórem.
- A jednak - odrzekł.
Otarła niedbale łzy z policzków, nie ruszając się z miejsca.
- Czego ode mnie chcesz? - Zapytał, stając nagle przed nią, że aż wbiła się plecami w drzwi i zamknęła oczy, by przyswoić tę jego nieprzewidywalność.
Steven zląkł się trochę, słysząc ten huk, gdy stał pod jej drzwiami  i podsłuchiwał.
- Chyba nie żałujesz, hm? - Zerknął na obraz, widniejący jeszcze na sztaludze, przedstawiający akt, z nimi w roli głównej.
Jej wzrok też powędrował w tamtą stronę, ale po chwili go spuściła.
Wyciągnął przed siebie spinkę, dając zobaczyć ją jej oczom.
- Kim... - Zaskoczyła się. - Skąd to masz? - Zerknęła w górę w jego czarne, skupione oczy.
- Obiecałaś mi spotkanie... - Przypomniał.
- To spinka...
- Alicji...
Wyciągnęła ostrożnie dłoń w stronę przedmiotu. Chwyciła go, a przez drżącą rękę musnęła jego mroźną... Ich wzrok się spotkał na tej samej linii. Jej serce zabiło mocniej, a podbrzusze zareagowało tak, jak w końcu powinno przy Stevenie.
Jego usta drgnęły w lekkim uśmiechu, a ona utopiła się we własnym wstydzie. Miała wrażenie, jakby poczuł jej emocje, poza tym, że pierwszy raz w życiu widziała nutkę jego uśmiechu! To było coś niesamowitego.
Puścił w końcu przedmiot, gdy jej skrępowanie wylewało się na wierzch. Wyśliznęła się bez słowa spomiędzy jego ciała a drzwi i sięgnęła po świeczki i swoją resztę niezbędnika. Nie miała pojęcia, czy się uda, ale spróbowała. Nie mogło się nie udać. Musiało się to po prostu stać i tak się właśnie stało, wyobrażając sobie zamieszkałą komnatę z pałacu i dziewczynę w jednej z sukien z szafy tam będącej.
Gdy otworzyła oczy, rozejrzała się po sypialni. Nikogo nie było, prócz Billa, który również jak ona, wypatrywali czegoś szczególnego.
Zerknęła na ozdobioną, małymi kamykami spinkę. Coś jej mówiło, że takie kamyki właśnie zbierał Nick... Zacisnęła dłoń na przedmiocie i uniosła wzrok, nie mogąc znieść tej przeraźliwej ciszy.
Zaskoczyła się, widząc blondwłosą dziewczynę, stojącą tuż przed Nim. Wpatrywali się w siebie naprawdę jak zakochani. Już rozumiała, skąd ta cisza. Przełknęła ślinę, trochę roztrzęsiona. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale ten widok przyprawiał ją o ból wewnętrzny. Nie chciała na to patrzeć, ale jej wzrok na siłę nie chciał uciec od tego obrazu. Zwłaszcza gdy jego dłoń uniosła się ku górze, a jego opuszki palców musnęły jej równie perfekcyjnie gładki policzek. Tak bardzo jej zazdrościła tego, że otulał ją tak głębokim wzrokiem. Na nią nigdy tak nie patrzył...
- Tyle czasu... - Wyszeptała blondynka.
Wzruszyła się, widząc jej łzę, a tym bardziej jego iskry w oczach, zamiast płomieni.
Dziewczyna ujęła jego dłoń i złożyła miłosny pocałunek na jego skórze, po czym przyłożyła sobie ją do piersi, nie odwracając od niego swego wzroku.
- Czujesz? - Wyszeptała ponownie. - Tęsknota zabrała mi życie, ale miłość ma do Ciebie nigdy nie przeminęła...
Złączył z nią swe usta, a Amelia stąpnęła z nogi na nogę, dusząc się we własnym bólu. Nie sądziła, że taki widok sprawi jej tyle przykrości. Na dodatek poczuła żal. Żal nie do Niego, ale do niej. Przecież mówiła jej, że On jej nie interesuje; że ją nudzi; że jest nikim, a teraz wyznała mu miłość?
Mogłaby się w tym momencie rzucić na nią za ten fałsz, ale przypomniała sobie swój wynik z refleksji. Jeśli wyznała miłość po śmierci, a po śmierci jest tylko duszą, to znaczy, że za życia kłamała, gdy w duszy go kochała. Jednak, po co miałaby tak wstrętnie kłamać?
Odsunął się od niej kawałek.
- Nie mogę z Tobą wrócić - wyznał.
- Dlaczego?
- Szukałem was tyle lat, że...
- On jest ze mną... - Przerwała mu zachęcająco. - Też Cię szukaliśmy. - Przyłożyła swą dłoń do jego policzka. - On cierpi... Nigdy nie przestał... Uratuj go... - Szeptała błagalnie.
- Nie jestem już tym samym człowiekiem... - Mówił jakby ze wstydem.
Dziewczyna lekko pokręciła głową na znak, że nie rozumie.
Jego skrzydła ujawniły swój byt, a ona odskoczyła od niego.
- Jesteś... Jesteś... - Była przerażona. - Upadłeś! - Nie mogła uwierzyć, a On nie potrafił spojrzeć już więcej w jej oczy.
- To przez ciebie! - Huknęła w stronę Amelii, takim głosem, jakby by był pomnożony razy dziesięć. A przy jej zabijającym ją wzrokiem naprawdę się jej zlękła!
Amelii zacisnął się żołądek. Nie sądziła, że w ogóle ją będzie widziała. Czuła się przy nich teraz taka mała...
- Przecież go nie kochałaś! - Zawołała Amelia, nie wytrzymując.
Alicja zacisnęła zęby i pięści, rzucając się w jej stronę.
- Zawsze go kochałam. Był dla mnie, jak rodzina, której nie miałam! - Wysyczała jej groźnie prosto w twarz, z takiego bliska, że aż czuła jej mroźny, bezwonny oddech.
Przestraszyła się i to poważnie.
- Po co to robisz!? Wróć do siebie, a nie mieszasz wszystkim w głowach! To nie jest miejsce, dla takich jak Ty! - Wyrzygała jej, po czym podeszła do Czarnego.
- Kochanie... Wiem, że nie wyszło... Wiem, że się pomyliłeś... Nick wszystko mi powiedział... Wiem, że nie wiedziałeś, bo ci nie powiedziałam... To wszystko moja wina... - Załamała się. - Cały czas za to pokutuję, ale naprawdę... Nie jesteś przecież zły... Dlaczego pomimo naprawionego błędu, wybaczenia, chciałeś się nim stać?
Ciemność rozprzestrzeniła się. Echo życia ludzi wypełniło wszechświat. Obróciła się dookoła. Pokój nie zmienił wyglądu, lecz nabrał trochę na barwach, pomimo że za oknem rozprzestrzeniała się noc.
A jej jedyne co przyszło do głowy, to rzucić się do szuflady. Nie znalazła tam klucza, ale to chyba było logiczne, skoro go miała u siebie. Wyciągnęła pierwszy lepszy list, pragnąc odczytać coś więcej. I ku zdziwieniu napisy były do rozczytania.


CDN

1 komentarz:

  1. Amelia naprawdę zachowuje się, jakby była naćpana i serio ciężko się w tym wszystkim połapać. Jednak widać już, że coś zaczyna się wyjaśniać i robi się bardzo, bardzo ciekawie.
    Według mnie, Bill albo naprawdę jest tchórzem, albo chce, żeby reszta świata myślała o Amelii, że jest ćpunką, bo to, że się nie pokazuje nikomu, prócz niej, jest dziwne. A szkoda, że tylko ona może go zobaczyć.
    I jestem bardzo ciekawa, czy naprawdę Steven podaje jej jakieś narkotyki...

    OdpowiedzUsuń

Twoje kilkanaście sekund na komentarz jest dla mnie motywacją do publikacji nowych odcinków :)